Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

~ Time skip ~ cztery dni
Pov.reader

Monotonna rutyna. Wstań. Ubierz się. Ucieknij przed pijanym ojczymem. Użeraj sie z Vincentem. Kolejny dzień? - powtórz. Czuję się jak maszyna. Nic dziwnego.

Wstałam o godzinie ósmej czterdzieści. Eh... On wstaje o dziesiątej, no może jedenastej. Do pracy mam na trzynastą trzydzieści. Może pójdę na dzienną i poprosze Scotta o dodatkową nockę? Nie chce tu znów wracać. Nie nawidzę mojego ojczyma. Nikt by nie obdarzał go sympatią.

Moje przemyślenia przerwał trzask drzwi. Do mojego pokoju "wpełzł" mój "tata na zastępstwo".
- Co ty tu jeszcze robisz?! - wykrzyczał.
- Nie drzyj się... Do pracy mam dopiero na trzynastą. Nie wiem o co się pieklisz.
- Mój dom, mogę robić co chcę! Od dziś tu nie mieszkasz! - rzucił we mnie torbą. -Pakuj się!
- A - Ale jest środek miesiąca! Wypłatę mam dopiero za dwa tygodnie! Tamte pieniądze mi zabrałeś i pewnie przechlałes! - plask. Dostałam od niego w twarz. Chciałam coś powiedzieć ale nie było mi to dane. Brązowowłosy wpadł w szał. Okladał moje ciało krzycząc. - Nie dyskutuj ze mną! Masz piętnaście minut! - wyszedł z pokoju. Wstałam z podłogi i wytarłam krew z nosa. O nie. Krew splamiła "mój mundur strażnika". I co ja teraz powiem Scottowi? Może nie będzie zły?

Spakowałam się i wyszłam z "domu". Niech mu będzie. Tylko gdzie ja się teraz podzieję? Dobre pytanie [T/I]. Za sto punktów normalnie. Wsiadłam do autobusu. Wyjęłam z torby telefon i wykręciłam telefon do mojego, kochanego pracodawcy. Po chwili usłyszałam ten sam przyjazny głos.
- Um...Hejka nizołku. Co tam?
- Cześć Scotty! - zawołalam energicznie do słuchawki. - Mogę być chwilę przed czasem?
- Jasne. - ziewnął cicho. Chyba go obudziłam. Będę miała wyrzuty sumienia
- Ile przed czasem? - zapytał
- Dużo.... Będe za około dziesięć minut w pracy.
-O żesz! -powiedział i się rozłączył.

Dotarłam, po krótkiej chwili, do mojego miejsca pracy - pizzeri. Pchnęłam metalowe drzwi zciskając ręke na uchwycie torby.
Ruszyłam przed siebie do szatni pracowniczej. Zastałam tam Scotta panicznie ubierającego koszulę i zapinający pasek w pracowniczych spodniach. Zaśmiałam się cicho. Wyglądał naprawdę komicznie.
- Pomóc ci? - zapytałam niespodziewanie.
- O - Oh!  Już jesteś! Wybacz... Sam dopiero przyszedłem. - czarnowłosy zwrócił na mnie uwagę. Podeszłam do chłopaka i zaczęłam zapinać jego koszulę. Popatrzyłam ukratkiem na zielonookiego. Stał cały czerwony śledząc moje ruchy.
- D - Dziękuje [T/I]. - wyszeptał zawstydzony.
- Nie ma za co. To moja wina, że jesteś wcześniej. - powiedziałam ze skruchą.
- Nic nie szkodzi. Co się stało? Czemu masz ze sobą torbę podróżną?
- Nie ważne Scotty... Nie ważne.-usiadłam na kanapie. Spuściłam głowę i popatrzyłam na nogi.
- O mój boże! Twój nos! Ty krwawisz!-chłopak wyjął z kieszeni chusteczki higieniczne i delikatnie przyłozył do zaschniętej strugi krwi. -Boli? - zapytał zatroskany.
- Już nie. - westchnęłam.
- Co się stało? - zapytał ponownie.
Postanowiłam chłopakowi opowiedzieć całą moją sytuacje. Zaskoczyła mnie jego reakcja.
- Nie będziesz spać w pizzeri. Zabieram cię do siebie. W nosie mam co masz do powiedzenia. - Scott wziął moją torbę i wyszedł ze mną z pizzeri. Ciepły, miły i opiekuńczy chłopak. Co za anioł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro