Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟱: powrót łapy

Harry patrzył szerokimi oczami na całość Ulicy Pokątnej, która o tej porze roku wyglądała dość okazale. Wiele sklepów wyszło ze straganami na zewnątrz budynku, pozwalając swoim klientom na podpatrzenie jeszcze z poziomu ulicy, a te, które owej możliwości nie przejawiały, posiadały bardzo barwne i cieszące oko wystawy w witrynach. Chłopiec zerknął za siebie, spodziewając się ściany, ale w gruncie rzeczy gdyby się wychylił, dałby radę zobaczyć wnętrze Dziurawego Kotła. Ruszyli przed siebie, trzymając się za ręce, a gdy dotarli do najwspanialszej lodziarni na świecie, kobieta zniknęła we wnętrzu, prawdopodobnie chcąc złożyć zamówienie. Zielone oczy z znudzeniem zaczęły śledzić śpieszących się wszędzie ludzi, którzy nie zwracali na innych uwagi, popychali się nawzajem i nie przepraszając szli dalej. Już po chwili wróciła jego opiekunka z ogromnym pucharkiem lodów, a chłopiec rozpromienił się anielsko, widząc górę słodyczy przygotowaną specjalnie dla niego. Wiedział, że właśnie tutaj Honore odbędzie rozmowę o pracę, którą po znajomości załatwił jej przyjaciel. Mrugnęła do niego, gdy wpakował sobie pierwsze lody do ust i po prostu rozpłynął się nad ich smakiem, odpowiednią temperaturą i cudownym sosem. Nawet nie zauważył, gdy do lodziarni wkroczył wysoki mężczyzna o dość miłym wyrazie twarzy i bardzo śmiesznym wąsie. Widząc elegancko ubraną kobietę, uśmiechnął się serdecznie, podchodząc do ich stolika.

- Lady Potter, jak mniemam? - Ucałował jej dłoń, a później usiadł naprzeciwko, nie zwracając zbytniej uwagi na chłopca. W umówionym liście była wzmianka iż mały aniołek będzie razem z nią, ale nie będzie przeszkadzał w żadnej sekundzie spotkania i właśnie tak było. Harry miał najwspanialsze lody i wiedzę, że ten cały precedens był dla jego ciotki ważny. Poza tym odrobinę stresował się tym przedszkolem, do którego całkiem niedługo miał pójść. Podobno było tam całkiem fajnie, były inne dzieci, z którymi można było się bawić, panie czytały ciekawe książki, a nauka literek szła płynnie i gładko. - Jestem Bartemiusz Crouch, miło mi w końcu poznać osławioną tak kobietę. Podobno kilka dni temu do biura osiągnięć magicznych wpłynęła cała lista twoich odkryć w dziedzinach archeologii, alchemii i wiązań krwi, a wszystko prosto z wieków, które dalej ukrywają się przed naszymi oczami. Moje uszanowanie, że umiała pani zrezygnować z wszystkich tych osiągnięć, łącznie z stanowiskiem głównego archeologa tylko po to, aby wychować bratanka. Nie każdy pokusiłby się na taki gest. - Honore patrzyła na tego doskonale poinformowanego mężczyznę, który uśmiechał się przemiło, ale jednocześnie było w nim coś, co dziewczyna od razu zaklasyfikowała jako przejaw fałszu. Mimo tego chciała odpowiedzieć na tą dość jawną prowokację. Przerwał jej jednak Florian, który z standardowym, przylepionym do twarzy uśmiechem, przyszedł odebrać zamówienie. Oboje wybrali najciemniejszą kawę, jaka była dostępna, a także ciepłą herbatę, aby Harry mógł się napić czegoś w miarę normalnej temperaturze, gdy już zje wszystkie lody. Gdy odszedł, głowa rodu Potterów poinformowała go uprzejmie, że o wiele bardziej woli osiągnięcia w dziedzinie opieki nad swoim bratankiem, niż te naukowe, ale mimo tego nie była szczera. Od niedzielnej herbaty z Minerwą minęło ponad dwa tygodnie, a częstotliwość odwiedzin Severusa wzrosła, mężczyzna często przebywał z Harrym i coś mu tłumaczył, a ona odpoczywała z powodu wstrząśnienia mózgu, którego się nabawiła. Czuła się naprawdę wspaniale, mając dwójkę najważnejszych ludzi przy swoim boku, ale małe chwile samotności, myśli płynące swobodnie i uczucie tęsknoty za zimną północą sprawiły, że zaczęła się zastanawiać nad słowami McGonagall. W kółko i w kółko odtwarzała je w głowie, w ogóle pomijając fakt, że ta dama musiała być po prostu pod wpływem jakiegoś zaklęcia, bo nigdy nie zachowałaby się tak prymitywnie, nawet w stosunku do niej.

- Wspominał pan w liście, że potrzebuje pan właściwie kogokolwiek, kto umie korzystać z zegarka i kalendarza. Zaś w post scriptum jasno zaznaczył, że byłoby całkiem miło, gdyby była to osoba odpowiedzialna i ambitna, a także chętnie ucząca się nowych rzeczy, w tym języków. Myślę, że jestem w stanie stwierdzić iż posiadam te cechy, biorąc pod uwagę, że umiem komunikować się w piętnastu językach i raczej nie jest to wynik zaklęcia translacyjnego, a zwykłego nudzenia się na lekcjach eliksirów. Niestety, na siedem lat utknęłam z partnerem, który uważał mnie za obrzydliwą gąsienicę i nigdy nie pozwalał, abym dotykała cokolwiek na stole. Gdy nie miałam już siły dyskutować, postanowiłam przekuć te puste lekcje w coś dobrego. - Mężczyzna pokiwał głową, a później spojrzał na nią w zastanowieniu. Była niewiele starsza od jego syna, który teraz odpoczywał dożywocie w Azkabanie za służenie Czarnemu Panu. Może rok lub dwa lata? Nie był tego do końca pewny, ale chciał ją przyjąć. Poza wymaganymi umiejętnościami, kobieta miała ich na pewno o wiele więcej, dodatkowo jej prezencja powalała na kolana. Miał dość parszywych asystentów, którzy latali za nim jak pieski, zamiast zająć się robotą. A ona była dość... konkretna. Już po paru minutach wydawało mu się, że nie da się przy niej nudzić, a także nie odzywa się niepytana. Wyjął kartkę z umową, układając ją na stoliku i podając jej pióro, aby podpisała. Spojrzała na niego, a później uważnie przeczytała wszystko, by na końcu złożyć niedbały, lecz estetyczny podpis z datą. Z uroczym uśmiechem oddała mu wszystko, a on był pewny, że gdyby nie fakt iż ma ukochaną żonę, mógłby się w niej zakochać bez mrugnięcia okiem. Była śliczna, dobra i niewinna, ale cóż, prawdopodobnie praca w Ministerstwie zniszczy ją o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Chciał być świadkiem tego upadku, aby później z równym podziwem móc obserwować co się z nią stanie. -Dziękuję bardzo, zatem widzimy się w poniedziałek o siódmej rano? Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, tak?

- Dokładnie, do zobaczenia. - Kiwnął jej uprzejmie głową, a później zniknął w tłumie. Honore cierpliwie poczekała, aż bratanek dokończy swoje lody, a gdy za nie zapłaciła, ruszyli wzdłuż straganów, co chwilę kupując jakąś książkę czy magiczny gadżet, który podobał się chłopcu. Chciała wynagrodzić mu wszystkie stracone lata, mimo tego, że rozmiar sakiewki powoli ją martwił. Wiele zaoszczędziła dzięki transmutacji, ale podstawowe potrzeby dwójki czarodziejów wciąż wymagały nakładu finansowego, który po dużych zakupach po powrocie, topniał jak szalony. Doszli aż do banku, aby wrócić tą samą trasą i znów znaleźć się na tyle Dziurawego Kotła, skąd mogli aportować się prosto do mieszkania, bez wścibskich oczu, które na nich spoglądały. W chwilach takich jak te, szanowała fakt, że Filuterka nie jest pod przysięgą, a więc pozostała wolnym skrzatem, który po prostu upodobał sobie tą rodzinę. Mogła bezproblemowo przebrać się za niską i drobną staruszkę, a także odbierać chłopca z przedszkola. Właściwie skrzatka ta pracowała na podobnych warunkach co inne elfy, ale nie musiała aż tak dbać o wypełnianie obowiązków, a także mogła wychodzić gdy chciała oraz ubierać się tak, jak chciała. Nie było też problemów, z podarowaniem jej jakichkolwiek ubrań. Taki układ od lat pasował w tej rodzinie, więc nikt się temu nie sprzeciwiał i  wszyscy byli zadowoleni.

W mieszkaniu czekał już na nich Severus, który stał przy oknie, oglądając panoramę Londynu oraz dwa małe wróbelki, które jak zwykle dokuczały sobie nawzajem. Harry przywitał się z nim krótkim "Dzień dobry" i zaraz zniknął w swoim pokoju, chcąc poukładać nowe nabytki na półkach i w szafkach. Honore podeszła do niego, dotykając palcami jego ramienia, na co lekko zadrżał, widocznie wytrącony z rytmu przemyśleń, którymi dręczył się prawdopodobnie od poprzedniego wieczora. Z westchnieniem ujął jej dłoń, zamykając ją w swoich dwóch, jakby chciał ją ogrzać. Nie do końca rozumiała, co się działo z tym mężczyzną. Znali się tyle lat, a ona dalej nie mogła zrozumieć niektórych z jego zachowań. Taki był zaledwie raz, pod koniec piątej klasy, gdy  jakaś dziewczyna wyznała mu uczucia, a on oznajmił wszem i wobec, że ma kogoś, kogo kocha. Ale kim mogła być ta istota? Koniec roku szkolnego zbliżał się wielkimi krokami, zamiast być coraz bardziej zasępiony, powinien cieszyć się tym, iż nie będzie musiał już oglądać parszywych bachorów i hamować się na każdym możliwym polu. A tymczasem on na siłę szukał z nią bliskości, nie unosił się dumą, a także był o wiele mniej zły i posępny. To wyglądało tak, jakby znalazł w końcu nową miłość, ale nie wiedział jak powiedzieć o tym swojej najlepszej przyjaciółce. Spokojnie wyjęła dłoń z uścisku, siadając na kanapie i biorąc się za czytanie gazety, do której rano nie zdążyła się dobrać.

- Co to za dziewczyna? - spytała lekkim głosem, mimo iż jej serce krwawiło. Znali się dwanaście lat, a ona wyjątkowo dobrze radziła sobie z odczytywaniem jego uczuć i emocji, dlatego Severus nigdy ich przed nią nie zatajał. Robił to dla własnego komfortu - wolał to, od wlepiających się w niego na każdym kroku, oceniających niebieskich oczu, których spojrzenie wydawało prześlizgiwać się przez wszystkie zwoje mózgu i obdzierać go z wszystkiego, co kiedykolwiek czuł lub robił. Tym razem także bezbłędnie poradziła sobie, z odczytaniem jego stanu, ale nie chciał tego przyznać. Nie chciał potwierdzić, że porzucił marzenia o Lily, na rzecz jej kremowej skóry, pełnych warg i kasztanowych włosów, które cudownie pachniały każdego dnia. Nie chciał upewnić się w tym, że zdecydowanie bardziej woli tą butną, pełną energii i emocji kobietę, zamiast rudej, spokojnej, ale szczwanej lisicy, którą była jego niegdyś ukochana Evans. I w głębi ducha Snape musiał przyznać, że owe porzucenie nie było dziełem jednego dnia lub godziny, a mozolnych przygotowań, odpychania od niej facetów i niebezpieczeństw, a także tęsknienia za nią dniami i nocami, gdy nie była na tyle blisko, by mógł się z nią widywać każdego dnia. Zbyt bardzo pozwolił sobie na przyzwyczajenie się, że codziennie wchodzi piękna i radosna do Wielkiej Sali, po czym ignorując własny dom, siada z Gryfonami, a jeśli było niesamowicie wcześnie lub pokłóciła się z bratem, to z nim. Wobec takiej siły argumentów musiał przyznać, że Lily Evans była wspomnieniem niezwykle wyblakłym i nic nie znaczącym w jego życiu, tak, jakby nigdy nic do niej nie czuł. - Nie musisz mówić o szczegółach. Po prostu chcę, abyś wiedział, że ogromnie się cieszę, że dałeś radę otrząsnąć się z żałoby po Lily i normalnie się zakochać. Mam nadzieję, że ta dziewczyna jest dobra i miła, bo na właśnie taką zasługujesz. Jeśli chcesz, to dalej mogę być twoją wymówką na wymykanie się, ale wyjaśnij jej to, dobrze? Nie chcę, abyśmy się kłóciły o ciebie już na starcie, bo przecież jestem tylko twoją przyjaciółką, nie warto nadwyrężać gardła o takie rzeczy, prawda?

Palce Snape'a mocno zacisnęły się na parapecie, niewidocznie dla Honore, ta zaś mocno zaciskała zęby i energicznie mrugała, aby łzy nie popłynęły z jej oczu. Pukanie do drzwi rozległo się zupełnie niespodziewanie, przez co dziewczyna natychmiast oprzytomniała, kierując się do drzwi. Złapała za różdżkę, podchodząc do drewnianej powłoki i uchylając ją lekko. Magiczny przedmiot opadł na podłogę, a klamka mocno uderzyła o ścianę, gdy Potter rzuciła się prosto w objęcia Syriusza, który z lekkością uniósł ją do góry, uważając na bukiet kwiatów w swojej dłoni, a później okręcił się z nią wkoło własnej osi. Pisnęła radośnie, zachowując się dokładnie tak, jak w momencie, gdy Black wprowadził się do nich po ucieczce z domu przeszło dziesięć lat temu. Gryfon postawił ją delikatnie na ziemi, obejmując dłonią rumiany policzek i patrząc na nią z wielką czułością. Tak długo się nie widzieli, że nie wiedział od czego zacząć. Zmieniło się tak wiele, ale gdy patrzył na nią, jedynie odrobinę starszą niż przed wyjazdem, to miał wrażenie, że ciągle ledwie są pełnoletni i planują włam życia do Ministerstwa. Syriusz w tej chwili miał już dość życia na krawędzi i za żadne skarby nie chciał wracać do Azkabanu. Pochylił się, chcąc lekko cmoknąć te malinowe usta, ale głośne chrząknięcie sprawiło, że oderwał się od niej jak poparzony, patrząc w głąb mieszkania. W progu salonu stał, któż by inny, jak nie Smarkerus. Jakoś nie był tym zaskoczony, w końcu ta dwójka niekiedy bywała nierozłączna, ale nigdy mu to nie przeszkadzało - póki Snape latał i kochał Lily, mógł pozwolić im się dalej przyjaźnić. Tak myślał, gdy byli w Hogwarcie

Przez lata jego uczucia względem siostry przyjaciela były takie same i nigdy nie chciał ich zmienić. Wydawali się dopasowani pod każdym względem, zawsze jednak coś stało im na drodze. Lata przemyśleń pozwoliły mu na dojście do konkluzji, że za każdym z nich stał Ślizgon. To przy nim rumieniła się dorodnie i śmiała na całe gardło, drocząc się z nim niemal każdego dnia. To do niego wymykała się wieczorami, gdy nauka zaczynała ją przerastać, a zimni Krukoni posyłali jej karcące spojrzenia. To on był sprawcą każdego niepowodzenia, gdy zapraszał dziewczynę na randkę tylko we dwoje.

- Moja słodka, zaraz po wyjściu z więzienia chciałbym oddychać świeżym powietrzem, a nie skażonym przez niego. - Zaśmiał się, ale podał mu rękę, a Severus niechętnie ją przyjął, później niewidocznie wycierając tą dłoń w chusteczkę. Potter z zachwytem zaprosiła tą dwójkę do środka, ale nie zdziwiła się, gdy Ślizgon po jakimś czasie musiał się zbierać. Niezbyt się lubili i szanowali, ale ze względu na nią, potrafili się tolerować w pomieszczeniu, gdy było jeden na jednego. Zranione spojrzenie wychodzącego mężczyzny mówiło o wiele więcej, niż w tej chwili chciałby. Dlatego uciekł równie szybko, jak się pojawił. Nie zamierzała mu w tym przeszkodzić. - Ach, te kwiaty są dla ciebie! Co tam u ciebie słychać, opowiadaj? Harry jest z tobą, Korneliusz mi wszystko opowiedział. To naprawdę równy gość! Przyniósł mi kartkę, na której było oświadczenie o dobrowolne ponowne przesłuchanie pod wpływem veritaserum. Ściągali nawet sędziego, który mnie skazał, aby złożył mi osobiste przeprosiny, to było całkiem fajne. Z tego co wiem wysłał też zaproszenie do Remusa, aby ten na tydzień lub dwa wrócił do kraju. Za kilka dni znowu będziemy tak pełną rodzinką, jak tylko się da, co ty na to?

- Co ty na to, żebyś został u mnie, dopóki nie uporządkujesz wszystkich swoich spraw? — spytała rozbawiona, układając mu głowę na kolanach, zaraz po tym, jak wstawiła bukiet do wazonu. Musiał wyjść z więzienia kilka dni temu, bo jego broda była równo i krótko przycięta, a przydługie włosy związane w kucyka tuż nad karkiem. Więzienne szmaty zostały zastąpione koszulką i jeansami, w których wyglądał całkiem dobrze. Nachylił się lekko, bez zawahania całując ją w nos, na co zachichotała cicho. Często tak robili, gdy zostawali w domu całkiem sami i nie mieli do roboty nic, poza wylegiwaniem się na kanapie i rozmową. Kochała go jak własnego brata, był tym elementem rodziny, który łatwo jej było zaakceptować blisko siebie. Zawsze uważała, że zaproszenia na randki to tylko niewinne żarty pomiędzy nimi, aby wkurzyć Jamesa. Ich przyjaźń nigdy nie wychodziła poza swoje ramy.

- Tylko pod warunkiem, że masz całkiem wygodne łóżko - zachichotał, a ona z nim, będąc przekonaną, że jest to tylko kolejny, głupi żart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro