Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 3 - Czy każdy pali tu trawkę?

Rose

Jeszcze na wpół śpiąco przesunęłam palcem po rozjarzonym ekranie dzwoniącego telefonu. Wyjątkowo drażniąca melodia wygrywała kolejne symfonie dźwięków, podczas gdy ja nakrywałam się ciaśniej kołdrą w celu jej zgłuszenia.

Pięć minut i wstaję

Dziś oficjalnie rozpoczynałam pierwszy semestr. Przyznam, że odczuwałam napięcie w mięśniach, a nawet lekkie nudności spowodowane stresem. Dotychczas, nawet przy zmianie szkoły, trafiałam na jednych i tych samych ludzi, bo miasteczko, w którym się wychowałam, nie należało do największych; zaledwie sześć tysięcy osób.

Jęknęłam, nasłuchując szczęku otwieranych drzwi, przez które lada moment miała wejść moja siostra. Poprosiłam ją ubiegłej nocy o podwózkę, bym pierwszego dnia nie musiała lecieć na łeb na szyję.

– Wstajesz? – Zasłoniła usta ręką, ziewając. Nadal była ubrana dwuczęściową piżamę w odcieniu szmaragdowej zieleni i bose stopy. Rude włosy, odgniecione przez poduszkę, sterczały na wszystkie strony świata.

– Nie chce mi się – burknęłam, a i tak wygrzebałam się spod puchowej kołdry.

Nie należałam do osób leniwych, jednak w ciągu tygodnia zdążyłam przestawić swój zegar biologiczny, a pobudka o wczensje godzinie nie była zbyt przyjemna.

W Barnesville, by dotrzeć do szkoły, musiałam jedynie przejść przez dwie przecznice, dzięki czemu wstawałam zaledwie czterdzieści minut przed rozpoczęciem zajęć. Tutaj, niestety, musiałam nastawić się na godzinny dojazd autobusem, przez co zmuszona byłam do wstawania dwie godziny wcześniej. Dochodził do tego poranny prysznic, szybki makijaż, ubranie się i przygotowanie śniadania, więc czas szybko uciekał.

Zsunęłam stopy na chłodne panele i podniosłam się do siadu, patrząc w stronę siostry.

– Kończę o trzeciej, ale wrócę pod wieczór. Umówiłam się z Anne na lunch i chcę się rozejrzeć po kampusie. Może mają jakieś oferty pracy w którejś z kawiarni. 

Wiele dzieciaków w moim wieku żyje na garnuszku rodziców, wykorzystując studia jako pretekst. Ja chciałam chwycić za nożyczki i odciąć pępowinę. Wystarczało mi to, że opłacali niebotycznie wysokie czesne. Na swoje wydatki, byłam w stanie zarobić.

Nie wydawałam dużo pieniędzy ubrania czy kosmetyki, więc praca w kawiarni byłaby dobrą opcją. Lubiłam kawę i kontakt z ludźmi, więc byłam pewna, że szybko się oswoję, a przy okazji poznam nowych ludzi. 

– Czasami ją widuję na zakupach z rodzicami. Mieszkają jakieś dziesięć minut jazdy od nas. Napisz do niej, czy nie chce podwózki – zaproponowała, kierując się w stronę łazienki.

– Ma rano dentystę, więc przyjedzie dopiero na jedenastą!

Nie widziałam Ann przez rok, po tym jak jej rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce. Ostatnią klasę musiałam przeżyć w ławce z przewodniczącą szkoły, która działała mi na nerwy tak, jak nikt inny.

Abigail Mayer była i jest ucieleśnieniem moich koszmarów.

Od początku naszej znajomości toczyłyśmy wojnę, która trwała po dziś dzień. Rywalizowałyśmy ze sobą w każdej dziedzinie, robiąc wszystko, by być lepszą od drugiej.

Ku mojemu nieszczęściu dziewczyna była bardziej rozchwytywana przez chłopaków, co za tym idzie kampania na przewodniczącą szkoły, była dla niej jak pestka. Wystarczyło upiec kilka tuzinów różowych babeczek, swoją drogą niezbyt smacznych, aby wkupić się w łaski uczniów.

Flaming, bo tak nazywałyśmy ją wraz z Ann, zdając sobie sprawę, że dzierży władzę, robiła wszystko, by podkładać mi kłody pod nogi, a jakby tego mało – odbiła mi partnera tydzień przed końcowym balem.

Ogarnięcie się do wyjścia i zjedzenie śniadania zajęło mi dokładnie tyle czasu, ile obstawiałam, więc gotowa do wyjścia czekałam, na wiecznie spóźnioną, Lilian.

Wygładziłam dłońmi opinające czarne jeansy, do których dopasowałam luźniejszą błękitną koszulę i skórzane baleriny z kwadratowym czubkiem i ozdobnym ćwiekowanym paskiem. Na mojej twarzy gościł delikatny makijaż w postaci bezbarwnego błyszczyka i tuszu do rzęs.

Zwykle nie używałam zbyt wiele kosmetyków z dwóch powodów: nie miałam w tym wprawy i wolałam przeznaczyć czas na coś bardziej pożytecznego, na przykład dodatkowy kwadrans snu.

Swoją urodę określiłabym jako przeciętną; brzydka nie byłam, ale też niczym się nie wyróżniałam. Blond włosy, z nieco ciemniejszym tonem i karmelową poświatą, niebieskie oczy i pełne, malinowe usta. Nic czego nie miałyby inne dziewczyny.

– Jestem! – Wydyszała, wypadając przez drzwi. Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, gdy mocne promienie słońca oświetliły jej twarz.

– Spóźniona – mruknęłam, przekręcając nadgarstek, by spojrzeć na zegarek. Powinnyśmy być w drodze od dziesięciu minut, bym na spokojnie mogła odnaleźć odpowiednią aulę.

– Nie mogłam zdecydować co założyć.

Automatycznie otaksowałam wzrokiem, to co miała na sobie. Postawiła na czarne leginsy, trampki i beżową oversize'ową bluzę bez kaptura. Ogniste loki upięła spinką, zostawiając przy twarzy dwa swobodnie opadające kosmyki.

– Jedziesz do pracy? – zapytałam, kierując się w stronę garażu, na co pokręciła głową.

– Jadę na salę przećwiczyć nową choreografię. Dziś mam wolne, ale stwierdziłam, że skoro przez kogoś musiałam wcześnie wstać, to chociaż skorzystam z tych trzech godzin ekstra.

– Już nie bądź taka sarkastyczna. – Przewróciłam oczami.

Lilian nigdy nie była rannym ptaszkiem. Jej dzień rozpoczynał się dopiero koło godziny dziesiątej lub jedenastej, dlatego w pracy głównie brała zmiany popołudniowe. Robiła tym samym przysługę innym, bo mało kto chciał spędzić najlepszą część dnia w robocie.

Uniosłam bramę garażu, która schowała się pod sufitem, i weszłam do pomieszczenia. Rozejrzałam się wokół, dostrzegając drzwi prowadzące prawdopodobnie do środka domu i nie jeden, a dwa samochody. Stara Impala SS z 2005 i jakiś drugi, zakryty ciężką plandeką, spod której widoczne były jedynie opony.

– Co to? – burknęłam, wskazując brodą w jego kierunku.

– Moja droga do bogactwa – zadrwiła, wyciągając z torebki kluczyk. Otworzyła Chevroleta, siadając za kierownicą, i gestem ręki ponagliła mnie do zrobienia tego samego.

Rzuciłam ostatni raz okiem na zakryty pojazd i wsiadłam do środka. Wyjechałyśmy z garażu, a ja wpisałam do nawigacji adres uczelni. Chwilę później sprawdziłam jeszcze zawartość torby, aby upewnić się, że zabrałam wszystko, co potrzebowałam. 

– Stresujesz się? – Nastawiłam słuchu, wyłapując jej głos mieszający się z włączonym radiem.

Czy się stresowałam? Raczej nie, a na pewno nie nauką i tym, że będę musiała poświęcić jej więcej czasu. Jeśli cokolwiek by na mnie oddziaływało, byłoby to raczej nowe środowisko.

Wizja poznania rówieśników, z którymi nie miało się wspólnych tematów rzeczywiście była z lekka przytłaczająca i napawająca niepewnością. Miałam nadzieję, że mimo bycia osobą, która nigdy nie była na imprezie, złapię z kimś kontakt.

– Sama nie wiem – zaśmiałam się, wzruszając przy tym ramionami. – Plus taki, że jesteśmy z Anne w jednej grupie. Ona mi wystarczy.

– Papużki nierozłączki. – Przewróciła oczami, prawdopodobnie myśląc, że skoro założyła okulary przeciwsłoneczne, to tego nie widać.

Ze śmiechem dałam jej lekkiego kuksańca w ramię.

Mieszkałyśmy razem od tygodnia, i może źle, że to przyznam, ale wcale nie tęskniłam za rodzimym miasteczkiem. Ten tydzień skupiłam się głównie na rozpakowaniu i urządzeniu pokoju wedle uznania, jednak już czułam, jak powoli doznaję wewnętrznego spokoju.

Nikt nie stał mi nad głową, wkładając do niej plan dnia, który absolutnie nie pokrywał się z tym, co naprawdę chciałam robić.

Do mojej rutyny dołączyły wieczorne seanse filmowe z Lilian i popołudniowe spacery, podczas których głównie słuchałam muzyki lub szłam do parku poczytać książkę.

Do tej pory kontaktowałam się z rodzicami dwukrotnie i miałam nadzieję, że na tym poprzestaniemy. Kochałam ich, ale potrzebowałam czasu dla siebie.

Chciałam złapać oddech.

– Spadam, do później. – Cmoknęłam ją w polik i czym prędzej wyszłam z samochodu, w roztargnieniu niemal zapominając o swoich rzeczach.

Wzięłam głęboki, uspokajający wdech, wpatrując się w biały, przeszklony budynek. Pnął się na kilka pięter w górę. Najlepsza prestiżowa uczelnia w Atlancie, za którą słono trzeba było zapłacić, spowodowała miękkość moich kolan.

Stanęłam na pierwszym schodku i nerwowo ścieśniłam uścisk na rączce od torebki, skubiąc zębami dolną wargę. Jeśli wcześniej nic nie odczuwałam, tak teraz dłonie oblał pot, a serce przyspieszyło bicie.

Wyjęłam z notatnika plan zajęć z rozpiską pomieszczeń, w których się odbywały. Jako pierwsze miałam mieć prawo cywilne z profesorem Daniellsem w auli numer 3.

Dobra, idziesz tam z głową do góry, a nie stoisz jak zagubiony mazgaj.

Już miałam zrobić pierwszy krok, gdy ktoś się odezwał.

Jakiś chłopak zerkał mi przez ramię, wprost na wydrukowany plan zajęć. Silna woń perfum i żelu pod prysznic wypełniła moje nozdrza. Powoli odwróciłam głowę w stronę nieznajomego.

– Blokujesz drogę, lalka. Idziesz prosto na trzy metry i skręcasz w prawo. Cała filozofia.

Lalka? Co za prostak.

Domyśliłam się, że instruował mnie jak dojść do auli, w której powinnam znaleźć się za dziesięć minut.

– Ee... dzięki? – mruknęłam niepewnie, odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.

Nieznajomy wyprostował się, prężnie wypinając klatkę piersiową, okrytą przydużym ciemnogranatowym T-shirtem z nadrukiem trupich czaszek. Luźne spodnie, z masą ciężkich łańcuchów, zwisały z jego nóg, ukazując gumkę od bokserek. Na głowie miał założoną daszkiem do tyłu czapkę i zdecydowanie odbiegał wyglądem od kogoś, kto by się tu uczył.

– Nie ma sprawy. Jesteśmy w tej samej grupie. – Niedbale wzruszył ramionami, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Wyciągnął jednego z niebieskich Cameli, zachęcając mnie do wzięcia drugiego.

– Nie palę papierosów. – Pokręciłam głową, niewidocznie cofając się o kolejny krok. W głowie zakwitła mi myśl, że równie dobrze może to być jakiś szkolny diler, a ja nie miałam zamiaru pchać się w kłopoty.

– Skręta też mam. – Wyszczerzył się szeroko i jako dowód swoich słów, wyłowił spomiędzy papierosów zawiniątko.

– Ja pierdole – burknęłam cicho, opierając palce na skroni.

Najwyraźniej zauważył, że nie jestem zbyt skora do popalania czegokolwiek, bo szybko schował zmiętą paczkę do kieszeni.

– Uczysz się na uniwersytecie prawniczym, a palisz trawkę? – Uniosłam brew w ciekawości, krzyżując ramiona na piersi.

W Atlancie używanie marihuany było zakazane, jednak posiadanie jej do jednej uncji nie było uznawane za czyn podlegający odsiadce; wystarczyło opłacić grzywnę wynoszącą siedemdziesiąt pięć dolarów.

– Witamy w Emory – prawniczej szkole gdzie co najmniej połowa uczniów weekendami imprezuje, jakby jutra nie było, a od poniedziałku do piątku grzecznie się uczy i zdaje egzaminy. – Byłam pewna, że jego głośny śmiech było słychać wewnątrz budynku.

Czy naprawdę to tak wyglądało?

Do tej pory widziałam takie zachowania jedynie w filmach. W szkole w Barnesville, pomimo imprez, które urządzali uczniowie, nikt nie sięgał po narkotyki ani nie przesadzali z alkoholem.

– Jeśli nie chcesz się spóźnić, to radziłbym iść. – Wskazał palcem na wielki zegar, obwieszczający, że do rozpoczęcia zajęć zostało pięć minut.

Jak na zawołanie przeskoczyłam o dwa stopnie, znajdując się przy drzwiach. Złapałam za klamkę, otwierając je.

Jednak nim weszłam do środka, obejrzałam się za siebie. Chłopak oparł się o mur, w spokoju paląc papierosa.

– Ty nie idziesz?

– Widzimy się w środku, lalka.

Rzuciłam się biegiem, we wcześniej wskazanym przez nieznajomego, kierunku. Nie miałam nawet czasu na przyglądanie się wystrojowi panującemu wewnątrz. Mogłam jedynie dostrzec, że przeważają tu elementy bieli, jasnej szarości i złote dodatki. Wszystko sprawiało wrażenie niesamowicie sterylnego.

Chwilę później dobiegłam do odpowiedniej auli, przed którą zebrała się już grupa uczniów. Wszyscy oczekiwali na nauczyciela, który miał się za chwilę zjawić.

Stanęłam na końcu kolejki, przytrzymując się za serce, które chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.

Bieganie nie jest moim ulubionym sportem.

Upięłam włosy klamrą, czując, jak pot zbiera się na linii szyi przez niespodziewany bieg.

Moje kosmyki lubiły kręcić się pod wpływem wilgoci, dlatego już kilka minut później kosmyki zawinęły się na końcach. Tyle by było z porannego prostowania włosów.

– Witam moich pierwszaków.

Cała grupa skupiła wzrok na drzwiach do pomieszczenia, które zostały otworzone punkt dziewiąta.

Profesor Daniells okazał się starszym mężczyzną, prawdopodobnie dobijającym już sześćdziesiątki. Jego głos był monotonny, ale miękki i przyjemny dla ucha.

Zajęłam miejsce w przedostatnim rzędzie, wyjmując na stolik laptopa, notatnik i długopis. Miejsce po mojej lewej pozostało wolne, a obok mnie usiadła ciemnoskóra brunetka. Duże oprawki okularów zajmowały połowę jej twarzy, a dziewczyna sama w sobie roztaczała zapach truskawkowego szamponu.

– Nim przejdziemy do naszych pierwszych zajęć, sprawdzę obecność. W przyszłym tygodniu powinny być gotowe do odbioru wasze karty do logowania. Wystarczy, że przyłożycie je do czytnika znajdującego się przy biurku w każdej z auli lub mniejszych sal, a automatycznie będziecie widnieć w systemie jako zalogowani.

Wyjął ze skórzanej aktówki laptopa, podłączonego do projektora. Uruchomił elektroniczny dziennik obecności i zaczął odczytywać alfabetycznie nazwiska.

Oblatywałam wzrokiem po uczniach, którzy podnosili rękę,  by mniej więcej spróbować zapamiętać, kogo mam w grupie. Łącznie było nas czterdzieści osób, z czego dwudziestu trzech chłopaków.

– Czy jest z nami panna Rose Collins?

Obróciłam głowę w kierunku, z którego dochodziły słowa. Profesor rozglądał się po sali, poprawiając luźne oprawki na nosie.

– Jestem. – Podniosłam rękę, a na moje poliki wpłynął rumieniec, gdy pół grupy zwróciło na mnie swoją uwagę. Czemu się tak patrzyli?

– Dobrze, słońce. – Skinął, klikając na odpowiedni znacznik. – Źle dziś spałaś? – Zapytał z troską, na co ściągnęłam brwi w konsternacji.

– Nie, panie profesorze. Dlaczego pan pyta?

– Wołałem cię trzy razy – zaśmiał się, kręcąc w rozbawieniu głową.

Och. Wszystko jasne.

Brawo, Rose. Świetne pierwsze wrażenie.

Zażenowana opuściłam głowę, mając nadzieję, że kosmyki włosów przykryją moje wypieki.

Pan Daniells wyczytywał kolejne nazwiska, aż nie przerwało mu otwieranie drzwi. Wszedł przez nie dokładnie ten sam chłopak, którego spotkałam przed głównym wejściem.

Szurał ciężkimi glanami po podłodze, nawet nie racząc przeprosić za przerwanie lekcji. Gdy uniosłam wzrok, dotychczas wbity w jasne biurko, zobaczyłam, z jakim pobłażaniem wpatruje się w niego profesor.

Nieznajomy opadł na krzesło obok mnie, prostując nogi, a na stolik rzucił duży zeszyt formatu A4, obok którego położył macbooka.

– Pan Tom Jefferson – burknął z wyraźną niechęcią nauczyciel. A więc to tak się nazywa. – Czy zamierza pan kiedykolwiek przyjść o czasie na poranne zajęcia, czy prędzej Chrystus zstąpi na Ziemię?

Jego ironia spowodowała śmiech uczniów, który wypełnił salę.

Tom przewrócił oczami i wyciągnąwszy przed siebie dłonie, strzelił z palców.

– A czy pan kiedykolwiek ma zamiar prowadzić wykłady, które będą ciekawsze niż czekanie w kolejce do lekarza?

Oniemiała spojrzałam kątem oka na pyskatego chłopaka.

Spod jego czapki wystawały zaplecione w drobne warkoczyki czarne włosy. Odcień jego skóry podchodził pod oliwkowy. Zastanawiałam się, jakie miał korzenie.

Pan Daniells, puszczając jego zaczepkę mimo uszu, dokończył sprawdzanie obecności, po czym przeszedł do wprowadzenia nas do prawa cywilnego i szczegółowego omówienia jego struktur.

Chłopak rzeczywiście miał rację, że nauczyciel prowadził zajęcia w sposób mało zachęcający, jednak nie miałam innego wyboru, jak słuchać i notować.

Wbiłam wzrok w tekst wyświetlany przez projektor: główne gałęzie prawa cywilnego – prawo rzeczowe, prawo zobowiązań, prawo rodzinne i spadkowe, po czym pokrótce przepisałam najważniejsze ich aspekty i charakteryzacje do pliku w Wordzie.

– Co robisz po zajęciach? – Usłyszałam przy uchu, na co zareagowałam wzdrygnięciem.

Dziewczyna siedząca obok mnie posłała mi pytające spojrzenie, a ja zdałam sobie sprawę, że przypadkiem ją szturchnęłam. Posłałam jej przepraszający uśmiech, aby zaraz wbić ostre spojrzenie w chłopaka po mojej lewej.

– Na pewno nie palę trawki ze zbuntowanym studentem prawa – parsknęłam nieco bardziej opryskliwie, niż planowałam. Chciałam skupić się na wykładzie, a on mi to utrudniał.

W odpowiedzi zaśmiał się pod nosem.

– Raczej planowałem cię zaprosić na grupowy lunch. Ja i kilka innych osób wychodzimy na foodcourt na kampusie. Pomyślałem, że może chcesz dołączyć.

– Jem dziś lunch z przyjaciółką, ale dzięki. Może następnym razem.

– Cokolwiek – mruknął, a moje wargi wywinęły się w lekkim uśmiechu.

Czy gdyby nie spotkanie z Ann, to zgodziłabym się z nim wyjść? Prawdopodobnie tak. Była to szansa na poznanie kilku osób, oczywiście licząc na to, że nie są tacy jak Jefferson i nie jarają zielska przed zajęciami.

Sama nigdy nie sięgnęłam po marihuanę, więc nawet nie miałam pojęcia, jak pachnie ani jak smakuje gdy wciąga się ją do płuc.

***

Anne poinformowała mnie o dziesiątej, że jednak nie zjawi się na zajęciach z powodu opuchniętej twarzy po wizycie u dentysty. Zdecydowałyśmy się spotkać dopiero po czwartej, gdy opuściłam uniwersytet po ostatnim wykładzie.

Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon, zwiastujący przychodzące połączenie. Przesunęłam zieloną strzałkę, od razu przykładając go do ucha.

– Halo? – zapytałam, zmierzając ku wyjściu z imponującego, oszklonego gmachu, który mógłby równie dobrze służyć jako biurowiec.

Czesne, które było zatrważająco wysokie, miało zapewne wpływ na reprezentacyjny wygląd. Wszystkie sale wykładowe oraz pomieszczenia były pieczołowicie utrzymane i wyposażone w sprzęt najwyższej klasy. Korytarze i toalety błyszczały czystością, a w bibliotece nie brakowało sprzętu komputerowego, ani pokaźnej kolekcji książek.

– No wreszcie! Czemu nie odpisywałaś na SMS-y? – Głośny, pretensjonalny pisk zirytował moje ucho. Instynktownie odsunęłam telefon, marszcząc przy tym czoło.

– Przypominam, że ja, w porównaniu do ciebie, byłam na zajęciach.

– Dobra, dobra. Po prostu umieram z głodu. Po tym cholernym dentyście nie mogłam nic jeść przez pięć godzin, rozumiesz? Piekielna ósemka.

– Zaraz się spotkamy, właśnie wychodzę – oznajmiłam, łapiąc za klamkę. Po zajęciach udałam się do gabinetu dziekana, by podpisać wraz z jego asystentką odpowiednie dokumenty.

Dziewczyna stała już na zewnątrz, z niecierpliwością obracając między palcami brelok od kluczy.

Wyglądała nieco inaczej, ale nadal tak samo pięknie jak ją zapamiętałam. Ścięła włosy do obojczyków, co dodało im lekkości i blasku. Podkreślone błyszczykiem usta i obrysowane czarną kredką oczy harmonizowały jej twarz.

– Dobrze wyglądasz, Collins.

Anne Kim miała japońskie korzenie od strony ojca i europejskie od strony matki. Od liceum była moją najlepszą przyjaciółką, dzieląc ranking z moją siostrą.

Dorabiała jako fotomodelka dla niszowych marek, ale nie wiązała przyszłości z modelingiem. Podobnie jak ja interesowała się prawem, a pozowanie przed aparatem traktowała jako hobby. Czerpała z tego przyjemność i otrzymywała hojne wynagrodzenie za pozowanie do zdjęć w ekscentrycznych, kolorowych stylizacjach.

Spotkałyśmy się dwa lata temu w liceum, kiedy usiadła obok mnie na matematyce i potajemnie podglądała moje odpowiedzi podczas testów, licząc, że jej oszustwo przejdzie bezkarnie. Została przyłapana przez nauczyciela, kiedy nasze egzaminy wyglądały identycznie. Tamtego dnia wyciągnęłam do niej pomocną dłoń, oferując moje notatki, a w zamian zyskałam wspaniałą przyjaciółkę.

Od tego czasu byłyśmy nierozłączne. Wspólnie spędzałyśmy każdą przerwę i zawsze dzieliłyśmy ławkę, aż do momentu, gdy wyjechała z rodzicami. Przyczyną był awans, który otrzymał jej ojciec. Być może, gdyby nie ona, nie zdecydowałabym się na przeprowadzkę do Atlanty. Moim marzeniem było zwiedzenie Europy lub zamieszkanie w Kalifornii.

Uśmiechnęłam się z zaszklonymi oczami, a ona jak na sygnał zamknęła mnie w szczelnym uścisku, potrząsając moim ciałem i szczebiotając szczęśliwie do ucha.

– Też się cieszę, że cię widzę, ale zaraz mnie udusisz – wymamrotałam, czując jak gorąco zalewa moje ciało przez brak dopływu tlenu.

– Coś taka rozkojarzona, Collins? Czyżby ktoś ci w końcu zawrócił w głowie? – rzuciła, poruszając znacząco brwiami.

– Dobrze wiesz, że nie chadzam na randki. – Przewróciłam oczami.

Ann już od chwili naszego poznania, na wieść o tym, że nigdy z nikim nie byłam, próbowała mnie zeswatać. Kilka miesięcy temu poszłam na randkę z chłopakiem poznanym w bibliotece i jedyne, co z tego wyniosłam to zaliczenie pierwszego pocałunku. Nasze poglądy na świat za bardzo od siebie odbiegały, aby cokolwiek z tego wyszło.

– Ach tak, zapomniałam. Rose Collins woli zatopić się w książkach niż w ramionach przystojnego mężczyzny. – Machnęła ręką i wydęła wargę z udawanym współczuciem. – Podjęłaś już decyzję, który zakon wybierasz, siostro Collins?

– Jak zawsze miła i wspierająca. – Zacmokałam wargami na jej komentarz. – Chodźmy lepiej na ten lunch, bo wygląda na to, że głód pozbawił cię wszelkiej empatii do ludzi.

W akompaniamencie narzekań ruszyłyśmy w stronę pobliskiej kawiarni, znajdującej się w ciasnych uliczkach nieopodal uniwersytetu. Ścieżka prowadząca do niej była wyłożona jasnym żwirem. Ann co chwila marudziła i przeklinała samą siebie, że ubrała obcasy, przez które nie mogła utrzymać stabilności.

– Ubranie nowych butów to nie był najlepszy pomysł – mruknęła, idąc po ziemisto-kamienistej ścieżce w parku, który prowadził nas do naszego celu.

Miała na sobie sięgające kolan srebrne kozaki na szpilce, z luźną cholewką, czarne rajstopy i mini szorty, a do tego obcisły top zwisający na jedno ramię i masę pasujących kolorystycznie dodatków, w tym srebrną torebkę.

Jeśli Anne Kim byłaby słowem, byłaby to ekstrawagancja.

Swoim wyglądem i stylem ubioru zwracała na siebie uwagę i nawet nie kryła się z tym, że to lubi. Kochała gdy inni wlepiali w nią wzrok i komentowali jej osobę.

– Może gdybyś ubrała normalne buty, jak moje, a nie szczudła, to nic by cię nie bolało. – Moje stwierdzenie napotkało się z jej szyderczym uśmieszkiem, gdy wzrokiem obrzuciła obuwie na moich stopach.

Widziałam to, larwo pasiasta

– Pasują do ciebie. Moja babcia też by je polubiła.

– Do diabła, Anne! – krzyknęłam obruszona, a ona jakby nigdy nic, spojrzała na mnie, udając niewiniątko. – Nie wszyscy muszą się rzucać w oczy z promienia trzech kilometrów.

– Czasem warto spróbować czegoś nowego. Zmiany mogą być dobre. – Poruszyła niedbale ramionami, puszczając przy tym do mnie oczko.

Zgadzałam się, że zmiany mogą wyjść na dobre, ale nie planowałam od razu wciskać się w ubrania rodem Hannah Montany.

Co to, to nie.

Całe szczęście naszą dyskusję o modzie przerwało pojawienie się turkusowego loga kawiarni. Mia's Cake znajdowało się na rogu skrzyżowania uliczek rozchwytywanych przez studentów. Znajdowało się tu pełno barów z tanim piwem, szybkim jedzeniem oraz rozrywką w postaci bilarda, darta lub możliwości zagrania w karty w grupie przyjaciół. Naprzeciw kawiarni mieścił się również sklep spożywczy, otwarty całodobowo.

Wnętrze kawiarni skupiało się na trzech barwach: turkusie, różu i kości słoniowej. Na jednej ze ścian znajdowało się podłużne lustro w zdobionej ramce, a na parapetach stały donice z kwiatami. Jasne krzesła i okrągłe stoliki z ażurowymi serwetami współgrały ze wszystkim.

Gdy podeszłyśmy do lady, przywitała nas młoda dziewczyna z uśmiechem niemal tak szerokim, jak fartuch, który zwisał na jej drobnym ciele.

– Cześć dziewczyny, co dla was? – Zaświergotała przyjaźnie. Jej głos był miły, typowo dziewczęcy, ale również nieco piskliwy.

Spojrzałam na ladę pełną różnorodnych wypieków, bezskutecznie próbując wybrać, który z nich dziś zapełni mój żołądek. Nie byłam pewna czy mam ochotę na słodkie ciasto, czy może jednak słonego bajgla.

Anne, widząc moje niezdecydowanie, złożyła zamówienie za nas obie.

– Poprosimy dwa serniki pistacjowe z malinami i do tego dwa cappuccino na mleku bez laktozy.

– Dziewięć dolarów i siedemdziesiąt pięć centów. – Ekspedientka przyjęła płatność kartą, a po upływie kilku minut postawiła na blacie nasze zamówienie.

Usiadłyśmy na zewnątrz, by skorzystać z przyjemnego ciepła, którym raczyła nas końcówka sierpnia.

Choć w Atlancie pogoda zwykle była, to właśnie ósmy miesiąc był złotym środkiem; oddechem po upalnym lipcu, kiedy rtęć w termometrze często wskazywała trzydzieści dwa stopnie.

– Dawaj, wylewaj wszystkie plotki, które przegapiłam – zażądała, wypełniając buzię kawałkiem ciasta. – Co u Ciebie słychać? Jak się układa życie z siostrą? Co u rodziców? – Zasypywała mnie gradem pytań, podczas gdy ja starałam się je wszystkie uporządkować w głowie.

– Spokojnie, zaraz ci wszystko opowiem – zapewniłam, delektując się ciepłem kremowego napoju.


***

Kolejne półtorej godziny opowiadałam jej o roku spędzonym bez niej, pomijając fakt, że większość czasu poświęciłam na naukę i przygotowania do egzaminów końcowych. Skupiłam się na plotkach, które krążyły po szkolnych korytarzach. Najbardziej gorącymi z nich były: rzekoma ciąża nauczycielki od hiszpańskiego, rozstanie popularnej pary ze szkoły oraz romans nauczyciela chemii z nauczycielką religii.

Ostatnia tak ją zszokowała, że prawie się zakrztusiła kawą. I nie tylko ona była w szoku – całe liceum tym żyło. Podobno obydwoje zostali zwolnieni po zakończeniu roku szkolnego, a pan George ma się stawić przed sądem z powodu pozwu złożonego przez żonę.

– A u mnie... po staremu. Oprócz tego, że mam teraz więcej luzu, gdy mieszkam z Lilian.

– Przynajmniej nikt nie stoi ci nad głową, nie wygłasza kazań i nie kontroluje.

– Jedynym moim problemem jest znalezienie pracy. W tamtym tygodniu rozesłałam mnóstwo CV, ale bez odpowiedzi. Nikt nie chce zatrudnić osiemnastolatki bez doświadczenia – wtrąciłam, ignorując jej komentarz o mojej matce.

– Dlaczego nie poprosisz siostry o pomoc? Mieszka tu trzy lata, na pewno ma jakieś kontakty.

– Muszę to przemyśleć, ale bardzo możliwe, że tak zrobię. Kolejne odmowy mnie przytłaczają, a po rozmowie z asystentką dziekana wiem, że na kampusie też nie mam czego szukać, bo pierwszaki zaczynają tam pracę nawet dwa miesiące przed rozpoczęciem semestru. – jęczałam, zakrywając twarz dłońmi.

Była prawie ósma, kiedy wyjęłam telefon z torby i wysłałam SMS-a do siostry z adresem i informacją, że może mnie odebrać. Nie miała żadnych planów na wieczór, a ja wolałam wrócić samochodem, niż tułać się po nocy autobusem. Ann proponowała mi podwózkę, ale jej trasa nie wiodła przez nasze osiedle.

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.

Od: Big Sis🦊

Niedługo będę, pozdrów Anne. XOXO

– Przesyła buziaki – przekazałam pozdrowienia, ale moje słowa zaginęły w hałasie nadjeżdżających samochodów i pisku opon.

Podniosłam wzrok, próbując zlokalizować źródło zamieszania, które zakłóciło spokój.

Donośny ryk dwóch sportowych samochodów rozbrzmiewał wśród ceglanych ścian. Błyszczące karoserie i luksusowy wygląd przyciągały wzrok przechodniów, gdy samochody z impetem przejmowały drogę, wprowadzając zamęt w ruchu miejskim.

Ogarnęła mnie mieszanka ciekawości i ekscytacji. Obserwowałam, jak właściciele zręcznie manewrowali potężnymi maszynami wewnątrz ciasnej uliczki. Moje ciało napięło się, serce biło szybciej, a oczy nie mogły oderwać się od sceny niemal wyrwanej z filmu akcji.

– Kurwa mać, Hale! Zajebie Cię!

Było pierwszym, co usłyszałam, a kolejnie zamknięcie drzwi mustanga. Skupiłam wzrok na brunecie, który energicznym krokiem zmierzał w kierunku srebrnego porsche. Bijąca od niego wściekłość była niemal namacalna. Mięśnie ramion napięły się pod koszulką, gdy zwinął dłonie w pięści.

– Stary, mówiłem Ci, że ją zajedziesz – warknął, szturchając znajomego. Paczka papierosów wraz z zapalniczką wypadły z jego rąk na ziemię pod wpływem siły.

– Daj spokój Jake. Przecież dała radę! – zadrwił ironicznie, schylając się po swoją własność.

Nieznajomi zachowywali się głośno i chaotycznie, zwracając na siebie uwagę każdego z przechodniów.

– Ta, dała radę. Oprócz tego, że na stówę spaliłeś sprzęgło, i chuj wie co jeszcze.

Otworzył maskę samochodu. Jedną ręką przytrzymał klapę i nachylił się w stronę wnętrza maszyny, z którego uszło sporo dymu. Odkaszlnął, gdy opary podrażniły jego drogi oddechowe w czasie szukania usterki.

– Nie przesadzaj. – Przejechał językiem po kąciku ust, odpalając w tym samym czasie papierosa. – Wiesz, że dawno nie jeździłem.

– Właśnie widzę, bo przegrzałeś silnik. – Westchnął ciężko, ocierając ubrudzone dłonie o luźne poprzecierane jeansy. – Chłodnica chyba też szaleje. Niuńka wraca na warsztat.

Anne coś mówiła, jednak jej słowa do mnie nie docierały.

Całą uwagę skupiałam na dwójce chłopaków, na oko dwudziestoparoletnich. Oboje byli wytatuowani, ubrani w robocze ciuchy i wysocy na prawie dwa metry. Jeden z nich miał krótko ścięte, czarne włosy, natomiast drugi kręcone na końcach w odcieniu jasnego brązu.

– Przeklęci rajdowcy. Gdzie jest policja w tym mieście?! To już czwarty raz w przeciągu tygodnia! – Przechodzący obok naszego stolika staruszek krzyczał z pogardą w ich stronę. – Do diaska z wami gówniarze!

Zupełnie nikt nie spodziewał się, że w tym ferworze złości złapie za leżący przy drodze kamyk i rzuci nim w ich stronę.

Nawet on sam, bo tuż po tym kilka sekund zajęło mu zniknięcie za rogiem.

Kamyk nie dotarł ani do samochodu, ani żadnego z chłopaków, lecz definitywnie zwrócił ich uwagę, bo oboje spojrzeli się w naszą stronę.

Hale wbił palce w przydługie włosy, przeczesując je i przechylił głowę. Wzrok miał utkwiony we mnie, a na jego twarzy malowała się konsternacja. Zapewne zastanawiał się, czy to ja próbowałam ich zaatakować.

– Rajdowcy? – Niemo powtórzyłam, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Nie wyglądał, jakby zamierzał go przerwać.

– Daj spokój Rosé. To nie nasz świat – odezwała się dziewczyna, ale te słowa nic nie zmieniły.

Może i nie był to mój świat, ale coś sprawiło, że zapragnęłam go poznać.

Lub ktoś. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro