»Rozdział 3
Spojrzała na schody pnące się ku górze i westchnęła. Żałowała, że zgodziła się pomóc Hankowi, czego skutkiem była konieczność wejścia na strych. Nie cierpiała takich miejsc i z chęcią odpuściłaby sobie, lecz w tej okoliczności wolała wykonać powierzone jej zadanie. Spojrzała jeszcze raz sceptycznie na drzwiczki w suficie i powoli stawiała krok za krokiem na skrzypiących stopniach schodów, po czym uniosła wzrok i weszła do zatęchłego pomieszczenia. Rozejrzała się uważnie i już na pierwszy rzut oka można było zauważyć mnóstwo kurzu, a wokół panował istny bałagan składający się z pudeł i różnorakich przedmiotów oraz mebli. Przechodziła ostrożnie między rzeczami, co chwilę natrafiając wzrokiem na coraz to różniejsze znaleziska i zaciekawiona im się przyglądała. Mimo że na pozór poddasze nie wydawało się jakoś nadzwyczaj straszne, nadal czuła pewnego rodzaju niepokój, który nie odstępował jej ani na chwilę. Wydawało jej się, jakby ściany zaczęły się do siebie zbliżać, wabiąc Charlotte w pułapkę, z której nie było wyjścia. Wokół panował mrożący krew w żyłach klimat, przez co chciała jak najszybciej stąd wyjść, jednak musiała poszukać to, po co tu przyszła.
Znów obróciła któryś raz z kolei głowę, chcąc się upewnić czy jest sama i podeszła do starego łóżka, przy którym leżała na ziemi ramka ze zdjęciem. Niepewnie schyliła się i wzięła oprawioną fotografię, po czym dmuchnęła lekko, pozbywając się znikomych ilości szarego pyłu. Wpatrywała się w znalezisko, próbując zgadnąć, kogo przedstawiało, lecz nagle chłopiec ze zdjęcia wydał jej się dziwnie znajomy. Dopiero po chwili zrozumiała, że widzi przed sobą samego Charlesa Xaviera za czasów jego młodości. Uśmiechnęła się lekko, przejeżdżając palcem po fotografii i odłożyła ją na półkę.
Podskoczyła lekko, gdy kopnęła przez przypadek i nieuwagę jedno z kartonowych pudeł, co spowodowało, że wysypała się z niego cała zawartość. Zaczęła pospiesznie zbierać stos pożółkłych już trochę papierów i dzienników, lecz jej uwagę przykuł gruby zeszyt z wypalonym znakiem na środku okładki. Zmarszczyła czoło i przestała pakować papiery do pudła, skupiając się tylko na owym notatniku.
— Otwórz — usłyszała tuż przy uchu i nawet nie zastanawiała się, do kogo głos należał. Czuła wewnętrzną chęć zrobienia tego i nie zamierzała się powstrzymywać.
— Kurt Marko — szepnęła sama do siebie, widząc staranny podpis właściciela, jak i zarazem ojczyma Xaviera. — Nie powinnam — dodała, chcąc odłożyć książkę, lecz jej ręka zatrzymała się w połowie drogi. Momentalnie cała uwaga Shadow Kinga była skupiona na znalezionym przez kobietę dzienniku, który mógł być odpowiedzią, jak i zarazem istotną wskazówką.
— Czytaj — nakazał mutant i wręcz zmusił ją do dalszego śledzenia tekstu. Z każdym słowem coraz szybciej przemierzała wzrokiem linijki, pochłaniając coraz więcej wiedzy. Jej serce wręcz łamało się, gdy dotarła do zapisu poświęconego matce Charlesa i okropieństwach, jakie autor książki jej robił. Żadna kobieta nie zasługiwała na takie traktowanie i nie zamierzała tego kontynuować, przez co upuściła gwałtownie książkę.
— Miałaś czytać — warknął w jej głowie i znów chciał nad nią zapanować oraz przejąć władzę nad jej ciałem, lecz ku jego zdziwieniu znów poczuł sprzeciw.
— Dosyć — powiedziała, zaciskając mocno szczękę. Próba zachowania trzeźwości umysłu była niebywale trudna, lecz jakimś cudem udało jej się zatrzymać Shadow Kinga.
— Nieposłuszna — syknął i umilkł. Zdziwiona tak szybkim odejściem tajemniczego głosu chciała wstać, lecz chwilę później zgięła się z bólu i upadła na kolana.
— Zostaw mnie — szepnęła, chcąc ponownie wstać, lecz ta próba również zakończyła się fiaskiem.
— Mnie się nie sprzeciwia — powiedział. Popatrzyła się półprzytomnie na pomieszczenie i pokręciła głową, gdy zauważyła, jak spod starego łóżka wyłania się ręka zakończona szponami zamiast paznokci. Momentalnie cofnęła się pod ścianę, a jej oddech przyspieszył, obserwując jak obraz wokół niej, zaczynał się zmieniać. Wszystko przybrało nienaturalne kolory oraz kształty i sama nie wiedziała jak tym razem odróżnić prawdę od fikcji.
— Nie, nie, nie. — Pokręciła energicznie głową i na czworaka próbowała się doczołgać do wyjścia, lecz chwilę później poczuła zaciskające się szpony na jej kostce, które należały do stworzenia. — Zostaw mnie — wybełkotała, oddychając głęboko i chciała wyszarpać nogę z uścisku, lecz to tylko pogorszyło sprawę. Istota przyciągnęła ją do siebie i spojrzała na nią swoimi czerwonymi ślepiami z obłędem w oczach. Jego sylwetka była przygarbiona, a z ciała kapała dziwna ciecz podobna do smoły, która po zetknięciu z podłogą w nieznanych jej okolicznościach wydawała się przesiąkać przez podłogę. Szczękę miał nienaturalnie wykrzywioną i ukazywała mnóstwo ostro zakończonych zębów, a na jego twarzy widniał przerażający uśmiech, po czym oblizał przeraźliwie usta i z jego szczęki wyciekała co chwilę obrzydliwa zawiesina, która skapnęła na jej twarz, gdy się nad nią pochylił.
— Mógłbym w jednej chwili uciszyć cię na dobre — wycharczał, jakby opowiadał o niespełnionych marzeniach, nadal się jej przypatrując.
— Wynoś się — syknęła i w przypływie znikomej odwagi chciała zaatakować stworzenie, lecz jej ręka została zatrzymana.
— Słaba — fuknął i odrzucił od siebie szatynkę, przez co upadła na drewniany stolik, łamiąc go przy tym. Spojrzała się jedynie na niego z nienawiścią i wstała obolała z podłogi, zaciskając usta w wąską linię. Chciała do niego podejść, lecz momentalnie poczuła, jakby świat wokół niej zaczął wirował, a ona sama znajdowała się w jego centrum. Chciała odepchnąć od siebie uczucie otępienia, lecz nic nie pomagało, a wręcz potęgowało to przytłaczające uczucie. Cały obraz był niewyraźny, a w jej głowie znów narodziło się mnóstwo szeptów, przez co obracała się cały czas wokół, chcąc znaleźć ich źródło. Czuła jak jej głowa robi się ciężka, a ogłuszający pisk wierci jej dziurę w głowie.
— Dosyć — szepnęła, otwierając gwałtownie oczy i spojrzała w bok, orientując się, że stoi na środku pomieszczenia. Dopiero teraz zauważyła, że maszkara znikła. Wszystko było takie jak tu przyszła i nawet spróchniały stolik stał na swoim miejscu, jakby nigdy nic, co spowodowało w niej jeszcze większe zmieszanie. Jej ciało przeszły ciarki i jej serce prawie wyleciało z piersi, gdy poczuła czyjś dotyk na ramieniu. W jednej chwili odwróciła się szybko i chciała wymierzyć pięść w przeciwnika, lecz szybko została obezwładniona.
— Wolę nie oberwać w twarz — powiedział Erik i przeskanował ją od stóp swoim spojrzeniem.
— Co ty tu robisz? — uniosła głos, spoglądając na mężczyznę, a jej oddech nadal był przyśpieszony.
— Często tu przychodzę. Zastanawia mnie bardziej, co ty tutaj robisz. — Odbił pałeczkę i wyczekiwał jej reakcji. Przez chwilę milczała, kompletnie nie wiedząc co odpowiedzieć, lecz szybko się ocknęła i zrozumiała, że musi udawać, jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
— Hank kazał mi przynieść dokumenty niejakiego Oswalda Cohn — powiedziała, odchrząkując.
— Do kogo mówiłaś? –— zapytał i zmarszczył czoło.
— Do nikogo — wypaliła szybko. — Może wiesz, gdzie znajduję się te akta? — dodała. Lehnsherr jedynie spojrzał na nią, nie do końca jej wierząc i z lekkim ociąganiem się wygrzebał z jakiegoś stosu odpowiednie papiery. Jednakże, gdy się zbliżył, a zielonooka wyciągała już rękę po arkusze, odsunął dokumenty.
— Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku.
— Jak w najlepszym, ale nie powinieneś się tym przejmować. W końcu i tak wyjeżdżasz — uśmiechnęła się sztucznie, lecz zaraz na jej twarzy pojawiła się powaga.
— Nie nadaję się do tego miejsca — odparł, próbując się usprawiedliwić.
— Oczywiście. Dlatego najlepiej zostawić najlepszego przyjaciela. — Założyła ręce na piersi.
— Charles sobie poradzi. — Wzruszył ramionami, co spotkało się z jej prychnięciem.
— Wszyscy cię potrzebują.
— Nie powinienem tu być — wypalił, a gdy to usłyszała, zacisnęła mocno szczękę.
— Może niektórym na tobie zależy, dlatego chcemy, abyś został. Niestety najwyraźniej mało co cię to obchodzi — powiedziała, sprawnie zabierając mu akta i wyszła jak najszybciej z pomieszczenia, nawet nie oglądając się za siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro