A new beginning
Wspólne śniadanie w tym domu to podstawa. Przecież banda wyrzutków wśród społeczeństwa też może zjeść w miłej atmosferze, prawda? Rose odnosiła takie wrażenie. Kilkanaście minut temu Rebecca wróciła do domu po nocy spędzonej i swojego chłopaka; o dziwo nawet Crouch od jakiegoś czasu nie robił naburmuszonej miny i nie stawał się obrażoną nastolatką, kiedy jego córka nie wróciła na noc. Chyba już wiedział, że mimo całej grzeczności dziewczyny z pewnością nie trzyma się ze swoim chłopakiem w łóżku tylko za rączkę i patrzy w ścianę. Sam był w jej wieku, sam miał kobietę swojego życia. Draco powoli dochodził do siebie i właśnie brał zimny prysznic. Śmierdział alkoholem na kilometr, więc kazała mu zniknąć, dopóki nie weźmie kąpieli. Narcyza od jakiegoś czasu szykowała dla nich śniadanie. Od kiedy nie posiadała już skrzata domowego, postanowiła robić wszystko sama. Barnes widziała w niej silną i niezależną kobietę, która mimo porażek potrafi podnosić się do góry i po cichu walczyć z przeciwnościami losu.
Rose też wczoraj trochę wypiła, ale nawet trochę nie bolała ją głowa. Znała swój umiar, a Barty nawet nie pozwoliłby jej się upić. Podobno kobiecie nie wypada. Staruszek nie znał się na dzisiejszych czasach. Nie spała długo. Do późna siedziała z nim w tej jego jaskini, zaś dopiero później położyła się spać. Długo nie zaznała spokoju; nawet w snach nie może uciec od przeszłości. Starała się jednak ze wszystkich sił. Dzień w dzień. O jej problemach wiedzieli najbliżsi, Reba często z nią rozmawiała, kiedy miała doła, Dracon za to rozśmieszał. Nawet Barty potrafił z nią normalnie pogadać, a to naprawdę rzadkość, zazwyczaj potrafili sobie tylko skakać do gardeł. Oboje chyba jednak wiedzieli, że to raczej dla rozrywki. Jeśli on miał taką relacje z jej matką to bardzo współczuła tej kobiecie, że musiała znosić głupie żarciki Barty'ego.
W końcu wszyscy zebrali się do stołu, zajęli swoje wyznaczone miejsca. Nigdy nikt nie zmieniał miejsca, każdy wybrał sobie ulubione siedzenie i nie rozstawał się z nim. Po jednej stronie siedziała Rebecca, Rose i Dracon, zaś po drugiej Narcyza obok staruszka. Kobieta jak zawsze dopięła swego i przygotowała najlepsze jedzenie, jakie potrafiła zrobić. Coś dla każdego. Jajecznica, boczek, ser, warzywa i inne szczególiki. Przy Lucjuszu musiała się cholernie marnować. Kiedyś nawet o tym rozmawiały. Dlaczego się w nim zakochała, co miało jej wytłumaczyć, dlaczego jej własna marka to zrobiła. Tatuś sobie zmanipulował jedną i drugą, urocze gesty, drobne prezenty, głupie słówka, które przyspieszały je o bicie serca. Szkoda, że rzeczywistość była inna i wyrzekł się córki, wyrzekł się kochanki, zwyzywał ją i uciekł jak najdalej. Zwykły pieprzony tchórz.
- Jak tam, Reba? Przyzwyczaiłaś się do pełnej rodzinki Thomasa i teraz nas opuścisz? - spytał w żartach Draco, zaczynając najbardziej wrażliwy temat dla Barty'ego. Rose zastanawiała się przez chwile czy się nie zaśmiać i nie przybić mu piątki. Tleniony blondyn wiedział jak sprawić, że dzień zacznie się rozrywką. Rebecca popatrzyła na niego jakby chciała go zabić, a później brunetka dostrzegła jak pod stołem Monteki kopie chłopaka.
- Jesteśmy jeszcze młodzi. Najpierw trzeba byłoby znaleźć dobrą pracę — zaczęła dokładnie tymi samymi słowami, które zawsze wypowiadała przy tym temacie. - Poza tym nie mogłabym was zostawić samych, bo ten dom zostałby szybciej zniszczony, zanim do końca bym się wyprowadziła.
- Sprzeciw! - przerwała jej Barnes, uśmiechając się lekko pod nosem. - Ja jestem grzeczna, to twój ojczulek powinien się wstydzić swojego zachowania. Wczoraj chciał mnie upić i nie wiadomo co zrobić — nie potrafiła ukryć swojego głupiego uśmiechu na twarzy.
- Chyba masz za duże marzenia, Barnes. Nie dotknąłbym Cię nawet kijem od miotły, a co dopiero ręką — wtrącił się Crouch, robiąc przy tym oburzoną minę. Narcyza jak zwykle przyglądała się ich rozmową w ciszy, jeszcze nie czuła się na tyle komfortowo, żeby coś powiedzieć, bo nie wyczuwała co jest żartem, a co mówione było na serio. Tym razem jednak ona sama nie potrafiła wytrzymać i odkładając na stół szklankę z sokiem, zaśmiała się.
- To się nazywa kryzys wieku średniego, Rose. Mężczyźni w jego wieku muszą radzić sobie ze swoimi problemami i wykorzystują do tego takie jak wy — wycelowała palcem w Barnes, a ta nie potrafiła uwierzyć w to, że mimo całej tej głupiej rozmowy, te słowa miały rację bytu.
- Z Ciebie Coruch to kiedyś musiał być dobry zawodnik. Reba urodziła się w październiku - na chwile jej głos się urwał jakby zdała sobie z czegoś sprawę. - Jak spędziłeś walentynki, przed którymi urodziła się Rebecca? - popatrzyła prosto na staruszka i uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy ten odłożył widelec na stół, nie wiedząc co powiedzieć. Wszyscy zaczęli się z niego śmiać, oprócz córki, która była zażenowaną tą rozmową.
- Wy sobie rozmawiajcie na takie tematy, ale nie przy mnie - przerwała ich śmiech, a następnie wstała od stołu, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Ja idę do pracy, także macie dużo wolnego czasu, a ja nigdy nie chce już słyszeć nic na ten temat - na jej policzkach pozostały jeszcze ślady zaczerwienienia, najprędzej ze wstydu. Pożegnała się z każdym i po chwili wyszła.
- Zabije Cię Barnes - powiedział tylko Barty, chociaż w głosie nie dało się czuć groźby.
***
Kiedy Rebecca wyszła oni dokończyli jedzenie śniadania, co jakiś czas o czymś rozmawiając. W ich domu nigdy nie było nudno. Zawsze coś musiało się dziać, jakieś głupie akcje, śmianie się z danej osoby. Tacy właśnie byli i nikt nie mógł już tego zmienić. Nikt nawet nie próbował. Czuli się dobrze w takiej sytuacji, w jakiej są. Rose nie wyobrażała sobie już jakby wyglądało jej życie, gdyby była sama. Byłoby do dupy. Teraz myła naczynia w kuchni, codziennie robił to ktoś inny, a ona nawet to lubiła. Mogła zająć czymś ręce i myśli, nie używała do tego czarów, tak jak inni, miała w tym czasie kilka chwil spokoju. Tym razem przeszkadzał jej Barty, który w spokoju siedział i popijał kawę.
- Następnym razem Barnes nie gadaj takich głupot - powiedział po tym jak skończył ją obserwować. Siedział jakby miał naprawdę gdzieś cały ten świat i wszyscy mieli mu usługiwać. - Żarty, żartami, ale Rebecca się spłoszyła.
- Myślę, że mimo wszystko chciałaby wiedzieć coś więcej na temat tego, jak została spłodzona - odpowiedziała spokojnie na jego stwierdzenie. - Na pewno to dużo bardziej romantyczna historia niż to, że gościu Cię upija, a później wykorzystuje Twoją naiwność, bo wie, że jesteś w nim zakochana - te słowa wyrzuciła z siebie obojętnie. Gorzka prawda. Właśnie z czegoś takiego ona się urodziła. Żadnych uczuć. Przynajmniej ze strony Lucjusza.
- Nie możesz myśleć, że każdy tak robi. Twoja mama nie żałowała tej chwili do końca nie dlatego, że była w nim zakochana, wiesz? - popatrzył na nią, lecz ta uparcie wpatrywała się w naczynia, które myła. - Cieszyła się, że ma Cię, chociaż nie potrafiła tego do końca pokazać. Patrzyła na Ciebie i widziała siebie. Nie chciała żebyś miała takie życie, jakie ona miała - każde słowo z jego ust brzmiało jakby prawdziwie. Sophie Barnes potrafiła ją kochać? Tych chwil dziewczyna nie pamiętała. We wspomnieniach pozostał martwy królik, którego mała dziewczynka uparcie nie chciała zabić, a matka jej kazała. W tych wspomnieniach był też wyśmiewający ją Barty. Jednakże chwile po jej urodzeniu dla dziewczyny nie istniały, bo najzwyczajniej nie miała z nich wspomnień.
- Szkoda, że nigdy nie dała mi tego odczuć - westchnęła brunetka. Starała się usilnie o tym nie myśleć, ale wspomnienia z dzieciństwa pojawiały się w jej głowie. - Nie czułam jakbym była kochanym dzieckiem, a Ty nigdy mi tego nie ułatwiałeś. Od małego - odwróciła się w jego stronę, z talerzem w ręce i popatrzyła w jego oczy.
- Zabrali mi wtedy dziecko, Rose - wyszeptał po chwili. Bardzo rzadko używał jej imienia. - Twoja mama miała Cię, a ja nie miałem ani żony, ani dziecka. Patrzyłem na Ciebie i byłem zły, bo moja córka nie mogła wychowywać się ze mną - szczerość w jego głosie niemal wzruszyła dziewczynę. Nawet chciała mu coś odpowiedzieć, jednakże poczuła znajomy ból na przedramieniu.
Z jej rąk talerz spadł na podłogę. Nie mogła opanować tego, jak jej ciało drżało. Spojrzała na Barty'ego i wiedziała, że on też to poczuł. To nie była jej wyobraźnia. Ktoś ich wzywał do siebie. Brunetka spanikowała. Przecież on nie żył, prawda?
***
Draco nie zbuntował się i przybył na spotkanie. W chwili, gdy poczuł swój Mroczny Znak chciał uciec jak najdalej. Wiedział jednak, że tam będzie Rose i oboje potrzebują siebie nawzajem. A co z Rebeccą? Ona nie miała tatuażu, nie powinna się pojawić na miejscu. Oby nikt jej nie ściągnął. Musiał być silny, ale kiedy znalazł się w swoim starym domu, niemal się skulił, chcąc czekać na ratunek. Rose zaraz się pojawi. Barty też. Musiał ich znaleźć. Nie patrzył na znajome pomieszczenia, lecz szukał swojej siostry. W środku pojawiało się coraz więcej znajomych twarzy, tylko nie jej. A jeśli miałaby się nie pojawić i on będzie tutaj sam? Nie zniesie tego. Nie da rady.
- Draco! - usłyszał jej głos z drugiego końca pomieszczenia. Szybszym krokiem podszedł do dziewczyny i Barty'ego, który stał za nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Złapał swoją siostrę za rękę i przysunął się bliżej niej. W tej chwili byli nierozłączni.
- Myślałem, że nie przyjdziesz - powiedział cicho i ścisnął ją mocniej za dłoń. Nie chciał być tu sam, bo doskonale wiedział, że pojawi się tu ktoś, kogo nie chciał widzieć. Już nigdy.
- Nie chcieliśmy, ale trzeba było. Musimy zobaczyć czy on wrócił. I musimy zastanowić się co dalej - nachyliła się nad jego uchem, gdy to mówiła. Dla wścibskich osób, które nie wiedziały kim są dla siebie wyglądało to jakby całowała go w ucho. Ludzie mogli na nich patrzeć, a oni nie chcieli, żeby ktoś o coś ich podejrzewał. Objął ją lekko w tali. Doskonale potrafili udawać, że wszystko jest pod ich kontrolą. Idealnie zaplanować swoje show? Dla nich to nie problem. Tu lekki dotyk, tam trochę śmiechu i ludzie myślą, że są razem. Dla chłopaka to całkiem zabawne, bo byli rodzeństwem. Kilka lat temu myślał, że ta jest blisko niego, bo się zakochała, ale teraz się z tego śmiał. Kochał swoją siostrę. Dzięki jej pomocy zbuntował się i teraz mógł być tym, kim chciał być.
- Jest gdzieś Reba? - spytał, kiedy dziewczyna się od niego oddaliła. Ta zaprzeczyła kiwając głową i widać było, że odetchnęli z ulgą. Nikt nie chciał, żeby ona także tu była. Nie powinna należeć do tego świata. Śmierciożercy to często osoby, które ślepo podążają za czyimś rozkazem.
***
Wśród ludzi dało się słyszeć ciche szepty. Rose przysłuchiwała się każdej bliższej osobie, żeby wiedzieć co myślą na ten temat. Udawała, że ignoruje wszystko i wszystkich, jednakże robiła rozeznanie. Inni cieszyli się, że mogą się rozerwać, niektórym przerwano w pracy, a jeszcze inni zastanawiali się jak on przeżył. Ona sama zastanawiała się co do cholery się tutaj dzieje. Nie mógł przeżyć. Na własne oczy widziała co się z nim stało. Chyba nie był aż tak nieśmiertelny, prawda? Stała dumnie, razem ze swoimi towarzyszami. Trojka najbliższych Śmierciożerców Czarnego Pana po tym, jak Bellatriks zginęła. Dracon przez ojca musiał przebywać w tym towarzystwie i bardziej niż Voldemorta bała się spotkania blondyna z ojcem. Na pewno musiał tu być. Szukała go co jakiś czas wzrokiem, ale nigdzie nie mogła dostrzec jego sylwetki. Wszyscy stali i czekali. Nikt nie ważył się ruszyć. Kiedy niespodziewanie drzwi po drugiej stronie się otworzyły, wszyscy zamilkli i patrzyli na sylwetki wychodzące z pomieszczenia.
Dziewczyna niemal parsknęła śmiechem widząc swojego ojca, który dumnie szedł z przodu. Chciała stanąć na środku i zacząć bić mu brawo. Spytać się jak do cholery ten żarcik mu się udał. Poczuła jednak jak Dracon się do niej przysuwa, a jego mięśnie się napinają. Chciał bronić ją czy siebie? Nie zdążyła się go spytać, rozładować jego myśli, bowiem skupiła swój wzrok na czarnowłosej kobiecie. Była może pięć lat starsza od niej, ale Barnes przy niej nie miałaby szans. Długie czarne włosy, lekko falowane na końcówkach idealnie pasowały do jej bladej twarzy. A czerwony kombinezon, którą ubrała? Opinał dokładnie tam, gdzie miał, ale nie pokazywał za dużo. Powinnaś się schować Barnes, bo Twoje ego zaraz ucierpi. Zawsze uważała siebie za ładną, ale przy tej kobiecie wygląda śmiesznie, jakby była przeciętną dziewczyną. Dumna głowa do przodu, na nikogo nie patrzyła i nie uśmiechała się. Ojczulku, nauczyłeś ją jak ma się nosić? Stanęła jakby nigdy nic na środku pomieszczenia i patrzyła na ludzi jakby w jej oczach byli nikim. Nic nie znaczyli. Dziewczyna odczuła, że kiedy popatrzyła na nią, tamta lekko się uśmiechnęła. Wolała, żeby to były tylko jej przewidzenia.
- Cieszę się, że wszyscy się tutaj zebraliście tak szybko - głos przywódcy. Dokładnie tak brzmiała. - Nie chce przedłużać i dzisiaj Was zamęczać. Wszyscy zastanawialiście się kto Was tutaj wezwał i dlaczego. Nazywam się Emily Riddle; jestem córką Czarnego Pana i jego prawej reki, Bellatriks. Nauczono mnie co mam zrobić, kiedy poniosą porażkę, jak Was przyzwać do siebie i zemścić się za to, co zrobiono Waszemu panu.
- Nie wierzę Ci - jej wymowę przerwał głos z tłumu. Bardzo głośny. Jakiś mężczyzna wyszedł do przodu, Barnes nawet nie kojarzyła jego twarzy. - To może być jakaś głupia sztuczka Lucjusza, a ja się w jego gry nie bawię - zaprzeczył energicznie. Już po chwili za pomocą zaklęcia stał na środku przed czarnowłosą. Ta popchnęła go na ziemie i oparła swoją nogę na jego kolanie, prawdopodobnie sprawiając mu ból.
- Wiedziałam, że ktoś będzie wątpić. Dlatego ten tutaj śmiałek pomoże mi pokazać Wam co się stanie jeśli ktokolwiek się zbuntuje przeciwko mnie - Emily wyciągnęła różdżkę, a kiedy mężczyzna leżący na podłodze zakrył twarz, zaczęła się śmiać. - Myślisz, że użyje magii, żeby się Ciebie pozbyć? To była słabość mojego ojca i matki, ja lubię stosować mugolskie narzędzia, które zrobią Ci większą krzywdę, kochaniutki.
***
W tej samej chwili nieświadoma niczego Rebecca właśnie wchodziła do gabinetu Harry'ego Pottera. Przynosiła mu papiery, których chłopak w tamtej chwili potrzebował. Uśmiechnęła się do niego i ułożyła wszystko na biurku.
- Jak Ci mija dzień, Harry? - zapytała ciekawa. W czasach szkolnych miała z nim lepszy kontakt niż większość jej przyjaciół. Ona zawsze była inna. To zapewne zasługa jej matki. Zawsze się zastanawiała czy trafiła do Slytherinu z ważnego powodu, czy tylko ze względu na geny ojca. Nich nie znał jednak zasad przyjmowania do domu w szkole. Podobno w przypadku chłopaka z blizną wystarczyło bardzo poprosić, żeby nie iść do Slytherinu. Ona jednak nie żałowała.
- Bywało lepiej. Stara blizna znowu zaczyna bolec, ale staram się nie narzekać - wypowiedział te słowa tak lekko, że Rebecca nawet nie zastanowiła się, dlaczego blizna od Czarnego Pana go boli. Wiele lat temu bolała go tylko wtedy, gdy ten był blisko.
***
Kiedy było już po wszystkim, kilka osób wyniosło ciało z pomieszczenia. Rose widywała naprawdę okrutne rzeczy, ale zabicie czarodzieja za pomocą mugolskiej broni? To zniewaga. Jakby jego magiczne moce się nie liczyły. Krew była wszędzie. Co ona chciała do cholery udowodnić? Że w tym niewygodnym kombinezonie może pozbawić człowieka życia? Już zauważyliśmy. W końcu pozwoliła wszystkim odejść. Rose razem z Bartym i Draco mieli już odejść, ale jak spod ziemi obok nich wyrósł Lucjusz.
- Kogo moje oczy widzą? - zadał najgłupsze pytanie retoryczne, jakie wpadło mu chyba do głowy. Omiótł swoim spojrzeniem syna. Nikogo innego nim nie uraczył. - Emily chce się z Wami osobiście spotkać i porozmawiać. Chociaż brakuje mi tu małej, słodkiej Rebecci. Gdzież ona się podziewa?
- Ona nie ma tego gówna na ręce, więc nawet nie waż się do niej zbliżać, bo zobaczysz, że Ty też będziesz tak zdychał, jak tamten facet - Barnes wybuchnęła i nie zapanowała ani trochę nad swoimi uczuciami. Wyrzuciła z siebie całą agresję wobec niego. Nienawidziła go. Tak bardzo, że mogłaby go zabić. Obiecała sobie jednak, że to Draco będzie mógł o tym zadecydować. To jego skrzywdził najbardziej w ciągu całego życia. Musiał znosić poniżenia, agresje; ona była tylko ignorowana przez dwadzieścia jeden lat.
- Czego ona od nas chce? - wtrącił się Barty, który na pewno chciał rozładować napięcie, żeby dziewczyna nie zrobiła nic głupiego. W duchu dziękowała mu za to.
- Byliście najbliżej z Czarnym Panem, więc domyśl się, bystrzaku. Wiem, że od samego początku myślenie nie należy do Twoich mocnych stron, ale dasz sobie radę - poklepał go po ramieniu i odszedł, obrzucając swojego syna spojrzeniem. - Jak będziesz dalej w towarzystwie tego bękarta to staniesz się taki jak ona i jej matka.
***
James nie wiedział co się działo. Pojawił się na spotkaniu Śmierciożerców, bo musiał. Gdyby tego nie zrobił, skrzywdziliby jego brata. Do tego nie chciał dopuścić. Jednak nie spodziewał się tego, co tam zobaczył. Córka Voldemorta? Zadawał sobie pytanie jak do tego doszło, ale nie chciał brnąc w to głębiej. Prawdopodobnie to było zabezpieczenie na przyszłość. Na pewno ta dwójka nie była w sobie zakochana; a na pewno to Voldemort nic nie czuł do kobiety. On nie czuł nic do nikogo. Przedstawienie, które im zrobiła miało dokładnie takie być. Zaplanowała sobie to i Prince mógłby sobie uciąć za to rękę, gdyby okazało się, że to jego chore wymysły. Jednak nie to go ciekawiło najbardziej. Jego spojrzenie przyciągnęła Rose Barnes w towarzystwie młodego Malfoy'a i Barty'ego. Chodził z nimi do szkoły i znał ich całkiem nieźle. Dobrze wiedział co Barnes zrobiła podczas bitwy, więc zastanawiał się jakim cudem tu była. Chciał z nią porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego tu była.
Nie było mu to jednak dane, gdyż Lucjusz po zakończonym zebraniu do nich podszedł i kazał poczekać na tą całą Emily. James nie chcąc być zbytnio upierdliwym wyszedł i obiecał sobie, że porozmawia z nią później. Teraz musiał wrócić do domu i powiedzieć wszystko bratu.
***
Barty chciał go uderzyć. Nie marzył o niczym bym jak tylko o tym, by podnieść rękę na Lucjusza. Mógł obrażać jego, nie przejmował się tym, ale Rose powinien zostawić w spokoju. Nie chciał jej wychowywać? Trudno, ale nie musiał jej obrażać. Może udawała, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, jednakże widział jak ta z nerwów wbija sobie palce w dłoń. Dokładnie to samo robiła jej matka, kiedy nie potrafiła poradzić sobie z uczuciami. Draco za to nie odezwał się do ojca nawet słowem. To było lepsze niż pyskowanie. Barnes wybuchnęła, ale gdyby ona tego nie zrobiła; zrobiłby to on. Jego córka nie mogła być tak traktowana. Zmusił młodych do tego, żeby usiedli przy stole i starał się, żeby to spotkanie wypadło jak najlepiej. Nie mogli pokazać, że nie chcą tutaj być. Musieli ze wszystkich sił udawać, że cieszą się z tego, że mogą jej służyć. Chociaż każdy z nich nie chciałby mieć Mrocznego Znaku na ręce.
- Długo będziemy to jeszcze czekali? - pierwsza odezwała się dziewczyna. Niecierpliwa jak zawsze. Barty wzruszył ramionami, nie znał odpowiedzi na każde pytanie, które ona mu zadawała. - Nie mam całego dnia. Miałyśmy iść z Rebeccą na zakupy. Robi się coraz zimniej, a ja nie mam żadnych swetrów - powiedziała to w taki sposób, jakby to był jej jedyny problem w tej chwili. Był zdziwiony, że dziewczyna miała takie podejście. Po prostu pewnie chciała odgonić myśli od tego wszystkiego.
- Zacznij już kupować prezenty na święta, bo za niedługo nie będziesz miała nawet jak wejść do jakiegoś sklepu - do jej monologu włączył się Dracon. On na pewno też nie chciał zostawać sam ze swoimi myślami. - Zostało półtora miesiąca, a niektórzy ludzie już robią zakupy. Trzeba jakoś uszczęśliwić najbliższych, co?
- Prezenty się nie liczą, to tylko głupie święto, żeby czuć się lepiej. Tak naprawdę liczy się tylko wierność - na pytanie chłopaka odpowiedziała Emily, która weszła do pomieszczenia. Usiadła jakby była zaproszonym gościem; członkiem tej pokręconej rodziny. Mężczyźnie się to nie podobało. Patrzył na nią, jakby chciał poznać każdą jej myśl. Czy mu się uda? Na pewno nie, ale nie pozwoli by tym dzieciakom stała się jakakolwiek krzywda.
- Ja zostałam wychowana tak, jak zostałam. Matka mnie nauczyła, że wystarczy dać najbliższym nawet najdrobniejszy upominek. To gest więzi - Rose nie potrafiła siedzieć cicho. Nie przejął się jej słowami, tylko przypomniał sobie coś, o czym od dawna nie myślał. Sophie co roku w czasie świąt przynosiła im prezenty i nigdy nie oczekiwała niczego w zamian. Dla wielu była zimną suką, ale dla najbliższych potrafiłaby zrobić wszystko. - Nie jesteśmy tu jednak po to, żeby dyskutować o naszych tradycjach świątecznych, nieprawdaż? - brunetka poprawiła się na siedzeniu, jakby była na spotkaniu z przyjaciółmi i mogła sobie pozwolić na wszystko. Cieszył się jednak, że przeszła jak najszybciej do konkretów. Nie chciał siedzieć tutaj wieczność. Najwidoczniej Emily też zaimponowała.
- Wasz ojciec powiedział mi jaki wkład mieliście, kiedy mój ojciec żył - popatrzyła na Draco i Rose, a oni nie dali nic po sobie poznać, że wiedziała o ich tajemnicy. Zapewne Lucjusz jako wierny piesek musiał opowiedzieć jej całą historię życia. - Dlatego chciałabym żebyście mieli wkład także w moje zadanie, które będę mogła Wam powierzyć i zaufać. Wiem, że nie ma z Wami jeszcze Rebecci, ale nie gniewam się. Nie została oficjalnie Śmierciożercą, a teraz ma swoje własne życie, więc jak będzie chciała wrócić to przyjmę ją z otwartymi ramionami - uśmiech na jej twarzy nie znikał, ale nie skupił się na tym. Patrzył kątem oka na Rose, która mogłaby zaraz wybuchnąć. On sam chciał coś powiedzieć, ale teraz nie mogli. Musieli się uspokoić, wrócić do domu i porozmawiać.
- Czego konkretnie od nas chcesz? - to pytanie zadał jej Draco, który przez większość rozmowy był milczący. Nie przepadał przebywać w tym miejscu, kiedyś to był przecież jego dom i nikt nie mógł go winić za to, że nie pała do niego sympatią. Teraz był inny. Barty pamiętał go za czasów szkoły, kiedy pod postacią Szalonookiego Moody'ego był jego nauczyciel, który zamienił go we fretkę. Teraz wydoroślał i wszystkie głupie teksty zniknęły z jego słownika.
- Tego dowiecie się już wkrótce - odpowiedziała tajemniczo i oparła ręce na stole. Zapowiadały się niepokojące czasy.
***
Kiedy skończyli rozmawiać z tą całą Emily jak najszybciej udali się do domu. Rose musiała wszystko poukładać sobie w głowie, bo ten dzień zniszczył wszystko na czym jej tak zależało. Miała układać sobie życie na nowo. A teraz? Nie miała już nic. Żadnej nadziei. Czekała aż Rebecca wróci do domu i obmyślała plan. Musiała o tym komukolwiek powiedzieć. Ktoś musiał im pomóc.
- Rose, uspokój się - siedzący obok niej Draco złapał jej rękę, w którą wbijała sobie paznokcie. Musiała się opanować. W tej chwili. Nawet nie dla siebie, dla niego. Dopiero co widział się z ojcem i na pewno nie przeżywał tego dobrze. Oparła się na jego ramieniu i objęła go w pasie. Na pewno musiało to komicznie wyglądać, ale miała to gdzieś. Byli u siebie, a ona troszczyła się o swojego braciszka.
- Musimy powiedzieć o tym Harry'emu. To jedyne sensowne wyjście - odezwała się po krótkiej chwili ciszy. Jej także nie podobał się ten pomysł, ale kiedyś się za nią wstawił. Dzięki niemu nie była teraz w Azkabanie tylko tutaj. - Możemy być szpiegami jak Snape, co Ty na to braciszku? - spojrzała mu w oczy, żeby wiedział o tym, iż mówi o tym śmiertelnie poważnie. Severus zginął bez potomków dla większego ogółu, choć z tym dziewczyna by się kłóciła. Prawdopodobnie nie podjąłby wielu decyzji, gdyby nie dotyczyło to jego miłości ze szkoły - Lily. Dla niej postanowił, że będzie chronił Pottera. Dla niej także zginął. Bronił jej syna, którego miała z innym.
- Boje się o Astorię - wyszeptał od razu. Mógł się bać. Była dla niego ważna. Barnes wzięła jego dłoń w swoją i mocno ścisnęła. Jestem tu braciszku; to właśnie sugerował ten czyn. - Bardzo mi na niej zależy. To nie jest głupi nastoletni związek. Chciałbym, żeby to było więcej.
- Wiem, Draco, naprawdę wiem - przytaknęła na jego słowa. Pocałowała go w policzek i lekko się uśmiechnęła. Musiała być silna za och dwójkę. - Obiecuje, że włos jej z głowy nie spadnie. Będziecie razem, weźmiecie ślub i zrobicie sobie małe dzieciaki. Wszystko będzie dobrze - brzmiała jakby była tego w stu procentach pewna, ale panikowała w środku tak samo, jak jej brat. Teraz musieli czekać.
***
James nie wiedział, kiedy miałby podejść pod jej dom. Niby, kiedy miałaby wrócić do domu? Najpierw wrócił do siebie i na poważnie porozmawiał z bratem. W tamtym roku zakończył swoją edukację i chciał zwiedzać świat. Starszy Prince mu tego nie bronił, ale teraz nie mógł wyjechać, gdyby mieli go złapać i zmusić do zostania Śmierciożercą? Wolał mieć go pod ręką, żeby ewentualnie go ochronić. Nawet jeśli miałby za niego zginąć.
Krążył w jedną i drugą stronę, zastanawiając się, czy dobrze zrobił przychodząc tutaj. Może wtedy zrobiła to dla swojej pozycji? Pozbyła się Bellatriks, żeby ona mogła zająć jej miejsce. W sumie całkiem sprytne. Patrząc na nią dzisiaj widział jednak to samo co czuł on. Niechęć do tych ludzi, tego miejsca, takiego życia. Może się zmieniła? Musiał to sprawdzić jak najszybciej. Podszedł do drzwi żwawym krokiem i zapukał. Dwa razy. W głowie zdążył doliczyć do siedmiu, kiedy usłyszał przekręcany zamek. Oparł się jedną dłonią o framugę drzwi i spojrzał na dziewczynę, która mu je otworzyła.
- Dawno się nie widzieliśmy, Barnes - uśmiechnął się lekko i zlustrował ją dokładnie swoim wzrokiem.
***
Czarnowłosa spokojnie czekała w salonie Ślizgonów na swojego partnera. Czarna sukienka do ud. Lekko obcisła. To nie jej wina, że miała tylko takie! James Prince się spóźniał. Miała nadzieję, że jej nie wystawił. Zakład był tego wart i musiała wprowadzić go w swój plan. Kilka dni temu Pansy pewnie stwierdziła, że Barnes nie zaprosi Prince'a na przyjęcie do Slughorna. Super spotkania dla najlepszych. Najwidoczniej ona się do nich zaliczała. Nie przeszkadzało jej to. Ten zakład był nawet całkiem zabawny, jeśli wygra Pansy ubiera się przez cały miesiąc na różowo i ma dokładnie taki sam kolor włosów; zaś jeśli Rose przegra, sama będzie musiała tak chodzić. Złapała Jamesa w Wielkiej Sali oznajmiła mu, że idą na dzisiejsze spotkanie razem. Powiedziała, że później wytłumaczy, a on ma teraz głośno powiedzieć z chęcią. Zrobił to.
Dlatego teraz siedząc na swoim ulubionym fotelu czekała na niego i niecierpliwie wybijała paznokciami rytm na oparciu. Jeśli nie przyjdzie to własnoręcznie go zabije. Nic jej nie powstrzyma. Nawet te paskudne różowe ubrania, które czekały w pokoju. Po kilku minutach książę w końcu się zjawił. Miał na sobie czarne spodnie i koszule. Elegancko, ale nie za bardzo. Uśmiechnął się w jej stronę i wyciągnął dłoń.
- Myślałem, że moja partnerka będzie szykować się dużo bardziej niż ja - zaśmiał się głośno, a dziewczyna zignorowała jego zaczepki. Wiele dziewczyn w szkole chciało się z nim umówić. To, że w tamtym roku nie udało mu się zaliczyć testów udowodniło, że niezły rozrabiaka z niego jest. W przypadku Rose dowodziło to tylko jego głupocie, bo mógł przyłożyć się bardziej do nauki. Może i był przystojny, ale lubił pakować się w kłopoty. Poza tym kochał być otaczany przez różne dziewczyny. Jego ego musiało być olbrzymie. - Możesz mi wyjaśnić zasady naszego spotkania? - jej rozmyślenia przerwało jego pytanie. Podniosła głowę do góry, żeby moc lepiej na niego patrzeć.
- Zakład z Pansy. Jeśli wygram, będzie nosiła różowe ubrania przez cały miesiąc. Myślę, że będzie to wyglądać śmiesznie, więc zgodziłam się. Wiem, że mnie się nie odmawia, bo źle byś na tym wyszedł - uśmiechnęła się i mrugnęła do niego. Skoro już była w jego towarzystwie wypadałoby go troszeczkę poznać, nieprawdaż?
Kiedy już weszli do pomieszczenia zajęli specjalne miejsca wyznaczone dla nich; dla niej i jej partnera. Jakby profesorek wiedział, że przyjdą dzisiaj razem, a nie tak jak zawsze, gdy można kogoś zaprosić; przychodzi sama. Całe to zebranie było bez sensu, słuchało się o osiągnięciach innych, ale czułeś, że jesteś w elicie. Jesteś kimś w jego oczach i głupie prezenty w przyszłości sprawią, że będzie innym opowiadał tak o Tobie. Czuło się, że można osiągnąć wszystko. Ona nie skupiała się za bardzo na słowach nauczyciela. Rozmawiała za to z chłopakiem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mogą mieć ze sobą więcej wspólnego niż by chciała o tym myśleć. Autentycznie śmiała się w jego towarzystwie i nie musiała tego wymuszać. Pierwszy raz jej się tak zdarzyło. James zaczął to nazywać wymuszoną randką czego ona nie przyjęła do siebie. To był zakład; nie randka.
Spędzili razem naprawdę kilka przyjemnych godzin i Rose z chęcią by to powtórzyła. Nie mogła uwierzyć, że poddała się jego urokowi jak te wszystkie dziewczyny, ale właśnie tak było. Nie zamierzała jednak powiedzieć tego na głos i kiedy ten zaczynał z nią flirtować; ona szybko zmieniała temat. Dopiero co Dracon dowiedział się o ich pokrewieństwu, a Rebecca potrzebowała jej pomocy. Była dla niej miła i życzliwa. Zasługiwała na pomoc jak nikt inny. Kiedy już zbierali się do dorminatorium ona tego nie chciała. Mogłaby jeszcze trochę posiedzieć i porozmawiać. Jednak nauczyciel wygoniłby ich do pokoi.
Stanęli na schodach, a ten niedbale oparł się o ścianę i zmierzył ją wzrokiem. Powoli. Trochę się speszyła, więc odwróciła wzrok i sama oparła się o ścianę.
- Było naprawdę fajnie - odezwał się pierwszy. Chyba nie wiedział co powiedzieć. - Rok szkolny się kończy, więc jeśli chciałabyś gdzieś wyskoczyć w wakacje to podrzucę Ci jutro swój adres żebyś mogła wysłać sowę...
- Gdybyś bardziej przykładał się do nauki, mógłbyś brać co tydzień inną dziewczynę do Slughorna - odpowiedziała zaczepnie, a słysząc jego kolejne słowa, uśmiechnęła się. - Jeśli znajdę czas to, czemu nie. Tylko najpierw musisz zdać - pogroziła mu palcem. Głupio było jej odejść. Tak po prostu? Zagryzła wargę, robiła to zawsze, kiedy nad czymś się zastanawiała.
- Dobranoc Barnes - usłyszała i zauważyła, że chłopak się oddala. Pokonał jednak dwa schody i zawrócił. Przysunął się bardzo blisko niej i dziewczyna nawet nie zauważyła chwili kiedy jego usta dotknęły jej ust. Gwałtownie wciągnęła powietrze i odwzajemniła ten pocałunek. Dlaczego ją całował? Jak miała to odwzajemnić!? Nigdy wcześniej się nie całowała. Chyba szło jej jednak dobrze, bo nie chciał się od niej oderwać. Kiedy jednak już to zrobił, posłał w jej stronę ostatni uśmiech i zniknął szybciej niż się przy niej pojawił. Ona sama nie pamiętała jak wróciła do pokoju, bo to nie było częścią zakładu. Więc dlaczego to zrobił?
Następnego dnia dziewczyna znalazła karteczkę z jego adresem, której nigdy nie użyła. Nie miała na to czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro