VII.5.
49. Sauna, jacuzzi i...
– Pańska rezerwacja? – spytał mnie uprzejmy aż do bólu recepcjonista.
– Zrobiła ją moja... przyjaciółka, Wioleta Lisiecka. Na siebie lub firmę, Foxnet Consulting.
Facet przez chwilę czegoś szukał w komputerze, marszcząc przy tym zabawnie brwi. Ja zdążyłem się spocić i prawie podjąć decyzję o natychmiastowym powrocie do domu, kiedy w końcu znalazł:
– Tak, mamy taką rezerwację. Poda mi pan numer PIN?
Noż kurna, ciągle pod górkę!
Wyjąłem telefon i wybrałem numer Wi, a tuż za moimi plecami rozdzwoniła się czyjaś komórka. Wiedziałem czyja.
– Ja panu podam PIN – oznajmiła Wioleta. Siłą woli powstrzymałem zapędy, żeby obrócić się i rzucić na nią z łapami. Czułem, jak moje ciało drży w niecierpliwym oczekiwaniu na jej dotyk.
– Poproszę. – Recepcjonista zachował zimną krew, choć pewnie i jemu zrobiło się gorąco na widok Wi.
Ruda wyglądała jak grzech, który należy popełnić, najlepiej od razu. I nie zmieniał tego fakt, że miała na sobie płaszcz i wysokie kozaki. Płaszcz był rozpięty, a kozaki sięgały do połowy uda. Tuż nad nimi zaczynała się sukienka.
Wiola podała recepcjoniście kod potwierdzający rezerwację, a on dał jej karty dostępu do apartamentu.
– Życzę miłego pobytu – dodał jeszcze i odprowadził ją wzrokiem.
W tym momencie objąłem ją w talii sugestywnie wolną ręką. Jest moja. I tak powinieneś to traktować, gościu.
Wi nawet nie zareagowała, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz. A przecież taki objaw terytorializmu z mojej strony nie był czymś zwykłym.
Po chwili puściłem ją, wziąłem jej walizkę w drugą rękę i pociągnąłem obie do windy.
– Które piętro? – spytałem.
– Najwyższe – odparła, wybierając odpowiedni przycisk.
Nie pamiętam, jak dotarliśmy do pokoju, bo już w windzie całowaliśmy się do utraty tchu. Kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi apartamentu wybranego przez Wioletę, nasze ubrania zaczęły latać po całym przedpokoju. Przesuwaliśmy się przy tym w kierunku sypialni, którą zlokalizowała Wi.
Wi opadła na kolana przede mną tuż obok łóżka, ale podniosłem ją i rzuciłem na świeżą i idealnie gładką pościel. Nie chciałem bawić się w półśrodki. Tylko całkowite połączenie mogło zaspokoić ten głód, który czułem. Nie byłem ani cierpliwy, ani delikatny, kiedy wtargnąłem w nią z całą mocą.
Kocham cię. Nie widzisz tego? – pomyślałem, kiedy spojrzała mi w oczy z takim żarem, że stopiłaby nawet kamienne serce. A moje nie było z kamienia, choć kiedyś tak myślałem. Było żywe, biło i chciało kochać. To była dla mnie nowość, ale i niezaprzeczalny już fakt.
Pod wpływem impulsu, zwolniłem ruchy i zamiast ją rżnąć, zacząłem się z nią naprawdę kochać.
– Co robisz, Rafał? – jęknęła, kiedy wszedłem w nią wolniej, ale intensywniej.
– A nie czujesz?
– Zaraz oszaleję z tej delikatności.
– Nie jestem delikatny, Wi.
– Jesteś!
– Czemu koniecznie chcesz czuć ból?
– Bo to mi przypomina, że żyję – przyznała szczerze.
– Gówno prawda – odparłem niezbyt elegancko. – To miłość powoduje, że czujesz, że żyjesz.
– Ale jej strata powoduje, że czujesz, jak umierasz.
– Nie rozmawiamy teraz o stracie.
– A o czym?
– O miłości i życiu. Nie gadaj. Czuj – szepnąłem, po czym musnąłem ustami białą skórę na jej szyi. A potem wróciłem do tego, czego chcieliśmy oboje. Do rozpieszczania się nawzajem. Jednocześnie kochałem się z nią i delikatnie pieściłem różne miejsca na jej ciele. Od czasu do czasu całowałem ją głęboko, nie przestając poruszać się w niej. W końcu, kiedy poczułem, że odniosłem sukces, i Wi żyje już tylko pragnieniem spełnienia, zacząłem dociskać się jeszcze mocniej przy każdym ruchu, wcale nie przyspieszając.
– Rafał, o Boże! Rafał! Zrób coś, błagam! Nie wytrzymam dłużej! – Wi miotała się pode mną, próbując wymusić szybsze ruchy. Tym samym ułatwiła mi robotę, bo załatwiła sobie dodatkowe pocieranie.
– Rączki nad głową, Wi, bo będzie kara – zamruczałem, przekładając obie jej ręce do góry. A potem uniosłem się nieco na ramionach i dopiero delikatnie przyspieszyłem.
Pode mną rozległy się boskie dźwięki. Nikt nie brzmiał tak, jak Wioleta Lisiecka w ekstazie. Ogarnięta rozkoszą wyglądała jak prawdziwa bogini. Nie dałem rady zapanować nad tym pragnieniem, żeby ją posiąść w tej chwili. Eksplozja mojej przyjemności wypełniła przestrzeń między nami.
– Dziękuję ci, kochanie. – Cmoknąłem ją w usta, zamykając kolejny jęk. – Nie masz pojęcia, jak mi tego brakowało.
– Skąd pomysł, że nie mam? – spytała szelmowsko, choć ciągle jeszcze odurzona rozkoszą.
– Jesteś taka sama jak ja. A ja jestem taki jak ty, ruda jędzo. – Znowu ją cmoknąłem. – Między nami jest coś, co wymyka się schematom. Ale jest prawdziwe. Nie wiem, jak to możliwe, ale cię kocham.
Wi na chwilę wstrzymała oddech.
– Oddychaj, młoda. To tylko wyznanie miłości. Nie koniec świata.
– Ale niebezpiecznie jest mnie kochać.
– Chcesz, żebym ci pokazał, gdzie to mam? – zażartowałem sobie. – Albo lepiej pokażę to na tobie. Tylko musisz mi dać chwilę. – Puściłem do niej oko.
– Chcę – odparła zaskakująco. – Ale najpierw chodźmy na obiad, a potem na basen. Pamiętasz? Sauna, jacuzzi i seks. A jak dotąd tylko seks był. – Wystawiła do mnie język.
– Zgadza się. I jeszcze będzie. Wiele, wiele razy.
Uśmiechnęła się w końcu radośnie.
– Na to liczyłam.
Wzięliśmy wspólny prysznic, ubraliśmy się i poszliśmy do hotelowej restauracji. Już chciałem wyciągać portfel, kiedy Wiola mnie uprzedziła:
– Nie fatyguj się, pobyt jest wykupiony jako all inclusive.
– Stać mnie na jedzenie – zażartowałem sobie.
– Pewnie tak, ale nam tu przecież nie chodzi o jedzenie. – Puściła do mnie oko.
– Zdecydowanie nie – potwierdziłem.
Nie byłem facetem, który nie pozwoliłby kobiecie płacić. Może nie czułem się z tym bardzo komfortowo, ale przecież obiecałem sobie dla Wi wychodzić ze strefy komfortu. I zrobiłem ku temu kolejny krok.
Zastanawiałem się za to cały czas, czy powinienem zaczynać temat tych ostatnich dwóch miesięcy, zanim nacieszymy się sobą. Chciałem rozmawiać z Wi o ważnych dla nas sprawach. I nie chodziło wcale o tamtego Adama ani o Jowitę. Chodziło o to, żeby nie znikała bez słowa, odbierała ode mnie telefony i nie bała się pokazywać ze mną w publicznych miejscach. Jednym zdaniem, chciałem ją oswoić do stałego związku. I chyba właśnie wpadłem na pomysł, jak to zrobić.
Zaraz po obiedzie wróciliśmy do apartamentu, żeby przebrać się na basen. Korzystając z tego, że przez chwilę była znowu naga, przysunąłem się tak blisko, jak tylko mogłem.
– Wiesz, ostatnio myślałem o tym, dlaczego jesteś dla mnie tak wyjątkowa...
Wioleta uniosła brwi i spojrzała na mnie pytająco.
– Co to znaczy „wyjątkowa"?
– To znaczy, że jesteś inna niż wszyscy i tylko z tobą potrafię wyobrazić sobie coś więcej. Nie chodzi mi tylko o fizyczność. Mamy takie niespotykane połączenie intelektualne. Jesteś bratnią duszą. Prawdziwą przyjaciółką.
<>-+=
Kochani, dziś dla mnie wyjątkowy dzień. 6.12.2024 to premiera "Świetnego Mikołaja", mojej mikołajkowo-świątecznej powieści. Zapraszam do księgarń, na Legimi i EmpikGo <3
Z tej okazji dostaniecie dziś dwa rozdziały Rafała :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro