75
Cześć misiki <3 uwielbiam zapominać w niedzielę o bożym świecie dlatego też zapomniałam o wstawieniu rozdziału hah.
Śnieżek spadł, przygotowuję się do osiemnastki, w sumie takie nudy. Mam lekki zjazd psychiczny, ale mam nadzieję, że to tylko chwilowe sezonowe przygnębienie. Powoli kompletuję rzeczy potrzebne do otworzenia własnego sklepu z bizuteria handmade!
Teraz dowiecie się co prawdziwa Jennett porabiała gdy Josh zajmował jej miejsce.
Ostatnio wstawiłam za szybko i zapomniałam edytować :((( Tam gdzie pojawia się Josh jako podmieniona Jennett, imię czarnowłosej zawsze będzie kursywą i tak samo jak ktoś o niej wspomina.
-------
McCurdy przebudziła się. Nie wiedziała ani gdzie jest, ani jaki jest dzień, ani co się wydarzyło. Był to dzień po wyprawie na Fuji. Wstała z nieswojego łóżka. No tak, Josh i nastolatki o kolorowych włosach...przetarła sobie oczy. Ten cały Reize i Gran czy jak im tam, kosmici. Ugh, bała się, bała się co się z nią stanie, i że zostanie tutaj na zawsze. Miejsce gdzie się znajdywała o dziwo nie było straszne i nie przypominało statku kosmicznego. Był to zwykły pokój pomalowany cały na czarno, bez okien i z drewnianymi meblami, na środku stał również drewniany stolik. W pokoju były jeszcze drzwi zapewne do łazienki. Miała na sobie wczorajsze ciuchy, ale ani śladu po jej plecaku. Zaczęła kombinować co powinna zrobić, uciekać? Nawet nie wie gdzie jest, pewnie dalej pod ziemią i chroniona przez facetów w czerni. Ja pierdziele, że też ten głupi kontrakt ze Stevenem doprowadził ją do tego miejsca. Wstała w końcu z łóżka i podeszła do szafy, bo to co miała na sobie było niepierwszej świeżości. O dziwo były w niej ubrania, chyba nawet jej, okej... Wisiały też jakieś kolorowe koszulki i stroje sportowe. Wzięła cokolwiek i poszła do toalety podejrzewając, że przecież mogą tu być gdzieś kamery. Dziwnie tak, nie wie nawet która jest godzina, równie dobrze mogła być 3 w nocy, a ona chętnie by zjadła jakieś śniadanko. Ktoś po nią przyjdzie czy coś? Chciała to dostała, do drzwi ktoś zapukał. Nacisnęła klamkę, a tam nikt inny jak Gran w zwykłych domowych ciuchach.
- Wstałaś, to dobrze - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Czemu mnie porwaliście? - spytała prosto z mostu.
- Bo nie odpowiedziałaś na zaproszenie do drużyny.
- Sorry, nie mogłam znaleźć cię na Facebooku- kto normalny porywa przez to ludzi? Ale no tak, oni nie są normalni, to kosmici. Nie zareagował na jej żart, co wprawiło ją w pewien niepokój. Czemu Steven z nimi współpracuje, do czego im ona? Love coś jej gadał nad uchem o tym, teraz żałuje że nie posłuchała. Jeden za gwałtowny ruch i może stać się jej krzywda. Może dla własnego dobra i paru obserwacji lepiej będzie być przychylnym?
- Nasi ludzie cię śledzili, wystarczyłoby potwierdzenie słowami.
- Zajebiście... - nie ma to jak się dowiedzieć o stalkowaniu.
- Przyniosłem Ci śniadanie - wręczył jej talerz z jeszcze ciepłym jedzeniem. Jak zjesz, przebierz się w któryś ze strojów w szafie, a ktoś po ciebie przyjdzie. Trochę cię oprowadzi, a potem zaczniemy trening i dowiemy się do której drużyny trafisz. W głębi duszy Gran liczył, że trafi na niego. Jennett przeanalizowała wszystkie twarze, które uczestniczyły w jej porwaniu. Był tam też Burn...pewnie ktoś z nich się nią zaopiekuje, a może być to kompletnie ktoś inny. Ciekawe czy to działa na zasadzie domów w Hogwarcie.
- Okej, ale ile będę czekać? Tak jakby zabraliście mi plecak i telefon...
- Wszystko jest w jednym kawałku, nie martw się - wsadził jej jeszcze sztućce do ręki - Masz 15 minut - obrócił się na pięcie i zamknął drzwi. Niepokojący z niego chłopak, gada jak jakiś robot, a równocześnie wykazuje ogromne podniecenie tym, że Jennett jest w jego pobliżu.
Siadła do stołu i wsunęła jeszcze ciepłe jajka z bekonem i tosta z serem, zarzuciła na siebie fioletową koszulkę i czarne spodenki, gdy po pokoju znowu rozległo się pukanie.
W drzwiach tym razem stała dziewczyna w jej wieku z niebieskimi włosami, możliwe że ją już widziała. Jej mina ani trochę nie pokazywała radości, że ją widzi w przeciwieństwie do Grana, wręcz wyglądała jakby przyszła tu za karę.
- Cześć - zaczęła Jennett.
- Zróbmy to szybko - jęknęła dziewczyna i chwyciła McCurdy za nadgarstek wyciągając ją z pokoju.
- Ej spokojnie! - krzyknęła na nią, ale ta ciągnęła ją bezdusznie wzdłuż korytarza prawdopodobnie przeklinając sobie pod nosem.
- Jestem Ulvidia, gram w drużynie Genesis razem z Granem, łapy precz od kapitana bo zabiję - chyba jej nie pozwoli na jakiekolwiek pytanie, więc milczała i dała się ciągnąć wycierając wszystkie kurze - Tutaj są wszystkich pokoje, w większości śpimy po 2 osoby, więc masz luksusy. Słowem wstępu to jesteśmy kosmitami, którzy chcą walczyć z ziemianami za pomocą piłki nożnej. Wiem brzmi absurdalnie, tak jak absurdem jest to że Gran i ojciec cię tu chcą, niby jesteś taka jak my, ale nie sięgasz nam do pięt - nawet nie próbowała łapać o czym mówi, pewnie potem dopyta o to Grana. Siedziba wydawała się być takim kwadratem wokół którego chodziły, w samym jego środku znajdowało się boisko. - Coś w rodzaju świetlicy, gdzie czasem oglądamy filmy, siedziby naszych szefów, sale treningowe, biblioteka, basen, siłownia, pokój pielęgniarki, no i oczywiście boisko.
Wielkie przeszklone okno w ścianie dawało widok na ogromne, dobrze oświetlone boisko, które aż raziło swoim blaskiem. Ulvidia zauważyła zachwyt Jennett i aż sama się uśmiechnęła.
- Robi wrażenie co? Zaraz tam wejdziemy i będziesz mogła się wykazać. Zrobimy ci kilka testów na twoich normalnych możliwościach i zdopingowanych po czym czeka cię seria treningów indywidualnych.
- Tyle, że ja od dłuższego czasu byłam zawieszona i kompletnie forma mi siadła... - przestraszyła się, że zawiedzie. Chyba traktowali to zbyt poważnie.
- Nie martw się o to, Gran dał ci kamień Aliea, więc po prostu załóż go na dosłownie parę sekund, a potem zdejmij, powinno cię to podrasować. Taka przyjacielska porada.
- Słucham?! Nigdy znowu tego nie założę, skoro mnie śledziliście to powinniście wiedzieć co mi odwala...
- Odwala mówisz? Będzie ciekawie... - zaintrygowała się. - Chodź, pewnie już na nas czekają.
Weszły przez ogromne przeszklone drzwi, światło reflektorów dosłownie oślepiało, nie było porównania tego boiska z ichniejszym w Raimon.
- Weź się tak nie gap! To dziwne! Po prostu tam wejdźmy! - przy szklanych drzwiach była klawiatura, na której niebieskowłosa wpisała kod, a drzwi zasyczały i otworzyły się.
Teraz wyglądało to jeszcze potężniej. I to wszystko mieści się pod ziemią?!
- Hej dziewczyny, zwiedzone wszystko? - z trybuny wychylił się nagle Burn, a ten tu czego?! Weszła delikatnie za Ulvidię, ale po chwili pokazały się kolejne twarze. Między innymi Gazela, Reizego o ile dobrze pamięta i taki w czarnych włosach co nie wyglądał za przyjacielsko, ale chyba najmądrzejszego z nich wszystkich.
- No i co się szczerzysz klaunie? - skarciła go.
- Idziemy na drugą stronę, drużyna Dvalina zaraz tu przyjdzie i będzie na drugiej połowie - zarządził Gran i wskazał tego czarnowłosego dziwaka.
Wcześniej tego nie dostrzegła, ale na tej drugiej połówce czekały na nią piłki, pachołki, znowu te dziwne roboty, płotki, wszystko czego potrzebowała do testów.
- No więc tak. Przygotowaliśmy dla ciebie kilka testów sprawnościowych. Najpierw wykonasz je normalnie, a później z meteorytem Aliea, który ci wręczymy. A wy co sztuczny tłum robicie? Nie macie co robić? - Gran chciał z nią zostać sam na sam, miał pełną rozpiskę danych i miał wypełniać tabelki. Chociaż tak naprawdę głębszą analizę wykonywali naukowcy w fartuchach ukryci w ponad trybunami. Ekipa przewróciła oczami.
- Przecież będziemy tylko patrzeć - mruknął Reize, którego Gran od razu uciszył samym wzrokiem, więc sobie poszli. Chociaż tak naprawdę nie mogli się powstrzymać by nie obserwować z ukrycia, najbardziej Burn.
Gran pozwolił jej na rozgrzewkę. Podpatrywała co robi druga połowa boiska, a czerwonowłosy siedział na murku i się patrzył perfidnie na nią. Ona też go pilnowała wzrokiem, ale nie odezwali się ani słowem. Niezręcznie.
Testy te wyglądały mniej więcej tak jak na wfie. Bieg po kopercie, rzut piłką lekarską, drybling przez pachołki, skok w dal. Trochę nie traktowała tego poważnie, śmiała się, chociaż cieszyła się, że w końcu się rusza. Gran nie podnosił nosa z kartek tylko jej mówił co ma dalej zrobić. Pewnie bazgrał jakieś serduszka zamiast pisać.
- Jest dość wolna, aczkolwiek widać jej determinację, potrafi przekalkulować co jak najlepiej zrobić, chociaż wyników nie ma jakiś wybitnych. Ale jest dziewczyną to może przymknę oko - myślał gryząc długopis. Według niego idealnie nadawała się do Genesis.
- Teraz najważniejsze - zeskoczył z murku i przeniósł wszystko co było zbędne na bok. Rozstawił pachołki, ustawił trzy roboty by udawały obrońców, a na końcu czysta droga na bramkę.
- Chyba wiesz co masz robisz - rzucił jej piłkę pod nogi - Musisz wyminąć wszystkie przeszkody i trafić na bramkę.
- Mam lekkie deja vu - to było dla Jennett jak zielone światło, teraz wszystkim pokaże! I wystrzeliła niczym rakieta. Skakała między pachołkami nie tracąc piłki z oczu z prawie taką szybkością jak w Prędkości Kła. Dalej byli niby obrońcy. Jednemu wślizgnęła się między nogi, drugiego wyminęła, a nad trzecim przeskoczyła robiąc salto. To był jej firmowy ruch, który służył jedynie popisaniu się co dziewczyna uwielbiała. Chociaż to szybka akcja to była w swoim żywiole. Nie pozostało jej nic innego jak oddać strzał co przyszło jej z ogromną łatwością.
- Tak to się powinno robić - rzekła dumnie idąc do Grana po dalsze instrukcje. Ten był pod wrażeniem, podobnie jak chowająca się reszta. Burn i Gazel wiedzieli od początku jak to wygląda, ale Reize i Dvalin po drugiej stronie nie podnieśli nawet kącików ust pozostając w swojej zadumie.
- W takim razie teraz spróbuj z tym - wręczył jej kamyk na rzemyku, dokładnie taki sam jak ten, który wręczył jej przy pierwszym spotkaniu. Obawy Jennett na nowo wróciły, czy ten dziwny demon znów wylezie? Chyba nie dopóki nie przywoła Wiedzy Demona.
Tylko naszyjnik wylądował na jej szyi, a jej ciało nabrało energii, przeszedł ją energetyczny impuls. Włosy delikatnie się uniosły, a niebieskie oczy rozżarzyły. I znów poleciała, o wiele szybciej, bo czuła jakby mogła przebiec maraton z 3 razy. To było niesamowite uczucie, to była prawdziwa moc, która dała jej wiatru w skrzydła. By ominąć obrońców nawet nie musiała się specjalnie patyczkować. Tak bardzo chciała strzelić, tak bardzo chciała pokazać jaka jest dobra. W tym momencie powinna strzelić Wiedzą Demona i chyba prawie to zrobiła...
- Wie... - tylko wypowiedziała pierwszą sylabę, a demon już ją objął. Z jej pleców wyrosły zalążki skrzydeł, a oczy zażarzyły się niebieskim ogniem. Czarne pióra wydobyły się z jej ciała. Była na idealnej pozycji do oddania strzału. Na szczęście Jennett powstrzymała się by wypowiedzieć resztę nazwy techniki i oddała strzał tak mocny, że piłka jeszcze chwilę wirowała w siatce. Opadła na ziemię łapiąc się za brzuch, znów ten przeszywający ból, dyszała niespokojnie, ale dzięki temu, że się powstrzymała nie był tak mocny. Podniosła się do góry jakby to było zamierzone i uśmiechnęła się jak ten demon. Buzia Grana była szeroko rozwarta, wszyscy jakby zatrzymali się w czasie. Drużyna obok patrzyła się tylko na nią, podobnie jak Dvalin.
- O cholera - teraz Ulvidia będzie mieć jeszcze większą konkurencję.
- Z Ojcem nie mogliśmy wybrać nikogo lepszego - powiedział cicho, ale na tyle słyszalnie by dziewczyna to usłyszała.
- Dzięki... - Ale ręce dziewczyny nie mogły przestać się trząść. Potem na nowo rozłożyli pachołki i resztę przeszkód robiąc ponownie te same ćwiczenia. Wychodziły jej znacznie lepiej i jeszcze z większą lekkością. Gran opowiedział jej jeszcze o drużynach i że czeka ją trening w każdej z nich. Jak skończą mają obiad i czas wolny, a potem pozna pozostałych członków wszystkich drużyn.
Jennett nie wiedziała co się właśnie odwaliło. Czuła się mniej więcej tak jak w pierwszych dniach w Raimon, była w centrum uwagi i wszyscy się nią zachwycali. Przecież nie ma czym...szczerze mówiąc zmęczył ją ten cały trening, ale i tak był dla niej odprężeniem od tego całego natłoku informacji. Tylko ten demon, dobrze że nie skończyło się tragedią, jeszcze by ją wyrzucili.
- Gemini storm, Epsilon, Diamond Dust, Prominance, Genesis... - przypomniała sobie nazwy wszystkich zespołów, które wymienił jej potem Gran. Cały strach z niej uleciał, a wręcz zaczęła się cieszyć, że tu jest. Jeszcze nie rozgarnia o co tu chodzi, ale wie, że ci ludzie pomogą jej się rozwinąć pod względem piłkarskim. Szkoda, że nie ma tu Byrona, też byłby zachwycony. Jedyne co może dla niego zrobić to to wszystko zapisać.
Wskoczyła z powrotem w robocze ciuszki i nim się spostrzegła został jej przywieziony obiad, tym razem przez dwóch panów w kitlach...okej. Pochłonęła wszystko za jednym zamachem jak na wielką fankę jedzenia przystało.
Czas wolny tak? Fajnie, że nie ma telefonu albo jakiś kartek czy długopisu. Ehhh.
W takim razie może czas pozwiedzać? Ulvidia nie pokazała jej zbyt wiele, większość miejsc była opisana, więc raczej się nie zgubi. Po wyjściu z pokoju liczyła, że nikt jej nie zobaczy, nie zagada. Skradała się mijając korytarz pełen pokoi, było tak głośno, za drzwiami, że może nikt jej nie usłyszy.
- Sala treningowa, sala treningowa 2, siłownia, kuchnia dzieci i mamy bibliotekę!
Czytanie książek nie cieszyło się chyba zbyt dużym zainteresowaniem wśród kosmitów. Nawet bibliotekarka nie była potrzebna, bo jej stanowisko było puste. Wzięła, więc jakiś papier i długopis. Książki wyglądały tak jak te zwykłe ziemskie, tytuły też były napisane po japońsku, a nie kosmiciemu.
Od czego zacząć?
- Gdy spotkałam Grana i Reizego po raz pierwszy powiedzieli mi że jestem jedną z nich. Nie jestem kosmitką, chodziło im o demona? Czy jestem na tyle dobrą piłkarką, że mnie chcieli w swojej drużynie? Podają się za kosmitów. Jaki mają cel w przybyciu na ziemię? Czy są prawdziwi? Mocy dodaje im meteoryt Aliea, sami zachowują się jak zwykłe ludzkie nastolatki do tego mówią po japońsku. Wydają się być jak rodzina, chociaż istnieją pewne podziały. Nie widziałam żadnego dorosłego poza dwoma facetami w fartuchach, powinni mieć jakiegoś trenera, reszta to dzieci starsze i młodsze. Usłyszałam też o jakimś Ojcu, wielki brat? Steven? Albo może Steven pracuje dla tego Ojca? Po co Stevenowi ona? I kontakt z nimi? Chodzi o moc? O te kamienie? - to był jej monolog wewnętrzny i wszystko to wpisała na kartkę. Trochę jej się obraz rozmazywał mimo iż miała soczewki, okulary sprawdziłyby się lepiej, ale były w tym durnym plecaku...Gryzła długopis myśląc jeszcze, gdy niespodziewanie prawie wyskoczyła z fotela, po tym jak poczuła dotyk czyiś rąk na swoich ramionach. Złapała się za serce, które prawie co nie dostało zawału.
- Jezu... - odwróciła, i w tym momencie serce całkowicie wystrzeliło z jej klatki piersiowej.
- Tu się schowałaś - stał za nią Burn pokazując swoje ostre zębiska zadowolony, że ją znalazł.
Ok, spierdalańsko.
Dosłownie ją sparaliżowało jak za sprawą strzały Artemidy, nie udało jej się wymknąć, gdyż chłopak od razu złapał ją za rękę.
- Puść mnie!
- Chcę tylko pogadać, nic ci nie zrobię, odsunę się nawet jeśli księżniczka sobie tego życzy.
- O czym chcesz gadać?! - syknęła na niego sugerując, że nie mają o czym rozmawiać. Burn naprawdę chciał tylko zamienić kilka słów, Gran by chyba wyrwał mu tego jego tulipana na głowie, gdyby chociaż musnął delikatnie czarnowłosą.
- Wiesz...o życiu - wyrwał jej kartkę, którą Jennett kurczowo trzymała. Czytał jej notatki równocześnie odpychając ją od siebie gdy ta chciała je mu odebrać. - A co tu wzorowa uczennica zanotowała? Ściągi? - zadrwił z niej.
- Oddawaj! - ta podskakiwała jak małe dziecko by dosięgnąć kartki. Już nawet zaczęła go szarpać jak agresywna chihuahua.
- A jak ci odpowiem na te wszystkie pytania to się uspokoisz? - odepchnął ją całkowicie zanim wydłubała mu oko paznokciami.
- A mógłbyś? - tego się nie spodziewała, chłopak wręczył jej z powrotem kartkę.
- Ale nie tutaj - ściszył głos, a jego żółte źrenice przekręciły się w stronę prawie że niewidocznej kamery. Jennett zrozumiała, że głupia była cały czas na widoku. Nie miała czasu do namysłu po co w bibliotece kamera, ponieważ Burn od razu ją gdzieś pociągnął. Wszyscy tu biegają w tak zawrotnym tempie? Burn wypatrzył jakieś drzwi i dosłownie wrzucił ją do środka. Czy to nie jest schowek sprzątaczki? Podniosła miotłę, na którą wpadła. Zapalił światło i zatrzasnął drzwi. Przestrzeń była dość ciasna, a byli tu sam na sam. Sama z siebie zaczęła dygotać, a serce przyspieszać. Co jest? Poczuła jakby coś jej stanęło w gardle. Znowu to uczucie zagrożenia w jego towarzystwie. Nie, nie, przecież nic jej nie zrobi. Nie po to ją zaciągnął w ciasne miejsce bez kamer by...
- Wszystko w porządku? - spytał widząc jak myślami jest poza padołem ziemskim, jak jest blada na twarzy, a nogi trzęsły się jak babcie na zimnie.
- Tak, tak to klaustrofobia... - tłumaczyła się jąkając, bo dalej nie mogła się uspokoić.
- Ta...klaustrofobia. To wcale nie tak, że banda podająca się za kosmitów cię porwała, zmuszając cię do ćwiczeń i jakiś testów, a teraz twój dawny oprawca wrzuca cię do schowka na szczotki - patrzył w jej oczy by złapał z nim kontakt i się uspokoiła, chciał udowodnić, że nie ma złych zamiarów. W końcu spojrzała na niego spod czarnej grzywki i wzięła parę wdechów i wydechów - Przepraszam... - znowu zaczął chłopak. Głowa McCurdy poszła lekko na bok. Niemożliwe, po tylu latach przeprosił ją za wszystkie świństwa jakie jej zrobił. Tylko na co jej teraz przeprosiny? Nie zwróci jej to czasu zmarnowanego na płacz, nienawiść do samej siebie, wiecznego okłamywania, czy kasy za głupiego psychologa.
- Nie zamierzasz się na mnie mścić? - odsunęła się jednak delikatnie. Pokręcił przecząco swoją czerwoną czupryną.
- Jak ostatnio się widzieliśmy to trochę mnie poniosło, wszystkie wspomnienia wróciły. Po powrocie przepracowałem sobie wszystko w głowie. Że to ja byłem ten zły, a wysługiwanie się tobą i zabawianie naiwną dziewczynką jest zabawne dopóki się nie ponosi konsekwencji. Naprawdę mi przykro.
Jennett nie wiedziała co powiedzieć Zmądrzał, dobrze dla niego, tylko trochę za późno. Litości nie będzie, w życiu. Mimo że na jego twarzy widziała żal do samego siebie, a miał problem z wyrażeniem uczuć, a przepraszaniem to już w ogóle. Jej twarz przypominała pysk wilka gotowego do ataku, chciała mu wygarnąć wszystko, ale to by znowu zabolało ją.
- Wiesz jak trudno zdobyć 16 latce tabletkę po w Korei? - powiedziała to takim tonem, który był cienki i ostry jak igła, która wbiła się w serce Burna. Spuścił delikatnie głowę, z jego ust wydobyło się kolejne ciche "przepraszam". Jennett westchnęła, jednak niepotrzebnie wchodziła na tak cienki lód.
- Było minęło, żyję dalej. Ale co się stało z twoim życiem. Jak do cholery stałeś się kosmitą? - stwierdziła, że czas zmienić temat, w końcu nie po to się tu wpakowali.
- To jest grubsza sprawa niż myślisz - oparł się o drzwi szykując na długą opowieść. - Zacznijmy od tego, że wszyscy tutaj jesteśmy zwykłymi ludźmi. Kosmici to tylko przykrywka dla naszych supermocy spowodowanych meteorytem Aliea.
- O kurna...to jest jakaś organizacja? Jakiś jest cel tego czy zwykłe granie na dopingu i udawanie kosmitów?
- Ehh...Jakby... - podrapał się po karku - Wszyscy zawodnicy to dzieci z domu dziecka.
- McCurdy wryło w ziemię. Wykorzystują dzieci? Czy to aby nie jest nielegalne? Jak na razie widziała samych nastolatków, ale to i tak dziwne.
- Ja i Gazel przecież też byliśmy w domu dziecka, "Słoneczny ogród", który ma oddziały w całej Azji. Piłka nożna jako zainteresowanie dzieci jest tam bardzo mocno rozwijana, Ojciec stawia na jak największy postęp. My też trenowaliśmy. Do czasu aż nie zaczęto eksplorować meteorytu. Wtedy zaczęto dokładniej szkolić dzieci na najwyższej klasy zawodników i...
- Claude...Claude... - zdziwił się słysząc swoje imię - czekaj. Bo to wszystko brzmi świetnie, ale jaki jest tego cel? Siedzicie tu zamknięci, nazywacie się jakimiś kosmitami, jesteście szkoleni jak żołnierze. Nie śmierdzi ci tu coś?
- Sprytna jak zawsze - wyszczerzył się chłopak zadowolony z czujności swojej byłej - Gran pierdoli, że to wszystko dla Ojca, on nam wszystko zapewnił, godne życie, zabrał z ulicy i terefere. Poświęcimy się dla niego, dla niego zrobimy wszystko. Ten staruch ma w nas jakiś interes, ale mi to spływa, gdyż jestem tu dla mocy kamienia i zdobycia nowych umiejętności.
- Ah no tak, zapomniałam jak egoistyczny jesteś. A ja dlaczego tu jestem? - bo to chyba najważniejsze pytanie.
- Gran i ojciec się tak na ciebie uparli, bo ty używasz zakazanej techniki, którą jesteś w stanie kontrolować albo byłaś...i cię nie wyniszcza. To jest niesamowita moc sama w sobie. Jeszcze jesteś jedną z nas można powiedzieć, bo nie masz biologicznych rodziców, ale za to dzielisz matkę z Byronem hihihihi - zachichotał jak hiena - Jak w jakimś hentaicu.
- Przestań! - Pacnęła go po nodze. Pozostało jeszcze jedno pytanie.
- A...czy wiadomo ci coś o człowieku zwanym Steven? Syn słynnego Reya Darka.
- Hmm, ten co przyprowadził Josha? - czarnowłosa dostawała odruchu wymiotnego na jego imię - On współpracuje z naszym Ojcem. Dokłada się finansowo do badań nad meteorytem, ale też i w nas. W zamian chce moc meteorytu. Nie całą oczywiście. Żeby ożywić swoją technikę hissatsu nie trzeba wiele, ale trzeba mieć talent. Ten człowiek jest widocznie bardzo zdeterminowany, bo chce ogromną część meteoru dla siebie, widocznie takim jest beztalenciem. To komentarz Grana nie mój. On nam cię podrzucił. -
Super, że została sprowadzona do kategorii przedmiotu, który przecież tak łatwo można porwać i podrzucić.
- Jakieś jeszcze masz pytania? - widział jak biegała wzrokiem po ścianie analizując wszystko - Jakbyś czegoś potrzebowała to śmiało uderzaj do mnie bądź Gazela. Do Grana za żadne skarby, jest zbyt przywiązany do Ojca i bezprzypałowy. Bądź posłuszna i nie mów tego czego nie musisz. A i jeszcze drużyny! Na podstawie twoich umiejętności zostaniesz przydzielona. Gemini Storm przewodzi ten zielony i jest to ekipa od szybkości, Epsilon tego cichego co ma oczy jak naćpany ma zarąbistą obronę jak i ataki, Diamond Dust Bryce'a to ci co kalkulują wszystko na chłodno i są na tym samym poziomie co moi Prominance, działamy pod wpływem impulsu, ale i oni i my to czysta współpraca. No i jest Genesis Srenesis, którzy są po prostu nikim i Prominance ich zdejmie w kategorii najlepszej drużyny! I ty mi w tym pomożesz! -McCurdy nie wiedziała co o tym myśleć. Wszystko brzmi wspaniale, ale...
- Kiedy będę mogła stąd wyjść? - zapytała bardzo cichutko by nie niszczyć mu chwili zachwytu. Widać było, że cała ta akademia Aliea widzi w niej jakąś nadzieję.
- Jak cię przydzielą.
- Nigdzie mnie nie przydzielą, bo ja wracam do Raimon. To wszystko jest jakieś dziwne! - podniosła się z podłogi i krzyknęła. Kurde, ma zostawić przyjaciół? Byrona? Dla jakieś chorej ambicji? Co ze szkołą?!
- Kochana...jak ty stąd wyjdziesz to ja nie wiem czy Raimon będzie jeszcze istnieć... - co?
- Claude do cholery tu jesteś! - czerwonowłosy wyfrunął gdy ktoś z całej siły pchnął drzwi i tym kimś był Gazel, współlokator Burna. Śnieżynka spostrzegł, że nie siedzi w kanciapie sam - O matko Jennett co ten pajac ci zrobił, czemu cię tu zamknął?! - no tak, Bryce, matka Teresa całej ekipy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro