»Rozdział 7
Rozglądała się co chwilę uważnie, przyglądając się ludziom przechodzącym koło kawiarni. To cud, że się tu znajdowała, choć Charles wolał, by została w instytucie. Prawie nawet osiągnął swój cel, lecz była zbyt uparta, dlatego pomimo niechęci wziął ją ze sobą.
Następnie jej myśli znów zaprzątał nowy mutant, który miał się z nimi spotkać i zastanawiała się, jak przebiegnie spotkanie. To oczywiste, że wielu, a nawet większość nie była do nich miło nastawiona. Bali się, że zostaną o coś niesłusznie oskarżeni. Ich ciała przeżerał nieustępujący strach o własne życie, co w tych czasach było zrozumiałe. Prześladowania ich rasy były naturalną rzeczą i można było trafić do więzienia praktycznie za nic. Nie tylko mutanci się bali. Strach przed nimi u ludzi coraz bardziej się nasilał, a nowi mutanci niekoniecznie stosowali się do wyznaczonych reguł. W głębi duszy wiedziała, do czego to zmierza. Historia bardzo lubiła się powtarzać, a katastrofa już wisiała w powietrzu.
- Długo jeszcze mamy czekać? - powiedziała Charlotte, stukając palcami o drewniany blat.
- Bądź cierpliwa - odparł telepata, upijając łyk wcześniej przyniesionej przez kelnerkę kawy.
- Dobrze wiesz, że to nie jest moja mocna strona. - Przewróciła oczami i znów wlepiła wzrok w ulicę, czując coraz większą irytację.
- Jesteś pewien, że jesteśmy w dobrym miejscu? - zapytał Hank, mając pewne wątpliwości. Czekali już od dłuższego czasu na mężczyznę, który rzekomo miał się zjawić już jakieś trzydzieści minut temu, a jak dotąd nikogo nie spotkali.
- Charlotte zaraziła cię już swoimi obawami? - Charles uniósł na chwilę wzrok na naukowca, by przenieść go na zielonooką, która zdawała się być myślami kompletnie gdzie indziej. Nadal miał obawy co do szatynki i coraz bardziej zastanawiał się, czy słusznie było ją zabierać z domu.
- Raczej sam zaczynam wątpić, czy się zjawi. - Hank zacisnął usta w wąską linię i poprawił na szyi swoją muszkę. Jednak po kilku minutach na horyzoncie pojawił się młody mężczyzna z blond włosami i wszedł do kawiarni, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, dosiadł się do ich stolika.
- To wy nadaliście wiadomość prawda? - wypalił mężczyzna, obserwując uważnie każdego z osobna.
- W rzeczy samej. Nazywam się Charles Xavier panie von Strucker i miło mi pana poznać - powiedział profesor i już miał kontynuować, kiedy mu przerwano.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście, lecz czego ode mnie chcecie - odparł chłodno Otto von Strucker, a jego ton lekko zdenerwował Charlotte.
- Radzę być milszym - odpowiedziała, spoglądając na niego swoim przenikliwym wzrokiem.
- Nie jesteśmy wrogami - zapewnił Xavier. - Interesujące jest to, że odziedziczył pan moce po swoim ojcu. Z niebywałą siłą łączy się też wielka odpowiedzialność czyż nie? - dodał, zmieniając temat.
- A więc chodzi wam o moją rodzinę. Nie jestem tacy jak oni. Nie jestem terrorystą i nie chcę krzywdzić ludzi, dlatego możecie sobie już darować i zakończymy nasze spotkanie. - Zacisnął szczękę, a gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z Charlotte, jej oczy momentalnie błysnęły szmaragdem.
- Radzę ostudzić emocje - syknęła. Wiedziała, że mężczyzna posiada przy sobie ogłuszające urządzenie, które zostało stworzone, by osłabić mutantów. Zastanawiało ją tylko po co mutantowi taka maszyna i skąd ją wziął.
- Kolejna telepatka - prychnął blondyn.
- Raczej widzę pewne niedostrzegalne dla innych rzeczy. - Oparła się o oparcie krzesła i odwróciła głowę, tracąc zainteresowanie rozmową z mężczyzną.
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie sprowadziliśmy cię tu, byś robił coś wbrew swojej woli. My nie dążymy do wojny, a jedynie chcemy by ludzie i mutanci żyli w pokoju - powiedział Charles, co sprawiło, że Strucker minimalnie uspokoił się, choć nadal był czujny na wypadek jakiegoś zagrożenia.
- Więc czego oczekujecie? - zapytał.
- Chcemy ci jedynie pomóc. Grozi ci niebezpieczeństwo i lada moment pojawi się tu ktoś, kto chce ci zagrozić. Musisz pójść z nami - kontynuował profesor, lecz Charlotte kompletnie już wyłączyła się z rozmowy. Jej myśli osunęły się na drugi plan i jedyne, o czym myślała to szepty, które docierały do jej uszu. Oczy Charlotte po raz kolejny zaiskrzyły się szmaragdowym kolorem i rozejrzała się zaniepokojona dookoła. Wiedziała, co nadchodzi, dlatego jej oddech przyspieszył.
- Za późno. Skończył nam się czas - szepnęła, nadal widząc przed sobą mnóstwo obrazów, które ją otumaniły.
- Co takiego? - zapytał Otto wytrącony z rozmowy.
- Na ziemię - krzyknęła, wracając do normalności. Dobrze wiedziała, co się święci. Już kilka sekund później było słychać odgłos strzałów, a wokół nich wybuchła wielka panika. Ludzie zaczęli krzyczeć z obawy o własne życie, lecz kule były skierowane wyłącznie w stronę von Struckera i reszty mutantów, którzy w ostatnim momencie się uchylili. Jedyne co ich chroniło to murek za nimi, który w tamtym momencie ocalił im życie.
- Charles zrób coś - powiedziała Charlotte w panice, spoglądając na telepatę, który dopiero w tamtym momencie się ocknął i przyłożył dłoń do skroni. Huk spowodowany wystrzałami z broni ustał, a ludzie odpowiedzialni za to wszystko przez chwilę zastygli. Serce Charlotte kołatało niemiłosiernie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Wychyliła lekko głowę, upewniając się, że nic im nie grozi i wstała z betonu.
- Czyściciele - stwierdził Hank, uważnie przyglądając się tatuażom wytatuowanym na ramionach ludzi trzymających nadal w ich stronę broń. Mieli przed sobą szaloną grupę samozwańców, którzy nie działali według żadnego prawa. Mordowali mutantów z zimną krwią przekonani, że zbawią w ten sposób ludzi i pozbędą się w ten sposób zakały tego świata. Czyściciele była jak szerząca się szarańcza. Byli wszędzie, w każdym kraju.
- Puśćcie nas - warknął jeden z uzbrojonych mężczyzn, który nadal był unieruchomiony przez Charlesa.
- Od kiedy puszcza się wrogów? - powiedziała Charlotte, a jej głos uciekał jadem. Dobrze, że w ostatniej chwili McCoy zdołał zatrzymać zielonooką, która już miała zamiar podejść do napastnika.
- Nie warto - odparł Hank, nadal trzymając rękę kobiety. - Chodźmy stąd.
- Posłuchaj się kolegi mucie - prychnął czyściciel. - Choć i tak po was przyjdziemy - dodał złowrogo. Miała naprawdę ochotę rzucić się na mężczyznę, lecz silny uścisk Hanka nie pozwalał jej na to. Naukowiec za wszelką cenę chciał już stamtąd zniknąć i wrócić do instytutu. Może, by się to udało, gdyby nie emocje Charlotte, które zdawały się przejmować nad nią kontrolę. - Wyplenimy was wszystkich. Niezależnie gdzie będziecie. Zginiecie wszyscy, a nawet wasze przeklęte dzieci. - Usłyszała wypowiedź jednego z czyścicieli, przez co wyrwała się z uścisku McCoya. Mutanci byli nazywani potworami, lecz to określenie bardziej pasowało do ludzi. Jak można było być aż tak nieczułym? Gdzie się podziało człowieczeństwo?
- A więc to my jesteśmy tymi złymi. - Oczy kobiety momentalnie błysnęły czerwienią. Kto by pomyślał, że znajdzie się coś, co połączy Shadow Kinga i Charlotte oraz da im wspólny cel. Po raz pierwszy czuli się, jakby razem zasiadali za sterami, a to uczucie dawało im niesamowitą satysfakcję. - Zobaczymy, kto tu jest silniejszy - powiedziała, a jej głos zlał się z telepatą wewnątrz niej. Spojrzała na czyścicieli, którzy zaczęli przykładać sobie spluwy pistoletów do głowy.
- Co ty robisz? - powiedział spanikowany McCoy w stronę Xaviera, sądząc, że to jego sprawka. Szybko jednak uświadomił sobie, że to nie profesor ich kontroluje i spojrzał na Charlotte, nie rozumiejąc jak to w ogóle możliwe. - Charles, powstrzymaj ją.
- Nie może - powiedziała chłodno. - Jesteśmy od niego silniejsi.
- Jacy wy? - Hank coraz bardziej gubił się w tej sytuacji i zdawał się być coraz bardziej zaniepokojony.
- Shadow King - wypalił wreszcie Charles, przyglądając się Charlotte. Jak mógł wcześniej się nie domyślić? Czuł się jak największy idiota na Ziemi, nie odkrywając już na początku spisku mutanta. Myślał, że w Egipcie zdołał go wykończyć. Nie miał nawet pojęcia, jakim cudem zdołał się przed nim ukryć, że nie udało mu się go wykryć, a tym bardziej jak przeżył.
Charles chciał powstrzymać potwora przed masową rzezią, lecz było za późno. Rozległ się huk wystrzeliwanych nabojów, które przebiły czaszkę każdego czyściciela, a ich ciała opadły na ziemię, zalewając przestrzeń wokół nich szkarłatną krwią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro