IIa
Sklepik szefa był malutki. Miał jasnożółte ściany i ciemnodębowe półki. Było tu wszystko, napoje w szklanych butelkach i inne produkty spożywcze, narzędzia, ozdoby, obok kasy stała szafeczka z nasionami i sadzonkami, a za ladą papierosy i alkohol.
Od Kici dostała zielony fartuszek i szarą bluzę, które miała nosić. Nawet wygodne, polubiła je od razu.
Od godziny nie było tu nikogo, jedynie od czasu do czasu ktoś pomachał jej przez szybę. Włączyła na telefonie ulubione piosenki i zmniejszyła poziom głośności.
Zadzwonił mały, złoty dzwoneczek.
Do sklepu wchodzi mężczyzna w czarnej kurtce, rękawicach bez palców i słuchawkach.
Bohater.
Rozgląda się chwilę po sklepie, po czym podchodzi do półki z napojami.
[TI] patrzy i nie dowierza. Chwilę zajęło jej otrząśnięcie się z szoku.
Poznała go od razu.
Przecież to Denki.
- Psze pani, te zielone to z cukrem?
- Ta.
Skrzywił się i zaczął szukać dalej.
Kto by pomyślał, że na takim zadupiu spotka właśnie kogoś takiego. Już mniejsza, że wcale jej się to nie podobało, jakie szczęście musi mieć do takich akcji? Najpierw ojciec, teraz Chargebolt.
- A które są bez... Niczego?
- Chyba tylko woda destylowana - uśmiechnęła się. Czyżby Kaminari nadal był debilem?
- To poproszę - tak, dalej był.
- Wody destylowanej się nie pije.
- Co? Czemu? Woda której się nie pije? Kto to wymyślił?
- A używasz tego samego oleju do samochodu i smażenia?
- No nie... - skwasil minę, i wybrał jakiś sok, który niby był w 99% naturalny - Ile się należy?
- Osiemdziesiąt.
- Przepraszam, ale czy ja pani skądś nie znam? - zamarła. No nie, nie ma opcji by ją poznał, czemu ten dzień był taki beznadziejny?
- Nie wiem, możliwe, ale pewnie...- ugryzła się język, przecież nie powie organom ścigania, że jest z innej prefektury.
- Pewnie znamy? Tak myślisz? Jak się nazywasz?
- Nie, to nie to miałam na -
- Ja jestem Kaminari Denki, kojarzy pani? Kojarzy? - spojrzała na mężczyznę skołowana, zmieszana takim obrotem spraw. Denki wydawał się świdrować ją wzrokiem, jakby domyślając się już całej prawdy. Nagle otworzył szeroko oczy, i złapał dziewczynę za podbródek - ... [TN]?
Ma ją.
Skinęła lekko głową, tracąc całą wolę walki i pragnienie ucieczki. Chciała zakopać się pod ziemię. Że też musiał ją zapamiętać.
- [TI]! Przecież ja cię kilka lat nie widziałem! Co u ciebie, dlaczego tak zniknęłaś?
- Kwestia kilku czynników, długo by było opowiadać - odpowiedziała, ignorując pierwsze pytanie. Denki się chyba nie przejął tym zbytnio, i podjął rozmowę od nowa, nawijając co działo się w jego życiu przez ostatni czas.
Nawet nie wiedziała, że za tym tęskniła. Po incydencie straciła wszystko, przyjaciół i rodzinę, wmawiając sobie, że tak będzie lepiej, że woli być samotna. Gówno prawda, tęskniła za życiem towarzyskim. Wszystkie kochanki i kochankowie, z jakimi była, nie nadrabiali jej tego ani odrobinę.
- Swoją drogą, to Bakugō, jak zniknęłaś, się chyba trochę załamał. Chyba trochę przez ciebie rzucił szkołę bohatera.
Słysząc o blondynie, zakuło ją w sercu i zaszczypał znaczek na jej szyji. Bądź co bądź nadal była jego Luną. Czuła do niego pewnego rodzaju przywiązanie.
- Rzucił szkołę, co z nim?
- Został detektywem, i się nawet jakoś dogadał z Midoriyą, uwierzyłabyś? Podobno dobrze mu idzie z tym biznesem, nie wiem, nie dopytywałem.
- Jesteście dalej w kontakcie?
- No, widujemy się często.
Już miała o coś zapytać, gdy do sklepu weszła siwiejącą kobieta, gdzieś tak po 40-stce.
- Wybacz Denki, ale pracuję. Pogadamy kiedy indziej, dobrze?
- Czekaj, daj kartkę.
Zmarszczyła brwi i wyrwała jedna z zeszytu spod lady. Obserwowała jak bohater rozrywa ją na pół, bierze długopis z biurka i coś zapisuje. Dał jej pisadlo i powiedział : numer.
Rozumiejąc przekaz zrobiła to samo co Denki, dorysowujac do tego uśmiechnięta buźkę.
- Zdzwonimy się, lecę, pa!
- Pa, Denki.
- Pani chłopak? - zapytała pani przy ladzie, stojąca z kilkoma paczkami podpasek w rękach, na co [O] się o mało nie zakrztusiła.
- Nie, nie! Stary przyjaciel!
***
- Ale przeżył? - Brązowooka wcisnęła w siebie kolejną kluseczkę.
Najchętniej wyrwałby jej te pałeczki i wsadził gdzie świat nie widzi. Zawsze narzeka na swoją wagę i dietę, a teraz siedzi jak gdyby nigdy nic wsuwając 3 porcję obiadu.
- Niestety, zginął na miejscu... - twarz zielonowłosego skrzywiła się na wspomnienie martwej sylwetki złoczyńcy. Nienawidził gdy tak to się kończyło, i choć to już kolejny rok, to ciągle nie mógł się z tym pogodzić. Nie dorósł do tego.
Przewrócił oczami zniesmaczony i zamieszał w swojej porcji. Dlaczego muszą mówić o trupach przy jedzeniu?
- Wszystko okay Kacchan? - dwie pary oczu skupiły na nim swój wzrok. Bakugō zauważył, że wyglądają niemal identycznie. Mimo że są już dorośli, wciąż mają pyzate twarze i duże oczy z wręcz dziecinnymi iskierkami w nich. Pasowali do siebie idealnie.
Poczuł nieprzyjemny uścisk w okolicy serca. Oni też mogli do siebie pasować.
- E, no. Będę się zbierał, smacznego - podniósł się z krzesła, zabierając marynarkę.
- Huh? Już idziesz? - ignorując pytanie dziewczyny, opuścił restaurację.
Żałował, że nie usunął oznaczenia. Przypominało o sobie, ściskało jego klatkę piersiową i nie pozwalało zapomnieć o łzach dziewczyny, w której się zauroczył. Teraz dziewczyny nie ma, jest poza jego zasięgiem. Wpadła w jego życie, namieszała w nim i odeszła.
A on tęsknił, mimo, że niewiele między nimi było. Nie zdążył jej przeprosić, nie zdążył powiedzieć jej że jest piękna, tyle rzeczy zrobić nie zdążył... Błagał kogoś tam na górze, aby, jeśli istnieje, pozwolił mu zobaczyć się z [TI] jeszcze raz.
Stanął przed swoim domem. Od rodziców ostatecznie wyprowadził się niedawno, matka wbrew oczekiwaniom nie chciała go wypuścić z rodzinnego gniazdka.
Mała willa od zawsze wydawała mu się zimna. Urządzona minimalistycznie, miała niewielki ogródek z równo przyciętą trawą. Nie kwitły tam żadne kwiaty, nie było oczka wodnego, ani drzew, tylko trawa i wysoki żywopłot.
Najpierw mu się podobała, pokazywała, że właściciel jest stanowczy i ma chłodne uosobienie. Z czasem jednak zaczął się czuć nieswojo. Chłód był... Osobliwy. Czuł się obco we własnym domu.
Odwiesił marynarkę i odłożył buty do niziutkiej, czarnej komody. Jeszcze trochę popracuje, i zatrudni jakiegoś dobrego architekta, który tchnie życie i kolory w ten zimny budynek.
***
- Nosz... pieprzony korek.
- Zluzuj stary, mamy cały dzień
- Nazwij mnie "stary" jeszcze raz a wsadzę ci te okularki w dupę - Denki zachichotał, ciągle bawiły go takie odzywki. A jeszcze śmieszniejszym wydawał mu się wkurwiony Katsuki. Zawiesił gogle na szyi, nie chcąc jeszcze bardziej denerwować kierowcy - Tak właściwie to co znaleźli?
Bakugō naciska na pedał gazu, wyprzedzając trzy samochody. Zacisnął ręce na kierownicy i ostro zahamował.
I po kij się tak śpieszy? O mało wypadku by nie spowodował.
- Nie wiem, Chargebolt, nie wiem. Zadzwonili rano, że coś znaleźli i coś ustalili, a co, to już zapomnieli dodać - Czerwonooki spojrzał cierpiętniczo na sygnalizację świetlną nad jego głową. Czerwone.
- Wyśmienicie... - Kaminari usadowił się wygodniej na fotelu - O! Wiesz z kim się ostatnio spotkałem?
- Nie, ale zapewne mnie oświecisz - Bakugō przewrócił oczami. Kiedy kurwa wyjadą z tego korku?
- Z TI! Spotkaliśmy si ę j a k b y ł....
Nie docierało do niego już żadne inne słowo. Czas dla niego w tej chwili się zatrzymał. TI. Jego TI! Nogi zrobiły mu się jak z waty i poczuł dziwny skręt w żołądku. Puścił kierownicę i z oczami pełnymi nadziei spojrzał na kolegę.
- Masz jej numer?
***
Rzuciła walizkę na podłogę. W promieniach słonecznych, wdzierających się do pomieszczenia przez okno zauważyła unoszące się drobinki kurzu. Wróciła na "stare śmieci", jak to mówią. Nie spodziewała się, że tu jeszcze wróci. Pokoik znajdował się w knajpie, niedaleko centrum jej rodzimej prefektury. Wcześniej wynajmowała go przez miesiąc, potem, gdy zaczęła dostawać poważniejsze zlecenia, wracała tu na dzień czy dwa. Ale z tym koniec.
Gdy Taiyō dowiedział się o jej spotkaniu z Chargeboltem, wściekł się. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie wiedziała, że on tam będzie. Zmartwiony o przyszłość swoją i dziewczyny, wywalił ją. Dał jej trochę kasy w łapę i kazał się spakować i więcej mu na oczy nie pokazywać. Nie znała go z tej strony. Na dobrą sprawę w ogóle go nie znała.
Usiadła na walizce. Świat walił się już po raz kolejny w jej krótkim życiu. Co ona ma zrobić dalej?
Straciła jedyne źródło dochodu. Jest bez kasy i bez pracy. Zresztą kto ją teraz przyjmie? Nie skończyła nawet liceum!
Załamana rzuciła się na łóżko, którego sprężyny zaskrzypiały nieprzyjemnie. W jej głowie kołatały się myśli, które chciała uporządkować. Musi być teraz rozważna.
Teraz zacznie nowe życie. Nowe, z każdym tego słowa synonimem czy skojarzeniem. Nowe, czyli normalne. Nie... To nie będzie nowe życie. Będzie pracować po godzinach za najniższą krajową, wynajmując mały i zimny pokoik i zasypiać każdej nocy w obawie, czy jutro nie złapie jej policja. To nie jest życie, to jest męka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro