Everything begins
Nie miała pojęcia, dlaczego tutaj był. Patrzyła na niego zdziwiona. James Prince przyszedł właśnie do niej, a scena ich pocałunku jakoś dziwnie pojawiła się w jej wspomnieniach. Cholera! Odsunęła się jak najbardziej od drzwi i wpuściła go do środka. Na pewno nie chciał jej zabić, prawda? Ten rozglądał się po pomieszczeniu, nie obdarzając jej żadnym spojrzeniem.
- Nie przyszedłeś tu na pewno na spotkanie towarzyskie, Prince -powiedziała na wstępie. Nie chciała, żeby był u niej dłużej niż potrzeba. - Także lepiej się streszczaj, bo nie mam dla Ciebie całego dnia.
- Widziałem Was na spotkaniu. Ta cała Emily to jakaś popierdolona suka. Myśli, że ludzie będą jej słuchać tak jak Voldemorta - brunetka zaobserwowała jak tamten zaciska pieści, ale nie była pewna czy to przedstawienie. Mógł jej pomagać, zobaczyć czy są jej wierni. Dlaczego musieli wdepnąć w takie gówno? - Chce jakoś przyczynić się do tego, żeby ktoś się o niej dowiedział i jestem pewien, że mi pomożesz. Inaczej znów będziesz kimś, kim nie chcesz być.
- Skąd wiesz, że nie chce? - prychnęła rozbawiona i usiadła na oparciu kanapy. Musiała robić dobrą minę do złej gry. Tak było najlepiej. Jeśli ten człowiek ją przechytrzy; będzie po niej. - Jestem wierna od początku do końca, Prince.
- Powiedzieć Ci skąd wiem? - zadał jej pytanie retoryczne i nachylił się, by wyszeptać jej to do ucha. - Widziałem jak zabiłaś Bellatriks. Może wydawało Ci się, że jesteś tam sama, ale tak nie było - odsunął się od niej i włożył jedną rękę do kieszeni czarnej skórzanej kurtki. - Nie chcesz takiego życia dla siebie, dla Draco, dla Rebecci ani nawet dla Barty'ego.
- Skąd możesz to do cholery wiedzieć? - wstała gwałtownie. Czuła jak cała się napina. Mimowolnie. Patrzyła z wyzwaniem w jego oczy. Jeśli opowie o tym, co zrobiła to ona także zginie. Nie chciała tego. Cholernie bała się śmierci.
- Bo jesteś taka jak ja - odpowiedział wreszcie. - Zrobisz wszystko dla swoich bliskich, za wszelką cenę. Sprzeciwiłaś się panu, bo wiedziałaś, że macie więcej możliwości, jeśli będziecie pomagać Potterowi. Walczyłaś o Wasze życie i wygrałaś ten pojedynek.
- Czego ode mnie potrzebujesz? - kolejne pytanie, na które miała zamiar poznać odpowiedz.
- Chce walczyć o życie Jasona i swoje. Wiem, że gdybym odszedł, zaczęliby grozić mojemu bratu; prawdopodobnie by go zabili - jego wzrok był skierowany w ścianę. Jakby naprawdę był nie tutaj, a ze swoim bratem. Rose wiedziała, o co chodzi. Znała to uczucie zbyt dobrze. - Sam nie dam rady, ale liczę na to, że mi pomożesz. Chcemy tego samego...
Trochę zajęło jej przemyślenie jego słów. Może to dalej było kłamstwo, może zaraz miała zostać zabrana i zgładzona. Patrzyła na niego uważnie. Zawsze był pewnym siebie chłopakiem z ego większym niż miał jej brat, a tutaj; teraz prawie błagał ją o pomoc. Była pewna, że jeśli by czegoś od niego zażądała zrobiłby to dla niej, gdyby taka była cena. Był taki jak ona. Kryło się w nim coś więcej, jeśli jej nie kłamał. Ile miała do stracenia? Właściwie wszystko, ale jeśli miała pomóc kolejnej osobie, która była tego warta; musiała to zrobić.
- Możesz z nami poczekać aż wróci Rebecca. Dopiero wtedy będziemy się zastanawiać co dalej - odsunęła się od niego i ruszyła w stronę kuchni. - Jak chcesz się czegoś napić to rusz tyłek, chyba nie sądzisz, że wszystko Ci przyniosę? - zadała mu rozbawione pytanie i usłyszała jego kroki.
***
- Wejdziesz na chwile? - spytała Rebecca trzymając rękę swojego chłopaka. Jakiś czas temu odebrał ją z pracy przynosząc słodycze. Może mieć bardziej uroczego chłopaka?
- Twoja rodzina wydaje się mnie nie lubić - zmarszczył lekko brwi. - Zwłaszcza Twój ojciec i Rose - dopowiedział po chwili. Rebecca nie wiedziała jak mógł tak myśleć.
- Rose stara się mnie przede wszystkim chronić, a jej żarty świadczą, że chce jakoś zagadać, ale nie wie jak. Barty to typowy tata; odrabia te wszystkie lata, kiedy nie mogliśmy żyć jak normalna rodzina - dziewczyna chciała go uspokoić. Nie powinien tak myśleć o jej najbliższych. Darzyli go sympatią, ale nie potrafili tego pokazać. Jej ojciec próbował za to być zbyt opiekuńczy, chcąc wynagrodzić jej te wszystkie lata; takich atrakcji jednak nie potrzebowała. Zwłaszcza kiedy wziął ją do pokoju i próbował tłumaczyć jak rodzą się dzieci. Do tej chwili była to najbardziej żenująca sytuacja, w której się znajdowała. - Wejdź na chwile, przywitasz się. Trzeba im powiedzieć, że święta będziemy spędzać w dwóch rodzinach. Nie chce zostawić samej Rose, jakbym wróciła to nie chciałabym na początku sprawdzać, czy mój ojciec przeżył święta - jej śmiech spowodował, że Thomas także się uśmiechnął. Była jego oczkiem w głowie i nie chciał jej nigdy stracić.
- Ale tylko na chwilę. Obiecałem tacie, że mu pomogę - zgodził się w końcu. Czasami Rebecca zazdrościła mu pełnej rodziny, w której żył od samego początku kochany. Nikt nie zastąpił mu jego rodziców i nie okłamali go. Próbowała jednak o tym zapomnieć i cieszyć się chwilą. Teraz miała najlepszą rodzinę pod słońcem i zdała sobie sprawę, że pokrewieństwo nic nie znaczy. Stanęła na palcach i złożyła całusa na jego ustach, zanim podprowadziła go pod drzwi jej domu. Narcyza odziedziczyła go po swojej rodzinie i był zabezpieczeniem, gdyby związek z Lucjuszem miał zostać skazany na porażkę. W wysoko postawionych rodach ślub brało się raczej patrząc na to, jak wpływowa jest rodzina. Z miłości nie zdarzało się zbyt często.
Wchodząc do domu nawet nie wiedziała, że za chwilę jej życie znów wywróci się do góry nogami i znowu będą musieli walczyć o ich szczęśliwe zakończenie.
***
Ponad godzinę musiała siedzieć w towarzystwie chłopaka i słuchać jego różnych opowieści. Może ją to interesowało, ale nie dawała po sobie tego poznać. Oczywiście miał świetny pomysł na życie; najpierw zwiedzić świat, a później ułożyć sobie życie, znaleźć jakąś pracę. Ona nawet nieszczególnie lubiła gdzieś wychodzić, bo ludzie nie patrzyli na nią życzliwie. Nie każdy Śmierciożerca robił złe rzeczy. Ona oczywiście zabijała. Młoda i głupia, pragnęła spełniać marzenia matki. Teraz nie była nawet pewna czy Sophie by tego chciała. Miała o niej sprzeczne informacje. Barty zwierzył się, że jego przyjaciółka w pewnym momencie została pochłonięta przez Voldemorta, chciała mu dorównać i być kimś podobnym. Pogrążała się w jego ciemności. Później okazało się, że jest w ciąży i przestało jej na tym zależeć. Starała się nie myśleć o wadach i zaletach matki, bo o zmarłych myśli się tylko dobrze.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - usłyszała po chwili głos mężczyzny, który sprowadził ją na ziemie. Popatrzyła na niego od niechcenia. Chyba zrozumiał, że zniknęła w odmętach swoich wspomnień. - Jak to się stało, że mieszkasz tutaj? Z Fretką? - na pieszczotliwe określenie jej brata uśmiechnęła się. Mówiła tak do niego w żartach, często wypominając, że to była jedyna zabawna rzecz, którą Barty zrobił w swoim życiu.
- Czyżbyś nie wiedział, że Rose należy do mojego haremu i spodziewa się mojego dziecka? Poza tym dla Ciebie mogę być ewentualnie Smokiem - zza swoich pleców usłyszała głos swojego brata i popatrzyła na niego jak ten dumnie się uśmiecha, jakby wymyślił najlepsze kłamstwo świata. Barnes przewróciła oczami i spojrzała na Jamesa.
- Ten ćwok to mój brat. Rodziny się nie wybiera - wzruszyła ramionami, udając rozczarowanie. Czemu powierzyła mu ten sekret? I tak ludzie mają milion teorii spiskowych dotyczących ich bliskości i trzeba będzie w końcu zaprzeczyć każdej, a następnie powiedzieć prawdę. - Rebecca jest dla mnie jak siostra, Barty to przybłęda, którą muszę tolerować - na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. Zawsze tak mówiła ludziom. Że było jej żal tego starca i przygarnęli go do swojej rodziny. To była historia Rebecci; jeśli chciała mogła powiedzieć, że to jej ojciec.
- Nie wyglądacie jak rodzeństwo - popatrzył na Rose, a później na Dracona. Dziewczyna przewróciła oczami.
- To dzięki ojcu jesteśmy rodzeństwem. Lucjusz kiedyś postanowił się zabawić i zobaczyć jak bardzo moja matka mu pozwoli - jej ton był obojętny. Pogodziła się z tym już lata temu, kiedy dowiedziała się o śmierci Sophie i o tym, kto jest jej ojcem. Wydawać by się mogło, że Barnes przepłakała tamten okres, lecz tak nie było.
- Przyrzekła sobie kilka lat wcześniej, że nie będzie płakać i dotrzymała słowa. Na pogrzebie była spokojna, do nikogo się nie odzywała, ale nie uroniła żadnej łzy. W tamtej chwili nienawidziła matki ze wszystkich sił. Za to, co chciała jej zrobić. Kogo z niej uczynić. Teraz rozumiała dlaczego. Voldemort prędzej czy później i tak by stwierdził, że dziewczyna jako córka Śmierciozercy powinna do niego dołączyć. Nie miała zatem wiele do powiedzenia i od małego się szkoliła.
- To naprawdę przykre - powiedział Prince po dłuższej chwili milczenia. Jakby układał sobie to wszystko w głowie. Obok niej usiadł jej brat, więc oparła mu głowę na ramieniu i uśmiechnęła się.
- Przynajmniej mam siostrę - zaprzeczył od razu Smok. - Gdybym jej nie miał, prawdopodobnie dalej byłbym przy swoim ojcu i spełniał jego głupie życzenia. Ona potrafi mnie od niego odciągnąć - złapał ją za nadgarstek i lekko ścisnął. W ramach podziękowania. Ich rodzina mimo swojej specyficzności była wspaniała pod każdym względem. Nikt nikogo nie ograniczał.
Chwile później drzwi się otworzyły i do środka weszła Rebecca wraz ze swoim chłopakiem. Widząc w salonie obcego człowieka dziewczyna wyglądała na zmartwioną, ale tak naprawdę nie widziała jego twarzy i nie mogła wiedzieć przez to, kim on jest.
- To Twój chłopak? - spytał Thomas, patrząc na Rose. I gdyby mogła go zabić wzrokiem, prawdopodobnie by to zrobiła. Nawet jeśli Rebecca byłaby na nią zła. To za karę. Powinien się nauczyć, że do takich żartów jeszcze trochę. Oczywiście lubiła go. Reba w jego towarzystwie była zawsze żywsza, ale bała się zdania jego rodziców na temat ich skomplikowanych więzi. Rose była najlepszą przyjaciółką Rebecci, ale dla ludzi liczył się tylko jeden fakt - była Śmierciożercą. Do końca życia będzie płaciła za swoje głupie błędy.
- To James Prince. Na pewno pamiętacie go ze szkoły. Rebecca patrzyła na niego z uwielbieniem, jak trzy czwarte dziewcząt w szkole - odpowiedziała spokojnym tonem, uśmiechając się w jego stronę. Jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi siedzącemu nieopodal, a jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Zazdrość. Barnes po chwili się roześmiała i wstała, żeby jakoś udobruchać przyjaciółkę, która patrzyła na nią wściekła. - Żartuje. My jako nieliczne nie byłyśmy zainteresowane tym tutaj człowiekiem.
- Miło Cię widzieć James po tak długim czasie, ale co Cię właściwie do nas sprowadza - Rebecca jak zawsze sprowadziła ich na najważniejszy tor rozmowy. Złapała za rękę swojego chłopaka i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Tato? - zawołała, a mężczyzna chwile później wyłonił się zza drzwi.
- Może lepiej wszyscy usiądźmy - zasugerował najstarszy członek tego powiedzenia, a wszyscy go posłuchali. Rose zauważyła, że zrobiło się tłoczno w pomieszczeniu, a jej fotel nadal był okupowany przez Jamesa. Nie była na tyle niegrzeczna, żeby go z niego zrzucić dlatego tez usiadła na jego oparciu, zakładając nogę na nogę.
- Czarny Pan wrócił. Wezwał nas - dziewczyna zaczęła jako pierwsza. Nie chciała budować napięcia. Trzeba było mówić rzeczy na temat. - To już nie Voldemort. Najwyraźniej jakiś czas przed swoją śmiercią zabawił się z Bellatriks i stworzyli sobie razem dzidziusia, o którym nikt nie miał zielonego pojęcia. To kobieta. Kilka lat starsza od nas. Góra trzy bym powiedziała. Chyba nie zna zaklęć, bo bawi się bronią mugoli - szybko streściła Rose. Każdy powinien mieć taki sam zakres informacji w tej sprawie. Oczywiście ostatnie zdanie było powiedziane z pogardą. Na pewno potrafiła czarować. Rose chciała wiedzieć, na jakim etapie jest jej moc. Trzeba znaleźć jej słaby punkt.
Na twarzy Rebecci pojawiła się groza. Na pewno nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Popatrzyła po swoich najbliższych, a następnie wtuliła się w swojego chłopaka. Barnes cieszyła się, że go ma w tej chwili. Ona nie wiedziała jak miałaby ją pocieszyć. Mnóstwo takich sytuacji było dla niej zupełnie niespotykane. On potrafił dać jej wsparcie w każdym momencie. Dlaczego Rose wzięła się za mówienie jej rzeczy, które bolą? Draco prawdopodobnie nie jest w stanie na razie normalnie funkcjonować po spotkaniu z ojcem. Barty zaś wtrąciłby w swoją wypowiedz typowe ojcowskie zamartwiania się, a James nie był dla nich nikim ważnym. To tylko człowiek, który czegoś potrzebował. Brunetka nie bawiła się w udawanie. Całe życie spędziła na udawaniu i teraz już nie miała ochoty. Chciała się z tego wyrwać jak najszybciej.
- Skąd wiemy, że to faktycznie jego córka? - pytanie padło z ust Thomasa. Rose wiedziała, że chciał się zaangażować. Dla dobra Rebecci. - Reba nie została przecież wezwana, a także była Śmierciożercą.
- Nie ma Mrocznego Znaku - odpowiedział mu Barty. - Rose jasno wyraziła się, że Rebecca nie wtrąca się w to wszystko i myślę, że Emily to zrozumiała. Gdybyś i Ty miała tam stać i patrzeć na to, co robi... - jego głos się załamał. Martwił się o córkę. I nie można było mieć mu tego za złe. Nie miał z nią kontaktu przez tyle lat. Nie mógł jej bronić przed złem ani opowiadać o jej genach. Była zdana na łaskę Lucjusza.
- Pytasz się skąd wiemy, że to jego córka. Po prostu nikt inny nie potrafiłby nas przyzwać. Musiała jakiś czas szykować się na to spotkanie, bo nie wydaje mi się, żeby zabiła tego człowieka przez przypadek. Liczyła na to, że ktoś się wychyli i da jej okazje do zrobienia pokazu czego to ona nie potrafi - do rozmowy wtrącił się James. Nie był związany z nimi i nikt nie musiał wierzyć mu na słowo, jednak Rebecca nie wyglądała jakby zastanawiała się, czy to prawda. Uwierzyła mu. - Poza tym za przy sobie Lucjusza. Musiał wiedzieć o jej istnieniu i jakoś pomóc jej to wszystko zorganizować.
- Co z Astorią? - spytał Draco. Żal dało się wyczuć w jego głosie i siostra doskonale wiedziała co go gryzie. Jej bezpieczeństwo. Był zakochany na tyle, że dziewczyna wiedziała, iż to miłość do końca życia. Sposób, w jaki na siebie patrzyli jej to pokazywał. Zabawne jak wiele można wyczytać z ludzi, choć samemu nigdy nie było się nawet w jednym związku.
- Rzucę zaklęcie ochronne. Na nasz dom, na jej i na Wasz - odezwał się Barty celując palcem w Jamesa. - Barnes, pomożesz mi, prawda? - tym razem popatrzył na dziewczynę, a ta od razu skinęła głową. Możliwe, że ta głupia Emily jakoś jej się przyda we własnych planach.
- Jeśli będziesz mnie uczył - odpowiedziała na jego pytanie. Teraz albo nigdy. Cały czas chciał ją wykiwać, żeby nie musieć tego robić, ale będąc w takiej sytuacji nie mógł od tego uciec. - Czary niewerbalne, oklumencja i inne rzeczy, które umiesz.
Wszyscy zgromadzeni zamilkli. Najbardziej poszkodowany był James, bo nie wiedział co się właśnie dzieje, ale dziewczyna musiała wywrzeć na staruszku presję. Patrzyła w jego oczy z wyzwaniem. Musiał jej dawać nauki. Chciała być silna. A nie było nikogo lepszego w jej otoczeniu niż Barty. Dokonał tylu rzeczy, kiedy podszywał się pod Moody'ego. Teraz kiedy Dumbledore nie żył prawdopodobnie mógł być jednym z najlepszych czarodziei na świecie. Ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę.
Pewnie tak, ale nie miał tak nasrane we łbie, żeby się tym chwalić. Ktoś mógłby to wykorzystać.
- To będzie dobre rozwiązanie - ich bitwę na spojrzenia przerwała Rebecca. - Jesteś w tym wszystkim dobry, a Rose szybko się uczy, tato. Jeśli nie teraz to kiedy? Chcesz kiedyś umrzeć będąc świadomym tego, że nie przekazałeś swojej wiedzy nikomu? Byłeś mimo wszystko dobrym nauczycielem.
- Zapomniałem, że przecież byłeś naszym nauczycielem jakiś czas temu, profesorku - James uśmiechnął się rozbawiony i pokazał swoje zęby. Barnes nie wiedziała, dlaczego żartował sobie w tej chwili i wolałaby, żeby nie zaczynali teraz kłótni o szacunku wobec starszego. Poza tym gnoić go mogła tylko ona. Takie prawo.
- Jeśli wszyscy się zgadzamy to chciałabym opowiedzieć o swoim genialnym planie, który wymyśliłam - przerwała im wszystkich. Barty na pewno już szykował dla chłopaka ripostę, a w tej chwili nie zamierzała go w ogóle słuchać. - Chce, żeby wiedział o tym Potter. Ktoś z Ministerstwa musi to kontrolować i nie możecie się ze mną na ten temat kłócić. Ja pójdę i z nim porozmawiam, ale będę wyglądać jak Reba, a odprowadzi mnie Thomas. Nie mogą nabrać podejrzeń, dlaczego idę do Ministerstwa, a Rebecca tam pracuje. Dlatego Crouch przygotuje eliksir, później zabezpieczamy nasze domy zaklęciami i się tam wybieram. Następne etapy będziemy planować po rozmowie. Ktoś się sprzeciwia? - zadała pytanie i rozejrzała się po obecnych tutaj ludziach. Wszystko musiało być idealne i dopracowane na ostatni guzik. Inaczej Emily nie uwierzy w ich wierność.
- Chyba wszyscy się zgadzają na Twój plan, także najlepiej, jeśli weźmiemy się do roboty - chyba pierwszy raz Draco podjął jakąś decyzje dzisiaj. Nikt nie będzie mu miał jednak za złe tego wyłączenia się. Chce chronić kogoś, kogo kocha całym sercem.
- Wiem, że dość słabo się znam na tym, co się tutaj właśnie dzieje, ale dlaczego James w tym wszystkim uczestnicy? Możecie ufać ludziom spoza naszego kręgu? - Thomas odważnie się odezwał. Kolejny punkcik do tego, żeby Rose była dla niego milsza. Niech uzbiera jeszcze kilka, a przestanie go tak zaczepiać za każdym razem. Jego pytanie miało ogromny sens i pewnie każdy chciał je sobie zadać.
- Ręczę za niego - odpowiedziała spokojnie brunetka. Nie chciała, żeby się obawiali chłopaka. Jeśli coś się stanie, ona poniesie konsekwencje. Odda za nich wszystko. - Mamy ten sam cel w słusznej sprawie. Trzeba pokonać zło, zanim wybuchnie epidemia. Nie wiem na ile ta dziewczyna jest zdolna przekonywać do siebie ludzi. Czy ma w sobie więcej z Grindelwalda i jego pięknych przemów, którymi raczył ludźmi, czy jest jak ojciec. Chce pokonać mugoli, bo właściwie tak i nie ma planu na przyszłość. Ja obstawiam, że to zemsta za rodziców...
- Zemsta czy nie zemsta, trzeba to zakończyć, zanim rozprzestrzeni się na nowych ludzi - oczywiście Rebecca jak zawsze trafiała punkt ze swoimi wypowiedziami i Rose się do niej uśmiechnęła. - Myślę, że wiemy już wszystko, co potrzebujemy i chciałabym iść z Thomasem powiadomić jego rodziców. Nie chcemy ich okłamywać, prawda kochanie?
- Jak najbardziej. Zasługują na przygotowanie się. Jeśli będą chcieli to sami rzuca zaklęcia ochronne - odpowiedział jej chłopak. - Przyprowadzę Rebeccę wieczorem do domu, panie Crouch.
- Równie dobrze może zostać na noc - dodała Barnes jakby od niechcenia, ale wiedziała, że Barty się zaraz uaktywni. Te tematy zawsze były dla niego drażliwe. - Tatusiek nie będzie miał nic przeciwko temu - pewność w jej tonie była wyczuwalna. Oczywiście to wszystko było zwykłym kłamstwem, bo on nie dopuszczał do siebie myśli, że jego córka mogłaby nie być dziewicą.
- Jeśli będzie tego chciała - wzruszył ramionami, choć dziewczyna czuła jego nienawistne spojrzenie i nasłucha się dzisiaj od niego trochę.
- W takim razie skoro sprawa załatwiona ja idę odprowadzić naszego kolegę do domu, bo muszę porozmawiać jeszcze z jego bratem - dziewczyna szybko wstała z oparcia fotelu i ruszyła w stronę drzwi, zostawiając wszystkich zgromadzonych na swoich miejscach. - Ruszaj tyłek, Prince.
***
Przebywanie w towarzystwie tej dziwnej rodzinki napawało go optymizmem, choć sam nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Nie byli ani trochę fałszywi. Nie odczytał tego po nich. Byli dla siebie życzliwi, a rozmowy cały czas się kleiły. Nie były sztuczne. Sam czasami tęsknił za pełną rodziną, kiedy mógł zająć się własnym życiem, a nie swoim bratem. Nie chciał jednak nikomu tego wyznać. Dla niego to był upokarzający sekret. Czasami po prostu chciał być dawnym Jamesem, tym, za którym dziewczyny się oglądają. Nie chłopakiem, który musiał zastąpić młodszemu bratu dwójkę rodziców na raz, choć sam dopiero osiągnął pełnoletność. Zazwyczaj tak nie myślał, to były tylko chwile słabości, które co jakiś czas pojawiały się w jego umyśle. Oczywiście za brata potrafiłby oddać wszystko. Co do tego wątpliwości nie miał, ale bal się jak on sam by to zaakceptował. Co by się stało, gdyby Jason był sam na świecie i musiał zająć się tymi wszystkimi sprawami, którymi zawsze ktoś się zajmował. O tym wolał nie myśleć.
Szedł teraz obok Barnes. Powiedział jej, że to głupota się przenosić skoro jego dom jest trzy przecznice dalej. Mogli się przejść i nie zajmie im to dużo czasu. Ta tylko wzruszyła ramionami i po prostu poszła. Podobało mu się jak pewna siebie potrafiła być. Właściwie od zawsze taka była. Wiedział, że starała się z jednej strony nie wychylać, ale z drugiej strony była zauważalna dla wszystkich. Uparta jak osioł i cholernie waleczna. Pamiętał jak obserwował, gdy walczyła z Ronaldem Weasleyem. Jeszcze chwila i by go zabiła; tak ją zdenerwował. Nigdy nie potrafili się dogadać i zawsze, gdy się spotykali była dość porządna kłótnia. Przynajmniej tak brat mu opowiadał, gdy zaczął się głupio o nią wypytywać kilka lat temu. Może Jason był rok młodszy, ale starał się trzymać blisko tej super elity Ślizgonów, bo chciał do nich należeć. Jednak ten od razu stwierdził, że Rose to nie jego poziom, bo jeśli ona by coś poczuła, a on by się znudził, nie wyszedłby z tego pojedynku zwycięsko. A wszystko przez jeden głupi wieczór, w którym stwierdził, że to naprawdę super dziewczyną i mógłby z taką spędzić trochę czasu. Jednak ta nigdy do niego nie napisała, choć później o tym zapomniał to wcześniej czuł jak jego ego maleje. Dopiero widząc ją dzisiaj zdał sobie sprawę, że taka sytuacja się odbyła. Raczej nie był aż tak pamiętliwy.
- O czym chcesz z nim porozmawiać tak w ogóle? - zapytał ciekaw. Od samego początku chciał wiedzieć, o co dokładnie jej chodziło, ale nie chciał tak pytać przy wszystkich, bo oni może się domyślili.
- Mam świetny plan, który musi wypalić - odparła po prostu. Chyba nie zależało jej nierozbudowaniu swojej odpowiedzi. - To ten Twój dom? - wskazała palcem dokładnie na miejsce, w którym mieszkał chłopak. Zdecydowanie większy od większości domów w pobliżu, co było zasługą jego dziadka i pieniędzy, które posiadał w swoim skarbcu. Zazwyczaj tak już w tym świecie było, że pełnokrwiści czarodzieje posiadali wielkie fortuny trzymane z pokolenia na pokolenie. Reszta właściwie się dla nich nie liczyła. Jednak James był troszeczkę innego zdania.
- Tak, to mój dom, zapraszam - przesunął rękę do przodu, chcąc ją przepuścić w bramie. Jego rodzina może należała do bogatych, ale nigdy nie chcieli władzy nad światem. Obecna harmonia podobała im się zbyt bardzo.
- Nie spodziewałam się po Tobie takich gestów - usłyszał rozbawiony głos dziewczyny z przodu, która chowała ręce do tylnych kieszeni. On przewrócił tylko oczami, ale nie odezwał się słowem. Zmienił się przez te lata, nie zawsze na dobre, ale chociaż mógł pilnować brata, bo chciał, żeby ten się rozwijał. - Och, Prince, nie bądź taki milczący. Przyzwyczaiłam się już do ciętych uwag Barty'ego, więc Tobie też dałabym radę - dodała po chwili, odwracając się w jego stronę i patrząc z wyzwaniem w jego oczy. Była silna. Walczyła o swoje i wygrywała. Taką widział ją chłopak. Podobała mu się także jej bystrość. Tak szybko udało się jej ułożyć jakiś sensowny plan do pozbycia się tej córeczki Czarnego Pana.
- Nie wątpię, Barnes. Po prostu niczego nie wymyśliłem - odpowiedział po chwili i lekko się uśmiechnął. Otworzył drzwi do domu i znowu przepuścił ją przodem. Tego już nie skomentowała.
Jak na fakt, że w domu mieszkało dwóch chłopaków naprawdę panował porządek. Starali się nigdy za bardzo nie śmiecić, bo później kto chciałaby to sprzątać? Żaden z nich na pewno. Dom był naprawdę duży, ale pusty, przy tylu pokojach tak naprawdę dwa były zajęte. Do sypialni rodziców nie wchodzili od lat. Po prostu jeszcze nie potrafili się z tym do końca pogodzić. Przeszli do salonu, w którym siedział jego młodszy brat. Jason zapatrzony w książkę, którą czytał nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do środka. Starszy brat był zdegustowany, bo zawsze ktoś mógł się wkraść do środka i wtedy nie byłoby ani trochę ciekawie. Postanowił to jednak na razie odpuścić. Później mu powie jaki nieodpowiedzialny był. Teraz jednak chrząknął, a młodszy od niechcenia oderwał wzrok od książki.
- Słyszałem jak wchodzisz - powiedział od razu i obdarzył swoim spojrzeniem Rose, która mu pomachała. - W końcu zacząłeś się z kimś spotykać? I tym kimś oczywiście musiała się stać Rose Barnes? - wstał z kanapy, podchodząc do dziewczyny i podając jej rękę. - To nie tak, że coś do Ciebie mam, ale stać Cię na lepszego - mrugnął do niej porozumiewawczo, a ta zaczęła się śmiać.
- Najpierw dorównaj mu wzrostem, młody, a później będziemy myśleć - kto by pomyślał, że ta dziewczyna umie mówić tak łagodnie. I do tego w żartach. Rose zadziwia go kolejny raz. - Jednak jeśli liczyłeś, że braciszek w końcu się z kimś umawia to jesteś w błędzie. Przyszliśmy tu trochę z innych powodów - dodała od razu.
- Wiedziałem, że nie umówiłby się z żadną dziewczyną - jego brat wzruszył ramionami.
- Młody - przerwał mu James. - Chyba dość naśmiewania się ze mnie. Przyszliśmy, żeby porozmawiać z Tobą.
- O czym?
- Tak jakby okazało się, że Voldemort ma córkę, która nas przyzwala - odpowiedziała na jego pytanie dziewczyna. Starszy Prince popatrzył ja nią i uniósł brew. Jak ona może o tym mówić tak spokojnie? Jego brat stał i patrzył przed siebie. Chyba nie dotarło to do niego. - Wiem, że to dość chamski sposób na przekazanie wieści, ale jak będziemy budować napięcie to wyjdzie jeszcze gorzej - dodała patrząc wprost na niego. Dłonie miała splecione za plecami. Widać, że w życiu przeszła wiele takich sytuacji. Stresowych i ktoś musiał nauczyć ją jak sobie z tym radzić. Kto?
- Byłeś tam, prawda? Wezwała Cię, a Ty poszedłeś? - w głosie Jasona dało się wyczuć obrzydzenie. Nie podobało mu się to, ale cholera, on także nigdy tego nie chciał. Czy ten dzieciak może przestać tak na niego patrzeć? Chciał jego ochronić przed tym.
- Wolałbyś, żeby się sprzeciwił i go zabili? - dziewczyna stała tak, że zasłania mu brata. Chyba chciała przemówić mu do rozsądku. - Chciałbyś rano znaleźć zwłoki swojego starszego brata i nawet nie widzieć po twarzy, że to on, bo ta chora suka używa mugolskiej broni do zabijania? - pytała dalej. Nie była łagodna, ale nie tego potrzebował młody. Potrzebował, żeby ktoś mu wszystko wyjaśnił. W ten brutalny sposób, który panuje na tym świecie.
- To, czego chcecie ode mnie? - zadał pytanie, na które jego starszy brat też chciał znać odpowiedz.
- Po prostu masz o tym wiedzieć. Musisz się pilnować i nie bać się używać zaklęć Niewybaczalnych, rozumiesz? - popatrzyła na niego poważnym wzrokiem, a później swoje spojrzenie przeniosła na Jamesa. Ten skinął tylko głową. - Oczy dookoła głowy, młody - na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Jest takie zaklęcie; Sectumsempra - dziewczyna wykonała ruch ręką, który miał zilustrować to, w jaki sposób rzuca się zaklęcie. - Mało osób o nim wie, a zadaje dość poważne rany, nawet śmiertelne... Jeśli chcesz jednak kogoś odratować musisz użyć starego, dobrego Vulnera Sanentur.
Nie był pewien czy chciał wiedzieć skąd dziewczyna znała to zaklęcie. Jednak jego brat był zainteresowany, bo śledził bardzo dokładnie wszystko to, co Rose robiła.
- To Ty wymyśliłaś to zaklęcie? - spytał zainteresowany. Jakby tylko to się liczyło w tej chwili.
- Nie, ale ktoś bardzo mądry - odpowiedziała i na chwilę spuściła wzrok. - Jeszcze nie próbowałam nigdy stworzyć własnego zaklęcia.
- Widzę, że ten temat Was interesuje, ale czy mógłbym powrócić do naszego głównego wątku? - wtrącił się do rozmowy James. Jego także to ciekawiło, ale nie to było w tej chwili ważne. - Czyli razem z Bartym rzucisz zaklęcie ochronne, będziesz uczyła się z nim zaklęć i wtajemniczała mojego brata?
- Mniej więcej o to chodziło. W takiej sytuacji nie można go okłamywać ani niczego omijać, bo tak jest łatwiej - popatrzyła na niego i zmarszczyła zabawnie nos, ale on nie mógł się roześmiać. Najpewniej rzuciłaby się na niego z pazurami.
- Dlatego ze mną przyszłaś? Żebym go nie okłamał?
- Tak - odparła od razu. - Wiem, że prawda w takich sytuacjach jest trudna, ale cholernie ważna.
- Znasz to z autopsji? - zapytał ciekawy.
- Można tak powiedzieć - wzruszyła ramionami i zaczęła się rozglądać. Kiedy jej oczy ujrzały coś w pokoju obok po prostu tam ruszyła.
Miała tupet dziewczyna, że poruszała się po jego domu tak, jak chciała. Jednak z drugiej strony siedział u niej jakiś czas i też nie zabraniała mu zwiedzać; on nie chciał naruszać ich prywatności. Jason ruszył za nią, więc jemu także nie pozostało nic innego jak podążać za tą kobietą. Chyba czuła się jak kot, który ciągle robił co chciał i chodził własnymi ścieżkami. Nie spodziewał się, że zobaczy ją przy pianinie.
- Należało do naszego ojca - rozległ się głos jego młodszego brata. - Nigdy jakoś specjalnie nie chciał nas uczyć, grać, więc stoi i się kurzy.
Palce dziewczyny lekko ślizgały się po klawiszach. Widać było, że zbierał się na nich lekki kurz, ale ona nie przejęła się tym za bardzo. Nie wydała jednak z niego żadnego dźwięku.
- Przykro mi, że nie macie ich obok siebie - słowa dziewczyny zaatakowały go niespodziewanie. Kto mógł przypuszczać, że tak powie? Chyba nikt. Ona była dla niego totalnie niezrozumiała i chyba nadszedł czas, żeby postarać się ją zrozumieć. - Nie powinniście się wychowywać bez rodziców i fakt, że jesteś dobrym bratem nie powinien zmienić tego, jak szybko musiałeś dorosnąć i zastąpić Jasonowi rodziców. Jestem pod wrażeniem - odwróciła się w ich stronę i spojrzała na nich łagodnie.
-
- Mój brat jest najważniejszy - odparł po prostu. Taka była prawda. Musiał pozwolić mu mieć dzieciństwo, które on stracił, musiał zaliczać wzloty i upadki, bo inaczej by się nie nie nauczył.
***
Barty siedział na fotelu w salonie i główkował. Najwidoczniej Barnes chciała wszystko zrobić sama, ale nie chciał pozwolić jej tym dowodzić. Nie dlatego, że nie potrafiłaby tego zrobić, a z obawy, że knucie przeciwko innym w końcu stanie się jej jedynym zajęciem w życiu. Dla mężczyzny powinna już w końcu zastanowić się nad jakimś związkiem, oczywiście nic na sile, ale chciał, żeby ta była szczęśliwa. Mimo ich głupim kłótnią, które toczyli teraz tylko dla zabawy. Oboje się zmienili względem siebie po tym, jak dziewczyna w końcu poznała prawdę z jego ust. Może na początku ją to bolało, ale teraz była dla niego niczym druga córka. Nawet kiedy była mała, nie motywował jej właśnie z powodów jej dzieciństwa. Miała się bawić, nie zabijać króliki na rozkaz matki.
Sophie wydawało się, że jeśli wychowa ją na twardą osobę to nikt jej nigdy nie zdradzi, nikt nie będzie wciskał jej kłamstw. Prawda była inna i jej matka później zaczęła zdawać sobie sprawę. Nie była idealna i doskonale o tym wiedziała, mimo że niekiedy ludzie postrzegali ją jako ideał. Tylko dlatego, że miała ładną twarz i dobrze się uczyła? Pamiętał jak wiele razy wypłakiwała się w jego ramie przez całe życie. Ona mogła liczyć na niego, a on na nią. Najlepsi przyjaciele.
Brakowało mu całej jego paczki, która pomimo wrogości do innych; potrafiła darzyć siebie sympatią. Sophie, która w każde święta kupowała im prezenty, nie oczekując nic w zamian. A Black? Zawsze siedział na tym jedynym fotelu w dorminatorium, który był przypisany do niego. Pamiętał jak próbował mu pomóc s sprawie Amandy... Wspomnienie ukochanej bolało go, ale starał się o tym nie myśleć. Wiedział, że kobieta byłaby szczęśliwa, bo odzyskał ich córkę po tak długim czasie. Taka podobna do matki...
***
- Myślisz, że nam się uda? - zapytał ją James, kiedy siedzieli przy kominku w jego salonie. Minęły godziny, od kiedy skończyli dyskutować o niebezpieczeństwie i zaczęli opowiadać o swojej rodzinie. Zaprosił ją tylko na herbatę, a siedzieli już przy czwartej. Ciepło ognia nie pozwalało jej jednak wstać, pogoda zaczęła się pogarszać, bo za niedługo miała nadejść zima, a z nią wiatr, śnieg, mnóstwo warstw ubrań. Barnes nie przepadała za tym. Teraz jednak powrócił znów do tego tematu. Siedzieli sami, jego brat zostawił ich mówiąc, że wcześniej był już umówiony ze znajomymi.
- Udało mi się raz, to teraz też powinno. Tylko teraz nie mamy tylko ludzi wokół siebie, bo chcemy się jej pozbyć w zarodku, zanim zacznie na większą skalę - wszystko na ten temat było przemyślane i nie wychodziło z ust dziewczyny przez przypadek. Chciała pozbyć się jej jak najszybciej i mieć to już za sobą, ale przed nimi trudna droga. - Przez te kilka lat moje zachowanie się zmieniło, ale tam, będę musiała być tą dawną Rose, która chce być jak najlepsza, pragnie zostać prawą ręką. Będę mówić rzeczy, które mogłaby powiedzieć dawna ja...
- To tylko chwilowe, wiesz? Jak się już jej pozbędziemy będziesz mogła wrócić do obecnego życia - na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Był tak pozytywnie do tego nastawiony. Jak mógł?! To wcale nie było takie łatwe, wrócić do tego, co było wcześniej, bo jej charakter uległ drastycznej zmianie.
- Wiesz, to trudne wrócić do bycia typową suką, kiedy ludzie wokół Ciebie wiedzą, jaka jestem teraz. Będę musiała znów krzywdzić ludzi, słownie i nie tylko - słowa, które wyrwały się z jej gardła uświadomiły jej to, jak naprawdę się przejmowała tym wszystkim. Chciała dla siebie i swoich bliskich czegoś więcej. - Nie chce o tym rozmawiać teraz.
- To znaczy, że pora zmienić temat - przyjrzał się dokładnie jej twarzy, a następnie zmarszczył brwi. Na jej twarzy pojawił się połowiczny uśmiech, wyglądał naprawdę komicznie z takim wyrazem twarzy. - Także masz jedyną i niepowtarzalną okazje, by się wytłumaczyć, panno Barnes. Jak to się stało, że nie udało Ci się do mnie napisać w tamte wakacje?
To pytanie, którego za cholerę się nie spodziewała. Złapała mocniej kubek w dłoń. Czuła ciepło w opuszkach swoich palców, które ją piekło. Oczywiście nie na tym się skupiła. Jego oczy się w nią wpatrywały, jakby to było najważniejsze pytanie w jego życiu.
- To nic osobistego, naprawdę - zaczęła, bo do głowy dopiero teraz w jej głowie pojawiły się odpowiedzi na jego pytanie. - Naprawdę świetnie się wtedy bawiłam. Jednak w tym samym czasie pojawiło się w moim życiu tyle problemów, powiedziałam Draco o tym, że jesteśmy rodzeństwem. Dostałam Mroczny Znak i musiałam poradzić sobie z całym tym gównem. Jakoś tak się to wszystko potoczyło....
- Spoko, ja rozumiem. Po prostu byłem ciekaw - wzruszył obojętnie ramionami i zaczął pić herbatę ze swojego kubka, jakby wstrzymywał się przed dodaniem innych słów, które chciał powiedzieć.
To tylko taki
przejściowy rozdział.
Później będzie
tylko gorzej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro