W końcu wszyscy zginą - 77.79
Nika dostała pokój dwuosobowy, który znajdował się obok chłopaków. Ciekawostką było to, że dziewczyny miały numer 79, a Felix, Net oraz inni - numer 77. Nigdzie na piętrze nie znaleźli numeru 78.
Współlokatorka - Kinga Matejko była szczupłą dziewczyną o myszowatych włosach. O rok starsza od Niki szesnastolatka chodziła na profil biologiczno-chemiczny do jakiegoś renomowanego liceum i przywiozła ze sobą kilka bardzo ciekawych książek, które rudowłosa zaczęła szybko pochłaniać. Nie była dobra z chemii, może ze względu na Próbówkę, ale nigdy nie zaszkodziło się podszkolić. Zwłaszcza, gdy po rozpakowaniu się nie miała nic więcej ciekawego do roboty. Zanurzona w niezrozumiałej lekturze, spędziła tak czas do wieczora.
Powoli zbliżała się godzina kolacji, więc lokatorzy drugiego piętra postanowili zejść na dół. Chcieli zająć wcześniej stoliki, żeby nie musieć długo czekać na posiłek. Olaf, Jacek i Kinga mieli przyjść później, a Felix, Net i Nika zeszli od razu na dół zwiedzając po drodze parter. Przeszli do świetlicy w poszukiwaniu piłkarzyków lub podobnych rozrywek. Nie zawiedli się. Na środku dużego białego pokoju z poustawianymi pod ścianami ławkami stał cymbergaj, bilard i upragnione piłkarzyki. Chłopcy od razu podbiegli do tych trzecich zajmując miejsca naprzeciwko siebie. Radość ustąpiła, kiedy okazało się, że trzeba wrzucić monetę.
- Co oni do kurły jędzy zrobili!? - wykrzyknął sfrustrowany.
- A nie mówi się do nędzy? - zapytała z figlarnym uśmiechem Nika.
- Nie ważne - mruknął i zrezygnowany usiadł na ławce w kącie.
- Wydaje mi się, że mogę to załatwić - powiedział Felix, wyjmując z kieszeni multitoola. Zaczął nim coś majstrować przy klapce.
Jego niekonwencjonalna metoda szybko okazała się skuteczna, bo po paru chwilach przekręcania, wciskania i, Bóg wie co on jeszcze tam robił, mechanizm ustąpił, a z boku stołu wypadła biała piłka.
- Sukces - oznajmił Felix. - Teraz możesz grać ile dusza zapragnie. - Rzucił Netowi piłeczkę. Rozegrali kilka ekscytujących rund po czym postanowili wreszcie pójść na kolację. Wyszli ze świetlicy i podeszli do recepcji zapytać się, kiedy przyjdzie kolej na posiłek ich grupy. Przywitała ich młoda brunetka.
- Za pięć minut możecie iść na stołówkę. - Nerwowo potarła szyję. - Wasza grupa przyjechała z Warszawy?
Net przytaknął, a kobieta wyciągnęła zza lady czarną kopertę.
- K-ktoś wcześniej przyszedł i kazał to przekazać... - delikatnie się jąkając, podała im pakunek. - Nie znam adresata wiem tylko, że miałam to dać waszej grupie. W znaczeniu jakimś p-pierwszym lepszym dzieciakom od was... Już za d-dużo powiedziałam, nie mówcie nikomu o t-tym. - Kobieta wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną niż wcześniej. - C-coś jeszcze?
- Nie...
- Tak - odparł stanowczo Felix. - Wie może pani, dlaczego nie zobaczyliśmy nikogo na mieście? Czy tu po prostu wszyscy kończą pracę wcześniej? O godzinie szesnastej powinny być jakieś korki, nawet małe, a tu nic. Wie pani, o co chodzi?
Teraz recepcjonistka zrobiła się cała czerwona i zaczęła wycierać mokre dłonie o eleganckie spodnie od uniformu. Po paru chwilach lekko się uspokoiła i rozejrzała się wokoło, jakby to co miała za chwilę powiedzieć było wiedzą niebezpieczną i nieprzeznaczoną dla osób postronnych. Nachyliła się lekko do przyjaciół tak, że mogli oni wyczuć jej delikatne różane perfumy.
- Nauczyciele by wam tego nie powiedzieli, mogli byście się przestraszyć. Na pewno chcecie się tego dowiedzieć?
Przyjaciele zgodnie pokiwali głowami.
- W-w mieście ostatnio znikają l-ludzie. Nie tak n-normalnie, nie u-uciekają od rodziny, znajomych. Po prostu się r-rozpływają, a policja nic z tym nie umie zrobić. Najgorsze jest to - zaczęła mówić jeszcze ciszej i jeszcze bardziej się jąkając - że niektórzy nie w-wracają wcale l-lub wracają... martwi. O-ostatnio zniknął m-mój sąsiad. Szukali go t-tydzień, a p-później znaleźli ciało p-powieszone n-na pomniku przed r-ratuszem. K-ktoś napisał cz-czerwonym spreyem "W końcu wszyscy zginą". - Kobiecie delikatnie załamał się głos.
- Jak pani nie chce, to niech nie mówi - powiedziała łagodnie Nika. Zaczynało jej być szkoda kobiety, niepotrzebnie tak Felix na nią naskoczył.
- Nie, m-młodzi zasługują n-na wiedzę. Nie piszą o t-tym w gazetach, czy gdzieś i-indziej, z-zabronili. Zrobiono t-też godzinę p-policyjną, ale wszyscy i t-tak boją się wychodzić z d-domów.
Wtedy na korytarz wszedł jeden z nowo poznanych opiekunów. Wcześniej okazało się, że oprócz pana Tomasza i pani Marioli będzie się opiekował nimi również pan Zygmunt. Starszy pan podobny do Stokrotki, ale z o wiele lepszym stylem i formą do chodzenia po górach właśnie podszedł do recepcji.
- Dzień dobry, pani Elżbieto - oparł się o ladę. - Co dziś mamy na kolację?
- Nie wiem, p-proszę pana. - Recepcjonistka nie wiedzieć czemu spuściła głowę.
- Och, no jak to tak, Elżbieto. - Opiekun patrzył na kobietę z wywyższeniem, ale i rozbawieniem. Wtedy do przyjaciół dotarło, że pracownica się wcześniej zarumieniła. Nie wiedząc co tu właściwie miało miejsce, pośpiesznie się pożegnali i przeszli do stołówki. Koperty postanowili nie otwierać, zostawili ją w pokoju chłopaków.
Recepcjonistka miała rację. Po zjedzonej kolacji nauczyciele przedstawili dokładny grafik na jutro i poinformowali o zakazie wychodzenia poza hotel po osiemnastej. Mimo, iż rozległy się głośne pomruki oznaczające protesty to nikt nie zniósł tej niewygodnej zasady. Jedynym odstępstwem miało być wyjście na otwartą imprezę za kilka dni. Co do planów na kolejny dzień zapowiadało się bardzo dobrze. Po śniadaniu wyruszali na Śnieżkę do stacji meteorologicznej, gdzie mieli mieć warsztaty i zjeść obiad. Później odwiedzą muzeum klocków, a wieczorem zapowiedziane było ognisko. Wszystkim takie plany bardzo się podobały, tylko rudowłosa nie była w humorze. Miała przeczucie, które uparcie utwierdzało ją w przekonaniu, że coś tu jest nie w porządku. Oj, ale to bardzo nie w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro