Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Drzwi z numerem 82

Humanoidalne, półprzezroczyste postacie przemykały po korytarzu niczym cienie. Jedynym zakłóceniem tego obrazu był wychudzony chłopak o rudych włosach kuśtykający pośród nich. Przetrzymywali go już ponad dwa miesiące, nie przypominał już tej samej osoby co kiedyś. Nie karmili go dobrze, więc szybko stracił na wadze. Włosy mu urosły, sięgały teraz za ucho i wpadały do oczu przy każdym kroku. Na łuku brwiowym miał zasklepioną ranę, której nabawił się podczas pierwszej i zarazem ostatniej próby ucieczki.

Zaprowadzono go pod te same drzwi, co każdego dnia i o tej samej godzinie, co zawsze. Wiedział, co teraz nastąpi. Będą na nim eksperymentować lub torturować, z zależności na co mają aktualnie ochotę. Na szczęście jeszcze nie pomyśleli o tym, aby wysłać go przez okrąg - postrach wszystkich więźniów.

Jak na razie poznał ich niewielu, ale wszyscy byli tu zdecydowanie dłużej od niego. Najbardziej w pamięć zapadł mu mężczyzna w średnim wieku o pseudonimie Mordka. Nikomu nie podał swojego imienia, choć niektórzy podejrzewali, że mógł go po prostu zapomnieć. Czasami zdarzało mu się nie pamiętać drobiazgów, ale wątpliwości rozwiewał swoimi historiami. Jedną z nich Mordka opowiedział mu kiedy siedzieli razem w celi. Chłopak przywykł już, że nie gościł w jednym miejscu dość długo.

Okrąg był wynalazkiem podobno dość skomplikowanym. Kilka pierścieni złączonych w jeden, po którym przeskakiwały iskrzące się wyładowania. Mało kto wiedział, jak dokładnie działał. Tego dnia, jak mówił, razem z nim miało przez pierścień przejść jeszcze kilku więźniów, jednym z nich był jego serdeczny kumpel. Obaj się wahali, ponieważ znali się na technice i wiedzieli, że urządzenie nie działało prawidłowo. Pozostali również mieli wątpliwości, jednak ich nie słuchano.

Pierwszą wrzucono do Okręgu awanturniczą kobietę. Przeszła przez urządzenie, zniknęła i nigdy nie wróciła. Podejrzewali, że zginęła - można było tak sądzić po wielu nerwowych rozmowach naukowców pracujących przy wynalazku. Lecz najgorsze dopiero miało nadejść.

Po kobiecie przeszły inne osoby, które również zostały wessane bezpowrotnie. Kiedy przyszła kolej na kolegą Mordki maszyna zaczęła pracować na wyższych obrotach, jakby wołała go do siebie. Przeszedł przez pierścień, ale w tym momencie zaczęło dziać się coś złego. Iskry z bladoniebieskiego stały się różowofioletowe i bardziej agresywnie uderzały o obręcz.

Wtedy świeża krew zrosiła zebranych, dym uniósł się po pomieszczeniu, a na podłodze leżało zwęglone ciało, nieprzypominające już osoby, która przed chwilą miała przejść przez wynalazek. Ten przestał pracować i zapłoną jaskrawym ogniem.

Dalej Mordka pamiętał wszystko, jak przez mgłę. Zanieśli gdzieś jego kolegę, a jemu samemu próbowali wymazać pamięć, co - jak widać - nie wyszło dość spektakularnie.

Rudzielec doszedł do grubych stalowych drzwi, ale poczuł popędzające dźgnięcie bronią w żebra.

- Czyli tym razem idę gdzieś indziej? - zastanawiał się.

Doszli do końca korytarza i wezwali windę.

- Tu chyba jeszcze nie byłem - pomyślał ponuro.

Dojechali na parter budynku i ich oczom ukazał się... hol w pełni funkcjonującego szpitala. Postacie na chwilę stały się lekarzami, a ich broń zamieniła się w karty medyczne. Każdy, kto przechodził obok mógł nabrać się na iluzje, ale Rudzielec stojący bardzo blisko swoich oprawców widział ich poświatę prawdziwej postaci.

Poczuł kolejne dźgniecie w żebra i wyszedł z windy.

Pokierowano go do kolejnej, znajdującej się dokładnie na przeciwko.

- Może powinienem uciec? Mam teraz niepowtarzalną szansę! - przyszła mu do głowy radosna myśl.

- Nawet nie próbuj! - ostrzegł go jakiś niski głos w głowie.

Chłopak obrócił się gwałtownie, choć może nazbyt, i ujrzał przezroczystego lekarza sterczącego mu nad uchem.

- Słyszą moje myśli? - Ogarnęła go trwoga.

- A jakżeby inaczej - poinformował zirytowany głos i już więcej, do dojechania windą do celu, Rudzielec go nie słyszał.

Wysiedli na najwyższym piętrze szpitala, a towarzysze od razu przemienili się w swoje prawdziwe formy. Po skośnych ścianach można było poznać, że znajdują się na strychu. W dusznym powietrzu unosił się zapach stęchlizny, a ciemny korytarz, którego koniec ginął w ciemnościach budził niepokój.

Wyszli z windy na brudną wykładzinę.

Na każdej ścianie w kolorze brudnej bieli znajdowało się kilkoro drzwi. Nad każdymi znajdowała się ledwo żarząca świetlówka. Żadnego okna nie było widać chyba, że zostało ukryte w jednym z pomieszczeń. Doszli do drzwi z numerem 82. Było to jedyne oznakowane wejście, pozostałe nie miały numerów.

Czekali chwilę przed pokojem, aż w końcu jedna z postaci uchyliła drzwi, za którymi znajdowało się ciemne biuro. Od wejścia dopadł chłopaka duszący zapach egzotycznego dymu. Na fotelu równie czarnym, co jej charakter, siedziała pewna osoba. Była odwrócona tyłem, więc nie można było dostrzec jej twarzy. Drzwi z głuchym łoskotem się zamknęły, towarzysze chłopaka zostali za nimi. Cisza jaka nastała w pomieszczeniu była tak ciężka, że wiele osób ugięłoby się pod jej ciężarem.

- Kim jesteś? - Rudzielec, mimo iż formalnie był już dorosły z trudem zdobył się na odwagę wypowiedzenia choćby jednego słowa.

Fotel się obrócił ukazując ciemnoskórego, łysego mężczyznę palącego cygaro.

- Spotkaliśmy się już wcześniej kilka razy, ale ty pewnie tego nie pamiętasz. - Facet wypuścił dym przez usta. - Nazywam się Morten.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro