67
Uwaga uwaga, ciekawostka która już chyba nie robi na nikim wrażenia...miałam covida! Ale żyje, totalnie nic nie czułam co nie znaczy że u każdego tak będzie. Jak tam święta? Gorszych pod względem atmosfery nie było, ale jedzenie pycha, popłakałam się z radości przy prezentach, i byłam tylko ja i rodzice. Dzięki czemu pominęliśmy życzenia. Czy tylko mnie to zawsze stresuje i nienawidzę tego robić? I obyło się bez pytania o moją wagę, wygląd, oceny czy miłość.
Jeszcze tylko przeżyć sylwestra na nielegalu i oby ten koszmar się skończył
-----
Mayka pognała od razu do domu, pewnie chciała jeszcze skorzystać z wolnej chaty. Zaś zakochana para wsiadła w komunikację i kierowała się na dom czarnowłosej. Chyba to właśnie McCurdy stresowała się najbardziej. Jej rodzice zawsze byli konserwatywni i surowi, plan na życie dla niej też mieli od dawna. Od sprawy Burna jeszcze im się pogorszyło i chociaż Jennett nie raz i nie dwa wspominała o Byronie jako swoim chłopaku to pewnie dla nich dalej jest tylko kolegą. A jak usłyszeli, że ma długie włosy to była już kompletna katastrofa, zdecydowanie bardziej woleli Axela. Czarnowłosa zastanawiała się w którym momencie powiadomić o tym Love'a że prawdopodobnie będzie spał na kanapie i jadł po nich resztki.
- Lubisz Avengers? - zdziwiła się, że zadał akurat takie pytanie.
- Eeeem... no kiedyś coś tam oglądałam w telewizji
- Świetnie, to obejrzymy dziś w nocy, co powiesz na Hulka?
Niespodziewanie tak całkiem powolutku dziewczyna postanowiła wsunąć swoje palce między jego i spleść je w koszyczek. Jakoś samo to się stało
- Stresujesz się czy co? Zachowujesz się jakoś tak... nieswojo - złapanie za dłoń miało go trochę uspokoić. Jej serce tez z każdym krokiem zbliżającym się do domu biło coraz szybciej.
- Może trochę, ale to nie to. Nie musisz się martwić - uśmiechnął się uśmiechem który był zupełnie inny niż ten jego firmowy.
- Proszę nie przestrasz się moich rodziców, są trochę... stanowczy? Tacy za idealni jak dla ciebie - Byronowi przypomniał się list znaleziony w szafce. "Idealny" hmm...
- Piątkowa uczennica, piłkarka, była tancerka, piosenkarka, zgrabna, wierząca, hetero. Nieźle im wyszło to wychowywanie ciebie - McCurdy nie skomentowała tego, raczej się jej to nie spodobało, szanowała poglądy swoich rodziców i cieszyła się, że ją tak wychowano. Patologiczne przygody z Burnem jakby zostały wymazane z pamięci tej rodziny.
Od razu zrobiło się normalniej. Dużo lepiej im było gdy zapominali o wszystkim i szli beztrosko trzymając się za ręce i śmiejąc.
Mógł być to ich ostatni raz, gdy są tak blisko. Droga się skończyła i już stali pod domem. Jennett miała wyciągać klucze gdy Byron chwycił ją za ramiona i zatrzymał jeszcze na chwilę.
- Jennett bo... - był cały czerwoniutki na twarzy - nie wiemy co nas czeka za tymi drzwiami. Możliwe, że nie będziemy mogli być ze sobą. Dzieci ze związków kazirodczych zawsze kończą jakąś z jakąś chorobą... - zaczął gadać już takie głupoty, że to Jennett musiała się wszystkim zająć. Przyciągnęła go do siebie bliżej i pocałowała soczyście. Dokładnie tak jakby to mieli robić ostatni raz.
- Najwyżej uciekniemy tak naprawdę - uśmiechnęła się przekrzywiając głowę co w tamtym momencie było mega urocze.
Nie dzwoniła tylko otworzyła kluczami licząc, że nie zostaną od razu zmuszeni do rozmowy, ale plan poszedł sobie pływać. Pies Tajfun, szczęśliwy że to jego pani wróciła dniach zaczął na nią skakać i na Byrona też bo w końcu nowa twarz. Blondyn bał się trochę labradora, ale na szczęście czarnowłosa umiała go uspokoić. Rozebrali się z kurtek.
- O, Jennett, wróciłaś łaskawie - głos taty nie brzmiał za miło. Rodzina siedziała przy stole w kuchni, ale dojrzeli jeszcze kogoś, kogo się totalnie nie spodziewali.
- Dobrze cię w końcu widzieć synu - ojciec Byrona siedział razem z nimi. Zapowiadało się naprawdę ciekawie.
- Eeeem... dobry wieczór? - Love próbował chociaż trochę ratować swoją pozycję w oczach rodziców Jennett. Oboje mocno zestresowani zasiedli do stołu. Siedzieli jak dzieci, które czekały na karę po tym jak rozbiły wazon piłką. Na przeciw siebie z głowami opuszczonymi w dół.
Byron zerkał na bok na kobietę niby jego matkę. Czerwono herbaciane oczy, długie włosy w kolorze orzecha pasma grzywki odgarnięte opaską i jedno opadające na nos. Jedynie co ich różniło to okulary. Jej mina pokazywała jakąś pogardę, zaś jego tata wysyłał mu uśmiech by się nie martwił.
Cisza.
- To wy sobie pogadajcie, a ja zrobię herbaty - tata Jennett, czarnowłosy brodacz sprytnie uciekł. Nikt nie palił się do rozmowy, jakby grano w króla ciszy, tylko gardło strasznie ściskało jakby owinął je cierń.
- Czy my jesteśmy przyrodnim rodzeństwem? - wydusił w końcu Byron i chyba ulżył tym wszystkim. Jakby nie do końca wierzył, że kobieta przed nim to ta sama kobieta co go urodziła i była żoną jego ojca. Patrząc na nią nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
- Nie - zaprzeczyła dość pewnie pani Greace.
- Ale wszystko na to wskazuje, wasze małżeństwo...nagła zmiana planów - nie miał pojęcia jak to inaczej nazwać. Kobieta nawet na niego się nie oglądała.
- Przypomnij mi kiedy się urodziłeś - pan Richard skierował pytanie do swojego syna, jedynie on był jakoś w sosie.
- 17.05. 200X - odpowiedział nie za bardzo kumając po co to.
- A ty? - popatrzył na skuloną i wyciszoną Jennett.
Coś wymamrotała, aż blondyn się zdziwił, że ta pewna siebie dziewczyna aż tak się speszyła, na pewno to przez mamę i że zawraca jej głowę.
- Mów głośniej, jak się o coś pytają - upomniała ją, chociaż Jennett jeszcze bardziej zamilkła, coś zaczęła sobie uświadamiać.
- 10.08.200X.
- Czekaj co?! - młody Love aż powstał z krzesła - Myślałem, że jesteś rok młodsza! - machał rękami na prawo i lewo.
- A ja myślałam, że jesteś rok starszy! - też na niego krzyczała. W sumie do teraz nie znali dat swoich urodzin. Skąd im to się w ogóle wzięło, jak mogli pominąć tak ważny szczegół.
- Rozumiecie? - teraz pan Richard musiał przejść do najgorszej części - Nie jest to fizycznie możliwe urodzić kolejne dziecko po niecałych trzech miesiącach.
Oboje kalkulowali teraz to wszystko w głowach. Dalej coś było niejasne, brakowało jednego elementu. Mężczyzna szturchnął swoją byłą kobietę w rękę, dając jej do wiadomości, że teraz jej kolej.
- Ale...ale co było ze mną nie tak? - odezwał się nagle Byron, jakby z żalem, który przez cały czas krył w sobie. Dusiło go to strasznie - Co było nie tak z moim tatą? Jak mogłaś od tak nas zostawić!
- Byron... - ojciec chciał go uspokoić by nie wyciągał teraz tych brudów na wierzch. Widać, że chciało mu się płakać. Chyba zrozumiał czemu tato go okłamał i zawsze wmawiał, że mama nie żyje. Aby jej nie szukał, bo po prostu by się zawiódł tak jak teraz.
- Ja rozumiem, że nienajlepszy z niego towarzysz i jest trochę chłodnawy, ale to całkiem spoko gość. Mimo wszystko troszczy się o ludzi i o mnie... - sam już nie wiedział co mówił.
- Słuchaj dziecko - poprawiła okulary - ludzie nie zawsze do siebie pasują. Tyle w temacie. Mocno się pomyliłam co do Richarda, nagle ty się pojawiłeś i nie dało się tego dłużej ciągnąć - mówiła jak gdyby nigdy nic.
- To co ma Jennett czego ja nie mam? I w której części historii się ona pojawi hm?
Kobieta nie miała pojęcia co odpowiedzieć, była ewidentnie zagubiona, a Byron świdrował ją swoim wzrokiem żądając wyjaśnień. Nawet ojciec zostawił chłopaka już w spokoju.
- Bo...Jennett jest adoptowana, a właściwie to znaleziona... - wymamrotała i to był ostatni dźwięk przed ciszą, która nagle nastała. Tato Jennett też zastygł w miejscu z herbatą. Blondynowi powiększyły się oczy do wielkości piegusków kierował je w stronę czarnowłosej, która też była oniemiała, właściwie to jeszcze bardziej niż on. Teraz wszystko się skupiało wokół niej. Serce jej waliło, a umysł nie nadążał. Nie sądziła, że to może się potoczyć w taki, a nie inny sposób. W tym momencie czuła się jak w jednym z tych paradokumentów. Zawsze śmiała się z reakcji tych ludzi, nie sądziła, że i ją to spotka. To znaczy, że ma innych rodziców? Jak mogła się nie skapnąć... Cała się spięła. Jej mama widząc to pogładziła ją dłonią po policzku.
- Ktoś nam dosłownie cię podrzucił pod drzwi, malutkie dwumiesięczne dziecko, ale to było dla nas jak dar z nieba. Od razu cię pokochaliśmy i...
Odrzuciła jej rękę nie komentując tego.
- Jenny ? - Byronowi też było jej szkoda.
- Ja...muszę chwilę pobyć sama - zerwała się z krzesła i od razu wybiegła z domu. Krzyczeli za nią, ale chyba zrozumieli, że sama musi to przetrawić. Gdy tylko odbiegła kilka metrów zaczęła płakać, głównie to z bezsilności i szoku. Nic nie zmieni tego, że ktoś inny ją urodził skoro obecni rodzice kochają ją najbardziej na świecie. Bardziej zabolało ją to, że mama tak potraktowała Byrona i pana Richarda, od tak ich zostawiła. Coś czuje, że młody Love będzie miał niemały problem z proszeniem o rękę McCurdy. No ale wyszło jak wyszło, przynajmniej nie są rodzeństwem. W natłoku myśli postanowiła iść przed siebie, tam gdzie nogi ją samą zaniosą. Dobijali jej się do telefonu, no ale trudno, trochę strachu im nie zaszkodzi.
Wycierała ostatnie łzy, gdy zorientowała się, że doszła do boiska nad rzeką. Klasycznie. Gdyby to nie była zima i totalna ciemność na pewno znalazłaby tu Marka. Trochę dziwne, gdyż mimo wszystko wyczuwała czyjąś obecność. Niespodziewanie pojawił się obok niej jej wilk, nie odezwała się do niego, chociaż zdziwiła się jego obecnością. On też się z nią nie przywitał. Był cały najeżony i warczał, tak jak ona w duchu.
- O jakaż biedna i nieszczęśliwa. Od początku wiedziałem, że jesteś taka jak my - usłyszała chłopięcy głos, cichy i stonowany, nie robiła żadnych gwałtownych ruchów.
- Ziemianie mają w zwyczaju mawiać "Ciężka to rana kiedy od swojego" - kolejny jej nieznany głos tym razem bardziej kobiecy chociaż i dalej męski. Uchyliła lekko głowę, nie miała pojęcia o czym oni mówią i czy w ogóle mówią do niej, ale przejęła się sytuacją gdy piłka z prędkością myśliwca mało co nie skróciła ją o głowę.
------
Na blogu wyszło Q&A całkiem obszerne, jak i zupełnie nowy rozdział. Jak przeczytacie to, a jesteście ciekawi co dalej to zapraszam ^^
Inazuma eleven nowa przygoda.
Cieszę się, że dobijamy już do brzegu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro