Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Felerny lot

Obudził się. Leżał na zaskakująco miękkiej pościeli, jakby chmurze. Powoli zaczął otwierać oczy. Ku jego zdziwieniu leżał na owym podniebnym wędrowcu. Tylko jak? Przecież to niemożliwe. Rozejrzał się dookoła. Całe pomieszczenie było z białych obłoków, zazwyczaj spotykanych na niebie. Łóżko, na którym leżał, mały stoliczek nieopodal, fotel, a nawet ściany i sufit.
Mężczyzna zmienił pozycję na siedzącą i zaczął szperać w pamięci, starając przypomnieć sobie co się stało. No tak! Leciał samolotem z żoną i córką. Tylko... gdzie one teraz są? Dotarła do niego pewna myśl, uderzając prosto w jego serce i mózg, niczym grom z jasnego nieba. Co, jeśli się rozbili? Ostatnie co pamięta to... głośny huk i... krzyki. Nie... Szybko stanął na równe nogi i zapragnął wyjść, znaleźć się na zewnątrz, lecz nie było tu drzwi, ani tym bardziej okien. Wolno podszedł do najbliższej ściany i wyciągnął rękę w jej stronę. Kończyna przeszła na wylot, znikając po drugiej stronie. Postanowił pójść w jej ślady i już po chwili stał na ulicy z chmur, gdzie krzątali się mieszkańcy ,,miasta". Zaniepokoiło go jedno. Wszyscy byli jakby zrobieni z mgły. Trochę niewyraźni, niczym widma.
Poczuł zimną dłoń na ramieniu. W oka mgnieniu odwrócił się i stanął jak wyryty. To, co zobaczył chwyciło go za organ, którego czasami nie chciał mieć. Przed nim stała ona, jego ukochana i ich kilkuletnia córeczka. Obie prawie niczym nie różniły się od przechodniów.

– Skarbie, wreszcie się obudziłeś! – pisnęła szczęśliwa kobieta zbliżając się, a dziecko trzymane na rękach uśmiechnęło się promiennie.

– Ale... Co... Co się stało? – wydukał zaskoczony i wyraźnie zagubiony w zaistniałej sytuacji.

– Nie pamiętasz? Samolot został zestrzelony, ale my żyjemy. Dołącz do nas, to nie boli. – namawiała. Chciała jego szczęścia. Ich szczęścia.

– Nie możemy wrócić na ziemię? – zapytał. Na myśl, że już nigdy nie zobaczy rodziny, łzy zaczęły napływać mu do oczu, ale z całych sił nie pozwalał im wypłynąć. Serce, zamilcz!

– Nie płacz, tatusiu. Tu będzie nam lepiej. Zobaczysz kogo będziesz chciał i kiedy będziesz chciał! – pocieszała dziewczynka. – Tu niczego już nam nie zabraknie! Zobacz, to wszystko można zjeść! – dodała radośnie, machając rączką wte i wewte. Ma trochę racji...
Zapadła cisza, w trakcie której w jego głowie panowała istna zawierucha, choć nie dało się tego po nim poznać.

– Co zrobić, żeby do was dołączyć? – zapytał po chwili namysłu pewien decyzji, jaką podjął. Tam, na Ziemi, ledwo wiązali koniec z końcem, a teraz? Wszystko zmieni się na lepsze. To ich, prawdopodobnie jedyna, szansa na szczęśliwe życie. Bez trosk, bez okropnej świadomości, że zabraknie im chociażby na coś tak elementarnego jak chleb.

– Podaj mi rękę i zamknij oczy. To zajmie dosłownie chwilkę. – powiedziała spokojnie matka dziewczynki, pozwalając uśmiechowi po raz kolejny wpłynąć na jej przeraźliwie białą twarz. Mężczyzna posłusznie wykonał jej polecenie i tak, jak zapewniała go małżonka, nie czuł jakiegokolwiek bólu. Kiedy już otworzył oczy, nie posiadał ciała z krwi i kości, a z gęstej mgły. Poczuł się niebywale lekki. Kilka sekund później wręcz leciał. Dołączyła do niego żona wraz z córką i zaczęły go prowadzić w im znane miejsce. Lecieli nad średniej wielkości domkami. Każdy mijany przechodzień znajdował ździebko czasu, by pomachać nowoprzybyłym na dzień dobry. To było niesłychane i niespodziewane w normalnym, dzisiejszym świecie. Tu wszystko było zupełnie inaczej.
Dotarcie na ,,polanę" za miastem zajęło im zaledwie kilka minut lotu. Poza krawędzią, gdzie podniebni wędrowcy mieli swój kres, można było zobaczyć Ziemię, a nad nią odbywał się właśnie spektakl. Słońce chyliło się ku horyzontowi, aby się za nim skryć, a mieszkańcy przemierzali niebo, wykonując rozmaite akrobacje. W świetle zachodzącego słońca przybierali złote barwy, niczym podniebni tancerze. Całość wyglądała magicznie, można by rzec.
Następnie nastał czas kolacji. Mężczyzna pierwszy raz spróbował chmury, która bardzo mu posmakowała. Mógłby tylko to jeść do końca swego nowego życia.

Minął miesiąc, a nic nie uległo zmianie. Dalej był szczęśliwy. Każdy napotykamy na drodze wykazywał chęć pomocy, nawet w małych, nieznacznych pracach. Niby miasto jak miasto, ale dzięki mieszkającym tu niesamowitym istotom było jedyne w swoim rodzaju. Żaden człowiek nie wie, gdzie ono jest, gdyż niemal cały czas się przemieszcza. Jednak mimo to czasami można je zobaczyć. Wszyscy żyjący w nim, pozostają tam równe stulecie, nie ważne ile mieli lat, gdy trafili w to cudowne miejsce. Każdy ma swoją historię, aczkolwiek z nikim się nią nie dzieli, ponieważ ta jest zbyt długa do opowiedzenia, a tu nikt nie ma zamiaru tracić na to czasu. Pewne zaś jest jedno, nie ważne ile przeszedł i co zrobił, dostał drugą szansę. Życie, w trakcie którego może zwiedzić cały świat. Być tam, gdzie nigdy nie mógł, a nawet jeszcze raz zobaczyć rodzinę. Na terenie miasta można wszystko, lecz panują pokój i zgoda. Wszyscy są ze sobą za pan brat. Nikt nie czyni zła. Po prostu, jest to miejsce idealne, pełne dobrych istot, właściwie, duszy ludzi, od teraz mających dom w chmurach.
Jeśli kiedyś, lecąc samolotem, zobaczysz postać z chmur, pamiętaj, to dobry wędrowiec i szczęśliwa dusza ludzka, spełniająca swoje marzenia. Wypełniająca kolejne punkty listy, stworzonej dużo wcześniej. Za czasów, gdy jeszcze miała inne ciało, inny świat, a których nigdy nie miała okazji zrealizować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro