Epilog
Wrzesień 2020
Pierwszego września skończyłem trzydzieści sześć lat. To był najbardziej niezwykły rok, zwieńczony najbardziej szalonym miesiącem w moim życiu. Zwolniłem się z pracy, zamierzałem ożenić z kobietą mojego życia i spakować na podróż w nieznane. Ja, facet, który jeszcze rok temu nie wyobrażał sobie, że mógłby robić w życiu cokolwiek innego niż uczyć matematyki i obracać laski... Mieliśmy z Wiolą mnóstwo papierologii do załatwienia. Szczepienia, wizy, zaświadczenia... Zabrakło czasu na przygotowania do ślubu, więc poszliśmy do urzędu tak, jak się dało.
Moja mama płakała na naszym ślubie. Nie wiem, czemu. Był cywilny, na szybko i oboje byliśmy w normalnych ciuchach. Obrączki kupiłem takie, jakie znalazłem u jubilera. Nie było czasu wybierać z katalogu. Szarpnąłem się na marynarkę, ale pełnego garnituru nie założyłem, bo stary nie pasował, odkąd nabrałem muskulatury, a nowego nie miałem czasu szukać. Wiola miała na sobie niebieską sukienkę z gatunku tych, co pasują i do kościoła, i na dyskotekę. A ja już podczas ceremonii wyobrażałem sobie, jak ją z niej zrywam. Nie zrobiłem tego. A przynajmniej nie od razu. Najpierw poszliśmy na uroczysty obiad ze świadkami, znaczy moim kumplem Marianem i jej przyjaciółką Zofią oraz moimi rodzicami, czyli mamą i Tadkiem, bo Wiola już swoich nie miała. Rzeckiego nie zaprosiłem.
Noc poślubną spędziliśmy w moim mieszkanku.
A niecały tydzień później wylecieliśmy do Bostonu.
Październik 2020
Pierwszy miesiąc pracy na amerykańskim uniwersytecie to był kosmos. Wiola utonęła w zachwycie, ale ja przecież zawsze byłem sceptyczny wobec nowości. To było prawdziwe wyzwanie dla mojego nietypowego mózgu. Zanim ogarnąłem wszystkie zasady, minął miesiąc. Musiałem ustalić sobie nowe ścieżki na każdą codzienną czynność, przestawić myślenie na angielski, odnaleźć się w nowych miejscach, przywyknąć do hałasu. I do tych wszystkich ludzi...
Za każdym razem jednak, kiedy patrzyłem na Wioletę, widziałem, że warto było się poświęcić. Ona była warta wszystkiego. Nie było opcji, żebym sobie ją odpuścił. Chyba bym żałował do końca życia... a tego nie chciałem. Nie chciałem już nigdy więcej żałować, że z czegoś zrezygnowałem ze strachu.
Grudzień 2020
Radosław Rzecki nie odezwał się więcej. Dopiero w Stanach dowiedziałem się od Tadeusza, że jego kuzyn zmarł na covid. Ironia losu, prawda? Facet trząsł całym warszawskim półświatkiem, a wykończył go wirus podobny do grypy. I to pomimo szczepień. Jego wspólnik się wycofał z interesów, podobno też ciężko chorował – tego akurat Wiola dowiedziała się od Ertmana.
Tadek powiedział mi jeszcze coś o jakimś spadku, ale uznałem, że mam dużo czasu, żeby o tym pomyśleć. Nie chciałem niczego od tego gościa. Co nie znaczyło, że jego kasa nie przydałaby się mamie w razie nawrotu choroby. Wiedziałem, że wrócę do Polski z żoną, zanim spadek się przeterminuje. Miałem na to pół roku.
W jednej kwestii Rzecki powiedział mi prawdę. Kiedy tylko okazało się, że jesteśmy bezpieczni z dala od Warszawy i jej problemów, Wioleta wręczyła mi notes byłego męża (teraz już mogłem go tak nazywać). Czyli miała go cały czas... Mogłem porównać w końcu jego algorytm i mój. I znalazłem to, co umknęło nam obu. Jeszcze nie zdecydowałem, czy świat jest gotowy na to odkrycie. Za to ja jestem gotów na codzienne odkrywanie cudu życia z osobą, która jest ze mną idealnie kompatybilna. W każdym układzie.
<>+=-
I tak się kończy historia inna niż wszystkie.
Dziękuję wam za tę (długą) przygodę. I zapraszam na kolejne :-)
Jeśli jesteście ciekawi, co dalej, zapraszam na posłowie. H.L.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro