Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

~h
Jedna z moich piosenek została właśnie skończona, więc z dumą zamykam notes i odkładam go na szafkę nocną, tuż obok białej ramki z naszym wspólnym zdjęciem. 
Wzdycham głęboko i rzucam długopis gdzieś na ziemię, nie przejmując się tak błahą rzeczą. Słyszę potężne kroki, które zwiastują, że nadchodzi Becky. Nie myliłem się, bo po chwili drzwi otwierają się, a dziewczyna wchodzi do środka.
- Możesz już iść? - pyta surowo, mierząc mnie wzrokiem, a ja kiwam głową i wstaję z łóżka, dając jej pełną swobodę - Zostawiłam Ci koc na kanapie.
- Dzięki - szepczę i wychodzę z sypialni, zostawiając ją samą.
Przez kilka miesięcy czekam tylko na dzień jej porodu, by na 100% dowiedzieć się czy rzeczywiście jestem ojcem dziecka, które nosi pod sercem. Przyzwyczaiłem się do tej kobiety i gdybym naprawdę okazał się być ojcem - nie zostawiłbym jej. Dość w życiu namieszałem i zepsułem i nie mógłbym porzucić niczemu niewinnego dziecka. Nie zniszczyłbym mu życia.
Ostatni raz spoglądam na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić czy nie dostałem nowej wiadomości i kładę się na kanapę. Śpię na niej od wielu miesięcy i muszę stwierdzić, że jest kurewsko niewygodna. 
Wzdycham głęboko i wkładam dłoń pod poduszkę, zasypiając.

Rano budzą mnie krzyki Becky, która stoi nade mną i potrząsa moim ramieniem jakbym był jakąś rzeczą. Może faktycznie nią jestem.
- Wstawaj, do cholery i zrób mi coś do jedzenia - warczy, gdy otwieram oczy i spoglądam na nią błagająco.
- Becky, mam do pracy za pół godziny, daj mi spokój - mamroczę, przekręcając się na drugi bok, jednak ona nie ustępuje i uderza mnie w twarz. 
Nie zrobiła tego..
Jak poparzony wstaję z kanapy i mierzę ją surowym wzrokiem.
- Pieprz się - mówię niemo, gdy z grymasem na twarzy idę do kuchni zrobić jej pieprzone śniadanie.

Wkładam na stopy czarne buty i sięgając po kurtkę, wychodzę z domu, uprzedzając wcześniej Becky, która przy okazji mówi mi, żebym kupił jej jakieś słodycze.
Spoglądam w telefon i wchodzę w kalendarz, by upewnić się, że na pewno nie zapomniałem.
10 kwiecień. Dokładnie za dwa miesiące są 21 urodziny Lily.
Powstrzymuję się przed rozbeczeniem na środku ulicy i przyspieszam kroku. Po kilku minutach znajduję się pod biurem, w którym podjąłem pracę jakieś 5 miesięcy temu, by móc harować na Becky. Jej zachcianki nie są tanie i Bóg wie ile jeszcze to potrwa.
- Cześć, Harold - uśmiecha się Mike i macha mi na powitanie, a ja odwzajemniam gest i bez słowa otwieram drzwi do swojego biura.
Przekraczam próg i zauważam kogoś, siedzącego na moim obrotowym krześle, przy biurku.
- Umm? - podchodzę bliżej i dokładnie przyglądam się twarzy nieznajomego, gdy obraca się na krześle twarzą do mnie - Co Ty tutaj, kurwa, robisz? - syczę, gdy widzę Brian'a - Jak mogłeś wejść do mojego biura?!
Mężczyzna niespokojnie wstaje i pociera dłonią kark, opierając się biodrem o biurko.
- Harry, dobrze wiesz czego chcę - zaczyna, ale przerywam mu i uderzam dłonią w blat.
- Nie waż się kończyć tego zdania, Brian - syczę - Daj mi w końcu spokój.
- Mogę pomóc Ci odzyskać Lily.

____________________________________________________________
witam w 1 rozdziale :) z chęcią przeczytam Wasze opinie na dole^^ 
pamiętajcie o votes! :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro