Rozdział 24 - Młody de Poisters
Pół roku później
Marzec 1579 roku
Mirabelle
Dziś na dwór przyjechał Henryk, król Nawarry. Tym razem już prawdziwy król. Jego matka zmarła tuż przed świętami Bożego Narodzenia. W każdym razie nie miałam okazji jeszcze go spotkać. Udałam się do sali tronowej, gdzie zauważyłam jak rozmawia z rodzicami.
- Henryku! Pamiętasz mnie, jeszcze?
Spytałam, na co król Nawarry przeprosił moich rodziców i podszedł do mnie.
- Moja najmilejsza Mirabelle. Jak mógłbym zapomnieć o pięknej księżniczce?
- Nie mów tak głośno — uśmiechnęłam się do Henryka. - mój mąż będzie zazdrosny.
- Też bym był zazdrosny o taką żonę.
- Przejdziemy się?
- Powinienem powiedzieć, że powinnaś teraz odpoczywać, ale pamiętam, iż nie lubisz, gdy ktoś ci rozkazuje. Szczególnie teraz, gdy jesteśmy na twoim dworze.
- Otóż to, Henryku — uśmiechnęłam się.
- Pomimo wszystko zgodzę się z młodym królem — wtrącił ojciec. - powinnaś leżeć i odpoczywać.
- Mężczyźni — westchnęłam - jak zawsze zaborczy w swoich poczynaniach.
***
- Czemu nie napisałeś wcześniej, że wybierasz się do Francji? List doszedł wczoraj, co oznacza, że od jakiegoś czasu jesteś już w podróży. Miałam mało czasu na zorganizowanie przyjęcia.
- Właśnie tego się obawiałem. - westchnął uśmiechnięty, gdy przechadzaliśmy się po ogrodzie, w którym jeszcze, w pewnych miejscach były garstki śniegu.
- Czego?
- Że na wieść, iż przyjeżdżam zaczniesz planować bal.
- Dlaczego miałabym nie? To, że całkiem niedługo urodzę dziecko nie przekreśla mnie z życia codziennego. Czemu się tak bardzo o mnie martwisz?
- Jesteś moją przyjaciółką, nie chcę mieć cię na sumieniu. Zdaje się, że już niejednokrotnie ci to powtarzałem.
- Możemy wrócić do zamku? - spytałam, nie czułam się najlepiej.
- Mówiłem, że powinnaś leżeć.
- Cicho bądź, dobrze?
***
Byłam bardzo zmęczona, ale niezwykle szczęśliwa. Szczęśliwa, że trzymam na rękach malutką istotę, na którą oczekiwałam z takie wielkim utęsknieniem. Mój piękny chłopczyk. Synek. Słyszałam, że król ogłosił już przyjście na świat swojego pierwszego wnuka. Minęło kilka godzin, zanim odwiedził mnie mąż. Uszanował mój czas odpoczynku.
- Eleonoro? - zawołałam moją dwórkę, która czuwała nade mną w kącie komnaty. - Idź, odpocznij proszę w swoich komnatach. Możesz zawołać Franciszka?
- Oczywiście.
Franciszek zjawił się natychmiast. Okazało się, że czekał przed drzwiami od kilku godzin.
- Moja piękna małżonka i syn — podszedł uśmiechnięty, całując mnie w usta, a synka w czółko.
- Chciałabym, abyśmy nadali mu pewne piękne imiona, ale nie jestem pewna czy ci się spodoba.
- Tak?
- Franciszek, po tobie i moim tacie, Florian, po moim bracie i Sebastian, po twoim tacie.
- Franciszek de Poisters — uśmiechnął się do tej myśli. - mam jeden warunek.
- Tak?
- Gdy będziemy mieć córkę nazwiemy ją Mirabelle. Po wspaniałej księżniczce francuskiej i szkockiej — mówił, zamykając moje usta pocałunkiem. - nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.
***
Po kilku dniach mogłam wreszcie wyjść do ludzi. Odpoczęłam wystarczająco. Byłam bardzo zaskoczona tym, że gdy weszłam do sali tronowej było w niej mnóstwo ozdób. Chrzciny Franciszka miały się odbyć w najbliższym czasie, ale jeszcze nie teraz. Zauważyłam kątem oka jak u mojego boku pojawił się Carey.
- Powiedz mi, mój drogi, jak wiele mnie ominęło?
- Dziś przyjeżdża księżniczka Mantui, prawdopodobnie przyszła żona twego brata.
- Co, proszę?!
- Mówiłem ci to kilka miesięcy temu, Mirabelle.
- Przepraszam, zapomniałam.
Zawsze na myśl o przyjeździe Małgorzata Gongazy czułam jakby ktoś wkładał mi szpilke w serce. Trudno byłoby mi coś więcej powiedzieć na ten temat.
- Przejdę się do ogrodów.
- Pójdę z tobą.
- Nie, chcę iść sama. Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro