Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟳: cała miłość syriusza blacka

Była niemalże północ, a w dwóch gabinetach w Ministerstwie ciągle paliło się światło - w biurze Barty'ego oraz jego sekretarki, która ze znudzeniem przeglądała ogromne księgi, szukając rozwiązania na problem, który tkwił w jej głowie już od bardzo dawna. Już od kilku lat myślała nad zaklęciem, które pomagałoby w odnajdywaniu dzieci z rodzin mugolskich: co roku do Hogwaru przybywało od czterdziestu, do sześćdziesięciu pięciu dzieci, a przecież ich było znacznie więcej - w większości wtrącanych do szpitali psychiatrycznych, ukrywających się, zgarnianych do cyrków i najróżniejszych przedstawień, aż do takich, którzy swój dar wykorzystywali jedynie na ulicy, aby wyżebrać (lub co gorsza ukraść) kilkanaście funtów dziennie. Chciała im pomóc, pokazać Hogwart od najmłodszych lat i sprawić, że magia stanie się dla nich życie, sposobem samym w sobie, a nie okrutną mocą, która odebrała im dziecięcą normalność, przez co zgorzknieli do końca. Jednak nic do tej pory nie znalazła, mimo iż jej poszukiwania trwały od początku grudnia. Dzisiejszego dnia miała na poszukiwania mnóstwo czasu, więc księgi były wraz z nią od samego rana, z małymi przerwami na robienie kawy, zapraszanie umówionych gości oraz wędrówki do innych departamentów i Ministra, któremu przy okazji przekazała serdeczne życzenia, jednocześnie otrzymując zaproszenie na kawę w drugi dzień świąt. Obiecała swojemu szefowi, że dzisiaj zostanie do końca, pod warunkiem, że nie będzie wzywana pomiędzy świętami, a sylwestrem, na co Crouch z uśmiechem się zgodził, przystając na tą małą propozycję wolnego. W pewnym sensie już dawno przestali być tylko pracownikami, a starli się... przyjaciółmi? Niby znali się zaledwie pół roku, a mężczyzna był od niej o wiele starszy, z wdzięcznością jednak przyjmowała jego rady dotyczące opieki nad maluchami. Wydawało jej się, że ich rozmowy przy kawie mają jakiś głębszy sens i nie są tylko żalami strapionych rodziców, których dzieci odrobinę rozbiegły się z odpowiednim przeznaczeniem. I nawet jeśli Harry'emu udało wyrwać się z tego piekła, w którego wsadził go poczciwy staruszek, tak mogła przypuszczać, że znajdzie się w nim ponownie, gdy nadejdzie wrzesień po jego jedenastych urodzinach. Jednak sytuacja juniora rodziny Crouch prezentowała się zgoła troszeczkę inaczej: siedział w Azkabanie, to fakt. I nawet jeśli współczucie Honore dla niego nie było zbyt wielkie - dzieciak po prostu zasłużył, aby się tam znaleźć - to jednak istniało, bo widziała po Syriuszu jak bardzo zniszczyła go więzienna cela i wpływ dementorów. W umyśle nazywała go biednym dzieciakiem, doskonale zdając sobie sprawę, że w istocie rzeczy jest jej rówieśnikiem, zaledwie o rok młodszym facetem i gdyby żył normalnym życiem, mógłby mieć rodzinę oraz dzieci, o jakich prawdopodobnie nigdy nie marzył. Pamiętała go z Hogwartu, był bardzo zdolny, nawet jak na Krukona. Przebiegły, szybko myślący - w jej pamięci o wiele bardziej zasługiwał na miano lisa, niż poczciwa, głupiutka Evans, która nie ogarnęła, że w piątej klasie Severus chciał ją tylko chronić, przez co śmiertelnie się na niego obraziła. I nawet nie miałaby za złe tego Snape'owi, gdyby nie fakt, że przez to zaczęła chodzić z jej bratem. Tylko tyle miała do całej akcji z nazywaniem Lily szlamą w piątej, a jej czwartej klasie. Dłoń zamigotała jej przed oczami, a ona gwałtownie odsunęła się, prawie przewracając się wraz z krzesłem. Jej szef zaśmiał się głośno, a towarzyszący mu Artur Weasley również nie powstrzymał cichego parsknięcia śmiechem.

- No pięknie. Taką czujną mam sekretarkę - dopowiedział rozbawiony, kierując te słowa bardziej do swojego gościa, niżeli do niej. Tym razem rudowłosy mężczyzna nie powstrzymał śmiechu, przez co jej twarz także się rozpromieniła. Wstała, zamykając wszystkie księgi i układając ją w zgrabną kupkę na skraju mebla, po czym stanęła twarzą w twarz z swoim szefem, który trzymał damski płaszcz. Po dżentelmeńsku pomógł jej go ubrać, jednocześnie prosząc, aby z Ministerstwa wyszli jego kominkiem. Pan Weasley pożegnał się pierwszy, po lekkim ukłonie zniknął w zielonych płomieniach. Potter stała niedaleko swojego szefa, gdy ten podawał jej małą wazę, która następnie wróciła do niego. - Honore, wszystkiego najlepszego z okazji świąt. Trzymaj się i do zobaczenia w nowym roku.

- Wzajemnie, Barty. Mam nadzieję, że w tym roku dopisze wam szczęście i gdy odwiedzicie syna, ten będzie o wiele bardziej rozmowny niż z twoich opowieści. - Smutny uśmiech rozświetlił ich twarze. Potarła dłonią jego ramię, a później weszła do kominka, rzucając proszek w dół i wykrzykując Dziurawy Kocioł. Zamrugała, gdy znalazła się w odpowiednim kominku. Rzuciła na siebie zaklęcie czyszczące, nie martwiąc się o podłogę. Gdyby tam trafiło jej zaklęcie, prawdopodobnie powstałoby kilkucentymetrowe wgłębienie, gdyż sprasowany przez lata brud i kurz stworzył warstwę ochronną, uniemożliwiającą zniszczenie marmurowej podłogi, która kiedyś się tu znajdowała. Tom bardzo zaniedbał to miejsce, które stworzyła jego żona, przez co z miłej i przytulnej miejscówki, stało się ono magiczną meliną, w której można było spotkać od czarnoksiężnika, przez wampira, na przemytniku kończąc. Do tej pory miała dreszcze, gdy przypominała sobie, że od siódmego roku życia miejsce to było Severusowi bliższe niż dom, w którym mieszkał jego wiecznie pijany ojciec. Wyszła z baru, kierując się do ciemnego zaułka po drugiej stronie ulicy. Stamtąd z cichym pyknięciem teleportując się do własnego przedpokoju, w którym już pachniało świętami. Woń gorącej czekolady, piernika i miodu była tą, którą od lat się rozkoszowała, chociaż to korzenne ciasteczka były tym, co bezpośrednio kojarzyło jej się z Bożym Narodzeniem. Pamiętała swoje zdziwienie w młodości, gdy okazało się, że czarodzieje wspólnie z mugolami obchodzą to święto. Matka wtedy opowiadała jej o niesamowitej czarownicy z Nazaretu, która była tak potężna, że nie bała się niczego, poza prawdą. Ponoć gdy zdradziła swojego męża, tak bardzo obawiała się przyznać do tego, że wymyśliła ową historyjkę, którą mugole znają jako Cud Narodzenia Pańskiego. Jej syn też był potężnym czarodziejem, który znał się na uzdrawianiu oraz eliksirach. W związku z tym małym żartem sprzed niemalże dwóch tysięcy lat, ludzie magiczni też mogą pozwolić sobie na obchodzenie tych świąt na równi z niemagicznymi. - Cześć, przepraszam, że musiałeś zająć się Harry'm.

Na kanapie w salonie leżał pogrążony w śnie Harry, który wtulony był w animagiczną postać Syriusza. Pies lekko zapiszczał, a ona kiwnęła głową, lewitując chłopca do łóżka. Znała rozkład tego pomieszczenia, jednak jej bratanek ciągle bardzo często budził się z powodu koszmarów o Dursley'ach, dlatego zapaliła małą lampkę w kształcie jelenia. Przykryła go kołdrą i ucałowała czoło.

- Dobranoc, skarbie - szepnęła jeszcze, zanim zamknęła za sobą drzwi. Gdy chciała się odwrócić, dosłownie wpadła na Syriusza, który tylko z sobie znanego powodu stał tuż za nią. Złapał ją, podnosząc do góry i śmiejąc się lekko. Zaraz jednak spoważniał, stawiając ją z powrotem na ziemi. - Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz, abym zawału dostała? - zaśmiała się, kierując się ku kanapie, zaraz jednak zorientowała się, że coś jest nie tak. Poklepała miejsce obok siebie, bojąc się tego, co zaraz usłyszy.

- Honore, słonko. Wiem, że całe życie byliśmy bardziej jak rodzeństwo, niż jak przyjaciele, ale ja już dłużej nie potrafię. Od piętnastego roku życia, praktycznie od momentu, gdy z wami mieszkałem, bolał mnie ten fakt. Nie chciałem, abyś nazywała mnie bratem, a gdy mówiłaś do mnie pieszczotliwie "kochanie" moje serce wznosiło się ponad chmury tylko po to, aby rozpaść się, gdy chwilę później tym samym zwrotem zwracałaś się do James'a, Pety'ego lub Remmy'ego. Przetrzymałem to jednak, mając nadzieję, że kiedyś spojrzysz na mnie inaczej. Ale jeśli ci tego nie powiem, ty nigdy nie ujrzysz prawdy. Kocham cię już tyle lat, że zaraz z rozpaczy rozsadzi mnie świadomość, że inny mężczyzna sypia w twojej sypialni, gdy mógłbym to być ja już od bardzo dawna. - Honore zamarła, śmiejąc się nerwowo, starając się patrzeć na wszystko, tylko nie na Syriusza. Nigdy nie przypuszczała, że ten bezczelny, odrobinę głupawy i żartujący ze wszystkiego facet, kocha ją tak długo. Że cierpliwie czekał na to, aż ona ujrzy jego prawdziwe uczucia, które do tej pory brała za przejaw braterskiej troski. Westchnęła głośno, wiedząc, że musi coś powiedzieć. To, że mówił o jej sypialni, znaczyło, że widział iż w szafie są półki, które nie są zajęte przez jej rzeczy, a w drugiej jej części wisi czarna, męska szata. Popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się smutno.

- Nie mogę odpowiedzieć na twoje uczucia, Syriuszu. Są to słowa, które z trudnością przechodzą mi przez gardło, ale nie chcę cię zranić. Od zawsze byłeś mi bratem i nie umiem zmienić tego myślenia, przepraszam. Prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie odpowiedzieć na twoje uczucia. - Zaplotła swoje włosy na palce, bojąc się, co powie Black. Mężczyzna mógł być całkiem spokojny, gdyby poprzestała na tej części, ale nie wątpiła, że będzie zazdrosny, gdy skończy mówić wszystko, co miała w planach. Zagryzła wargę, zaraz ją puszczając. Musiała się dostojnie prezentować, miała w końcu pracę, jaką miała. - Te rzeczy, które widziałeś w sypialni... Są to rzeczy faceta, którego lubię. On bardzo dba o mnie i o Harry'ego, jednak nie sypiamy ze sobą w kontekście seksualnym. Bardziej jako przyjaciele, którzy wiedzą, że w ich wieku ludzie biorą już śluby i mają dzieci, bardzo spragnieni tego, aby ktoś ich zwyczajnie przytulił i był blisko nich, gdy zajdzie taka potrzeba. Nie jesteśmy w żadnym związku i bardzo możliwe, że nigdy nie będziemy. On też ma już osobę, którą lubi. Poświęca się jednak na tyle, aby dać mi poczucie komfortu.

- Aha, czyli to dalej chodzi o tą samą osobę co zawsze! Ten pieprzony, tłustowłosy dupek. Jak ja go nie znoszę. Kiedyś też tylko on się liczył, on był najważniejszy! A teraz co? Nie tak dawno mówiłaś, że przez kilka lat nie odpowiadał na twoje listy! Wybaczyłaś mu?! - Krzyk ze strony Syriusza był tak nagły, że Honore aż podskoczyła na swoim miejscu. Spojrzała na niego karcącym wzrokiem, ale natychmiast zorientowała się, że na pokój Harry'ego jest stale nałożone zaklęcie wyciszające, tak na wszelki wypadek. Nie wiedziała co sobie wyobrażała, gdy to zrobiła, ale teraz była z tego niesamowicie dumna. Uniosła się z miejsca, patrząc na Blacka z nieokreślonym uczuciem. Nienawidziła go w tej chwili, że nie potrafił słuchać, gdy mówiła do niego ważne rzeczy, przez co wychodziły właśnie takie nieporozumienia. - Mówiłaś tysiące razy, że skończyłaś z tym zasranym Smarkerusem, a jednak! Nawet jeśli jesteś jednym z ważniejszych ludzi w tym kraju, on dalej jest najważniejszy! Mógłbym cię kochać, mógłbym ci dać ważne nazwisko, moje znajomości pozwoliłyby ci objąć wysokie stanowisko, zamiast bycie jakąś pieprzoną sekretarką, a mimo to, dalej wolisz jego?! Nietoperza z lochów, który gdzieś ma twoje potrzeby? Pewnie myśli tylko o tym, jak zabić Harry'ego, bo jest synem James'a. Śmierciożerca, tfu! Co on dla ciebie zrobił?! Co on dla ciebie zrobił, czego ja nie mogę?! - Mężczyzna splunął, po czym skierował się ku wyjściu. Złapała go za przedramię, szarpiąc mocno, aby odwrócił się w jej stronę.

- Tak, jest najważniejszy. Znam go pieprzone piętnaście lat, ten mężczyzna chronił mnie, dla mnie stał się sługą Sam-Wiesz-Kogo i na kolanach błagał Albusa, aby oddalił mnie od całej wojny. To dzięki niemu byłam bezpieczna, nie dzięki tobie. Ty za to wolałeś wplątywać mnie w Zakon Feniksa, powierzać mi tajne informacje i inne równie niebezpieczne rzeczy, na które nie byłam gotowa! A co do skończenia z kimkolwiek, to w tej chwili bardziej mam na myśli ciebie niż jego! Gdy opowiadałeś mi swoją historię, słuchałam cię uważnie, a gdy ja opowiadałam ci moją, cały czas ziewałeś, a w połowie rozmowy zasnąłeś. Nic dziwnego, że nie wiesz nic o teraźniejszej relacji mojej i Severusa! O tym, jak Harry go uwielbia! A teraz wyjdź! - Syriusz z hukiem opuścił jej mieszkanie, a ona zamknęła drzwi, oddychając głęboko. Takie kłótnie nie były dla niej nowością, w ciągu siedmiu lat w Hogwarcie stoczyła ich więcej niż mnóstwo, one jednak dalej bolały i zostawiały piętno na niej. Z szklącymi się oczami weszła do sypialni. Zamarła w progu, dostrzegając Snape'a siedzącego na skraju łóżka, odchylonego lekko do tyłu i opartego na dłoniach. Przypatrywał się czarnemu baldachimowi z tiulu, który raz po raz rozbłyskiwał blaskiem kryształków, które zostały w niego wszyte. Podobny miała już od czasów nastoletnich, dlatego tak ciężko było się jej z nim rozstać. Jak małe dziecko stanęła naprzeciwko niego, przypatrując się i bojąc się tego, co powie. Na pewno słyszał tą wymianę zdań. - Dużo słyszałeś? - Odważyła się w końcu, wierząc, że po tym nie wyjdzie i nie zostawi jej samej. Wzruszył ramionami.

- Mniej więcej od pieprzonego, tłustowłosego dupka. - Zamarła, ale później zrobiła krok do przodu i następny, aż w końcu usiadła mu na kolanach, przodem do niego, wtulając twarz w jego ramię. Nie było to najwygodniejsze, gdyż ciągle zsuwała się w dół, ale objęła go mocniej, chcąc pokazać mu, że jej słowa były szczere i nigdy w nie nie zwątpiła. Rozpłakała się już na dobre, gdy jego nogi w kolanach ugięły się pozwalając jej stabilnie siedzieć, a mocne ramiona objęły ją w talii. Siedziała tak dłuższą chwilę, płacząc mu w ramię, a on delikatnie głaskał ją po plecach, szepcząc uspokajające słowa, dokładnie jak wtedy, gdy okazało się, że jej matka zmarła. Wtedy też była tak zniewalająco krucha i delikatna. Jak nie ona.

- Przepraszam za niego, Severusie. Wcale nie masz tłustych włosów, nie słuchaj go. - Powiedziała odrobinę żartobliwym tonem, gdy zszedł z niej okropny humor. Jakby na dowód swoich słów, jej palce delikatnie zaczęły masować tył jego głowy, a on powstrzymał się od lekkiego mruknięcia z aprobaty. Uwielbiał, gdy ktoś to robił.

- Wiem, jakieś pół godziny temu je umyłem. - Odpowiedział w końcu, na co Honore wybuchnęła śmiechem. Drugi kryzys małej rodziny Potterów odszedł w zapomnienie znacznie szybciej niż pierwszy, tym razem także dzięki Severusowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro