"Salt" z "Turystą" łączy nie tylko Angelina Jolie. Mamy tak samo nieprawdopodobne, kiepsko pomyślane intrygi, doskonałe, ani trochę nie tandetne efekty specjalne i to coś, co przyciąga widzów przed ekran. Do tego w "Salcie" na deser - Daniel Olbrychski w roli demonicznego Rosjanina.

Evelyn Salt jest agentką CIA. Dotychczas praca szła jej świetnie i w dodatku udawało się ją z powodzeniem łączyć z życiem rodzinnym u boku ukochanego męża. Życie Evelyn robi zwrot o 180 stopni, kiedy Wasilij Orłow - stereotypowy kagjebowiec z amerykańskiego filmu - oskarża ją o bycie rosyjskim szpiegiem. Szefostwo CIA chce zbadać sprawę, ale Salt nie daje im na to czasu - ucieka w popłochu, przy okazji odkrywając, że jej męża porwano. Evelyn, aby wydostać się z tego bagna, musi zagłębić się w swoją przeszłość. Bo czy Orłow naprawdę kłamie? Tu już nawet nie chodzi o to, że Evelyn nie wie, komu może ufać. To oglądający nie wie, czy może ufać Evelyn.

Napięcie i dezinformacja to zdecydowane plusy tego filmu. Evelyn na naszych oczach przemyka gdzieś na granicy dobra i zła. Mamy do czynienia z blefem podwójnym, potrójnym? Na czyją korzyść działa Salt? Na czyją korzyść działała przez lata?

Angie się sprawdza, ale Olbrychskiego nie dogoni. To wielki aktor, wybitny wręcz. Dobrze gra też Liev Schreiber, w moim domu znany jako "O! To ten, no, wiesz, który...".