13
- Nie wierzę to już dzisiaj! - krzyknął Mark budząc się i wyskakując z łóżka. Pobiegł do łazienki, umył zęby i zrobił inne rzeczy które robi się w łazience. Ubrał swój piękny, szkolny mundurek i zbiegł wesolutki po schodach.
- Dzień dobry- powiedział z ogromnym entuzjazmem.
- Dzień dobry Mark- odpowiedziała mu mama kładąc przed nim talerz ze śniadaniem- chyba jesteś już na tyle duży, że możesz robić sobie sam śniadanie. Masz prawie 17 lat!
- Mamo..przecież wiesz doskonale, że nikt nie gotuje lepiej niż ty- i zaczął zajadać. Mama przewróciła oczami i wróciła do garów. Po chwili usłyszała trzask drzwi, obróciła się i zobaczyła pusty talerz.
- A ja go chciałam zapytać o dokładkę - Evans biegł jak postrzelone dziecko, dziś miał się odbyć mecz. Mają nowego członka w drużynie, dużo ćwiczyli, więc z palcem w nosie pokonają liceum Czarnej Magii. Biegłby tak sobie gdyby ktoś za nim nie biegł i nie wrzeszczał jego imienia
- Mark stój!- to była Silvia. Gdy chłopak się zatrzymał, przy hamowaniu o mało na niego nie wpadła.
- O cześć. Biegłaś za mną?
- Nie, w ogóle- powiedziała sarkastycznie sapiąc- widzę, że też już nie możesz się doczekać meczu.
Poszli razem do szkoły
***
Jennett szła przez szkołę do klasy z głową w książce. To nie tak, że czytała, tylko ukrywała swoją twarz. Bała się strasznie meczu, a na pewno ktoś by do niej podbiegł i zapytał "Stresujesz się przed meczem?" a ona by coś głupiego palnęła. Albo gorzej spotka Axela i będzie z nim rozmawiać o wczorajszym spotkaniu i nie dość, że wszyscy zobaczyli bloga to jeszcze zobaczą, że to prawda. Fajnie było z Axelem, ładne z niego ciacho i fajnie całuje, ale może jeszcze poczeka zanim się zdecyduje na związek.
Weszła jakoś niepostrzeżenie do klasy. Tym razem nie usiadła koło Williego tylko z tyłu w ostatniej ławce. Jennett nie zauważyła jednak obok kogo siadła. Poczuła zimne dreszcze na plecach. Wyglądnęła za książki i ujrzała twarz Jima. Krzyknęła przeraźliwie i wyrzuciła książkę w powietrze.
- Jennett co ty wyprawiasz? -powiedział
- Możesz być cicho, zdradzisz moją przykrywkę!
- Dobrze. Lubię być cicho.
Jednak dziewczyna nie zamierzała siedzieć koło niego i zaczęła poszukiwania miejsca, kiedy ktoś ją zaczepił.
- To nie było zabawne, rzucać w ludzi książkami- był to Steve który dostał wyrzuconą przez Jennett książką w głowę.
- Sorki.
- A tak w ogóle to stresujesz się przed meczem? - zapytał. McCurdy wyrwała mu książkę i trzepnęła go w łep.
- Ała! - odeszła od Steva i usiadła na jakimś pustym miejscu. No cóż plan się nie powiódł. Rozpakowała rzeczy z plecaka. Teraz miała być matematyka po tej lekcji zacznie się mecz.
- Mogę się dosiąść? - powiedział jej już dobrze znany głos. Axel.
- Eeeee...Jak chcesz.
- Stresujesz się przed meczem? - zapytał się nieświadom reakcji nastolatki, a ona wzięła swoją książkę i również trzepnęła go w głowę.
- Za co?!
- Pewnie, że się stresuję czy to tak bardzo widać!?
- Hmm...
Trzask drzwi. Wszedł nauczyciel od matmy, zmierzył klasę wzrokiem i siadł przy biurku, oficjalnie lekcja się zaczęła.
***
Wszyscy byli już gotowi na przyjazd rywali, stali na boisku i czekali na przemowę trenera i nową gwiazdę zespołu. Jennettka grała z numerem 13 .
Wszyscy twierdzą, że to pechowy liczba, dla niej przeciwnie. Czekali na nią z niecierpliwieni aż wyszła. (Zwolnione tempo)
Wyszła stąpając powoli, włosy za nią pięknie powiały, a w jej oczach pojawił się błysk. Wszystkim zabrało dech w piersiach. Stanęła przed nimi i położyła ręce na biodrach.
- I jak?
- Myślę, że przeciwnik bardziej skupi się na tobie i na twoim wyglądzie niż na grze- zaśmiał się Todd, ale Jennett tym razem nie używając książki trzepnęła go w twarz. Na której pozostał odcisk dłoni.
- No co, to chyba dobrze?
- Dobra dzieciaki. Znów mamy okazję z kimś rywalizować. Już raz z nimi wygraliście i wygracie znowu, ale nie bądźcie od razu pewni siebie. Jennett to jest twoja okazja do wykazania się, jeśli dobrze zagrasz, zostajesz w zespole na bank. Oto pierwszy skład
Napastnicy: Kevin, Axel i Jennett
Pomocnicy: Max, Jude, Erick,Timmy
Obrońcy: Nathan, Jack, Bobby, Todd
I nasz ulubiony bramkarz,Mark.
Ogłosił swoją przepiękną i jakże długą przemowę trener Hillman.
Możecie zacząć się rozgrzewać- dodał. Wybiegli na boisko i zaczęli wykonywać kilka ćwiczeń. Do czasu, aż pojawiła się dusząca fioletowa mgła. Wszyscy zaczęli kaszleć aż we mgle ukazała się grupka postaci.
- To oni - mruknął Kevin
- To oni?! - krzyknęła Jennett - wyglądają jak jakieś potwory albo ufa!
- Jennett posłuchaj- zwrócił się do niej Mark- nie patrz na ręce bramkarza, ani nie słuchaj co mówi ich trener, jasne? - chłopak odbiegł.
- Ale dlaczego? Mark o co ci chodzi!- nie dostała odpowiedzi.
Każda drużyna ustawiła się w rzędzie twarzą do siebie, jednak przeciwnik patrzył tylko na Jennett, która robiła minę, że się w ogóle nie się stresuje i w ogóle nie widzi, że wszyscy się na nią gapią. Trenerzy podali sobie ręce.
- Hekyll Jide (czy jakoś tak). Miło mi w końcu pana poznać. I was pokonać.
- Ja mam nadzieję, że to będzie dobra gra- pan Hekyll się pewnie uśmiechnął, trzepnął swoją grzywką i podszedł do Jennett tak jak w poprzednim meczu do Axela.
- A panienka to pewnie Jennett McCurdy- złapał ją za rękę i jak dżentelmen chciał ją ucałować. To zachowanie wzbudziło lekki gniew w Kevinie i niezauważalny w Axelu. Jednak czarnowłosa nie pozwoliła sobie i wyrwała rękę.
- Nie wymagam jakiegoś specjalnego traktowania i nazywania mnie panienką.
- Oh, przepraszam, ale chciałem zwrócić uwagę, że słyszeliśmy wiele o tobie i twoich mrocznych strzałach. Pasowałabyś do mojego zespołu
- Słuchaj koleś, nie czaruj mnie tutaj, już mam swoją drużynę- powiedziała już pewna siebie. Na co jeszcze Kevin dodał:
- Mam nadzieję, że nie będziecie się skupiać tylko na Axelu tak jak ostatnio.
-No skąd. Będziemy skupiać się na Jennett- uśmiechnął się i odszedł.
- Przynajmniej nie wyzwał nas od słabiaków- zauważył Max.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro