NOW - T O U C H
Od kiedy zaczęłam sypiać z Draconem, byłam bliżej z jego znajomymi. Uwielbiałam ich. Mieli świetne podejście do życia i poczucie humoru. Oni jako jedyni (no może nie licząc Lazarusa) nie umoralniali mnie i nie mówili, co jest dobre, co złe, jak powinnam się zachowywać, a jak nie i dlaczego. Oni mnie rozumieli. Głównie dlatego spędzałam większość czasu w Pokoju Wspólnym Slytherinu.
Jak w każdej regule, miałam jeden wyjątek. Nie mogłam znieść obecności panienki Pansy Parkinson. Nie wiedziałam, dlaczego tak jest, ale sama jej obecność działała mi na nerwy. Ona była taka głośna, chaotyczna i atencyjna. Nie żebym miała coś do tego ostatniego, ale w połączeniu z dwoma poprzednimi było fatalną cechą.
Tego wieczora Pansy łaziła wokół kominka i plotła jakieś swoje głupoty, na które nikt nie zwracał uwagi. Sam dźwięk jej skrzeczącego głosu rozsadzał mi bębenki i sprawiał, że zaczynała boleć mnie głowa. Zresztą, nie byłam jedyną osobą, która reagowała na dziewczynę w ten sposób.
Blaise wywrócił oczami, kiedy ona po raz kolejny zwróciła się do niego po imieniu. Wymamrotał coś, żeby ją zbyć, po czym zwrócił się do mnie.
Graliśmy w karty. Ja, Blaise, Crab i Goyle. W sumie, nie wiem czy można było nazwać to grą w cztery osoby, kiedy dwójka zawodników wyrzucała pierwsze lepsze figury. Chyba totalnie nie rozumieli, o co chodzi w zasadach, ale za to ja i Zabini bawiliśmy się świetnie.
Nagle drzwi trzasnęły, a ja aż podskoczyłam w miejscu. Spojrzałam na rozzłoszczonego Draco, który w zirytowaniu przemierzał długość pokoju. Pierwszaki pouciekały do swoich dormitoriów na jego widok, a drugo i trzecioklasiści odsunęli się bardziej na bok. Ja tylko obserwowałam, jak nalewa sobie ognistej whisky, zanurza w niej usta i bierze głęboki wdech. Jego klatka unosiła się i opadała ciężko, kiedy oddychał wyłącznie przez nos. Coś musiało nieźle go zdenerwować.
Pansy coś do niego mówiła, ale on wyłącznie potakiwał jej, w ogóle nie słuchając. Patrzył na mnie, powoli sącząc płyn ze szklanki. Sygnet na jego palcu mienił się, odbijając płomienie z kominka.
W końcu Draco ruszył się z miejsca. Podszedł do kanapy, na której siedziałam razem z chłopakami i wyciągnął dłoń, a ja od razu ją pochwyciłam.
Poszłam za Malfoyem do jego pokoju, ignorując tym samym znajomych i grę w karty.
Chłopak zatrzasnął za nami drzwi i niemal natychmiast zaczął rozpinać swoją koszulę.
Chciałam zrobić to samo, ale powstrzymał mnie.
— Nie — rzucił. Jego głos był odległy, jakby dobiegał z innego pomieszczenia albo w ogóle świata.
Opuściłam ręce wzdłuż tułowia, czekając na następny ruch Dracona. On tylko zrzucił z ramion swoją koszulę i podszedł do mnie. Odgarnął moje włosy na plecy i powoli odpiął guzik koszuli, która wystawała mi spod blezera. Tylko tyle, ile było widać. Pochylił się, żeby złożyć na mojej skórze mocny pocałunek. Byłam pewna, że zostanie po tym ślad.
Z przyjemności odchyliłam głowę, dając mu tym samym lepszy dostęp do mojego dekoltu.
Dmuchnął zimnym powietrzem w miejsce, które całował jeszcze chwilę przedtem, a potem sięgnął dwiema rękami do moich ud. Podsunął ręce pod materiał mojej spódniczki, aż po samą koronkową krawędź bielizny, którą miałam na sobie. Zahaczył palcami wskazującymi o materiał z dwóch stron, by następnie pociągnąć go w dół.
Przez cały ten czas patrzyliśmy się sobie w oczy, nie odzywając się do siebie. Byłam ciekawa każdego jego następnego ruchu.
Chciałam też zapytać, co tak bardzo wyprowadziło go z równowagi, ale odłożyłam tę rozmowę na później.
Draco podsunął mi pod usta dwa palce, więc nie pytając o nic, wzięłam je do buzi. Uśmiechnął się lekko, kiedy zassałam policzki.
— Dobra dziewczynka — pochwalił szeptem.
Nie musiała minął dłuższa chwila, żebym poczuła palce, które dopiero ośliniłam, w sobie. Wciągnęłam powietrze przez nos z cichym świstem. Serce zabiło mi odrobinę szybciej.
Malfoy wykonywał płynne ruchy w moim wnętrzu i z każdą chwilą po moim ciele rozpływała się coraz większa dawka przyjemności. Zrobiło mi się cieplej, zaschło mi w gardle, a z pomiędzy warg raz po raz wydobywały się ciche jęknięcia.
Oparłam mokre czoło o nagie ramię chłopaka.
Dołożył trzeci palec, na co kompletnie nie byłam gotowa.
— Draco — sapnęłam, uczepiwszy się jego wolnego łokcia.
— Bądź grzeczną dziewczynką, Rose — wyszeptał mi na ucho, po czym przygryzł jego płatek.
Kilka sekund później ugięły się pode mną kolana. Gdyby Dracon nie przytrzymał mnie w swoim silnym uścisku, dosłownie upadłabym na ziemię.
Teraz trzymał mnie blisko, tak blisko, że słyszałam bicie jego serca.
Trzęsłam się w jego uścisku jeszcze przez chwilę, zanim doprowadził mnie na szczyt. Wtedy jeszcze bardziej bezwładnie opadłam w jego ramionach, zmęczona, z przyspieszonym tętnem i ledwo łapiąc oddech.
Chłopak pocałował mnie w czoło, po czym poprowadził do swojego łóżka, na którym ułożyłam się bez chwili wahania.
Kiedy powoli zdejmował ze mnie ubrania, ja bawiłam się kosmykami jego jasnych włosów. Patrzyłam na jego piękną twarz i przeklinałam go w myślach za to, że jest taki pociągający.
W końcu odważyłam się zacząć rozmowę, która, mimo że nie była konieczna, zdawała się wyczekiwać, by zostać odbytą.
— Co tak cię wkurzyło? — zapytałam cicho.
Przerwał zsuwanie moich podkolanówek i popatrzył na mnie, chyba zdziwiony, że w ogóle pytam.
Powtarzałam sobie, że to tylko ciekawość i tak naprawdę wcale nie obchodzi mnie jego życie.
— Potter — rzucił obojętnie.
Potaknęłam skinieniem i nie pytałam więcej. Kłamał. Czułam, że kłamał. Ale przecież mnie to nie obchodziło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro