"Emma" (2020)
Tak, wreszcie obejrzałam ten film, na który ślinka ciekła mi od dawna. I o co tyle krzyku?
To czwarta ekranizacja "Emmy", którą widziałam, nie licząc przy tym uwspółcześnionego "Clueless". Najnowsza wersja stanowi reżyserski debiut fotografki Autumn de Wilde i jest dobra, momentami świetna - jednak absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, jakoby była wiele lepsza od adaptacji z 1996 r. z Gwyneth Paltrow i Jeremym Northamem w rolach głównych. Dla mnie tamten film jest po prostu adaptacyjnym arcydziełem, niezwykle trudnym do przebicia. Fabularnie "Emma" to kawał doskonałej, nieoczywistej historii miłosnej, pełnej zazdrości i złośliwego humoru. Jeśli odtworzy się ją wiernie, ma się duże szanse na sukces i de Wilde ten sukces odniosła, bo rzeczywiście jej "Emma" jest dość wierną ekranizacją, w kilku scenach udanie podrasowaną.
Dla przypomnienia: tytułową bohaterką jest Emma Woodhouse, rozpieszczona dziewczyna z bogatej rodziny, która tak uparcie swata swoją raczej niezdarną przyjaciółkę, aż wreszcie sama odkrywa, że przez całe życie miała na wyciągnięcie ręki mężczyznę, o którego warto zawalczyć.
Nowa "Emma" jest mocno teatralna. Cukierkowy wystrój, scenografia chwilami celowo idąca wręcz w lekką tandetę, jasne, intensywne barwy, czasem trochę sztuczne ukazanie postaci... Całą ta przesada jest jednak zamierzona, bo to ona tworzy klimat tego filmu, będącego tak naprawdę komediodramatem. Mnie denerwowały kostiumy - tak, mówię to jako zażarta wielbicielka "Dumy i uprzedzenia" z 1940 r., nakręconej z kostiumami pożyczonymi z planu "Przeminęło z wiatrem" - szczególnie kapelusze i męskie kołnierzyki. (Akurat kołnierzyki to taki trochę mój fetysz - prywata.) A jednak, pomimo tej teatralności i swoistej ulotności wrażeń, jakie film dostarcza, przebija przez niego pewna dosłowność - której przejawem jest choćby kawałek nagiego tyłka George'a Knightleya. Drobiazg - nie gorszy, nie zaburza atmosfery świata Austen, a jednak zwraca uwagę, choć nieco kontrowersyjnie. To, co najważniejsze, cała ta namiętność, i tak jest w spojrzeniach.
W obsadzie? Genialni Bill Nighy jako przewrażliwiony ojciec Emmy oraz Josh O'Connor w roli nadętego pastora Eltona. Komiczni do bólu, ale tak mądrze, z głową i masą wdzięku. Pan Weston dzięki Rupertowi Gravesowi nabiera nieco charakteru, interesująco wypada również Tanya Reynolds jako pani Elton, irytująca małżonka pastora.
W Emmę wciela się Anya Taylor - Joy. Mówiąc szczerze, nieco mnie denerwowała, ale taka postać jej się trafiła. Przecież Emma pod płaszczykiem bystrości umysłu jest w rzeczywistości głupia i zarozumiała, jednak chce dla ludzi wokół siebie dobrze. Ważne, że iskrzy, kiedy ma iskrzyć, i powietrze między panną Woodhouse a Knightleyem można kroić nożem.
Nie jest raczej sekretem, że na kartach powieści Austen odnajduję mężczyzn swojego życia, a George Knightley jest w mojej hierarchii tuż za Fitzwilliamem Darcym. To właśnie ten bohater sprawia, że tak lubię tę książkę. Emma bywa irytująca i płytka, ale Knightley jest dojrzałym, mrukliwym, nierzadko złośliwym idiotą emocjonalnym. Cierpi w głębi swej duszy, a trzeba przyznać, że Johnny Flynn robi to całkiem efektownie, miotając się po podłodze pośród rozrzuconej przez siebie garderoby, prezentując przy tym dodatkowo nad wyraz zgrabny but. Podobał mi się ten aktor jako Knightley, choć oczywiście Jeremy Northam niezagrożony na pierwszym miejscu, pozycja Jonny'ego Lee Millera słabnie. Ukazano widzom raczej ponury wariant George'a, o ognistym spojrzeniu, niezdecydowanego. Gdy skrada się do Emmy, naprawdę czujemy tę elektryczność, tak jak ona pewnie czuła jego oddech na swojej szyi. Ich taniec, scena tak ważna w każdej ekranizacji, tutaj tak oryginalnie przedstawiona, jest piękny właśnie dlatego, że, wpatrzeni w siebie, mylą kroki, a on trzyma ją w ramionach za długo, by uznać to za przypadek.
"Emmę" z 2020 r. ogląda się bardzo dobrze. Chwilami nie porywa, ale nadrabia interesującymi ujęciami i kreacjami aktorskimi. Żadne arcydzieło, ale gratka dla fanów twórczości Austen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro