ROZDZIAŁ 1 - Zacznij żyć, Rose.
Rose
Dźwięk szeleszczącej taśmy rozległ się po pokoju, gdy rozwijałam kolejną rolkę, która ciasno oplatała jedno z wielu kartonowych pudeł. Docisnęłam mocniej do siebie przeciwległe skrzydła, które złączyłam w całość. To był, ku mojej uciesze, ostatni karton, który miałam zabrać ze sobą do Atlanty. Już dziś wyjeżdżałam do stolicy Georgii, by rozpocząć studia na Emory University, kształcąc się w kierunku prawniczym.
Do tej pory żyłam pod ochronnym parasolem, barierą, którą otaczali mnie rodzice. Decydowali za mnie o większości, jeżeli nie całości, mojego życia. Byłam ich najmłodszą córką, a z tego tytułu to właśnie mi przypadała ich nadopiekuńczość, którą mnie zalali po wyjeździe Lilian trzy lata temu.
To właśnie z nią miałam zamieszkać, z czego się niezmiernie cieszyłam. Byłyśmy ze sobą niesamowicie zżyte, jednak odległość i jej rzadkie odwiedziny rodzinnych stron nie sprzyjały naszej relacji. Oczywiście nadal utrzymywałyśmy dobry kontakt, ale nie był on taki, jak kiedyś. Podczas jej nieobecności wiele się we mnie zmieniło.
Przytyki i ciągłe porównywanie do dziewczyny nie wpływały dobrze na moją psychikę. Wpadłam w obsesję bycia najlepszą we wszystkim niezależnie od kategorii; nieważne czy to była nauka, sport czy zajęcia artystyczne. W moim umyśle zakodowane było, że bez względu na cenę muszę osiągać perfekcję. Doprowadziło mnie to do stanu, w którym każdą wolną chwilę poświęcałam na naukę, tym samym przepuszczając przez palce swoje nastoletnie lata. Wszystko po to, by sprostać wygórowanym wymaganiom rodziców.
Przeprowadzka była dla mnie niczym wygrana loteria. Była szansą na ucieczkę z pseudoidealnego życia. Była szansą na odnalezienie siebie. Tej, która tkwiła spowita kurzem, gdzieś głęboko w zakamarkach mojego umysłu. Tej, która została stłamszona przez środowisko, w którym dorastała. Tej, która założyła szczelną maskę po to, by przetrwać.
- Rose, pospiesz się! Ojciec niedługo wróci ze sklepu i wyjeżdżacie! - Głos matki niósł się echem przez kuchnię i korytarz, wprost do mojego pokoju. Wypuściłam głośno powietrze, podnosząc się z zimnych paneli. Moje ciało było niczym posąg. Nogi zdrętwiały, zdawały się być opuchnięte, a kolana chrupnęły pod wpływem zmiany pozycji. Zerwałam się do pionu, powodując kolejną serię strzyknięć, gdy rozciągałam i wyginałam kończyny.
Może zaczynam się sypać? Ponoć czas po osiemnastce leci nieubłaganie i nim się obejrzę, będę wybierać różową urnę.
- Właśnie skończyłam. - Przesuwałam karton po kartonie przed drzwi, by spojrzeć po raz ostatni na nieskazitelnie wysprzątany pokój. Po usunięciu wszystkich ozdób, a w szczególności książek, które zapełniały dwa wysokie regały, wydawał się niezwykle przestronny. Znając matkę, prawdopodobnie zamieni go w schowek na przetwory, którego rzekomo jej brakowało.
Weszłam do jej królestwa, przez innych nazywanych kuchnią, które było najbardziej funkcjonalnym pomieszczeniem w domu. Beż pokrywający ściany kontrastował z ciemnymi meblami, a całość prezentowała się niczym fotografia z najnowszego magazynu IKEA. Gwiazdą pomieszczenia według matki był Thermomix - elektryczny garnek, dzięki któremu jej przepisy zyskały na kreatywności, a konto oszczędnościowe uszczupliło się o ponad tysiąc sześćset dolarów.
Według mnie była nią lodówka z kostkarką - zbawienie zesłane prosto z niebios w upalne dni. Jednak jak to w życiu bywa - nie ma róży bez kolców. Jasne kafelki podłogowe wymagały codziennego czyszczenia, a właścicielka domu nie rozważała wymiany na mniej uciążliwy egzemplarz. W końcu jednolita kolorystyka ścian i podłogi gwarantuje optyczne zwiększenie przestrzeni. Tak jakby nasz dom należał do małych, co było dalekie od prawdy.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, gdy przesuwała w moją stronę pudełko z sałatką. Prześwietliłam podejrzanie jego zawartość, dostrzegając nieproszonego gościa, którym były małe kawałki awokado.
- Kurczak, mango, awokado i mieszanka nasion. Przygotowałam na drogę dla ciebie i ojca, gdybyście zgłodnieli. - Wetknęła za ucho kosmyk kasztanowych, ściętych do ramion loków, wpatrując się we mnie z przymrużonymi oczami. Wiele osób je komplementowało ze względu na kolor przypominający las iglasty, lecz nikt nie chciałby doświadczyć na własnej skórze burz, jakie w nich szalały, gdy coś nie szło po jej myśli.
Noelle Collins była idealnym przykładem restrykcyjnej mamuśki, która dbanie o swoją figurę stawiała na podium wraz z opinią innych o sobie i swojej rodzinie. Pizza, makarony lub inne jedzenie, które uznawała za śmieciowe i bezwartościowe nie miały z nią żadnych szans. Odpadały na starcie. Od pół roku stosowała dietę niskowęglowodanową, tylko dlatego, że w jednym z internetowych artykułów wyczytała jakiś stek bzdur, jak szkodliwe są one dla zdrowia.
Była również dobrze zorganizowana pod każdym względem. Miała narzucone standardy i granice, których bezwzględnie się trzymała, a pomagał jej w tym silny charakter. To ona w naszej rodzinie nosiła spodnie i podejmowała wszelkie decyzje. Uczęszczała także na zajęcia pilates, które sprzyjały utrzymaniu giętkości ciała. W rzeczywistości przypominały bardziej klub plotkarski, a ja obowiązkowo, co czwartek, chodziłam razem z nią pod pretekstem zacieśniania więzi matka - córka.
Odkąd pamiętam, kontrolowała każdy aspekt mojego życia, co nasiliło się, gdy zaczęłam wkraczać w okres dojrzewania. Zaczęła wtedy obsesyjnie dbać o to, by przeklęty wskaźnik BMI wskazywał satysfakcjonującą liczbę. Do piętnastego roku życia każda niedziela była przeznaczona na naukę jazdy konnej i pływanie. W moim słowniku nie było takiego pojęcia, jak „dzień wolny". Zaplanowane miałam nawet urodziny, które przez brak znajomych spędzałam na kiczowatej imprezie rodzinnej.
Wyjeżdżając z Barnesville mogłam w końcu podjąć samodzielną decyzję, którą był wybór kierunku studiów. Chociaż i do tego miałam pewne wątpliwości. Pewnego dnia natknęłam się w salonie na książki dotyczące prawników i adwokatów, w tym kilka biografii. Z nudów przeczytałam je tak wiele razy, że ostatecznie zrodziło się we mnie zainteresowanie prawem. Założę się, że gdyby obudzili mnie w środku nocy i zapytali o cokolwiek z treści, to odpowiedziałabym z palcem w nosie.
- Zjem później - mruknęłam. Wiedziałam, że nim do tego dojdzie, będę musiała wydłubać małe kawałki awokado spomiędzy liści sałaty. Niby warzywo, a smakowało jak kostka masła.
- Jesteś pewna, że wszystko zabrałaś? Książki o prawie, encyklo...
- Mam wszystko, co mi trzeba - ucięłam.
- Rose, to jest poważna sprawa! - Poddenerwowana uderzyła dłonią w blat. Głuchy huk spowodował kilkusekundową ciszę między nami.
- Przecież sama zrobiłaś mi listę, co mam zabrać.
- Ach, tak. Masz rację. - Czy Noelle Collins właśnie przyznała się do błędu? Klękajcie narody! - W każdym razie... poradzisz sobie i pamiętaj - nauka na pierwszym miejscu. Na chłopaków przyjdzie pora.
- Po prostu przyznaj, że jeszcze nie chcesz zostać babcią - zadrwiłam, wkładając dwa pojemniki do torby na lunch. Mojej siostrze - Lilian, powtarzała dokładnie te same słowa, mimo że dziewczyna była starsza o trzy lata.
- Po kim wy jesteście takie pyskate? - westchnęła, w niemocy rozkładając ręce. Pokręciła głową i upiła łyk swojej porannej czarnej kawy bez dodatku cukru. - Teraz masz najlepszy czas na rozwój osobisty, nie zmarnuj go na jakiegoś głupca.
Po pożegnaniu się z rodzicielką pomogłam tacie we wpakowaniu do bagażnika resztek mojego dobytku i usadowiłam się z przodu na miejscu pasażera. Wyciągnęłam palec do włącznika radia, a pierwsze nuty Paradise natychmiastowo wypełniły w pełni małą przestrzeń samochodu. Oparłam głowę o zagłówek, nieco zsuwając się na fotelu, by poprawić pozycję na wygodniejszą. W końcu czekało nas kilka godzin jazdy, uwzględniając przystanki na toaletę i kupienie jakiejś przekąski.
- Gotowa? - Tato pogładził moje ramię z lekkim uśmiechem błądzącym po jego twarzy. Mimo to oczy go zdradzały. Widziałam wzruszenie, które było głęboko w nich utkwione. Skinęłam głową, a on przekręcił kluczyk w stacyjce, wyjeżdżając z podjazdu i kierując się zgodnie z nawigacją.
Wyciągnęłam ze skórzanej torby typu shopper czytnik do e-booków. Musiałam jakoś zabić te kilka godzin, a czytanie książki psychologicznej wydawało się najlepszą opcją, by zagospodarować wolny czas. Przewinęłam w dół ekranu, wybierając książkę, którą czytałam od kilku dni.
Mistakes Were Made (but Not by Me) autorstwa Carol Tavaris i Elliota Aronsona zgłębiała mechanizmy, które stosują ludzie, by usprawiedliwiać swoje błędy i złe decyzje, zamiast się do nich przyznawać i je akceptować. Wykorzystana w niej została koncepcja dysonansu poznawczego, by wyjaśnić, dlaczego ludzie unikają odpowiedzialności za swoje czyny.
Oprócz tematyki prawniczej interesowałam się również psychologią, jako osoba z rozwiniętą empatią i pragnąca szukać w każdym człowieku dobra. Usprawiedliwiałam niepoprawne czyny każdego człowieka, doszukując się w nim przyczyny, która sprawiła, że postąpił tak, a nie inaczej.
"Przyznanie się do błędu wymaga odwagi i gotowości do akceptacji krytyki, co często jest trudne do zrobienia."
Zgryzłam wargę i ściągnęłam brwi, wpatrując się w moment, na którym ostatnio poprzestałam czytanie. Autorzy mieli rację pod wieloma, jeśli nie wszystkimi, względami w swojej książce. Dogłębnie wchodzili w umysł ludzki i analizowali zachowania, opisując je przykładami z życia codziennego, takimi jak usprawiedliwianie przez pary swoich negatywnych zachowań wobec partnera lub oskarżonych kłamiących przed sądem i przekręcających fakty, by wybielić swoje działania.
Oderwałam wzrok od ekranu, gdy nagle zatrzymaliśmy się przed znakiem informującym nas, że właśnie tu kończą się granice Barnesville, a zaczyna wjazd na drogę prowadzącą do stolicy. Rzuciłam kątem oka na ojca, który ściskał palce na obręczy kierownicy. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, a kilka posiwiałych kosmyków przylepiło się do czoła.
- Salie, jesteś w stu procentach pewna, że chcesz wyjechać? Gordon State College oferuje program w zakresie kryminalistyki, a przynajmniej byłabyś na miejscu... z nami.
Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu, na przezwisko, którym nazywał mnie tylko on. Podczas gdy dla wszystkich byłam Rose, on nieustannie od dnia narodzin nazywał mnie Rosalie. Było to imię jego prababki, na które mama się nie zgodziła, dlatego poszli na kompromis.
- Do Atlanty jest lekko ponad godzina jazdy. To nie tak, że wyjeżdżam poza Stany. - Pogładziłam jego ramię i cmoknęłam w policzek. Kochałam go. Był dobrym ojcem, ale ja potrzebowałam wolności. Chciałam poznać, jak smakuje prawdziwe życie, gdzie nikt cię nie ogranicza. - Żegnaj Barnesville.
***
- Witaj Atlanto! - zawołałam, gdy po godzinie i jednej sałatce z awokado później, zaparkowaliśmy samochód na posesji. Wysiadłam, przeciągając się i przecierając zaspane oczy po drzemce. Musiałam nieco odpocząć, by zregenerować siły przed nocą, którą dziś na pewno zarwę z Lilian. Odgarnęłam włosy z twarzy, rozglądając się wokół.
Z opowiadań siostry wynikało, że każdy z mieszkańców osiedla szczycił się wysokim statusem materialnym lub miał bogatych rodziców, jak to było w naszym przypadku. Ojciec był renomowanym ortopedą, a matka architektem wnętrz oraz dorabiała jako agent nieruchomości. To ona wybrała ten dom i urządziła jego wnętrze.
Budynki były identyczne - białe, z ciemnym dachem, ogrodem i garażem, a jedynymi elementami odróżniającymi je od siebie były numery posesji, a także jej wielkość. Dom mojej siostry był niewielkich rozmiarów; przez ostatnie trzy lata mieszkała w nim sama.
Otrzymała go w prezencie po ukończeniu liceum z dyrektorskim wyróżnieniem. Bywały dni, że miałam jej za złe, że stawiła poprzeczkę tak wysoko. Ponoć najmłodsze dziecko ma łatwiej w życiu, ale raczej nie dotyczyło to mojego przypadku. Musiałam się niezwykle napracować, by zaimponować matce.
- Mucha ci zaraz wleci. - Odwróciłam się, słysząc głośny śmiech, który wypuszczała z siebie stojąca w progu drzwi dziewczyna.
- Troskliwa jak zawsze - parsknęłam, przewracając oczami. Nie minęła chwila, a szczupłe ramiona zamknęły mnie w ciasnym uścisku. Zapach jabłkowego szamponu i kwiatowych perfum wypełnił moje nozdrza. Zamknęłam oczy, relaksując się jej obecnością.
Ciężko zniosłam jej brak w okresie dojrzewania. Nie miałam przy sobie siostry, z którą mogłabym oglądać kiczowate seriale. Nie mogłam też wypłakać się w jej ramionach, gdy Joe - moje pierwsze zauroczenie, wyśmiał mój liścik miłosny. Telefoniczne rozmowy i codzienne SMS-y nie były w stanie zastąpić jej obecności. Na szczęście to już przeszłość i od teraz będziemy mogły dzielić ze sobą każdy dzień.
Przytulałyśmy się, piszcząc w niebo głosy, dopóki nie przerwał nam dźwięk migawki aparatu. Tato właśnie próbował uchwycić dobry kadr, który zapewne już jutro wyląduje w albumie rodzinnym. Rodzice prowadzili fotograficzną dokumentację najważniejszych chwil z naszego życia aż od dnia narodzin. Zgodnie z tradycją sióstr Collins, ustawiałyśmy się w zabawnych pozach, niczym profesjonalne modelki, by chwilę później wybuchnąć głośnym rechotem.
- Ale wyrosłaś, dzieciaku! - wykrzyknęła. - Włosy ci urosły i masz taką promienną cerę... Przyznaj, że mama karmi cię samymi warzywami i owocami, bo nie widzę żadnego pryszcza. - Wyszczerzyła się, odsłaniając rząd równych zębów, które kontrastowały z ciemną pomadką.
- I kto to mówi? - odparłam, szturchając ją w ramię.
Obie byłyśmy do matki podobne, jednak to Lilian była jej niemal lustrzanym odbiciem. Miała ten sam kolor oczu, kształt twarzy i równie dużo piegów. Po wyjeździe z domu rodzinnego wyraźnie schudła, co tłumaczyła dodatkowymi zajęciami z tańca nowoczesnego.
Widząc małe kryształki doklejone do czwórek, chciałam się odezwać, ale pokręciła jedynie głową, ściągając usta w dzióbek. Wszystko, co nie wpisywało się w przyjęte przez naszą matkę standardy, było zabronione. Kolczyki były dozwolone jedynie w uszach, a o tatuażach nawet nie chciała myśleć. Wielokrotnie powtarzała, że to niszczenie świątyni, którą jest nasze ciało oraz schodzenie na złą drogę.
Gdy Lilian w wieku szesnastu lat wróciła do domu z fałszywym kolczykiem w wardze, następne dwa tygodnie spędziła na generalnych porządkach i w domowym areszcie. Nastoletni bunt ukształtował jej ciężki charakter, a ja jako dobra siostra kryłam ją w zamian za trzy dolce.
- Cześć tato. - Skinęła do niego głową. - Co u ciebie? - zapytała, podchodząc do bagażnika, z którego wyciągał kolejne kartony.
- Jak widać, jeszcze jestem na chodzie - zaśmiał się, wręczając jej jedno z lżejszych pudeł.
Przeniesienie wszystkiego do mojego nowego pokoju zajęło kwadrans, po czym udaliśmy się do jadalni na lunch. Lily zażarcie debatowała z ojcem na temat ostatniego roku studiów i przyszłej pracy, którą planuje podjąć po ukończeniu nauki. Chociaż nie był entuzjastą wybranego przez nią kierunku i uważał go za nieistotny dla świata, powstrzymał się od komentarzy, co z pewnością nie udałoby się matce.
To właśnie tym się różnili i ku zaskoczeniu wszystkich, David był tym „dobrym gliną", który pozwalał nam na więcej swobody. Za dzieciaka, gdy Noelle pracowała popołudniami, często przygotowywał nam naleśniki z czekoladą. Niestety, nie wziął pod uwagę, że połączenie dzieci i cukru to wybuchowa mieszanka, więc nasza radość nie trwała długo. Po kilku takich występkach i nocnych swawolach zorientowała się, że coś jest nie tak, a my zostałyśmy zabrane na badania do lekarza, który potwierdził jej tezę.
- Obecnie pracuję jako zastępca menedżera w restauracji - odpowiedziała, nawijając na widelec porcję makaronu. - Zarabiam dobrze, zespół jest świetny, a grafik dostosowuję pod siebie. Nie widzę powodu, by na razie to zmienić. - Wzruszyła ramionami, patrząc na Davida, który właśnie czyścił okulary. Przytakiwał, uważnie słuchając, co jego najstarsza córka ma do powiedzenia.
- Jeśli sprawia ci to szczęście i jesteś przekonana, że zarobki umożliwią samorealizację i założenie rodziny, to w porządku. - Obie niemal nie zakrztusiłyśmy się pszennymi nitkami. Momentalnie pobladła, jakby zobaczyła ducha.
- Nie myślę o zakładaniu rodziny w ciągu najbliższych kilku lat. - Unikała jego spojrzenia. Byłam pewna, że nie chciała ponownie dostrzec rozczarowania w jego oczach. Zupełnie tak jak wtedy, gdy ogłosiła, że nie pójdzie w jego ślady i nie wybierze kariery medycznej. Zmarszczył gęste, czarne brwi, podnosząc szklankę wody do ust. Nastała cisza. Nie świadczyła ona nic dobrego. Zapewne obrazi się na nią i nie będzie odzywał się przez kolejne kilka dni.
- Chcę się skupić na rozwoju zawodowym. - Odważyła się na przerwanie ciężkiej atmosfery, oczekując na jego reakcję jak skazaniec na wyrok kata.
Ojciec nadal się nie odzywał, analizując jej słowa. Odpowiedź, ku jej oczekiwaniom nie przyszła. Podniósł się z krzesła, przetarł dłonie o jeansy i odchrząknął.
- Będę już jechał. Nim dotrę do domu, nastanie mrok - wymówił, zmieniając temat, jako wyraz swojego niezadowolenia. Podniosłam się z miejsca, odczuwając narastające negatywne emocje. Wdech i wydech. Spokojnie.
- Odprowadzę cię, tato - zaoferowałam, zmierzając do wyjścia. Natychmiast zbudowałam mentalną barierę oddzielającą emocje od logicznego myślenia. Pomimo wyprowadzki Lilian rodzice nadal próbowali kontrolować, chociażby zalążek jej życia. Nie dawali nam wolnej ręki, a wolność, którą dostałyśmy w Atlancie, była złudna.
Obserwowałam go, zanim wsiadł do samochodu i odjechał. Stał obok drzwi od strony kierowcy, potrząsając głową i mamrocząc coś pod nosem. Nigdy nie akceptował ciężkiego charakteru swojej najstarszej córki, który odziedziczyła po matce. Jednak w przeciwieństwie do tego, co Noelle uznawała za skandaliczne, niezgodne i łamiące społeczne konwenanse, dla dziewczyny było dobrą zabawą.
Wróciłam do jadalni i zebrałam brudne naczynia ze stołu. Odkręciłam kran i zaczęłam zmywać, od czasu do czasu spoglądając na siostrę, która z maniakalnym uporem i w zawrotnym tempie porządkowała chaos. Nie upłynęło dziesięć minut, a kuchnia odzyskała swój pierwotny porządek.
Zauważyłam, jak powstrzymuje się przed wybuchem i hiperwentyluje z zamkniętymi oczami, próbując odliczać od dziesięciu. Była to technika, której nauczyła ją szkolna pedagog, po tym, jak wdała się w bójkę z koleżanką z klasy.
Stałyśmy w ciszy, aż w końcu postawiła na czystym blacie dwa podłużne kieliszki, które wyjęła z szafki i napełniła kilkoma kostkami lodu. Z lodówki wyciągnęła słodkie, musujące wino. Przezroczysta butelka wydała typowy dźwięk pyknięcia, gdy została pozbawiona korka. Napełniła kieliszki i podała mi jeden z nich, uśmiechając się figlarnie.
- Trzymaj młoda, czas na toast!
Nigdy nie próbowałam alkoholu, więc niepewnie ujęłam delikatną nóżkę, obserwując lekko żółtą, przejrzystą ciecz. Zapach był przyjemny i kuszący do degustacji.
- Niskoprocentowe, prawie jak soczek - rzekła z uśmiechem, dostrzegając moją nieufność.
- Wiesz przecież, że nigdy nie piłam - wyznałam, nieśmiało przybliżając obcy napój do ust. Zimne szkło musnęło moje wargi, wywołując dreszcz. Pod wpływem spojrzenia, odważyłam się na mały, ostrożny łyk wina, które rozlało słodycz po moim podniebieniu.
- Czas, abyś zaczęła żyć, Rose. - Stuknęła swoim kieliszkiem o mój i mgnieniu oka wypiła duszkiem całą zawartość.
- Picie alkoholu jest równe życiu? - Zadrwiłam, już śmielej pociągając łyk za łykiem słodko - owocowego płynu. Usadowiłam się wygodnie na kanapie, gdy przeszłyśmy do salonu, podciągając kolana pod brodę. Telewizor wydobywał z siebie ciche dźwięki muzyki, która pobrzmiewała w tle naszych rozmów.
Właśnie dokładnie tak wyobrażałam sobie pierwszy dzień mojej przeprowadzki. Tylko ja, moja siostra i babskie plotki na temat tego, co u nas słychać. W końcu poczułam się jak normalna osiemnastolatka, która swobodnie spędza swój wieczór, a nie tkwi z nosem w książkach i nad nimi zasypia z przemęczenia. Lubiłam się kształcić, poszerzać swoją wiedzę w różnych dziedzinach, ale chciałam znaleźć złoty środek, dzięki któremu będę mogła żyć w pełni i tak, jak tego pragnęłam.
- Niekoniecznie, ale raz na jakiś czas można. - Wytknęła język w moją stronę i zrzuciła z ramion burgundową, rozpinaną bluzę. Mimowolnie rozdziawiłam buzię, wpatrując się w czarny i czerwony tusz, który pokrywał jej ramiona. Miała na nich kilka bohomazów i napisów w obcych językach. Przekrzywiłam głowę, wpatrując się w jeden z nich biegnący po wewnętrznej stronie ramienia. Był zapisany systemem kanji.
- Co on oznacza? - zapytałam zaciekawiona. Zastanawiałam się, dlaczego zdecydowała się na używanie zagranicznych języków, zamiast angielskiego, który był naszym rodzimym.
- Nie wszyscy, którzy błądzą, są zagubieni.
Typowa Lilian. To była kolejna rzecz, której jej zazdrościłam. Była swobodna w tym co robi, nie przejmowała się niczyją opinią ani żadnymi konsekwencjami, które ją spotkają. Była wolnym duchem, który idzie przez życie na własnych zasadach.
- A pozostałe? - Uniosłam brew, wskazując na kolejne napisy zapisane tym razem po włosku, po francusku i w wielu innych językach.
- A pozostałe oznaczają: nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. - Rozwichrzyła dłonią moje włosy, na co przewróciłam oczami. Złapałam ją za nadgarstek i strąciłam ją, automatycznie poprawiając fryzurę, która wyglądała, jakby co najmniej trafił mnie piorun.
- Bolały? - Drążyłam wypytywanie jej o permanentne ślady pozostawione na opalonej skórze. Sama nie byłam w posiadaniu ani jednego, więc ciekawił mnie cały proces. Na pewno musiało boleć, w końcu przez minimum pół godziny w twoją skórę wbijane jest kilkaset mikro nakłuć.
- Najprzyjemniejsze nie były, zwłaszcza te przy łokciu, ale powiem ci jedno, skarbie: ból fizyczny jest niczym w porównaniu z psychicznym.
Zmieniłam temat, wypytując ją o bieżące wydarzenia, Atlantę i planując nam przyszłe kilka dni, które miałyśmy spędzić na oprowadzaniu mnie po mieście, bym mogła je nieco poznać. Do rozpoczęcia semestru miałam tydzień, który chciałam wykorzystać jak najlepiej.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to porównanie jeszcze niejednokrotnie zagości w moim życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro