Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I7I

— Nie zamknąłeś drzwi?! — Rzuciłam w stronę Szulca. Coraz bardziej zaczął mnie wyprowadzać z równowagi. — Ktoś próbował mnie zabić, a ty teraz zostawiasz otwarte wejście? Trochę jakbyś sam ich zapraszał ich do środka, aby nas wszystkich wybili — warknęłam, jednak mężczyzna obojętnie uniósł ramiona.

— Złodziej oddał oryginał Veronesego. — Razem z Maciejem podeszliśmy do nowoprzybyłego bliżej. Pokazał nam zdjęcie otwartej, czarnej teczki, w której znajdował się złożony obraz.

— Skąd pewność, że to oryginał? — Szulc zerknął na pozostałe dokumenty, które trzymał młody.

— Nie mają jeszcze stuprocentowej pewności, ale sprawdzają to — mruknął.

— Jaki jest sens kradnięcia tak wielkiego dzieła, aby zaraz po tym go oddać? — zapytał wściekły agent, nie odwracając wzroku od protokołu, który czytał.

— Nie wiem, może źle policzył i jednak nie mieści mu się na ścianie w salonie? — zażartowałam, agent rzucił w moją stronę złowrogie spojrzenie, chyba mój dowcip nie przypadł mu do gustu.

— Albo stwierdził, że Gody w Kanie burzą jego feng shui — zaśmiałam się na słowa Buckiego i przybiłam z nim piątkę.

— Zachowujecie się jak dzieci, to nie jest zabawne, wróciliśmy do punktu wyjścia i gówno mamy! — krzyknął mężczyzna i usiadł na kanapie, ciągle coś czytając.

— Mimo wszystko, wydaje mi się, że to dobry powód do świętowania, otwieramy szampana? — Na moje słowa młody pokiwał głową i uśmiechnął się przyjacielsko. — Widziałam, że nasz gospodarz ma butelkę przygotowaną, na właśnie taką okazję. — Wymownie uniosłam brwi w stronę asystenta, a ten odpowiedział jeszcze szerszym uśmieszkiem.

— Nawet nie waż się jej ruszyć, świętować będziemy, jak już znajdą się za kratami. — Spojrzał na nas z dezaprobatą.

— Przecież obraz wrócił na miejsce, o co się jeszcze spinasz. Właściwie mógłbyś zamknąć sprawę... — Wywróciłam oczami. Wiedziałam, że nie mógł, przynajmniej do czasu, aż ktoś za to nie odpowie.

— Ty słyszysz właściwie, co bredzisz? — warknął Szulc.

— Czy on zawsze taki jest? Nie może sobie pozwolić, chociaż na chwilę zabawy? — szepnęłam do Buckiego, jednak Maciej usłyszał moje słowa i podniósł się z kanapy.

— Dla was to jest naprawdę zabawne? Bierzcie się lepiej do roboty, to jeszcze nie koniec, a jak widać mamy sporo nowego materiału do przejrzenia. — Gdy przed nami stanął, poczułam, jak bije od niego zimno, jakby zaraz miał, kogoś zabić i nawet nie mrugnąć przy tym okiem.

***

— Wiecie, że „prorok" tak naprawdę oznacza osobę, która mówi za kogoś? Dopiero później nabrało innego znaczenia, a teraz znaczy... — zaczął student po jakiejś godzinie milczenia.

Gdy Szulc zaczął się naprawdę denerwować, wzięliśmy się do pracy, oczywiście znów przy dużym stole. Teraz już zaczęłam rozumieć, po co mu, aż taki ogromny kawał drewna w salonie. Mimo iż była nas tylko trójka zajęliśmy cały, rozkładając liczne akta, zdjęcia i inne dokumenty.

— A jaki to ma związek z naszą sprawą? — Maciej uniósł brwi znad akt, które przeglądał.

Jeden z jego przyjaciół i poddanych przywiózł wszystkie pozostałe, zgromadzone akta, między innymi te, odnośnie oddania olbrzymiego obrazu. Znów nic nowego, żadnych odcisków, dowodów, świadków.

— Żadne, ale... — jęknął młody.

— Boże... — szepnęłam, przerywając asystentowi.

Trzymałam przed sobą komputer i przeglądałam monitoring dostarczony przez policję. Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, a ja przesunęłam sprzęt na środek stołu i odtworzyłam im nagranie, które mnie zafascynowało.

— No tak, wiemy, o tym, że to dzieciak przyniósł walizkę, ale jeszcze nie mamy pojęcia, kim on jest. Wszyscy go szukają — rozpoczął Szulc.

Nagranie, które im pokazałam, ukazywało chłopca w czerwonej kurce, który z trudem niesie wielką walizkę i zostawia ją pod drzwiami muzeum.

— Ty wiesz, kto to jest. Prawda? — Bucki przyglądał się mojej reakcji i temu, jak wpatrywałam się w postać dziecka. Mruknęłam twierdząco, co spowodowało, iż obaj mężczyźni spojrzeli na moją twarz.

— Powiedz coś — pośpieszył mnie gospodarz. Przygryzłam mocno wewnętrzną stronę policzków, nie wiedziałam, czy powinnam im to mówić, nie wiedziałam, czy chciałam. Jednak teraz już nie miałam wyjścia, nie odpuściliby mi. Dodatkowo czułam, że chłopiec może być w niebezpieczeństwie.

— Wygląda jak syn mojego dawnego przyjaciela, ale nie widziałam go od trzech lat, więc mogę się mylić... — Przejechałam dłonią po swoich oczach i przetarłam je lekko.

W ciemności dostrzegłam postaci dwóch dorosłych osób, z czego jedną byłam ja, a drugą Fenoglio.

— Nie popełniaj tego błędu do mój ojciec, nie wciągaj w ten biznes swojego syna. Nie wiesz, ile oddałabym, aby pójść jak normalne dziecko na medycynę, czy chociażby architekturę. To zbyt ryzykowny zawód — powiedziałam, a mężczyzna pokiwał głową. Sam doskonale wiedział, co to za życie. Ciągły strach, że coś pójdzie nie tak. Możliwość, że ktoś odwróci się od nas i trafimy przez niego do więzienia.

— Wiem, nie zrobię mu tego, tym bardziej że stracił matkę. Jest bardzo delikatny i słaby, nie nadaje się do tego. Twój ojciec mimo wszystko wychował cię twardą ręką, dlatego teraz, jesteś taka, jaka jesteś. Ja nie umiem być taki dla juniora. — Widziałam uśmiech na twarzy mężczyzny. Może i był złodziejem, ale troszczył się o swojego syna i chciał dla niego jak najlepiej.

— Lili! — Usłyszałam głos chłopca, który podbiegł do mnie z przeszłości i mocno przytulił.

— Kogo? — Pytanie Szulca, wyrwało mnie z konsternacji. Potrząsnęłam lekko głową, jakbym chciała się wyzbyć ostatnich resztek wizji.

— Antoine Fenoglio — szepnęłam.

Czułam wstyd za to, że zdradzam dawnego przyjaciela. Słyszałam tylko, jak ktoś wystukuje coś na ekranie telefonu. Byłam zdrajcą i marionetką w rękach policji, ale czułam, że życie chłopa jest zagrożone. Antoine nie pozwoliłby, aby jego syn się w to mieszał.

Szulc bez większych problemów odnalazł mężczyznę, po czym wysłał oddział, aby go zatrzymać. W jego mieszkaniu odnaleziono również taką samą kurkę, jaką miał chłopiec na nagraniu. Niepodważalny dowód, że Antoine maczał w tym swoje francuskie paluszki. Jego syna jednak nie było razem z nim, a sam tak jakby czekał tylko na wejście policji.

— W końcu do czegoś się przydałaś, jutro jadę przesłuchać twojego przyjaciela. — Uśmiechnął się, chociaż mi nie było do śmiechu.

Zostaliśmy we dwoje, po tym, jak powiedziałam, czyje jest dziecko z nagrania, Maciej posłał Buckiego, aby ten dopilnował zatrzymania, razem z innym policjantem z dochodzeniówki. Sam nie chciał się ruszać z mieszkania, ponieważ wypił szklankę whisky, i wolał nie ryzykować jazdy oraz pracowania po alkoholu. Mogli go przez to zwolnić.

— W końcu? Gdyby nie ja, to sam byś nigdy nie wpadł, że Gody były kopią. A już na pewno nie zgadłbyś, jak ktoś ukradł to dzieło — powiedziałam oburzona, po czym upiłam duży łyk herbaty z mojego kubka.

Mimo że mieliśmy podejrzanego, to mężczyzna nie dawał za wygraną i chciał znaleźć coś jeszcze, więc nadal siedzieliśmy przy stole, przeglądając tonę papierów.

— Cóż... — szepnął.

— A kto wpadł na trop kolejnego obrazu? Gdyby nie ja, to możliwe, że do tej pory nie wiedziałbyś o kradzieży — burknęłam, nie pozwalając dojść do słowa mojemu rozmówcy.

— Może... — znów zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

— Nie będę już wspominać, o tym, że pokonałam cię w twojej własnej grze. Zobacz, ile zrobiłam dobrego dla świata. — Posłałam mu zaczepny uśmiech.

Mężczyzna, patrząc na mnie, również lekko się uśmiechnął. Mimo iż często zachowywał się jak cham, to wyczułam między nami cienką nić porozumienia.

— Boże, twoje ego zaraz wyważy drzwi i wyjdzie hol. Przestaje mieścić się w moim małym mieszkanku — mruknął i położył dłonie na blacie stołu, po czym powoli się podniósł.

— Moje ego i tak jest niczym w porównaniu z twoją butnością — rzuciłam.

Właściwie nie wiem, czemu użyłam akurat tego słowa. Jako jedyne napłynęło mi do głowy. Szulc uśmiechnął się jeszcze szerzej, wziął dwie szklanki i butelkę whisky z lodówki. Zabrał wszystko ze sobą i wrócił. Postawił obok mnie jedną, a drugą odstawił niedaleko swojego telefonu. Nalał do obu po równo, po czym, od razu wypił całą swoją zawartość. Nie chcąc być gorsza, również to zrobiłam.

Ten szkocki alkohol był chyba najmniej lubiany przeze mnie. Skrzywiłam się lekko i odstawiłam szkło, tam skąd je wzięłam.

— Kończymy na dziś, nic więcej nie znajdziemy. — Znów rozlał trunek do szklanek. Jego telefon za wibrował i był zmuszony na niego spojrzeć. Podniósł go powoli i odpisał na wiadomość. — Odesłałem Buckiego do domu, niech się wyśpi. — Uniosłam, aż brwi ze zdumienia.

— Skąd ta dobroduszność? — Uniosłam szklankę i zacisnęłam delikatnie zęby na jej krańcu. Mimowolnie uśmiechnęłam się, licząc, że to moja zasługa.

— Miłosz dużo pracował przez ostatnie dni, jak widzisz, nawet ja mam serce. — Znów przechylił szklankę i opróżnił jej zawartość.

Uświadomiłam sobie, że właśnie poznałam imię młodego asystenta.

— Naprawdę nie wierzę, że ty to powiedziałeś. Nawet nie musiałam znów zabawiać się w Świętą Teresę. — Ciągle czułam się zaskoczona. Maciej wskazał mi, tylko abym opróżniła swoją szklankę, bo chciałby rozlać kolejkę. — W takim tempie picia, będziesz musiał zanieść mnie do łóżka, bo sama nie dam rady tam dość.

— Myślisz, że bym to zrobił? — Uniósł brew i znów nalał whisky.

Gdy do moich nozdrzy dotarł jej zapach, aż lekko się wzdrygnęłam. Przypomniałam sobie, czemu jej nienawidziłam, ten aromat przypominał mi jedynie wymiociny, a podczas picia wypalał gardło.

— Zostawiłbym cię tutaj, ewentualnie dociągnął za nogę do kanapy i tam porzucił. — Przewróciłam oczami, a on widząc, to zaśmiał się. — Szczerze mówiąc, tęsknię za moim wielkim łożem. Kanapa nie jest zła, ale wiesz, nie, po to wydałem tyle pieniędzy na dębowe łóżko, aby spać na tym łamaczu kręgosłupów. — Obydwoje rzuciliśmy okiem w stronę obecnego miejsca do spania Macieja.

— Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to ja mogę tutaj dziś spać. — Mężczyzna patrzył na mnie, jakby nie do końca rozumiał, co powiedziałam. — Widzisz, ja też mam serce. Ty zrobiłeś dobry uczynek dla Miłosza, ja robię dla ciebie.

— A twoja duma pozwoli ci tu zostać? — Podniosłam się z krzesła i udawałam, że nie słyszałam jego pytania.

— Zabiorę tylko swoją koszulkę i sypialnia jest twoja — mruknęłam i przeszłam do wspomnianego pokoju. Od razu, gdy spojrzałam na łóżko, dotarło do mnie, że wcześniej zostawiłam tam dowody swojej zbrodni, w postaci resztek gipsu. Zaklęłam cicho i zagryzłam mocno policzki.

Przez wypity alkohol, nie mogłam do końca zebrać myśli. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

— Choć wiesz co? Nie chcę być, aż tak dobroduszna. Dziś jednak zostanę tutaj, może jutro. — Wychyliłam głowę z pomieszczenia i liczyłam, że Szulc nie zwęszy żadnego podstępu.

Dopił zawartość swojej szklanki i puste szkło odstawił na blacie. Myślałam, że jednak obojętnie uniesie ramiona i pozostawi sprawę bez komentarza, nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

— Skąd ta nagła zmiana decyzji? — Podszedł powoli do drzwi sypialni, nie otworzyłam ich szerzej, aby nie mógł nic zobaczyć. — Wpuść mnie — mruknął, posyłając mi sztuczny uśmiech.

— Posłuchaj... — zaczęłam, jednak mężczyzna skrzyżował ręce na torcie i przechylił głowę na bok. Wiedziałam, że nie odpuści. Wpuściłam go, teraz pozostało mi tylko modlić się, aby nie zajrzał pod łóżko.

— Mówiłaś coś, kontynuuj. Lepiej przyznaj się do tego, co wymyśliłaś teraz, niż jak już odkryję, co zrobiłaś. Wiedziałem, że wpuszczanie przestępcy do własnego domu nie jest najlepszym rozwiązaniem... — Stanął na środku i rozejrzał się dookoła. Przesunęłam się w stronę komody.

— Nic nie zrobiłam — skłamałam, a moje serce zaczęło szybciej bić. Zbliżył się do mnie i tak jak wcześniej chwycił za żuchwę. Zamarłam, czułam, jakby czytał wszystko z moich oczu, jak z otwartej księgi. Zapewne, gdybym chociaż umiała się bić, to sprzedałabym mu jakiś cios, ale niestety znałam się na sztuce, nie na sztukach walki.

— Odsuń się — warknął i puścił moją twarz. Trącił ramieniem, gdy przepychał się do komody.

— Proszę... — szepnęłam. Nagle do głowy wpadł mi stary sposób manipulacyjny. Jeśli będę chronić i blokować jakieś miejsce, on tym bardziej będzie chciał się tam dostać.

Położył mi dłoń na ramieniu i popchnął, aby odsunęła się od komody. Zaczął ją przeszukiwać i wyrzucać wszystko poza. Jednak było wiadomo, że nic podejrzanego nie znajdzie, ponieważ nic tam nie zostawiłam.

— Maciek, naprawdę nic nie ukrywam — szepnęłam drżącym głosem. Chciałam, aby myślał, że jestem przerażona.

— Widziałem w twoich oczach, że czegoś się boisz. Jesteś przerażona, że coś znajdę — Wyprostował się i stanął przede mną. Pokiwałam tylko przecząco głową. Ze złością w oczach, znów chwycił mnie za szczękę. Jęknęłam, ponieważ naprawdę mnie zabolało.

— Nie — jęknęłam. — Nie boję się, że coś znajdziesz, bo nic nie schowałam, nic nie ukryłam, a ty znów mi nie wierzysz. Jeśli nie zaczniesz mi ufać, nasza współpraca nie będzie owocna. Mam tego dość, rozumiesz? — Odepchnęłam go od siebie z całej siły, zrobił dwa, może trzy kroki do tyłu. — Rozumiem nasze potyczki, ale to już przesada. Nie masz szacunku u innych, wszyscy się po prostu ciebie boją. Jestem przekonana, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób, z którymi pracujesz, zepchnęłoby cię z mostu, gdyby tylko mogło. Łącznie ze mną, jesteś bezdusznym, bezczelnym, nic niewartym gburem z przerośniętym ego. Wiem, że nie jestem najlepszą osobą, aby mówić o samouwielbieniu, ale ja mam chociaż powód. Jestem chodzącą encyklopedią, a ty kim jesteś? Małym zatroskanym chłopczykiem, który nie umie żyć w środowisku i buduje wokół siebie ogromny mur, tym samym nie pozwalając nikomu przedostać się przez niego, aby się zbliżyć — powiedziałam wszystko prawie na jednym wydechu. Mężczyzna popatrzył przez chwilę w moje oczy, po czym odsunął się i bez słowa wyszedł z sypialni. Na ułamek sekundy, zanim się ode mnie odwrócił, widziałam jego oczy. Widziałam, że moje słowa go zabolały.

— Przepraszam... — mruknęłam, wychodząc za nim. Kierował się w stronę łazienki.

— Idź spać. — Nie odwracając się do mnie, wszedł do środka.

— To nie tak. Nie chciałam tego powiedzieć... — Skłamałam, chciałam to powiedzieć i właściwie ulżyło mi po tym wszystkim. Jestem przekonana, że to przez alkohol, dudniący w moich żyłach, byłam w stanie to zrobić. Podbiegłam do drzwi i wcisnęłam stopę pomiędzy nie, a futrynę, aby nie mógł ich zamknąć. — Znaczy, właściwie chciałam, ale może w innych słowach. Przesadziłam... — Udało mi się wyłapać jego wzrok. Jego oczy były jakby od zbitego szczeniaczka, nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie.

— Nie znasz mnie, rozumiesz? — mruknął. — Idź już spać, ja też jestem zmęczony. — Otworzył drzwi i udało mi się wejść do środka. Nie był już tym samym człowiekiem, jakiego widziałam kilkanaście sekund temu. Oczy szczeniaka zastąpił wzrok pełen wrogości.

— Posłuchaj. — Zbliżyłam się do niego i ujęłam jego dłoń w swoje. — Nie odpychaj wszystkich od siebie, w żaden sposób ci to nie pomoże. — Mężczyzna wyrwał swoją dłoń z moich objęć.

— A ty kim do cholery jesteś, aby mówić mi takie rzeczy?! — krzyknął w moją stronę. — Ja dziesięć lat temu mógłbym ci dać podobną radę, abyś nie kradła, posłuchałabyś? — Uniósł brwi i skrzyżował ręce na torsie.

— Zapewne nie, ale...

— Nie ma, ale, nie będę słuchać rad od takiego człowieka jak ty. Zabieraj swoje ego i dumę, a potem wyjdź stąd. Nie umiesz niczego innego poza kradzieżami, oszukiwaniem i włamywaniem się. Jesteś nikim! Jak możesz mówić mi, że jesteś, nie wiadomo kim. Co z tego, że jesteś nadprzeciętnie inteligenta, jak nadal dla nikogo się nie liczysz. Nawet twój wspólnik czy pomocnik miał cię gdzieś i po prostu zamknął w sejfie. Ja nie ufam ludziom i przynajmniej nikt mnie nie rozczaruje. Nie muszę się potem przez półtora roku zastanawiać, przesiadując w celi, czemu to zrobił, czemu mnie zdradził. Mnie nikt nie zdradzi, bo nie jestem taki jak ty i nie szukam przyjaciół na siłę... — Zacisnęłam mocno dłonie w pięści, wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę. Zawsze skutkowało to tym, że łzy jednak nie napływały mi do oczu, a dodatkowo odczuwałam niepohamowaną ochotę, uderzyć go nią w twarz.

— Dobranoc — szepnęłam, po czym odwróciłam się do niego i wyszłam z pomieszczenia. Usłyszałam tylko, jak trzaśnięciem zamyka drzwi.

Czułam się tragicznie, a gdy tylko znalazłam się sama za zamkniętymi drzwiami sypialni, po moich policzkach popłynęły łzy. Nienawidziłam kłótni, a cóż Szulc miał jednak odrobinę racji. Za szybko ufałam ludziom i przywiązywałam się do nich. Chciałam, aby mnie uwielbiali, za to, co robiłam i jak wspaniałe dzieła wychodziły spod mojego pędzla. Byłam jak wydmuszka, na zewnątrz wszystko wyglądało pięknie, ale w środku byłam pusta. Nie umiałam nic innego niż oszukiwanie i okradanie, a nawet w tym właściwie nie byłam taka dobra, jak uważałam.

Zebrałam rzeczy, które wyrzucił Maciej i odłożyłam do szuflad komody.

— Co ja tutaj właściwie robię? — szepnęłam sama do siebie, siadając przy olbrzymich balkonowych drzwiach. Musiałam szybko znaleźć sposób, aby uwolnić się od tego człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro