»Rozdział 10
Nagle pośród panującej ciszy dało się słyszeć krótkie westchnięcie Charlesa. Przetarł nerwowo twarz dłońmi, nie mogąc się skupić na rozgrywającej się przed nim grze. Nie potrafił w ostatnim czasie normalnie funkcjonować. Był roztargniony, a jego praca mało wydajna. Masa osób zauważyła ogromną zmianę w jego zachowaniu oraz sposobie, w jakim podchodził do niektórych problemów. Dla Erika ta zmiana była szczególnie odczuwalna, ponieważ to on najczęściej towarzyszył profesorowi.
— Twój ruch Charles — powiedział Magneto, uważnie spoglądając na szatyna. Kto by pomyślał, że jedna drobna kobieta wprowadzi takie zamieszanie. Xavier przyjrzał się dłuższą chwilę planszy i zbił wieżę przyjaciela. — Powinieneś więcej odpocząć — stwierdził. W końcu nie bez przyczyny mówiło się, że sen to zdrowie. Erik był również ostrożny w słowach. Wiedział, co musi przekazać Charlesowi i obawiał się jego reakcji. Wiedział, że niebieskooki nie będzie zadowolony z jego decyzji. Przez głowę snuła mu się jednak świadomość, że to, co zrobi, jest słuszne i uratuje tym samym wielu osobom życie.
— Coś cię trapi — zauważył telepata, unosząc wzrok na mężczyznę. Po tylu latach zdołał rozszyfrować nieco zachowania mutanta i pewne schematy po prostu się powtarzały.
— Zdaje ci się. — Lehnsherr przestawił kolejny pionek, coraz bardziej zaostrzając rywalizację.
— Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz. — Telepata uniósł wzrok na swojego przyjaciela i czekał, aż szatyn wyzna wszystko, co leży mu na sercu. — Powiedz prawdę Erik. — Mutant wlepił wzrok w szachownicę i zacisnął pięść na podłokietniku fotela.
— Wiesz, że ona nie wróci? — wypalił. Musiał mu uświadomić to, co każdy bał się mu powiedzieć od jakiegoś czasu. Wiedział, że strata bliskich nigdy nie była łatwa. Czuło się wtedy jedynie wyżerającą pustkę. Najlepszym wtedy sposobem na pokonanie bólu było zatracenie się, to był jedyny środek kojący, jaki znał Erik. Dlaczego los był aż tak niesprawiedliwy i zabierał osoby, które niczemu temu światu nie zawiniły?
— Nie rozumiem, o czym mówisz.
— Charlotte. Ona nie wróci. — Charles zacisnął mocno szczękę. Nie dopuszczał do siebie tego faktu, a jednak wszystko cały czas wskazywało, że jego nadzieje, iż szatynka stanie się znów sobą, były złudne.
— Wróci. Jakoś to naprawię — odparł jakby półprzytomnie. Czy rzeczywiście była szansa na naprawienie tak wielu rzeczy? Czuł się jak małe dziecko, które zostało oszukane poprzez odwrócenie uwagi i zabranie lizaka. — Shadow King ją do tego wszystkiego zmusza, ale znajdę sposób. Muszę tylko... —
— Nie ma żadnego sposobu! — Erik podniósł niespodziewanie głos, a metalowe rzeczy na stole gwałtownie zadrżały. — Cały czas wmawiasz sobie, że wszystko będzie dobrze, ale to zwykłe kłamstwo. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak siedem nieszczęść i brniesz w te swoje durne wymysły. Uczniowie cię potrzebują, a ty nawet nie zauważasz, jak im szkodzisz. Weź się wreszcie w garść i zakończ to — wypalił, wyrzucając z siebie wszystko, co się w nim kumulowało od zniknięcia kobiety. Telepata spojrzał za to zdziwiony na mężczyznę zaskoczony jego słowami. Sądził, że tak jak on dążył, by odzyskać Charlotte.
— Myślałem, że zależy ci na niej i chcesz ją sprowadzić do domu.
— To już nie jest jej dom — Chłodne spojrzenie Lehnsherra skrzyżowało się ze wzrokiem Xaviera. — Zrozum, że tu nie chodzi już tylko o nią. Dobrze wiesz, co się stało, gdy poszliście się spotkać z von Struckerem. Wiesz, ile ludzi zabiła. Chciałbym wierzyć, że będzie lepiej, ale życie to nie bajka. Musimy dokonać wyboru i zdecydować kogo dobro jest ważniejsze. — Wstał z fotela. — A ja nie zamierzam narażać życia naszych pobratymców — dodał.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — Charles zmarszczył czoło.
— Charles Richards musi zginąć. — Moment, w którym wypowiedział, to zdanie sprawił, że Charles poczuł, jakby w jego serce została wycelowana lodowa strzała i przebiła jego klatkę piersiową. Spojrzał z niedowierzaniem na Erika, a wtedy poczuł, jak powoli tonie spływając na samo dno.
***
Wraz z przekroczeniem przez Charlotte pierwszego progu poczuła dziwnego rodzaju ukłucie w głowie, lecz zignorowała to i dalej bacznie obserwowała dookoła przestrzeń. Kamery w rogu pomieszczenia przykuły szczególnie jej uwagę, lecz nie przejmowała się tym, ponieważ wiedziała, że wszelkie dowody i tak zostaną zniszczone.
Powoli podeszła do szklanej gabloty, trzymając w dłoni łom i nachyliła się nad szkłem. Złoty naszyjnik z kryształem lśnił w świetle lampy, a jego blask przyciągał ją niczym magnez. Wyciągnęła rękę i przyłożyła dłoń do szyby. Tylko kilka centymetrów dzieliło ją od celu. Wszystko, czego potrzebowała w obecnej chwili, było w zasięgu jej ręki i tylko czekało na powrót do swojego dawnego właściciela.
Zacisnęła mocniej dłoń na łomie i wzięła solidny zamach, rozbijając szybę, dzięki czemu miała wreszcie dostęp do biżuterii. Zaśmiała się głośno, gdyż dostanie się tutaj i zabranie naszyjnika było dziecinnie proste. Zdała sobie sprawę, jak bardzo ludzi byli bezbronni w spotkaniu z nią i Shadow Kingiem. Wygraną mieli praktycznie w kieszeni, przez co uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zignorowała dźwięk alarmu, który rozbrzmiewał po całym muzeum i skupiła się jedynie na hipnotyzującym pobłyskiwaniu szlachetnego kamienia. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń i chwyciła go.
— Nareszcie wróciłeś do mnie. — Oczy kobiety zalśniły rubinowym kolorem i uśmiechnęła się szeroko, trzymając kurczowo naszyjnik, jakby to była najcenniejsza rzecz na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro