Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

»Rozdział 14

Bawiła się gumową piłeczką, co chwilę obracając ją nerwowo w dłoni. Nie mogła uwierzyć, że telepata kazał jej tu zostać. To nie miało żadnego logicznego sensu, przez co zaczęła się obawiać, jakie są jego prawdziwe zamiary. Czy to możliwe, by chciał ją skrzywdzić? A może to wszystko sobie jedynie ubzdurała. Wiedziała jedno, Charles miał jakiś plan względem niej. Obróciła się w bok, gdy usłyszała cichy śmiech.

— Naprawdę uwierzył? — Spojrzała na Shadow Kinga, który przybrał postać Charlotte i właśnie siedział na fotelu, a raczej jego powłoka niewidzialna dla innych. Zacisnęła szczękę, nie mając najmniejszej ochoty uczestniczyć w jakiejkolwiek dyskusji, lecz miała świadomość, jak to by się skończyło.

— Wolałam, jak się nie odzywałeś — powiedziała, przewracając oczami, podnosząc się i stając koło okna. Uważnie przyjrzała się dzieciom na podwórku, które bawiły się razem, a niektóre przygotowywały się do kolejnej lekcji. Najbardziej zainteresował ją jednak siedzący przy drzewie Kal wraz z małą Azjatką — Yu Tian Yu.

Uśmiechnęła się lekko, choć zaraz na jej twarz wstąpiła obojętność. Nie mogła się do nich przywiązać. Nie chciała czuć bólu wraz z ich stratą, a wiedziała, że prowadzi ich na stracenie. Spuściła głowę smutna. Nie taką chciała być. Nie taką pragnęła się stać i nie mogła dopuścić, by znów popełniła te same błędy. Chciała coś zmienić i tego dokona, nawet jeżeli komuś nie będzie się to podobało. 

— Zmiana planów — wypaliła, gwałtownie odwracając się w stronę swojej kopii. Zacisnęła pięści, czując gwałtowny przypływ adrenaliny. Ileż w końcu można było słuchać się pod dyktando Shadow Kinga. Miała już tego serdecznie dość. To ona władała swoim ciałem i była święcie przekonana, że tym razem to ona okaże się tą silniejszą. Przygotowywała się w końcu na ten moment bardzo długo.

— Sprzeciwiasz mi się? — Zaśmiał się, nie dowierzając, z jaką głupotą przyszło mu się spotkać. Mimo że Charlotte wiedziała jaką siłą dysponuje i tak zdania nie zamierzała zmienić. Nie liczyły się dla niej teraz poglądy lub jego pomoc. Uważała, że i bez Shadow Kinga dałaby sobie radę, choć zawsze pozostawała od niego uzależniona. Złość ją ogarnęła, że tak bardzo ją lekceważył. Nadal się go bała, lecz pora była na zakończenie jego samowoli.

— Już dość narobiłeś szkód. To był błąd, że ci zaufałam. — Zbliżyła się do niego niebezpiecznie blisko i spojrzała w czerwone ślepia istoty, które przypatrywały jej się z wyraźną pogardą.

To było za wielkie określenie, że mu zaufała. Poczuła po prostu w pewien sposób, że ktoś ją rozumie i została skuszona wizją poprawy swojej sytuacji oraz swoich pobratymców. Jednak w tym wszystkim zapomniała o tych wszystkich strudzonych duszach, które chciała bronić przed podobnymi do swoich ciemiężycieli. Pamiętała każdy ból, jaki jej zadali, byleby rozwinęła swoje zdolności, by zaspokoić ich chore ambicje. Na zawsze wryło jej się to w pamięć i zostawiło po sobie ślad. Może to właśnie dlatego tak potrzebowała Shadow Kinga i w pewien nieświadomy sposób była mu wdzięczna za zakończenie jej katorgi, choć jej wybawiciel nie był lepszy od nich.

— Jesteś nikim beze mnie — syknął, czując, jak coraz trudniej utrzymywało mu się astralną postać. Uczucie chaosu zalewało jego ciało, doprowadzając do stanu obłędu. Nie pragnął czegoś takiego. Chciał znów uspokoić jej umysł i wmówić, że wszystko, co nastąpiło, jest tylko i wyłącznie jej wyborem. Tak właśnie udawało mu się mamić kobietę przez kilka dobrych miesięcy. Nie wszystkie decyzje właśnie ona podejmowała. Sama już nie wiedziała, które czyny są tak naprawdę jej. Nie potrafiła z czasem odróżnić swoich myśli od tych niepowołanych. Ona po prostu zanikała. Stawała się szczątkiem samej siebie, nie była tą bezbronną kobietą, którą poznał Charles, ale jednak nadal była Charlotte Richards. I to się właśnie liczyło.

— Pamiętam, kim jestem. Nie jestem taka — podniosła głos, lecz w tym momencie ręka Shadow Kinga zacisnęła się na jej szyi.

— Ty nawet nie wiesz, jaka jesteś. — Zaśmiał się głośno. — Nie pozbędziesz się mnie. Jestem tobą, a ty mną. Nie pozbędziesz się mnie ani żadnych twoich koszmarów. Myślisz, że to ja jestem ten zły?

Coraz trudniej łapała jej się oddech, lecz wbiła paznokcie w rękę Amahla Farouka, aż ciepła krew spłynęła po jej palcach. Przeszywający ból opanował jej ciało, przez co spuściła głowę na własne palce, które ociekały posoką. Omamy, czy intryga.

— Mówiłem. Jesteśmy jednością, ty mnie stworzyłaś. — Uśmiechnął się, sądząc, że wygrał.

— Nie! — krzyknęła, drżącym głosem. Złapała się za głowę, kręcąc nią cały czas na boki. — Jestem ja. Tylko ja. — Spojrzała na niego świdrującym wzrokiem. Szyja nieprzyjemnie ją piekła jakby rany zostały posypane solą. Oddech ugrzązł jej w gardle i złapała się za głowę, czując, jak robi jej się duszno. 

To wszystko naprawdę zdawało się nie mieć sensu. Wszystko, co ją spotkało, odkąd trafiła pierwszy raz do instytutu, zdawało się teraz tak bardzo wyblakłe. Wspomnienia zaczęły przelatywać przez jej głowę z prędkością światła, a postacie na nich wręcz się rozpadały. Upadała na kolana przytłoczona natłokiem emocji. Serce boleśnie kołatało w jej klatce piersiowej i nerwowo próbowała doczołgać się do szuflady, w której był lek, będący w stanie przerwać jej chwilowe męczarnie. Już od dłuższego czasu doświadczała takich ataków, lecz ten jak na razie wydawał się najsilniejszy.

Upadła jednak ponownie na podłogę kuląc się w konwulsjach, po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się tak źle. Gardłowy krzyk wydobył się z jej ust. Skurcz brzucha skręcał jej wnętrzności, zadając jej cierpienie niczym kat. Uniosła w pewnym momencie wzrok na łuny światła, które mieniły się w jej oczach jak świetliki. 

Całe jej ciało wydawało się płonąć żywcem, a krople potu spływały po jej czole. Nie chciała się tak czuć, nie wiedziała, co się dzieje. Czy kiedykolwiek zachowywała się do takiego stopnia? Oczywiście, że tak. Wielokrotnie przeżywała takie stany, lecz... nie w tym w życiu. Można sobie teraz zadawać pytania, o co tu chodzi, lecz trudno jest pojąć coś, czego samego się nie rozumie. Nie można pojąć czegoś, czego samemu nie było się świadomym.

Załkała żałośnie, drapiąc swoją skórę. Miała wrażenie, że rozpada się na kawałki, a jej mózg nie funkcjonuje już prawidłowo. O ile chciała zwalić to wszystko na pasożyta wewnątrz niej, tak teraz wiedziała, że to nie jego sprawka. W tym całym amoku już powoli o nim zapominała. Jego imię stawało się niewyraźne, jakby nigdy nie zostało jej zdradzone. Zacisnęła ponownie paznokcie na tkance, pragnąc ją rozerwać. Czuła jakby coś prześlizgiwało się pod jej nerwami, co było uczuciem nie do zniesienia. Z trudem łapała oddech, ponieważ jej płuca zdawały się zaciskać z każdą sekundą, jakby same chciały rozprawić się ze swoją nosicielką.

Usłyszała głos, tak dobrze jej znajomy i kojący jej uszy. Zatraciła się w nim, mogąc słuchać go godzinami, przez co przymknęła oczy, wiedząc, że już zaraz to cierpienie się skończy.

***

Erik popatrzył na swoich towarzyszy, którzy spojrzeli na niego z niepokojem. Stali przed najzwyklejszym budynkiem identycznym pod każdym względem jak reszta w okolicy, jednak był pewien, że trafił pod dobry adres. Szukał od wielu tygodni Charlotte nieświadomy nawet, że ta znajdowała się w Instytucie. Mimo to znalezienie jej dotychczasowej kryjówki zdawało się w najbliższym czasie wyjaśnić więcej, niż można byłoby się domyślić. 

Lehnsherr ostrożnie podszedł do drzwi, po czym swoją mocą odbezpieczył zamek. Część mutantów w tym czasie sprawdzała okna, a reszta podążyła za swoim dawnym przywódcą zdolna oddać za niego nawet życie. Erik przez te wszystkie lata zdołał założyć bractwo mutantów, którzy walczyli z ludźmi, lecz z czasem i ono weszło na ścieżkę pokoju. Przez pewien czas było spokojnie, lecz jak już wiemy, wszystko umie przeminąć z czasem.

Wszedł do ciemnego pomieszczenia z nutką obawy i czujnie obserwował otoczenie. Nie widział już w Charlotte swojej dawnej przyjaciółki, powtarzał sobie, że robi to, by inni byli bezpieczni. Pytanie jednak nasuwało się jedno, czy będzie mógł dalej spać po wymierzeniu jej sprawiedliwości? Tego nawet sam nie wiedział. Otoczenie wyglądało co najwyżej normalnie i na pierwszy rzut oka sam już się zmieszał, nie wiedząc, o co tu chodzi. Był przekonany, że jego informatorzy wreszcie znaleźli kryjówkę Richards i będzie mógł się z nią rozprawić. Wyglądało to zbyt normalnie...

Szli coraz bardziej w głąb domu, a im byli dalej tym coraz większe wątpliwości ich nawiedzały. Zwykła półka, plama przy obrazie egipskich piramid, kurz na meblach, a nawet piłka na ziemi jakby w domu przybywało jakieś zwierzę.

— Rozejrzyjcie się — wydał polecenie, na co inni od razu przytaknęli. Wszedł wreszcie po skrzypiących schodach, czując, że musi coś znaleźć. Nie chciał wracać z pustymi rękami, przyznając się, że się pomylił. Uważnie zerknął na kolejne obrazy na ścianie, które sprawiały wrażenie ręcznie malowanych, przez co przetarł dłonią po powierzchni jednego z nich. Zmarszczył mocno czoło, gdy lekki ślad pozostał na jego palcach po czerwonym kolorze. Każda farba powinna już dawno zaschnąć, zważywszy na ilość kurzu, jaka była na meblach. 

Brnął jednak dalej, otwierając pierwsze z boku drzwi do pomieszczenia służące jako sypialnia. Nic nadzwyczajnego nie rzuciło mu się w oczy, białe ściany, biała pościel, białe meble. Wszystko w kolorze bieli. Mógłby nawet rzec, że całość prezentowała się w iście szpitalnych warunkach. Znajomy był mu to widok, bo sam miał styczność z takim otoczeniem, gdy siedział zamknięty przez kilka lat w odizolowanym więzieniu. Rozejrzał się chwilę, by następnie podejść do szafy i przejrzeć jej zawartość, w której były jedynie damskie ubrania. Przynajmniej był pewien, że właścicielką domu z pewnością była kobieta. 

Ponownie przeszukał resztę rzeczy, lecz nie natknął się na nic szczególnego. Zrezygnowany zajrzał jeszcze pod łóżko oraz do toalety, lecz tak samo się rozczarował. Był już nawet święcie przekonany, że się pomylił, gdy nagle wyczuł pod dywanem lekkie wybrzuszenie. Może mogło to być nic nie znaczącego, lecz ludzka ciekawość tym razem wygrała. Odsunął masywny dywan, który krył pod sobą nierówne deski, niby nic nadzwyczajnego, lecz sam doskonale znał tę technikę ukrywania przedmiotów, które nie chciał, by wpadły w niepowołane ręce. Musiał się przez chwilę napracować, by odsunąć całe drewno, lecz gdy zajrzał do środka... nie było niczego. Dosłownie pustka.

Fuknął wściekły, odrzucając jedną z desek, która uderzyła o ścianę. Usiadł na łóżku, klnąc pod nosem ze swojej własnej głupoty. Zlekceważył ją. Myślał, że szybko się upora z zadaniem i znów wróci do swojego własnego życia, lecz trafił na równego sobie. Podniósł się z niechęcią i odłożył wszystko na swoje miejsce, po czym zmierzył w kierunku wyjścia. Nie spodziewał się natomiast mocnego uderzenia w głowę, które nastąpiło tak niespodziewanie, że stracił przytomność.

Wiem, wiem. Nie było mnie tutaj spory szmat czasu. Co mam na swoje usprawiedliwienie? A no nic. Prawda jest taka, że musiałam solidnie podładować baterie i naprawdę chcę dla Was wreszcie zakończyć historię Charlotte. Z pewnością w dalszych rozdziałach wszystko się wyjaśni. Postaram się jak najszybciej dodać następny rozdział, lecz szkoła po prostu wysysa ze mnie całą energię, nawet teraz muszę zmykać, by nauczyć się na sprawdzian z chemii i bhp, dlatego do zobaczenia w najbliższym czasie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro