Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

»Rozdział 13

Długo wpatrywała się w budynek, który niegdyś chciała uważać za dom. Charles zawsze powtarzał, że właśnie nim jest, ale ona... jakoś nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Mimo mutantów wokół siebie zawsze czuła się tak jakoś obco. Tyle wspomnień uderzyło w nią, a w sercu poczuła ucisk. Wiedziała, że nie jest pewnie mile widziana w instytucie, ale bardzo chciała przekroczyć jego próg. 

Brakowało jej najbardziej jednej szczególnej osoby. Nie chciała nawet sobie pomyśleć o tym, jak bardzo go sobą rozczarowała. Był jedną z nielicznych osób, które pokładały w niej jakiekolwiek głębsze nadzieje. Zacisnęła szczękę. Charles widział w niej bezbronną kobietę, a jego przekonania kazały ją przygarnąć jak bezpańskiego kundla. Z jednej strony była mu wdzięczna, lecz z drugiej strony żałowała, że dała się omamić jego wizjami przyszłości. Zachowywał się, jakby nie widział całego tego zła na świecie.

Charlotte przekroczyła powoli próg budynku. Był właśnie środek przerwy, dlatego uczniowie spędzali miło czas na rozmowach i przygotowywali się do następnych lekcji. Jednak chwilę później rozmowy ucichły i wzrok każdego skierował się w jej stronę. Spojrzenia przewiercały jej ciało na wylot, lecz jedynie uniosła dumnie głowę. Uśmiechnęła się lekko, co w niektórych wywołało strach. 

Nawet jeżeli Charles próbował uciszyć plotki o kobiecie, każdy domyślał się, co jest prawdą, a co nie, a przynajmniej w większości. Niektóre plotki były praktycznie wyssane z palca i kompletnie mijały się z prawdą, jednak teraz nie mieli trudności z podejrzewaniem ją o najgorsze. Mutanci odsuwali się od niej, gdy kroczyła korytarzem. To była chwila, gdy trafiła na pierwsze piętro. Charles akurat wtedy rozmawiał z jednym z uczniów, który coś przeskrobał, a gdy ten zauważył jego zmieszanie, zmarszczył czoło.

— Coś się stało Danielu? — Xavier poprawił się na wózku i podążył za wzrokiem bruneta. Nie dziwił się mu teraz, bo sam wykazał niemałe zdziwienie, zauważając brązowowłosą mutantkę, którą tak usilnie próbował samemu znaleźć. Nie spuszczał z niej wzroku, jakby chciał się upewnić, że jest prawdziwa.

— Idź już do siebie dobrze? — oznajmił, nie spoglądając na swojego poprzedniego rozmówcę. Nadal był w ogromnym szoku. Charlotte domyśliła się, że to ona musi zrobić pierwszy krok w przełamaniu tego muru między nimi, więc podeszła do mężczyzny, z którym dzieliła tak wiele wspomnień. Jej ciało lekko w pewnym momencie zadrżało. Myślała, co powiedzieć, jak zareagować, lecz za wiele myśli przelatywało przez jej głowę.

— Witaj Charles — wypaliła i uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała, na co liczy. Po prostu czuła jakby musiała być przy szatynie, a pragnienie to było silniejsze niż inne. Obserwowała, jak mężczyzna którego nadal darzyła uczuciem, przypatruje jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kucnęła przy nim i splotła niepewnie ich dłonie razem. Nie zareagował. — Zawiodłam cię — zaczęła, lecz słowa jakby z trudem przechodziły przez jej gardło. Pokręciła zrezygnowana głową. Nie miała już sił na manipulacje. Chciała pierwszy raz od dawna powiedzieć wszystko szczerze.

— Czemu wróciłaś? — usłyszała. Wiedziała, że to pytanie padnie z jego ust. Sama była tego ciekawa.

— Uwierzysz, jeżeli powiem, że dla ciebie? — Profesor pokręcił głową. Nie wierzył w jej słowa, choć tak bardzo chciał. W nic już nie mógł wierzyć. Erik ostrzegał go przed nią, jednak za każdym razem Charles widział w Charlotte kobietę, której oddał serce. Może jej uczucia do niego też były kłamstwem.

— Nie jesteś moją Charlotte. Wyjdź z jej głowy — powiedział chłodno. Jej oczy się zaszkliły. Była tym razem sobą. Nie tą Charlotte, co poznał, ale była sobą. Nie marionetką.

— To naprawdę ja Charles. Nie ma nade mną tej kontroli, którą chciał mieć.

I co miał teraz zrobić? Chciał wierzyć w jej słowa. Pragnął znów być blisko niej, lecz nie mógł narazić swoich uczniów, jeżeli znów stwór zwodził go i był to kolejny podstęp. Po prostu nie mógł do tego dopuścić. Już za bardzo zawiódł zaufanie swoich podopiecznych.

— Ufałem kobiecie, która zanikła w twoich oczach. Kobiecie, która zdaje się być kimś zupełnie innym — odparł i z ciężkim sercem chciał odjechać, zostawiając kobietę samą. Zacisnęła powieki, czując przeszywający ból. Ostatnia osoba, której ufała, odwróciła się od niej. Osoba zdolna do naprawy tego wszystkiego.

— Poczekaj — wypaliła, podchodząc do niego. — Miałeś rację. Nie przyjechałam tu tylko dla ciebie. Znalazłam dzieci potrzebujące domu. Ich rodzice sprzedali je na targu niewolników w zamian za grosze. Uwolniłam ich, ale ze mną nie będą bezpieczne. Muszą mieć dom, na jaki zasługują, dlatego proszę, byś się nimi zaopiekował. — Spojrzała hardo na Xavier ani myśląc spuścić wzrok. To tak jakby toczyli ze sobą niemy konflikt.

— Targ mutantów? — Uniósł na nią swoje błękitne tęczówki wyraźnie zdziwiony. Czy to była kolejna manipulacja? A może o dziwo dało się jeszcze odratować szczątki człowieczeństwa kobiety, skoro Shadow King nie zniszczył, aż tak wiele dobra, jak podejrzewał. Była jeszcze nadzieja na przepędzenie potwora, by zostawił wreszcie szatynkę w spokoju. Odzyskałby ją. Rozwiązanie miał właśnie na wyciągnięcie ręki i nie zamierzał z niego zrezygnować. W końcu tonący chwyta się nawet brzytwy. Traktował o dziwo to przysłowie nadzwyczaj poważnie w tej sytuacji. Dokładnie opisywało jego poczynania i środki, jakie miał zamiar podjąć. 

Ilekroć pragnął jej nienawidzić za to, co zrobiła, zdrowy rozsądek zostawał przysłonięty uczuciami mężczyzny. Chyba po prostu nie chciał zapomnieć. Nie chciał zapomnieć jej kasztanowych i miękkich włosów, które muskały go zawsze rano, wybuchając ze snu. Jej pogodnego uśmiechu, gdy uczyła się nowych rzeczy. Szczególnie brak mu było nadziei. Iskierek nadziei w jej oczach żarzących się i promieniejących. Była naprawdę urokliwą kobietą zdolną opanować męskie serce, lecz miłość zawsze była ślepa. Xavier od dawna próbował ignorować jej oczywiste błędy i stosował taryfy ulgowe. Nie dostrzegał, jak jej serce coraz częściej pochyla się ku mrokowi jej własnej duszy. Sądził, że skoro uratowała niewinne dzieci, to nie jest aż tak zepsuta, jak uważał. Spojrzał na nią uważnie, obserwując każdy ruch i każde drgnienie powieki. — Czemu je ze sobą zabrałaś? — wypalił. Usłyszał jedynie milczenie. Cisza między nimi była napięta.

— Przyjmiesz je, czy mam szukać im nowego domu? — odparła, wyczekując odpowiedzi. Nie zamierzała grać w te jego psychologiczne gierki. Oczekiwała prostej i zwięzłej odpowiedzi, skoro wcześniej szatyn nie był skory do rozmowy.

— Przyjmę pod jednym warunkiem — powiedział, pochylając się lekko w jej stronę. Charlotte już w głębi duszy cieszyła się, że Xavier przystał na jej propozycje zgodnie z tym, co podejrzewała. Był taki przewidywalny. — Zostaniesz z nimi w instytucie — dodał, a kobieta pomyślała, że się przesłyszała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro