Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟭𝟯: przeprowadzka

Słoneczne promienie towarzyszyły dwójce Potterów już od samego początku niedzielnego poranka, które zaczęło się od pożywnego śniadania i spaceru po pobliskim parku. Niedługo mieli obchodzić drugą rocznicę wspólnego zamieszkania, dlatego Honore powoli chciała wprowadzić go w "magiczną" stronę ich rodziny. Decyzja o przeprowadzce była może nagła, ale nie wydawała się nielogiczna, ponieważ Harry nie mógł już chodzić do szkoły ze względu na coraz częściej ukazującą się magię. Im więcej mugoli się wkoło niego znajdowało, tym trudniej było jego cioci dbać o to, aby wszystkim usunąć wspomnienia, co za tym, obecność młodego czarodzieja powoli wymykała się spod kontroli. W związku z tym coraz częściej spędzał czas w domu, całe dnie spędzając z Filuterką lub coraz dziwniejszymi książkami, których zapas w Esach i Floresach powoli wydawał się kończyć. Nie było to idealne rozwiązanie, na pewno nie na najbliższe kilka lat. Mimo tego, że codzienne zobowiązania jego opiekunki wydawały się zmniejszać od czasu awansu, to jednak dużą część jej dnia w dalszym ciągu pochłaniała praca. Nie mogła jednak z niej zrezygnować, bo gdyby nie miała stałego źródła dochodu, wiele sępów chcących Harry'ego od razu rzuciłoby się na nich bez zastanowienia. Od wiosny zastanawiała się nawet na przejściu do innego departamentu, mniej zajętego i zagraconego w papierach, byleby tylko móc pracować z domu, ale dziecko, nawet tak spokojne jak jej bratanek, wymagało sporej pensji, którą mógł jej zapewnić tylko Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nawet jeśli brzmiało to dziwnie, to urzędnicy w Ministerstwie Magii zwyczajnie nie mieli po co porównywać swoich miesięcznych wypłat. Wypłacane były nad wyraz sprawiedliwie, ze względu na ilość pracy, którą dane biuro musiało przepracować w miesiącu, później było zaś ono dzielone pomiędzy pracowników, sekretarzy oraz szefów przy określonym umownie procencie. Odgórnie była jednak określona dolna linia stawki, poniżej której nie można było zejść. System ten motywował do dużej efektywności przy mniejszym obłożeniu - gwarantował większy zysk, przy statystycznie niższej ilości ludzi pracujących w biurze lub terenie.

- Zacznijmy może od tych ciężkich rzeczy, dobrze? Poukładajmy wszystkie twoje książki na samym dole, a później ułożymy na nich ubrania, aby na pewno nic im się nie stało, dobrze? W nowym pokoju zainstalujemy ci dużo nowych regałów, żebyś miał gdzie je trzymać. Chociaż przypuszczam, że z biblioteką, którą tam jest, nie pójdzie ci tak dobrze, jak z księgarnią. - Potargała chłopca po włosach, a później wzięli się za porządkowanie wszystkich ksiąg, które udało się uzbierać Harry'emu na przestrzeni tych kilkunastu miesięcy, które razem spędzili. Była ich całkiem spora ilość, ale po godzinie wszystkie leżały już ułożone na dnie kufra, poprzekładane zwiniętymi ubraniami, które miały je zabezpieczyć w jak największym stopniu.

- A ty, ciociu? Jesteś już spakowana? - spytał Harry, zamykając drewniane wieko, patrząc jak Honore podnosi się z ziemi, łapiąc za różdżkę, która leżała na kołdrze. Nie mógł się doczekać momentu, w którym i on dostanie swoją odpowiedniczkę. Klonowa różdżka nieraz wzbudzała w nim ciekawość oraz zazdrość, ponieważ mimo szczerych chęci, ciotka nigdy nie pozwoliła mu się nią pobawić dłużej niż kilka minut.

- Prawie. Dorośli czarodzieje nie muszą pakować rzeczy ręcznie, nawet jeśli jest z tym sporo zabawy. Wystarczy różdżka i magiczny kufer, który sam wie gdzie poukładać rzeczy, które chcemy do niego włożyć. Wystarczy tylko wydać komendę. - Kobieta wskazała różdżką na drugi kufer, który kupili nie tak dawno na Pokątnej, gdy pierwsze myśli o przeprowadzce zaczęły kwitnąć w ich głowach. Załatwienie tego wszystkiego z całą rodziną Potter było o wiele bardziej denerwujące, niż mogła przypuszczać w pierwszej chwili. Na szczęście z odsieczą przyszedł jej Syriusz, który wziął do siebie Harry'ego na tydzień, podczas gdy ona odwiedzała po kolei każde lokalizacje ze sklepami, którymi opiekowali się dalecy krewni, z którymi tak naprawdę nigdy nie miała kontaktu. - Pakuj! - Rzeczy zawirowały po całym pomieszczeniu, po czym znalazły w swoje miejsce w magicznym kufrze. Chłopiec przypatrywał się temu zafascynowany, zupełnie oczarowany magią, której niewiele było w ich życiu do tej pory. Poza aportacją, ciocia rzadko korzystała z różdżki i magii. Śniadanie wykonywała ręcznie, tak samo jak większość prac domowych oraz innych. Czary służyły jej właściwie tylko do obrony i rzucaniu niewidocznych, w większości wpływających na komfort życia, zaklęć.

- Ciociu, to jest niesamowite! Powinnaś częściej czarować! - Zaśmiał się Harry, a ona potargała tylko jego włosy i następnie zmniejszyła bagaże, aby później uformować zaklęcie lekkości, aby nie ważyły zbyt dużo. Bratanek zafascynowany patrzył na dwa malutkie kufry w swoich dłoniach, które jeszcze chwilę temu zajmowały pół pokoju. Teraz jednak mógł je zmieścić do kieszeni! Jego zachwyt magią rósł z każdym kolejnym zaklęciem rzucanym na pomieszczenie, które powoli zaczynało przypominać swój stan z przed wynajmu. Nie był to powalający widok, ale w gruncie rzeczy dzisiejszego wieczoru mieli już być w Potter Chateau, zaraz po oddaniu kluczy właścicielce. Staruszka miała przyjść pod wieczór i sprawdzić wszystko. - Czemu do tej pory tak rzadko to robiłaś?

- Kochanie, chyba nigdy nie opowiadałam ci o tym, że różdżki można uznać za przedmioty myślące, prawda? Moja różdżka wybrała mnie dlatego, że zawsze miałam w sobie duszę podróżnika i chciałam zwiedzać świat. Jednak moje priorytety odrobinę się zmieniły od kiedy mieszkamy razem, więc potrzebowała trochę czasu, żeby się przyzwyczaić. - Honore uśmiechnęła się do chłopca. Jej wzrok powędrował na różdżkę w swoich dłoniach. Historia z nią związana była o wiele głębsza, niż pójście do sklepu i zwykły zakup. Ollivander siedział dniami i nocami, aby wykonać dla niej to narzędzie. To ona własnoręcznie wybrała rdzeń i drewno, gdy tylko mężczyzna zaczął opowiadać małej dziewczynce o swojej pracy podczas wieczornej herbaty u swoich przyjaciół, państwa Potter. Pokazała mu wtedy małą zagrodę z testralami, które od zawsze były mocno związane z ich rodem. Wielu mówiło, że to nieszczęście zobaczyć coś takiego. Jednak w sercu dziedziczki od zawsze były to bardzo ciepłe i honorowe stworzenia, które mogły o wiele więcej, niż czarodzieje. Magia płynąca w nich była silna i niewzburzona, spokojna jak woda w podziemnej jaskini, niezszargana przez pływy wód wierzchnich. - Ale zaakceptowała nową mnie. Trochę jej zeszło, ale nie ma się co dziwić, skoro nam obojgu też zajęło to sporo czasu, prawda?

- Och, czyli różdżka po jakimś czasie może odrzucić swojego właściciela? - spytał zaciekawiony chłopiec, przeglądając puste szafki. Chciał się upewnić, że absolutnie nic w nich nie zostało. To, co ciocia opowiadała mu o świecie magii odrobinę czasem go przytłaczało. Było tak wiele zagadek i historii, których wciąż nie mógł zrozumieć, nawet jeśli miał jasny wgląd w to wszystko od dwóch lat. To wydawało się tak nierealne w porównaniu z tym, co przez pierwsze lata wtłaczali mu do głowy Dursleyowie.

- Niestety tak. Jeśli czarodziej zmieni się w bardzo dużym stopniu, prawdopodobnie może przestać odpowiadać. Wtedy zwykle różdżka jest wymieniana na bardziej standardową. Twoja babcia miała dwie. Kiedy chodziła do Hogwartu bardzo lubiła się pojedynkować, ale gdy osiadła w domu z mężem i dziećmi, praktycznie od razu poszła do Ollivandera po nową. Stara pewnie jest gdzieś w skarbcu, bo mama nigdy nie miała serca jej oddać, nawet jeśli była butna i niebezpieczna przy codziennym używaniu. Pamiętam, jak kiedyś nam ją pokazała. Rzuciła wtedy zaklęcie na ręczniki, aby je poskładać, a one stanęły w ogniu praktycznie od razu. To było naprawdę zabawne - zaśmiała się cicho na wspomnienie matki. Euphemia była kochaną, drobną kobietą pochodzącą z czystokrwistego rodu z południowej Szkocji. Była bardzo dobrą żoną i matką, która wiele mogła poświęcić dla dobra rodziny. Jej śmierć była bardzo bolesna ze względu na chorobę, która później zabrała także jej męża. Honore kochała matkę całym sercem. Nikt nie rozumiał jej tak dobrze jak rodzicielka, która tak jak Harry, przez większość życia pomagała swoim byciem Empatą. Tylko swoją obecnością i życiowym spokojem umiała uspokoić córkę po każdym kolejnym smutnym, wakacyjnym wieczorze. Prawdopodobnie włosy stanęłyby jej dęba, gdyby dowiedziała się, że dzieli sypialnię z Severusem. Nie miała o nim dobrego zdania, ze względu na opowieści Jamesa. Rzadko rozmawiało się o nim w domu, ale jeśli już, to brat dbał o to, aby nie był to miły ton.

Pukanie do drzwi przerwało im rozmowę. Do pomieszczenia weszła staruszka, która z uśmiechem popatrzyła na dwójkę byłych lokatorów. Oboje bardzo zmienili się od czasu poznania, dwa lata temu. Kiedy młoda kobieta z dzieckiem odpowiedziała na jej ogłoszenie, w pierwszej chwili była przerażona. W głowie od razu pojawiły się złe myśli, a gdy zobaczyła roztargnioną, ledwo dorosłą dziewczynę z czterolatkiem na rękach, wiedziała, że musi im pomóc bez względu na wszystko. Nie znała przeszłości Honore. Ta także mało o niej mówiła, ale coś w niebieskich oczach wręcz krzyczało, aby się w to nie zagłębiać. Przez dwa lata stała więc z boku, nie wtrącając się zbytnio. Rozkwitli. Harry nie był już tym samym, drobnym biednym dzieckiem, a jego ciocia zdawała się nabierać rumieńców dorosłości. 

- Pani Brown! Nasze rzeczy zostały zabrane jakąś godzinę temu. Dziękujemy bardzo za ciepłą gościnę. To były naprawdę cenne lata zarówno dla mnie, jak i mojego bratanka. - Honore uśmiechnęła się ciepło do staruszki, a ta pokiwała głową, ściskając ich ciepło i patrząc na opuszczającą jej mieszkanie dwójkę czarodziejów. Nie zamierzała sprawdzać po nich czystości. Wcześniej na chwilę weszła do lekko odremontowanej kuchni i z wdzięcznością przyjęła to, że jest w lepszym stanie niż podczas wynajmu. - I jeszcze jedno! 

- Tak? - Pani Brown zamarła, dostrzegając jak sześciolatek wpada w objęcia młodego mężczyzny o ciemnych włosach i chłodnym wyrazie twarzy, który wyłonił się zza otwartych drzwi. Wyglądał niczym katolicki ksiądz, w długiej, ciągnącej się do ziemi szacie wyglądającej jak wyjęta z ubiegłego wieku. Jego mimika bez wyrazu sprawiła, że staruszce na kilka chwil zrobiło się słabo, dlatego nawet gdy wymierzył w nią dziwnym patykiem, nie była w stanie się odezwać.

- Obliviate! - Białe światło na kilka chwil rozświetliło pomieszczenie, a gdy zgasło, trójka czarodziejów wyszła na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi. Kobieta uniosła chłopca do góry, po czym dorosła dwójka przeteleportowała się do dworku, który od teraz miał zostać ich domem już na zawsze. Znajdowali się w sporych rozmiarów holu. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec schody do góry, pomiędzy którymi znajdowało się wejście do równie wielkiej sali balowej. Miejsce to w młodości było dla Honore niczym pałac, mimo tego, że właściwie niewiele czasu spędzali w środku. Dla państwa Potterów w przeszłości o wiele ważniejsze były wszystkie obiady na zewnątrz oraz oglądanie dwójki pociech, którzy od młodości woleli latać po ogrodzie na miotłach, zamiast przemierzać go na własnych nogach.

- Witaj w domu, Harry! - Honore postawiła go na pięknie zdobionej posadzce, przykrytej zielonym chodnikiem, który ciągnął się daleko przed siebie oraz na schody i drugie piętro. Było tu czysto ze względu na pomoc skrzatów, które dbały o cały budynek mimo nieobecności właścicieli. - Na prawo jest kuchnia oraz spiżarnia, gdybyś czegoś potrzebował, proszę, nie krępuj się. Na lewo mamy mniejszą łazienkę, a przed nami salę bankietową. Tam zaś są przejścia zarówno do biblioteki, jak i do jadalni. Na górze jest tylko łazienka oraz cztery pokoje, z czego trzy są połączone tarasem. No i na poddaszu jest coś w rodzaju miejsca do spędzania wolnego czasu w deszczowe dni. Zwiedzimy wszystko dokładnie jutro, na razie pokażę ci twój pokój. - Weszli po schodach na samą górę, od razu kierując się na prawo. Był przed nimi długi korytarz z zaledwie dwoma parami drzwi. Na lewo ciągnął się podobny.

- Ten cały dom wydaje się ogromny! - Harry z zachwytem oparł się o balustradę, patrząc na dół, na widoczny w całej okazałości hol. Dom ten może nie miał wielu pomieszczeń, ale wydawały się wielkie, zwłaszcza w porównaniu z jego poprzednim pokojem. Zerknął na wielki, kryształowy żyrandol, który pobłyskiwał tysiącem kolorów. Był teraz na wysokości jego oczu i mimo, że nie mógł go dotknąć, z zachwytem patrzył na lekko poruszające się szkiełka. - Możemy tu zamieszkać?

- To jest mój dom rodzinny, urwisie. Oczywiście, że możemy. Stał nieużywany od czasu mojego wyjazdu na studia, ale jest w doskonałym stanie dzięki skrzatom. Na samym środku, najbliżej schodów jest łazienka. To te drzwi pomiędzy schodami. Korytarz na lewo prowadzi do dwóch sypialni, kiedyś jeden zajmowali twoi dziadkowie, a drugi ja. Za to po tej stronie są pokoje, które należały do Syriusza i Jamesa. Przygotowałam dla ciebie ten należący do twojego taty, bo jest odrobinę większy, ale jeśli będziesz tylko chciał, przeniesiemy cię do innego. - Honore z czułością patrzyła na bratanka, który oderwał się od drewnianych barierek, zerkając z zaciekawieniem na drzwi prowadzące do pomieszczenia, które z troską wieczorami urządzała specjalnie dla bratanka. Bardzo zaangażowała się w to, aby w przyszłości, poza przestrzenią do życia, miał też miejsce, aby zaprosić przyjaciół. Poczochrała sterczące na wszystkie strony, ciemne włosy, wpuszczając go do środka.

Zaczynało się ich nowe, perfekcyjne życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro