𝟭: oszukany oszust
- Spokojnie, Korneliuszu. To tylko delikatne przebłyski jego naprawdę ogromnej mocy, Ministerstwo nie ma się o co martwić - powiedział łagodnie Albus, uśmiechając się blado spod swoich okularów-połówek. Nie wyglądał na zaniepokojonego informacją, którą dostarczył mu Minister. Dopiero gdzieś w głębi jego oczu, przy samym dnie duszy można było dostrzec zwątpienie, ale ono szybko zmieniło się w harde przekonanie o swoich racjach i nawet wiadomość, że moc Harry'ego wysyłała błagalne impulsy magiczne, nie mogła sprawić, że zająłby się tą sytuacją. Był niemalże pewien, że chłopiec musiał czuć się po prostu osamotniony wśród niemagicznych krewnych, ale to była istotna część jego planu - gdy będzie jednym z pierwszy czarodziejów, których pozna, chłopiec bardzo łatwo mu zaufa, a także zaakceptuje los zbawcy czarodziejskiego świata. To była dla nich jedyna linia frontu w walce z Voldemortem, bo sam Dumbledore nie miał zamiaru znów stawać na linii ognia. Był na to już stanowczo za słaby.
Spojrzał zaciekawiony na walczącą z samą sobą Minerwę, która widocznie chciała skomentować jakoś sytuację, ale powstrzymywał ją wyuczony przez lata takt i nabyta elegancja. Jej przeciwieństwo stanowił siedzący tuż obok Severus Snape – młody, zaledwie dwudziestopięcioletni Mistrz Eliksirów był kompletnie opanowany, spokojny, a wręcz obojętny na to małe spotkanie, które na polecenie Knota zwołał w ten piękny, majowy wieczór.
Nagle drzwi otworzyły się z ogromnym hukiem, a do środka wparowała czarownica o splątanych, brązowych włosach, z ciemnym zawiniątkiem w ramionach. Przeleciała wzrokiem po zebranych, a jej wściekły wzrok spoczął na starym dyrektorze, który powoli i podniośle wstawał z swojego głębokiego fotela, by opanować jakoś zaistniałą sytuację. Kobieta podeszła do niego mocnym, zdecydowanym krokiem, a jej okute w metal buty brzęczały przy każdym kroku. Nie minęła sekunda, a wymierzyła ostry policzek w oblicze dyrektora, który wyraźnie zaskoczony, opadł z powrotem na swoje siedzenie. Obrazy wkoło zawyły ciche „uuu" wyraźnie ucieszone z powodu jakiejkolwiek rozrywki, a dwójka nauczycieli wyciągnęła różdżki, kierując je w stronę nowoprzybyłej, która ani trochę nie zwracała na to uwagi.
- Ty staruchu! Czarodzieju bez honoru! Jakim prawem jesteś jeszcze na tym stanowisku, skoro niemalże skazałeś ich na śmierć?! Ile jeszcze osób musi zginąć za ciebie, abyś zadowolił swoje chude dupsko? - zawołała głośno, a jej brązowe oczy ciskały iskry w stronę Albusa. Jej dłoń wylądowała na blacie, a Dumbledore przez sekundę wydawał skulić się jak karcony przez surowego nauczyciela nastolatek. Jednak uwaga świadków została skierowana na sygnet rodowy, który zamigotał groźnie na dłoni, którą eksponowała tak pięknie. Bladość dyrektora w tej chwili była przerażająca.
- Witaj, Honore. Czym zasłużyłem sobie na twoją wizytę? - Severus gwałtownie odetchnął, słysząc imię właścicielki brunatnych, lśniących pasm, w których odbijała się dziwna poświata. Opuścił różdżkę, opadając na fotel. Świadomość, że ta narwana Krukonka znowu jest w Wielkiej Brytanii napawała go niewyobrażalnym spokojem, którego nie mógł w żaden sposób wyjaśnić. Minęło już przeszło cztery lata od ich poprzedniego spotkania, a ona nie zmieniła się ani trochę. Ciekawiło go co robiła, jak mijały jej dni, czy ma już męża i tym podobne. Po prostu interesowała go jej cała, barwna postać.
- Chcę, abyś zrzekł się praw do członka mojego rodu. To ujma na honorze Potterów, aby kto inny sprawował władzę nad Harrym. Nie wiem czemu te stare pryki nie zawiadomiły mnie zaraz po Święcie Duchów trzy lata temu, ale widocznie całkiem zgrabnie ich przekupiłeś. W każdym razie jestem pewna, że dobrze rozumiesz o czym mówię. - W ciągu sekundy z zbulwersowanej, młodej i narwanej, zmieniła się w dystyngowaną Lady Potter, nawet jeśli miała na sobie zaledwie przetarte spodnie, wysokie, obite metalem śniegowce oraz ciemną szatę mimo panującej w koło, majowej duchoty.
- Porozmawiajmy na spokojnie, Honore...
- Dla ciebie Lady Potter, Albusie - rzekła chłodno, przyciągając zawiniątko do swojej piersi, obejmując je dwoma ramionami. Było dość spore, a materiał, który je otulał, ciągnął się niemalże do samej ziemi.
- Dobrze, niech będzie Lady Potter. Chociaż naprawdę nie widzę potrzeby tytułowania się, gdy znamy się przecież tak długo, moja droga... Wracając, pożegnam jedynie moich gości i już możemy brać się do naszej rozmowy.
- Nie, nie! Jestem niemalże przekonana, że twoi goście bardzo chętnie dowiedzą się dlaczego twoje usta nie powinny bezcześcić mojego imienia. - Zerknęła na Ministra, który kiwnął jej głową. Korneliusz był wyraźnie zainteresowany ową „słabością Albusa", ponieważ wyjął swoją różdżkę oraz pióro, które natychmiast przetransmutował w kolejny, wygodny fotel. Zarzucenie komuś tak wiekowemu i znanemu jak Albus, przez kogoś młodego i równie wpływowego, braku honoru było rzeczą niezmiernie ciekawą i widowiskową. Zdecydowanie musiał tutaj być.
- Nalegam jednak na rozmowę w cztery oczy. - Albus zrozumiał, do czego młoda czarownica zmierza. Los był jednak po jej stronie i ze zrezygnowaniem musiał patrzeć, jak kobieta sadowi się na meblu w dość niewygodny sposób, poświęcając jednak wiele uwagi, by tajemniczemu ładunkowi było wygodnie. Prawdopodobnie był to jakiś relikt lub zabytek, biorąc pod uwagę ukierunkowanie dziewczyny. Może były to wyniki jej badań w Skandynawii? - Jestem pewien, że zrozumiesz istotę bariery stworzonej z krwi i miłości. Nie na darmo byłaś jedną z najwybitniejszych uczennic w dziejach tej szkoły, osobą, która wręcz rozmawiała z magią zamkniętą w tych murach. Dzięki śmierci Lily, Harry otrzymał właśnie jedną z takich niesamowitych barier. Krew Petunii tylko ją podtrzymuje. Harry musi zostać u wujostwa.
- Do sprawy bariery jeszcze wrócimy. Powiedz mi, czemu zdradziłeś mojego brata i Lily. Czemu przez ciebie Syriusz Black siedzi w Azkabanie? Czemu Lunio musi się ukrywać?
- Nie wiem o czym mówisz. - Tylko Severus dostrzegł nerwowe ruchy dyrektora, przez co jego ciemne brwi zmarszczyły się nieznacznie. Mimo że nie żałował Huncwotów, to jednak śmierć Evans wstrząsnęła nim do głębi. Musiał sam uporać się z wielkim żalem po jej stracie. - Ja tylko rzuciłem zaklęcie Fideliusa. Strażnikiem Tajemnicy został Syriusz Black.
- Black nigdy nie był głupi. Poznałam go jak nikt inny, na Merlina, był mi bratem, mieszkałam z nim przeszło pięć lat! Na pewno stwierdził, że to zbyt oczywiste i wybrał Petera, gdy Remus wybył z kraju z tą swoją dziewczyną! A Peter już wtedy był wiernym psem Sami-Wiecie-Kogo!
- Ma pani na to jakieś dowody? - spytał zaciekawiony Knot. Mężczyzna naprawdę nie chciał przyznać się do błędu, ale brak winy tłumaczył niewyobrażalną odporność Blacka na obecność dementorów. Odwiedził go jakiś czas temu – młody mężczyzna śmierdział, był nieogolony, w brudnych i podartych ubraniach. Wychudzony i zziębnięty, ale przede wszystkim zdrowy psychicznie. I o ile wtedy go to zszokowało, tak teraz odpowiedź na tą zagwozdkę wydawała się na wyciągnięcie ręki. Bo tuż przed nim, pomiędzy skostniałymi, pełnymi narośli dłońmi, znajdowała się mała fiolka ze srebrzącym się wspomnieniem. - Jednak dostarczone przez ciebie wspomnienie nie pomoże nam zbyt wiele. Został skazany głownie za morderstwo, ponieważ po dokładnej analizie i tak nie znaleziono Mrocznego Znaku.
- Do tego jeszcze wrócimy w prywatnej rozmowie, dobrze? Pofatyguję się do pana w tym tygodniu, bo naprawdę zależy mi, aby Harry odzyskał chrzestnego, a Syriusz wolność. Jest wiele sposobów, aby udowodnić jego niewinność, aż dziwne, że nikt o nich nigdy nie pomyślał! Wracając jednak do aktu morderstwa - jestem pewna, że Peter żyje i ma się świetnie. Zaszył się gdzieś w pobliżu magicznego świata. Na tyle blisko, by wiedzieć wszystko, lecz na tyle daleko, by się nie zdradzić. Jednak za te słowa w tej chwili nigdy nie poręczą żadne dowody. - Westchnęła głośno i z bólem w oczach. Zwróciła się jednak z powrotem ku dyrektorowi. - Skoro jak twierdzisz, rzuciłeś to zaklęcie, Albusie, czemu Ministerstwo nie zostało o tym powiadomione? Czemu przez blisko trzy lata boryka się z problemem fałszywych zeznań? Zresztą, będziesz się tłumaczył aurorom, nie mi. Teraz powiem ci, czemu twój argument z barierą jest do kitu. Otóż, nie tylko Lily zginęła tamtego dnia. Umarł także James i owa „bariera" jak to nazywasz, jest złożona także z jego magii. Biorąc to pod uwagę, jestem chyba w stanie zapewnić mojemu bratankowi tak cenną dla ciebie ochronę krwi, wraz z tą ogólną. Proszę więc zrzec się praw, skoro argumentacja została właśnie przeze mnie położona na łopatki.
- Jesteś jedynie studentką, pracujesz gdzieś w Skandynawii, właściwie nikt nie wie nad czym. W kraju jesteś od święta. Jak chcesz się nim zajmować?
- Wydaje mi się, że ty akurat bardzo dobrze wiesz nad czym pracuję. Biorąc pod uwagę to, że Severus nie odpisał mi na ani jeden list przez cztery lata, wydaje mi się, że postanowiłeś zagarnąć sobie moje wyniki. Stąd nagła wiadomość o nieznanym zaklęciu, używanym jeszcze przez wikingów, które czyni coś nienanoszalnym, czyż nie? - Grymas na twarzy Severusa pogłębił się. Zawsze miał jej to za złe, że postanowiła oddać się w pełni nauce, a tu okazywało się, że przez cztery lata skrupulatnie pisywała do niego listy. Po prostu ten stary piernik zgarniał je dla siebie. Ciepło rozlało się po jego sercu, jednak szybko opanował ogarniające go uczucie, przywdziewając bezemocjonalną maskę.
- Nie masz warunków! Praktycznie cały majątek posiadał James, a to ja jestem ujęty w jego testamencie rodowym jako jedyny spadkobierca. Tylko ja mam prawo opiekować się Harrym.
- Miałam nie odnosić się do warunków życia, ale skoro o to prosisz, to dobrze. Harry Potter w wieku niemalże czterech lat, waży zaledwie czternaście i pół kilograma, a jego długość ciała to ledwie osiemdziesiąt dwa centymetry - zaczęła, patrząc badawczo na Minerwę, która gwałtownie wciągnęła powietrze. Wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu, zdawali sobie sprawę, że to o wiele za mało. - Ma poważne braki w składnikach odżywczych, jest wyczerpany i odwodniony. Ma źle zrośnięte palce u dłoni oraz jedno żebro, które cały czas podrażnia płuco. Ma problemy ze skórą oraz drogami oddechowymi przez mieszkanie w brudzie, a jego wada wzroku pogłębiła się przez źle dobrane okulary. Tego wszystkiego dowiedziałam się dzisiaj w Świętym Mungu, na badaniach, na które go zabrałam z komórki pod schodami, w której siedział niemal całymi dniami, zamykany za najmniejszą głupotę. Byłam też u Pani Figg. Alarmowała cię o tym stanie rzeczy, a Harry wysyłał impulsy. Ty jednak nigdy nie zareagowałeś. - Z oczu Minerwy ciekły łzy, Severus siedział z ponurą miną, a Knot biegał spojrzeniem od jednego do drugiego. - On ma tylko cztery lata, Albusie. Kto miał go chronić, jak nie my, dorośli? Ty jednak wolałeś najpierw wysłać mnie na studia na drugi koniec świata, a później na zadupie w Skandynawii. Jak długo chciałeś przede mną ukrywać fakt, że moja rodzina nie żyje? Gdyby nie pasja Lucjusza i Narcyzy do nart, dowiedziałabym się dopiero wtedy, gdy już nie miałabym prawa głosu w jego sprawie, bo znienawidziłby mnie za te wszystkie lata, gdy mnie przy nim nie było.
- Honore... - zaczął Severus, chcąc pozwolić rozemocjonowanej kobiecie na chwilę oddechu. Wszystko co dzisiaj powiedziała było dla niego szokujące i zmieniało sposób, w jaki patrzył na Albusa. To już nie był ten sam, dobrotliwy, stary dziadek sprzed godziny. Teraz to był chmurny, stary człowiek, który wydawał się przegrywać bardzo ważną batalię.
- Nie, Severusie. Daj mi dokończyć! Bo to nie jest jeszcze koniec! Bo poza tym, że dyrektor jest najmniej wrażliwą osobą na świecie, jest także złodziejem. Odwiedziłam Gringotta, testament, który przedłożył Albus niemalże trzy lata temu, jest całkowicie fałszywy. - Knot zakrztusił się na tak proste i jednoznaczne oskarżenie.
- Nie jest. Testament sporządził James na krótko przed swoją śmiercią. Było w nim zapisane, że mogę rozporządzać majątkiem potrzebnym do wychowania Harry'ego, nad którym opiekę miałem przejąć, również według zapisu w tym dokumencie. - Dumbledore wiercił się przez chwilę na fotelu, widocznie o wiele bardziej zainteresowany filiżanką herbaty niż tą rozmową.
- Naprawdę muszę tłumaczyć najbardziej podstawowe rzeczy dotyczące dziedziczenia w rodach czysto-magicznych? Dobrze, niech będzie. Otóż testament może spisać jedynie głowa rodu, w każdym innym przypadku majątek owej osoby wraca do rodzinnego skarbca. Tak samo w przypadku opieki nad osobami młodszymi należącymi do rodu.
- Nie rozumiem do czego ta konkluzja prowadzi, przecież nie ma tu winy dyrektora... - mruknęła Minerwa, która widocznie już oprzytomniała po potoku łez i uważnie wsłuchiwała się w słowa byłej podopiecznej.
- Och, zupełnie do niczego, poza tym, że James Richard Potter ową głową rodu nigdy nie był. Już od blisko ośmiu lat, to stanowisko należy do mnie, ponieważ mój brat przyjmując je, nie mógłby ożenić się z Lily Evans. Wybrał życie w spokoju, razem z swoją jeszcze nie do końca założoną rodziną. To była jego decyzja podjęta w wieku siedemnastu lat. - Knot patrzył oniemiały, jak młoda dziewczyna masakruje jednego z największych czarodziejów wszechczasów. Prawdopodobnie nigdy nie miałoby to miejsca, gdyby nie Malfoyowie i ich nadmierna elegancja, bo prawdopodobnie chętnie złożyli jej kondolencje, gdy tylko ją zobaczyli. - Niniejszym żądam zwrotu wszystkich ksiąg, artefaktów oraz dwustu tysięcy galeonów, które zabrałeś z naszego skarbca w Gringottcie, jak i z Potter Chateau. Wynagrodzenie za opiekę nie będzie potrzebne, z tego co wiem, to za paliwo, dzięki którym Hagrid dostał się na Privet Drive, zapłacił Syriusz, więc raczej nie będzie problemu z wyliczeniem go. Wynosi równe zero. Ufam, że zauważyłeś iż zrzeknięcie się praw do Harry'ego będzie jedynie miłym dodatkiem, by nie zgłosić tej sprawy do Ministerstwa? Och, jestem ciekawa, czy Dorothy pracuje jeszcze w Proroku Codziennym!
- To jest jawny szantaż! - wykrzyknął Dumbledore, ale zamilknął pod naciskiem brązowego, wściekłego spojrzenia.
— Tak. Jeśli chce się wygrać z oszustem, trzeba stać się oszustem. Drogę wybierasz ty. — Mimo jego słów, zgromadzeni wiedzieli, że wiekowy czarodziej nie ma wyjścia. Rzuciła mu pergamin z deklaracją na biurko, a Albus niechętnie podpisał dokument, który sam się skopiował. Jedna część opadła na biurko, a druga zniknęła. Wtedy to właśnie zawiniątko poruszyło się, ukazując ciemną czuprynę małego chłopca.
- Ciociu, już jesteśmy w tym nowym domu? - spytał zaspanym głosikiem, przytulając się do ciepłego ciała.
- Już idziemy, kochanie. Ciocia chciała tylko zaprosić dawno niewidzianego przyjaciela na obiad w niedzielę. Wytrzymasz jeszcze chwilkę? - Pocałowała chłopca w czubek głowy. Pożegnała się ze wszystkimi, mrugając z rozbawieniem do Severusa, który przewrócił oczami. Gdy w gabinecie rozległ się trzask aportacji, westchnął cicho. Wcale nie musiał się odzywać, by doskonale wiedzieli, że tej niedzieli będzie jej gościem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro