6. Ten drugi dom
- Już czas!
Następny poranek wstał barwny i pełen słońca, wpadającego widowiskowo przez żaluzje dziecięcego pokoju. Jake, odziany w błękitną piżamę młodego, oczywiście, dżentelmena, odrzucał już kołdrę i wyskakiwał z łóżka, by w chwilę później znaleźć się na korytarzu, zbiec po schodach i ruszyć dumnie w stronę kuchni, gdzie w progu witała go już Mama.
Ale Mama była dzisiaj inna. Niepewna - tak, to była niepewność, to co czaiło się w kącikach jej ust na chwilę przed tym, zanim chłopiec od płatków przybył po swoje najwspanialsze w świecie śniadanie. Nieważne, że detal ten zniknął nawet szybciej, niż się pojawił. Ważne, że był. A więc Mama myślała. Myślała być może intensywnie! Czyżby obawiała się, że to, co wydarzyło się dnia poprzedniego, zniechęci Jake'a do wstania z łóżka i przybycia po Tęczowe Płatki Kukurydziane Stapplersa, wytwarzane z najwyższej jakości składników dla utrzymania zbalansowanej diety potrzebnej każdemu dziecku do prawidłowego rozwoju? Tak być mogło - faktem pozostawało, że Jake zdążył jednak wyłapać ten sekundowy grymas. A skoro już go zauważył, nagle zatrzymał się w progu, stanął sztywno i nie ruszył się już ani o krok.
Prawie zapomniał o tym, co wydarzyło się wczoraj - zresztą, czy to aby na pewno było wczoraj? Nagle zdał sobie sprawę, że niezupełnie potrafi umieścić w czasie wszystkie zdarzenia, które miały ostatnio miejsce, a które starał się zachowywać dla siebie w sekrecie. Kiedy pierwszy raz pojawił się w tym obcym, innym świecie, w którym wszystko było nie takie, jak trzeba? Dwa dni temu? Trzy? W ubiegłym tygodniu? A jaki właściwie był dzisiaj dzień?
Zerknął na kalendarz, który przecież od zawsze wisiał w kuchni. Nim na dobre zdał sobie sprawę, że nie ma w nim nawet cyfr, Mama stanęła wyjątkowo blisko niego. Kolorowe pudełko płatków zagrało z jego zmysłem wzroku. Zrobiło się słodko.
- Dzień dobry, synku! - zawołała Mama. Cofnęła się i szerokim gestem wskazała na pojedyncze krzesło, przygotowane przy stole właśnie dla niego, właśnie na ten moment.
Pięć minut chwały. Pięć minut. Potem wszyscy o nim zapomną.
Myślał.
- Czas... - mruknął niepewnie pod nosem, czując na sobie baczne spojrzenie; choć wydało mu się nagle, że nie tylko Mama go obserwuje. Nigdy nie był zupełnie sam, o ile nie zamykał się w salonie i nie majstrował przy telewizorze. Jak to możliwe? Teraz, kiedy nadchodził jego moment, poczuł to o wiele wyraźniej. Dziwne, drażniące uczucie, jak gdyby obserwowało go na raz sto par oczu. Przełknął ślinę... I udało się.
- Czas na śniadanie!
Płatki wpadające do miski w elegancko zwolnionym tempie, rozsądny wodospad białej, mlecznej rozkoszy, kolorowa miska i srebrna łyżka w ruchu. Doskonałość formy, przepyszność smaku, arcy-wszystkość wszystkiego, i to naraz. Pozbawione cukru i nasycone, czym trzeba. Rozwój młodych ludzi. Motylek za oknem. Odbicie żywej tęczy w misce czegoś, co na dłuższą metę nasyca żołądek na godzinę i przestaje działać, zostawiając człowieka bezczelnie głodnym, a co i tak musi być z cukrem, bo bez cukru naprawdę niewiele da się zrobić...!
I cisza. Gdzieś nad prawym ramieniem coś na kształt odetchnięcia z ulgą.
- Zuch chłopiec! - pochwaliła Mama, uśmiechając się szeroko, kiedy zabierała Jake'owi sprzed nosa miskę płatków, a kuchnia nie była już żywym sanktuarium boskości spożywczej. - A teraz idź i pobaw się grzecznie, zgoda? O, jest i głowa rodziny!
Ale Jake faktycznie nie czekał już na zobaczenie, jak Tata dumnie wchodzi do kuchni tylnymi drzwiami, bo gdy tylko przestał być uważnie obserwowany, zerwał się z krzesła, przeleciał Tacie pod łokciem i zaraz był na dworze. Jego piżama zmieniła się w strój codzienny.
Dopiero kiedy się odwrócił zauważył, że w krok za Tatą przyszedł również uprzejmy pan Sąsiad, niewątpliwie po to, aby w czymś pomóc. W czymkolwiek.
Pod płotem było trochę cienia, tam też więc Jake usiadł. Przesunął dłonią po świeżej trawie, skoszonej najrówniej pod słońcem; zamknął oczy i zamyślił się. Czuł się dziwnie. Obco. Po tym wszystkim, co już zdążył zobaczyć, jego otoczenie nabrało nagle niepokojącego wyrazu. Jeżeli to miejsce, które odwiedzał, było jakimś innym światem, to jak ludzie mogli tam żyć? To byli zresztą dziwni ludzie. Za bardzo... bardzo. Mama powinna być mamą, która gotuje, piecze ciasta, sprząta i miewa migreny, a nie narzeka na cokolwiek. Tata powinien reperować rzeczy, prosić o pomoc sąsiada i być „głową rodziny", a nie sprzedawać samochody i robić krzywdę Mamie. A dzieci... No tak, Siostra ma zabawki i różne choroby. A on, Jake, ma płatki.
Ale teraz miał nie tylko płatki, a wręcz - stawał się niepewny wobec płatków. Miał za to dużo myśli. Dużo różnorakich myśli, o których istnieniu kiedyś nawet nie wiedział, a teraz się nad tym nie zastanawiał. Po prostu pozwalał, aby sobie były. Doszedł do pierwszego wniosku. Powinien baczniej obserwować, skoro coś tu jest nie tak. Coś, czego nie umiał do końca nazwać, ale co nie dawało mu spokoju. Coś na pewno.
Otworzył więc oczy i rozejrzał się uważnie. Zobaczył swój dom, doskonale sobie znany dom, zobaczył podwórko, a dookoła wysoki płot i niebo, poprzecinane odpowiednio rozłożonymi białymi obłoczkami. Dzień był słoneczny, cienie kładły się w sposób miły dla oka. Ale przecież to wszystko znał na pamięć.
Skupił się więc i pomyślał ponownie. Ostatnim razem trafił do salonu, ale salon też już znał. Ale jeszcze wcześniej... Tak, wtedy wylądował na ulicy.
Pozostawało sprawdzić, czy i tu jest ulica. Ulica?
Była tam, jak się okazało, dokładnie po drugiej stronie płotu. Była nawet furtka, a kiedy się ją otworzyło, dało się wyjść na chodnik, czysty i przyjazny. Jake'a nagle zastanowiło to, że przecież żył tutaj od... od kiedy? Oh, od zawsze - dlaczego więc nie poznawał nic z tych rzeczy? Nagle nabrał dzikiej ochoty, żeby pobiegać.
Ulica ciągnęła się w obie strony i wiele było przy niej domów, z których każdy jak gdyby się różnił, ale w zasadzie był bardzo podobny do innych. Tym, co zaraz zwróciło uwagę Jake'a - i to na tyle, by nawet nie zauważył pana stojącego w cieniu pobliskiej topoli - był dom stojący w bezpośrednim sąsiedztwie jego własnego, a właściwie, chciałoby się rzec, przez płot.
- Sąsiad! - podsumował na głos Jake, wsunął ręce w kieszenie swoich spodenek i nagle z energią ruszył w tamtą stronę. Skoro Sąsiad właśnie mógł tak często przychodzić do jego domu, to czy on nie mógł raz zrobić na odwrót? Już po chwili pogratulował sobie tego pomysłu, bo gdy tylko podszedł bliżej obcego ogrodzenia ze zdecydowanie ładniej pomalowanych na biało sztachet, dotarły do niego całkiem nowe wrażenia.
Tam był ogród - i to ogród nie byle jaki, bo przede wszystkim naprawdę duży, rozjaśniony promieniami słońca, o trawie lśniącej soczystą zielenią, ze ścieżką z połyskujących kamyczków i laboratoryjnie czystą altaną. Gdzieś z oddali dobiegał odgłos fontanny, ćwierkały ptaki, a obszernej werandy właśnie w tej chwili dobiegał wesoły śmiech. Jake przelazł przez ogrodzenie, wpadając w krzew hortensji tak dorodnych, że można by z nich wyciskać sok, wyciągnął trochę szyję i zaraz już mógł oglądać to, co się tam działo.
A dział się istny dionizyjski rytuał. Najpiękniejsza Mama, jaką tylko można sobie wyobrazić, stała przy stole z dużą butelką w dłoniach. Z dala znać było, że to butelka Super Sody, najdoskonalszej na upalne dni i do posiłków z rodziną. Czas zwalniał, a wtedy butla przechylała się w filigranowych maminych dłoniach i ku dwóm szklankom wylewały się kaskady przezroczystego płynu, gazowanego nektaru i ambrozji w jednym. Dwoje dzieciąt z rozkoszą przyjmowało Sodę, by napić się i wpaść w istny trans przyjemności.
- Ależ to pyszne! - wołało jedno.
- Doskonałe!
Jake poruszył się niespokojnie. Nawet płatki nie były tak doskonałe.
Ale wszystko działo się szybko i już zaraz otwierała się wielka brama wjazdowa przed domem, tak aby w możliwie najlepszym, ściśle technicznym oświetleniu, na podjazd zajechał nagle lśniący, srebrny kabriolet. Kierujący nim mężczyzna - Sąsiad we własnej osobie! - wyglądał tak tylko dostojnie, by podkreślić finezyjny kształt pojazdu, jego wytrzymałość i odporność na każde warunki pogodowe. But, którym stanął na ziemi przy wysiadaniu, musiał mieć tak samo perfekcyjną przyczepność do podłoża, jak czarne opony. Srebro, jeszcze więcej srebra, połyskujące klamki i lusterka, słowem: szał!
- Dzień dobry, rodzino! - przywitał się Sąsiad, ale jego blask nie zdążył jeszcze zgasnąć, nim po drugiej stronie z auta wysiadła druga kobieta, zdecydowanie nie Mama. O nie, nowość! Babcia! Ale jakaż Babcia, o jakże gładkiej twarzy, jak błyszczących oczach za ciemnymi okularami, jak pięknie ułożonych włosach pod kwiecistą chustą na głowie! Patrzyło się na nią i sam ten widok zaraz objawiał swój sekret: krem. Idealny krem do cery pięćdziesiąt plus, na dzień i na noc, na wieczór i poranek, do kąpieli, pod prysznic, gdzie i kiedy tylko się chce!
Czy to wszystko mogło być możliwe? Cóż to był za dom, co za świat - taki inny, a przecież tylko za płotem! Przecież to znać było natychmiast: tutaj nie musiał przychodzić żaden inny Sąsiad, żeby pomagać czy polecać. Tutaj nie było czego naprawiać, tu było pięknie, czysto i pachnąco. Tu były orzeźwiające napoje, drogie auta, perfumy, kremy, wytwory jubilerskie i polisy ubezpieczeniowe recytowane przez Sąsiada-Nagle-Prawnika pod krawatem. Dramat w jednym obszernym akcie!
Jake'owi zakręciło się w głowie. Upadł gdzieś tam za krzakiem, a wtedy zauważyła go Sąsiadka i już zaraz docierało do niego przedziwnie niewyraźne pytanie:
- Co tu robisz, kochaniutki?
Co tu robił? No właśnie, co on tu robił? A gdzie płatki, gdzie Mama? Nie - przecież do tego dopiero co uciekł! Odpowiedzi, odpowiedzi! Czemu jest tylko tyle pytań, czy to test? Sprawdzian jakiś? Co to test, co to szkoła, czym jest ta kolejka do sklepu i czemu tata bije mamę, co to wszystko ma znaczyć!
Świat zafalował bardzo agresywnie, kiedy chłopiec zerwał się na równe nogi, przebiegł obok wystrojonego Sąsiada, obok jego kabrioletu o imponującej ilości koni mechanicznych, a potem rzucił się biegiem po chodniku - byle do domu, wreszcie do czegoś znanego! Dosyć tych zawirowań, dosyć tego cyrku, dosyć!
Ale nie dobiegł. Najpierw się potknął - potem wpadł na dżentelmena w meloniku, przechodnia pewnie...
A potem, zdaje się, zemdlał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro