Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

»Rozdział 7

Rozglądała się co chwilę uważnie, przyglądając się ludziom przechodzącym koło kawiarni. To cud, że się tu znajdowała, choć Charles wolał, by została w instytucie. Prawie nawet osiągnął swój cel, lecz była zbyt uparta, dlatego pomimo niechęci wziął ją ze sobą.

Następnie jej myśli znów zaprzątał nowy mutant, który miał się z nimi spotkać i zastanawiała się, jak przebiegnie spotkanie. To oczywiste, że wielu, a nawet większość nie była do nich miło nastawiona. Bali się, że zostaną o coś niesłusznie oskarżeni. Ich ciała przeżerał nieustępujący strach o własne życie, co w tych czasach było zrozumiałe. Prześladowania ich rasy były naturalną rzeczą i można było trafić do więzienia praktycznie za nic. Nie tylko mutanci się bali. Strach przed nimi u ludzi coraz bardziej się nasilał, a nowi mutanci niekoniecznie stosowali się do wyznaczonych reguł. W głębi duszy wiedziała, do czego to zmierza. Historia bardzo lubiła się powtarzać, a katastrofa już wisiała w powietrzu.

- Długo jeszcze mamy czekać? - powiedziała Charlotte, stukając palcami o drewniany blat.

- Bądź cierpliwa - odparł telepata, upijając łyk wcześniej przyniesionej przez kelnerkę kawy.

- Dobrze wiesz, że to nie jest moja mocna strona. - Przewróciła oczami i znów wlepiła wzrok w ulicę, czując coraz większą irytację.

- Jesteś pewien, że jesteśmy w dobrym miejscu? - zapytał Hank, mając pewne wątpliwości. Czekali już od dłuższego czasu na mężczyznę, który rzekomo miał się zjawić już jakieś trzydzieści minut temu, a jak dotąd nikogo nie spotkali.

- Charlotte zaraziła cię już swoimi obawami? - Charles uniósł na chwilę wzrok na naukowca, by przenieść go na zielonooką, która zdawała się być myślami kompletnie gdzie indziej. Nadal miał obawy co do szatynki i coraz bardziej zastanawiał się, czy słusznie było ją zabierać z domu.

- Raczej sam zaczynam wątpić, czy się zjawi. - Hank zacisnął usta w wąską linię i poprawił na szyi swoją muszkę. Jednak po kilku minutach na horyzoncie pojawił się młody mężczyzna z blond włosami i wszedł do kawiarni, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, dosiadł się do ich stolika.

- To wy nadaliście wiadomość prawda? - wypalił mężczyzna, obserwując uważnie każdego z osobna.

- W rzeczy samej. Nazywam się Charles Xavier panie von Strucker i miło mi pana poznać - powiedział profesor i już miał kontynuować, kiedy mu przerwano.

- Nie obchodzi mnie, kim jesteście, lecz czego ode mnie chcecie - odparł chłodno Otto von Strucker, a jego ton lekko zdenerwował Charlotte.

- Radzę być milszym - odpowiedziała, spoglądając na niego swoim przenikliwym wzrokiem.

- Nie jesteśmy wrogami - zapewnił Xavier. - Interesujące jest to, że odziedziczył pan moce po swoim ojcu. Z niebywałą siłą łączy się też wielka odpowiedzialność czyż nie? - dodał, zmieniając temat.

- A więc chodzi wam o moją rodzinę. Nie jestem tacy jak oni. Nie jestem terrorystą i nie chcę krzywdzić ludzi, dlatego możecie sobie już darować i zakończymy nasze spotkanie. - Zacisnął szczękę, a gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z Charlotte, jej oczy momentalnie błysnęły szmaragdem.

- Radzę ostudzić emocje - syknęła. Wiedziała, że mężczyzna posiada przy sobie ogłuszające urządzenie, które zostało stworzone, by osłabić mutantów. Zastanawiało ją tylko po co mutantowi taka maszyna i skąd ją wziął.

- Kolejna telepatka - prychnął blondyn.

- Raczej widzę pewne niedostrzegalne dla innych rzeczy. - Oparła się o oparcie krzesła i odwróciła głowę, tracąc zainteresowanie rozmową z mężczyzną.

- Źle mnie zrozumiałeś. Nie sprowadziliśmy cię tu, byś robił coś wbrew swojej woli. My nie dążymy do wojny, a jedynie chcemy by ludzie i mutanci żyli w pokoju - powiedział Charles, co sprawiło, że Strucker minimalnie uspokoił się, choć nadal był czujny na wypadek jakiegoś zagrożenia.

- Więc czego oczekujecie? - zapytał.

- Chcemy ci jedynie pomóc. Grozi ci niebezpieczeństwo i lada moment pojawi się tu ktoś, kto chce ci zagrozić. Musisz pójść z nami - kontynuował profesor, lecz Charlotte kompletnie już wyłączyła się z rozmowy. Jej myśli osunęły się na drugi plan i jedyne, o czym myślała to szepty, które docierały do jej uszu. Oczy Charlotte po raz kolejny zaiskrzyły się szmaragdowym kolorem i rozejrzała się zaniepokojona dookoła. Wiedziała, co nadchodzi, dlatego jej oddech przyspieszył.

- Za późno. Skończył nam się czas - szepnęła, nadal widząc przed sobą mnóstwo obrazów, które ją otumaniły.

- Co takiego? - zapytał Otto wytrącony z rozmowy.

- Na ziemię - krzyknęła, wracając do normalności. Dobrze wiedziała, co się święci. Już kilka sekund później było słychać odgłos strzałów, a wokół nich wybuchła wielka panika. Ludzie zaczęli krzyczeć z obawy o własne życie, lecz kule były skierowane wyłącznie w stronę von Struckera i reszty mutantów, którzy w ostatnim momencie się uchylili. Jedyne co ich chroniło to murek za nimi, który w tamtym momencie ocalił im życie.

- Charles zrób coś - powiedziała Charlotte w panice, spoglądając na telepatę, który dopiero w tamtym momencie się ocknął i przyłożył dłoń do skroni. Huk spowodowany wystrzałami z broni ustał, a ludzie odpowiedzialni za to wszystko przez chwilę zastygli. Serce Charlotte kołatało niemiłosiernie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Wychyliła lekko głowę, upewniając się, że nic im nie grozi i wstała z betonu.

- Czyściciele - stwierdził Hank, uważnie przyglądając się tatuażom wytatuowanym na ramionach ludzi trzymających nadal w ich stronę broń. Mieli przed sobą szaloną grupę samozwańców, którzy nie działali według żadnego prawa. Mordowali mutantów z zimną krwią przekonani, że zbawią w ten sposób ludzi i pozbędą się w ten sposób zakały tego świata. Czyściciele była jak szerząca się szarańcza. Byli wszędzie, w każdym kraju.

- Puśćcie nas - warknął jeden z uzbrojonych mężczyzn, który nadal był unieruchomiony przez Charlesa.

- Od kiedy puszcza się wrogów? - powiedziała Charlotte, a jej głos uciekał jadem. Dobrze, że w ostatniej chwili McCoy zdołał zatrzymać zielonooką, która już miała zamiar podejść do napastnika.

- Nie warto - odparł Hank, nadal trzymając rękę kobiety. - Chodźmy stąd.

- Posłuchaj się kolegi mucie - prychnął czyściciel. - Choć i tak po was przyjdziemy - dodał złowrogo. Miała naprawdę ochotę rzucić się na mężczyznę, lecz silny uścisk Hanka nie pozwalał jej na to. Naukowiec za wszelką cenę chciał już stamtąd zniknąć i wrócić do instytutu. Może, by się to udało, gdyby nie emocje Charlotte, które zdawały się przejmować nad nią kontrolę. - Wyplenimy was wszystkich. Niezależnie gdzie będziecie. Zginiecie wszyscy, a nawet wasze przeklęte dzieci. - Usłyszała wypowiedź jednego z czyścicieli, przez co wyrwała się z uścisku McCoya. Mutanci byli nazywani potworami, lecz to określenie bardziej pasowało do ludzi. Jak można było być aż tak nieczułym? Gdzie się podziało człowieczeństwo?

- A więc to my jesteśmy tymi złymi. - Oczy kobiety momentalnie błysnęły czerwienią. Kto by pomyślał, że znajdzie się coś, co połączy Shadow Kinga i Charlotte oraz da im wspólny cel. Po raz pierwszy czuli się, jakby razem zasiadali za sterami, a to uczucie dawało im niesamowitą satysfakcję. - Zobaczymy, kto tu jest silniejszy - powiedziała, a jej głos zlał się z telepatą wewnątrz niej. Spojrzała na czyścicieli, którzy zaczęli przykładać sobie spluwy pistoletów do głowy.

- Co ty robisz? - powiedział spanikowany McCoy w stronę Xaviera, sądząc, że to jego sprawka. Szybko jednak uświadomił sobie, że to nie profesor ich kontroluje i spojrzał na Charlotte, nie rozumiejąc jak to w ogóle możliwe. - Charles, powstrzymaj ją.

- Nie może - powiedziała chłodno. - Jesteśmy od niego silniejsi.

- Jacy wy? - Hank coraz bardziej gubił się w tej sytuacji i zdawał się być coraz bardziej zaniepokojony.

- Shadow King - wypalił wreszcie Charles, przyglądając się Charlotte. Jak mógł wcześniej się nie domyślić? Czuł się jak największy idiota na Ziemi, nie odkrywając już na początku spisku mutanta. Myślał, że w Egipcie zdołał go wykończyć. Nie miał nawet pojęcia, jakim cudem zdołał się przed nim ukryć, że nie udało mu się go wykryć, a tym bardziej jak przeżył.

Charles chciał powstrzymać potwora przed masową rzezią, lecz było za późno. Rozległ się huk wystrzeliwanych nabojów, które przebiły czaszkę każdego czyściciela, a ich ciała opadły na ziemię, zalewając przestrzeń wokół nich szkarłatną krwią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro