| 30 |
„Za cały poprzedni miesiąc wychodzi dwa miliony wonów," Seokjin odłożył kalkulator i poprawił na nosie okulary. Biznesmen się znalazł. Yoongi wyciągnął z kieszeni portfel – z bólem wypisanym na twarzy wyliczył wskazaną sumę i wręczył ją blondynowi. Nie to, by jakoś szczególnie uszczupliło to jego fundusz, szczerze mówiąc nie wiedział nawet, ile miał na koncie. Po prostu nie lubił płacić za coś, co nie przynosi profitów.
„To był i tak już ostatni raz, kończę z tym," wykrzywił twarz, upiwszy łyk herbaty. Zdecydowanie za słodkie.
„Czemu? Poradzisz sobie sam?"
„Nie poradziłem sobie nawet z tobą, wszystko poszło w chuj."
Seokjin pokiwał głową i westchnął.
„Wiem, że nie prosiłeś o moje zdanie, ale i tak ci powiem." Nie usłyszawszy sprzeciwu poprawił się na krześle i złożył ręce w małą piramidkę – wyglądał jak prawdziwy ekspert. „Byłeś już piromanem, seksuologiem, wspinałeś się po drzewach jak jakiś debil, za przeproszeniem oczywiście. Dlaczego nie będziesz po prostu sobą?"
„Zacząłem, wziąłem go na Sylwestra. Ale się najebałem i dałem plamy."
„Przeprosiłeś go?"
Yoongi pokręcił głową.
„Co ja mam mu powiedzieć, Seokjin?"
Blondyn przeciągnął się i posłał mu rozbawione spojrzenie.
„Na pewno nie kolejną serię bzdur. Prawdę, po prostu."
***
Ach, ależ się nudził! Ileż można pałętać się bez celu po domu, w dodatku nie swoim? Niby mógł robić tu co chciał, ale to nie to samo. Brakowało mu jego eklektycznego, zagraconego mieszkania, które nie wyglądało jak z katalogu IKEA.
Jungkook jak co dzień zniknął z samego rana w swojej pracowni. Trochę go podziwiał za to samozaparcie – gdyby on pracował w domu, nigdy chyba nie zabrałby się za to przed wieczorem. Spojrzał od niechcenia na zegarek: dochodziła czternasta, a on poza zjedzeniem śniadania i przeczytaniem trzech stron książki nie zrobił kompletnie nic. Oj, ciężko będzie mu się przestawić na wstawanie o piątej rano, kiedy skończy się urlop chorobowy.
Strzepnął okruszki z koca, odstawił kubek po kawie na nocny stolik i powoli wstał z łóżka. Za jakąś godzinę Jungkook wróci na obiad, którego Taehyung jeszcze nie ugotował - kiepska z niego gospodyni.
Wstawił wodę pod ryż, wrzucił na patelnię pośpiesznie pokrojone mięso, a do małego garnka nasypał mrożonych warzyw. Sprawdzone dania były najlepszą opcją – szaleństwa w kuchni uznawał tylko w towarzystwie Jungkooka i nie koniecznie miały one coś wspólnego z posiłkami. Usiadł na wysokim stołku przy oknie i czekał aż woda zacznie wrzeć, patrząc na ciężkie, śniegowe chmury za oknem. Czy jego matka też tak spędzała każdy dzień, kiedy on był w szkole, a ojciec zajęty firmą? Może ona też teraz patrzy za okno, gotując obiad? Od czasu Świąt nie miał od rodziców żadnych wieści, ale nie niepokoiło go to zbytnio. Tak to już między nimi było – wypuścili go z gniazda i poleciał w swoją stronę.
„Co tak pięknie pachnie?"
Jungkook wszedł do kuchni, wycierając dłonie z farby w papierowy ręcznik. Taehyung uśmiechnął się do siebie, zauważywszy purpurowe ślady na szyi chłopaka. Może i nie potrafił malować, ale taka forma krótkotrwałej sztuki wychodziła mu całkiem zgrabnie.
„Nic szczególnego, długo spałem," odparł blondyn. Zestawił garnki z kuchenki i nałożył posiłek na talerze. „Mam nadzieję, że zjadliwe."
Zupełnie jakby przywołał matkę myślami, otrzymał od niej telefon tego samego dnia wieczorem. Jej głos przypominał syntezator mowy i wypowiadane słowa brzmiały obco – tak jakby słyszał je w języku, którego nie znał dobrze. Zrozumienie przychodzi dopiero po usłyszeniu ich kilka razy. Odłożył telefon na blat kuchenny, przy którym siedział. W radiu leciała piosenka Genesis, Jungkook leżał na kanapie, z nogami założonymi na jeden z naramienników. Oderwał wzrok od kolorowego magazynu i spojrzał na niego pytająco.
„Matka powiedziała, że mój ojciec ma ostatnie stadium raka trzustki." Brunet podniósł się do siadu i wyłączył pilotem radio. „A ja nawet nie wiem, gdzie jest trzustka i do czego służy."
„Ja też nie," odparł. Jungkook nie bardzo wiedział, co ma mu powiedzieć. Ojciec był w jego życiu pojęciem abstrakcyjnym, tak samo jak pocieszanie innych. Zanim poznał Taehyunga, ledwo potrafił pocieszyć samego siebie.
„Włącz radio z powrotem, nie lubię siedzieć w ciszy."
Bardziej niż śmierci ojca, obawiał się samotności swojej matki. Tak, jak po części zniknęła po śmierci Hye-Sun, że teraz zniknie już całkowicie i zostanie po niej tylko ciało mechanicznie wykonujące absolutne minimum.
„Chcesz o tym pogadać?"
Jungkook wręczył Taehyungowi kubek gorącej herbaty i usiadł obok, nerwowo skubiąc frędzle koca, którym przykryty był blondyn.
„Nigdy nie byłem blisko z ojcem," odparł. „Może głupio to zabrzmi, ale zazdrościłem innym dzieciom na placu zabaw, gdy ich ojcowie krzyczeli na nie za wspinanie się zbyt wysoko po drabinkach. Przynajmniej bym wtedy wiedział, że mu na mnie zależy."
Przez chwilę dzielili wspólnie ciszę.
Taehyung rozważał, czy powiedzieć Jungkookowi o zdarzeniu w górach, ale ostatecznie odrzucił ten pomysł. Nie chciał, by jego chłopak widział w nim mordercę.
Jungkook z kolei zastanawiał się, czy gdyby Tae się nie urodził, jego ojciec byłby dziś jego ojczymem. A może wtedy jego też nie byłoby na świecie? Byłby ktoś inny, o oczach jego matki, ale uśmiechu ojca Taehyunga.
„Przez lata czekałem, aż pokaże mi, że mnie kocha. Ale on tylko mnie utrzymywał i stwarzał pozory."
„Jesteś pewny?"
„Zawsze gdy patrzył mi w oczy, widziałem w nich ból i rozczarowanie," odparł rozgoryczony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro