Rozdział 1.
Lindsay
Zimowe powietrze wbijało szpilki w moje policzki. W kilka sekund zaczęły robić się czerwone i piec od zimna. W głowie przeklinałam siebie i swoje przekonanie, że szalik i czapka nie będą mi wieczorem potrzebne. Rozejrzałam się wokoło i przyspieszyłam kroku. Dochodziła siódma wieczór, na dworze było już całkowicie ciemno, a ja jak zwykle musiałam zaparkować trzy bloki dalej. Szukanie miejsca o tej godzinie w piątek wieczór było szukaniem igły w stogu siana. Mimo że osiedle było dość małe, to ilość miejsc parkingowych pod każdym z bloków nie była adekwatna do liczby mieszkań.
Pokręciłam głową na swoją głupotę. Zachciało mi się mieszkać w centrum miasta.
Kiedy już dotarłam do mieszkania poczułam otulające ciepło i spokój. Szybko przebrałam się w wygodniejsze rzeczy i zaczęłam prace domowe. Nie twierdzę, że jestem bałaganiarą. Jestem po prostu leniwa, a w tygodniu trudno się zabrać za sprzątanie, jak pracuje się do dziesiątej wieczór i jedyne co się chce później zrobić to położyć spać. Zwłaszcza w tak nieprzyjemną pogodę.
Zrobiłam sobie herbatę miętową, wstawiłam pranie oraz zmywarkę, po czym usiadłam wygodnie na krześle i wzięłam oddech. Pomyślałam, że mogłam to zrobić zanim poszłam spotkać się z Kelly. Rozejrzałam się po podłodze i po salonie, żeby stwierdzić czy mieszkanie wymaga mojej interwencji. Wymagało.
Odkurzanie, mycie podłóg i poskładanie wszystkich rzeczy walających się po kątach zajęło mi około pół godziny. Nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła ósma. Spokój i cisza były czymś co mnie cieszyło, ale również męczyło. Jednak nic nie było tak męczące jak mój brat, który minutę po ósmej zaczął atakować mój telefon.
- Halo - odebrałam, w między czasie kierując się na balkon, żeby zapalić.
- Jesteś już w domu?
- Jestem, czemu pytasz? - spojrzałam w dół czy zwolniło się jakieś miejsce, ale dalej parking był zapełniony.
- To zaraz będziemy. - Brat się rozłączył, a ja zastanawiałam się jakie "będziemy"?
Dziesięć minut później usłyszałam jak Elias próbuje włożyć klucz do zamka. Przewróciłam oczami i podeszłam do drzwi. Szybkim ruchem otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego i jego rozbiegane oczy. Znowu był pijany, albo może raczej jeszcze nie wytrzeźwiał. Westchnęłam i machnęłam ręką, żeby wszedł do domu.
Elias się do mnie wprowadził tymczasowo tydzień temu. Rozstał się ze swoją partnerką po piętnastu latach i jest w trakcie załatwiania mieszkania od starego kumpla. Nie powiem, że zaczął pić przez rozstanie, bo tak nie jest. To wszystko zaczęło się dawno temu, aż stało się powodem rozstania.
- Siostrzyczko - uśmiechnął się i przeszedł obok mnie.
- Gdzie się szlajałeś?
- Byłem u przyjaciela - machnął głowa w stronę drzwi, gdzie stanął mężczyzna. Moje oczy zatrzymały się na dłuższą chwilę na jego twarzy. - Lindsay, to jest Malakai Hodge, a tobie bliżej znany jako Kai.
- Hej, Lindsay - wyciągnęłam dłoń w jego kierunku i spojrzałam na jego uśmiech. - Wejdź proszę.
- Miło cię w końcu poznać.
Malakai był wysoki. To była moja pierwsza myśl, a zaraz po niej pojawiła się, że jest niesamowicie przystojny. Miał brązowe włosy, ułożone na żel. Gęstą, ale zadbaną brodę i piękny uśmiech. Miał około metra i dziewięćdziesięciu pięciu, więc żeby spojrzeć mu w oczy musiałam się trochę odchylić, mimo że też nie należę do najniższych osób.
- Macie ochotę na coś do picia? - zapytałam w końcu, kiedy doprowadziłam się do porządku aby nie wpatrywać się w nowo poznanego mężczyznę.
- Masz jakieś piwo? Albo whisky? - głos Eliasa dotarł z łazienki. Przez chwilę zastanawiałam się, kiedy on się tam znalazł. Otworzyłam lodówkę i spojrzałam na swoje zasoby.
- Malakai, na co masz ochotę? Piwo, wódka, whisky?
- Piwo będzie okej - podałam mu butelkę i usiadłam na krześle naprzeciwko niego.
Przez większość czasu wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, korzystałam z telefonu, żeby tylko nie widzieć co oni robią. Tak długo jak jestem świadoma pewnych uzależnień mojego brata, tak długo próbuję przemówić mu do rozsądku. Mimo że jestem jedyną osobą na świecie, której ufa w stu procentach to nie posiadam takiej mocy, żeby do niego dotrzeć.
Zawsze powtarza, że to mu pomaga przetrwać dzień. Mówi, że odpowiedzialność, która na niego spadła po śmierci rodziców była przytłaczająca. Obiecał sobie, że nigdy się nie dowiem, aż któregoś razu nie wytrzymał i dzięki odwadze, którą dodał mu alkohol, po prostu się pochwalił. Pół życia w niewiedzy przeleciało mi przed oczami.
Spojrzałam na blat. Portfel, rulonik z banknotu, kolejny portfel, klucze i rozsypany biały proszek, a obok w paczce papierosów można było znaleźć kilka skrętów trawy. Mówił, że nie narazi mnie na obcowanie z tym. Mówił, ale przestałam wierzyć, że kiedykolwiek jeszcze dotrzyma danego słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro