VII.6.
50. Kto jest kim?
Na te moje słowa w oczach Wi pojawiły się łzy. Odsunęła się ode mnie, jakby ze wstrętem.
– Hej! Co się dzieje? Powiedziałem coś nie tak?
– Nie. Wszystko w porządku.
– To czemu tak reagujesz?
– Bo kiedyś usłyszałam od ważnej dla mnie osoby, że przyjaźń i miłość się wzajemnie wykluczają. Że facet nie potrafi jednocześnie przyjaźnić się z kobietą i jej dymać. To kwestia szacunku – dodała, wciągając na siebie ubrania.
– Kto to ci powiedział? – zdziwiłem się, idąc w jej ślady z ubraniem. – Jakiś idiota? Czy gówniarz?
Wi westchnęła.
– Jedno i drugie. Byliśmy w liceum. Stare czasy i dawna, szkolna miłość.
Nie wiem czemu, ale w tym momencie przypomniałem sobie podobną rozmowę, którą toczyłem z dawną przyjaciółką, Wioletką. O niej też myślałem w taki sposób. Wtedy wydawało mi się, że to dobrze. Że jako przyjaciółka jest nietykalna. Teraz zobaczyłem, że takie słowa mogą boleć dziewczynę całe życie i zrobiło mi się głupio.
Podszedłem i ją przytuliłem.
– Myślę, że większość młodych chłopaków to idioci. Tylko, Wi, my nie jesteśmy już dzieciakami. Dorośli ludzie powinni wyciągać wnioski z tego, co spotkało ich w życiu.
– A od kiedy ty się taki mądry zrobiłeś?
– Od kiedy poznałem ciebie, a moja mama poważnie zachorowała.
– Twoja mama choruje? – zainteresowała się nagle Wioleta.
– Tak. Ale się leczy. Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać.
– To o czym?
– O tym, że ja też miałem kiedyś przyjaciółkę, którą uwielbiałem. Była najlepszą osobą, jaka mnie mogła spotkać w tym popieprzonym czasie w liceum. Ale nie powiedziałem jej nigdy, jak jest dla mnie ważna. Potem wyjechałem na studia i kontakt nam się rozluźnił. A trzy lata później to ona wyjechała z naszego miasteczka i nigdy więcej jej nie widziałem.
Wi już płakała.
– Denerwuje cię, że mówię o innej dziewczynie?
– Nie, idioto. To słodkie, co mówisz. Mów dalej!
– Wiele razy myślałem o niej. Pewnie robi światową karierę. Z jej mózgiem nie zdziwiłbym się, gdyby pracowała w MIT*.
– Czemu nigdy nie próbowałeś jej odnaleźć?
– Pewnie właśnie bym próbował, ale... poznałem ciebie. I stałaś się dla mnie właśnie taką osobą. Jesteś ważna, Wi. Nie udawaj, że tego nie czujesz.
– Od kiedy się spotkaliśmy na tej imprezie w Opolu... – zawahała się na chwilę – ciągle się boję, że nadal nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra. – Westchnęła. – Że obrócisz się o powiesz: „Jesteś tylko przyjaciółką, Wioletko".
– Jak to „tylko"? O czym ty mówisz, Wi?
– Miałam propozycję stypendium z Bostonu** – powiedziała nagle.
To akurat mnie nie zdziwiło. Ale dlaczego mi teraz o tym mówi?
– Czemu nie skorzystałaś?
– Bo Ed postawił mi warunek sine qua non***.
– Jaki warunek, do cholery?
– Jeśli wyjadę, z nami koniec. Tak powiedział. Zależało mi na nim. Był pierwszym facetem, który naprawdę mnie kochał.
– Chyba jednak siebie kochał bardziej, skoro odebrał ci taką szansę i uwięził w Warszawie ze swoją mafią – prychnąłem.
– Może się bał, że już nie wrócę – westchnęła.
– A rozważałaś to?
– Wtedy nie. Kochałam go.
– A teraz? Co cię trzyma w Polsce? Poza mną oczywiście. – Puściłem go niej oko.
– Nie pytałeś, co robiłam przez ten czas, kiedy się nie widzieliśmy... – Odetchnęła ciężko.
– Zapytam. Ale najpierw chodźmy na ten basen. – Uznałem, że potrzeba nam przerwy od ciężkich tematów. Pocałowałem Wioletę w usta i wziąłem ją za rękę. Poszła za mną.
***
Popływaliśmy, wymoczyliśmy się w jacuzzi, potem wypociliśmy w saunie i znowu wróciliśmy do basenu. W końcu po ponadgodzinnym SPA zdecydowaliśmy się przebrać i pójść na kolację. Dopiero po powrocie do pokoju zamierzałem wypytać Wi o czas, kiedy się nie widzieliśmy. Ona jednak mnie uprzedziła, bo kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi, rzuciła się na mnie z takim głodem w oczach, że nie potrafiłbym jej odmówić.
Skierowałem nas oboje na łóżko, po drodze rozbierając swoją kobietę z seksownej sukienki i połyskliwych rajstop. Kiedy została w samej bieliźnie, tę już zdjąłem zębami. I od razu zagłębiłem się w interesujące mnie miejsce.
Skoro postanowiłem, że nauczę ją czerpać przyjemność z delikatniejszego dotyku, kontynuowałem naukę, mimo jej protestów i nieśmiałych próśb, żebym dał z siebie więcej.
– Więcej jeszcze będzie, moja droga – sapnąłem i wróciłem do przerwanego zajęcia.
Uwielbiałem ten moment, kiedy Wi była bezwładna po przeżytym orgazmie i pozwoliłaby mi zrobić ze sobą wszystko. Wykorzystałem go, żeby wejść w nią go końca i przyszpilić do materaca pocałunkiem. Najpierw zamierzałem zaspokoić swoje palące pragnienie spełnienia, a potem męczyć ją długą rozmową o tym, co sama zaczęła. Ale po kolei...
Mógłbym się uzależnić od tych eksplozji przyjemności. A nie, czekaj, już od dawna byłem od nich uzależniony. Ale od pewnego czasu miało dla mnie znaczenie, z kim je przeżywam. Chciałem, żeby już zawsze to była ona. Albo... żeby tam była, gdybyśmy zdecydowali się na zabawę w większym gronie, w różnych figurach i układach. Nic o nas bez nas.
– Skoro już oczyściłeś mózg z zalegającej spermy, to moglibyśmy porozmawiać?
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Ale wiedziałem, że muszę grać w jej grę i w dodatku pędzić w czołówce. Nie pozwoliłaby mi spocząć na laurach.
– Wyobraź sobie, że dawno to już zrobiłem – odparłem nonszalancko, nadal więżąc ją w ramionach. – Dziś celebruję seks z tobą, kochanie.
– Pierdolisz jak potłuczony, Rafałku.
I znowu to dziwne uczucie. „Rafałku" – tak mówiły do mnie tylko dwie osoby. Jedną była moja mama. Drugą... Wioletka Kryszak, moja dawna przyjaciółka.
– Lubię, jak tak na mnie mówisz.
– Od kiedy to?
– Od zawsze. – Postanowiłem zagrać w jej grę. – No więc o czym chciałaś porozmawiać?
Udało mi się zaskoczyć Wioletę. Przez moment nic nie powiedziała. Dopiero po chwili wypuściła powietrze i zaczęła:
– Chodzi mi o ten czas, kiedy się nie widzieliśmy. Wiem, że myślałeś sobie różne rzeczy, ale miałam misję.
– Ratowałaś świat? – zakpiłem.
– Skąd wiedziałeś? – Wydawała się poważna. – Zaczęło się od tego, że moja przyjaciółka Zosia została w październiku zgwałcona na konferencji...
– Czekaj! – przerwałem jej wzburzony. – Jak to „zgwałcona"?
– Normalnie, jeden pieprzony bogaty dupek ją odurzył i wykorzystał. Ale okazało się, że było jeszcze gorzej. On to w dodatku nagrał, żeby ją potem szantażować.
– W głowie mi się nie mieści.
– Mnie też się nie mieściło. Dziewczyna wpadła przez niego w depresję. W dodatku narzeczony ją rzucił, a przyjaciel wystawił. A raczej urodziło mu się dziecko. Musiałam jej pomóc.
– I co zrobiłaś?
– A co miałam zrobić? Poszłam do gościa i wygarnęłam mu, jaką jest łajzą.
– Do gwałciciela?
– Nie, do narzeczonego – zaśmiała się. – Tamten to był jego brat.
– Bez kitu...
– W Warszawie nie takie rzeczy się dzieją – zaśmiała się nerwowo.
– I co było dalej?
– Jak to co? Nat poleciał na łeb na szyję na wesele byłego narzeczonego Zośki.
– Chyba przestaję łapać – przyznałem.
– Daj spokój, to materiał na niezłą książkę – westchnęła. – Grunt, że Zośka uratowana, przybył rycerz na białym koniu i ją wywiózł do swojego zamku.
– Kiedy to się stało?
– Wczoraj.
– Wi, czy ty sobie ze mnie żarty robisz?
– W życiu! – zaperzyła się. – Wczoraj było to wesele. Rano wygarnęłam Piaseckiemu, jakim jest idiotą, a wieczorem cieszyłam się szczęściem Zośki. Choć będę zdziwiona, jak przyślą mi zaproszenie na ślub – zachichotała.
– Jeśli przyślą, chcę tam iść z tobą.
– Myślę, że da się zrobić, laluś. – Puściła do mnie oko, a potem cmoknęła mnie w usta.
<>+=-
* ang. skrót Massachusetts Institue of Technology – Instytut Technologiczny Massachusetts (USA).
** Miasto w USA, siedziba MIT.
*** łac. warunek wyłączny: jeśli nie, to nie.
A oto bonusik :D A jeśli jutro też chcecie więcej, mam dla Was zagadkę:
- ile części (wliczając Epilog) zostało do końca historii?
Kto zgadnie lub będzie najbliżej (+/- 1), dostanie bonusowy rozdział do wykorzystania od jutra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro