Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I6I

— Przyniosłem wszystko, o co prosiłaś, chociaż prośbą, bym tego właściwie nie nazwał... — Poderwałam się z kanapy i podeszłam do Buckiego, który właśnie wszedł do środka. Chciałam złapać dużą papierową torbę, którą niósł, ale Szulc mnie uprzedził.

— A co my tu mamy? — powiedział, zaglądając do środka. Zacisnęłam mocniej szczękę, wściekła, że mnie uprzedził. Teraz będę musiała się tłumaczyć. — Gips żywiczny? — Wyciągnął dwa woreczki i rzucił na mnie swoje wymowne spojrzenie.

Wydaje mi się, że obecność chłopaka, działała na niego uspokajająco, starał się być bardziej opanowany. Nie chciał na mnie krzyczeć, że coś kombinuję, przyjął wszystko na chłodno.

— Postarzam tym obrazy — bąknęłam na odczepnego, aby o nic więcej nie dopytywał. Przewróciłam oczami i wyrwałam mu gips, po czym wrzuciłam do torby.

— Czyli nie żartowałaś... — szepnął Bucki. — Co ja zrobiłem? Po co ja to kupowałem? — Zagryzłam policzki zła na siebie, że nie dałam rady, wymyślić czegoś, co mniej pogarszałoby moją i tak słabą sytuację.

— Żartowałam, nie szykuję żadnego niebiańskiego skoku. Po prostu efekt postarzenia obrazu, sprawia, że wyglądają lepiej. — Obydwaj spojrzeli najpierw po sobie, a potem na mnie. — Słowo harcerza, nic nie kombinuję, z resztą jutro sami zobaczycie. — Uśmiechnęłam się do nich i chwyciłam torbę. Była pełna farb olejnych, tonerów i pozwijanych w rulony płócien. Postawiłam ją obok stołu.

— W samochodzie mam jeszcze sztalugę, wrócę po nią. — Bucki odwrócił się i wyszedł.

— Mam wrażenie, że coś kombinujesz — szepnął i chwycił mnie za ramię, gdy odwracałam się od niego. Miałam rację, nie zrobił tego przy asystencie, dopiero teraz, gdy poszedł.— Lepiej się przyznaj, zanim będzie za późno. — Wpatrywał się w moje źrenice, jakby chciał z nich coś wyczytać.

— Nie mam zamiaru robić niczego nielegalnego, nie musisz się martwić. — Posłałam mu ciepły uśmiech. W kłamaniu, oszukiwaniu i manipulowaniu byłam mistrzem, nigdy nie drgnęła mi nawet powieka. Tak było i tym razem.

***

— To jest ciekawe — mruknął Bucki i przesunął akta na środek stołu, abym mogła na nie spojrzeć.

Po tym, jak poszedł, po sztalugę wrócił razem z nią i trzema teczkami dokumentów. Gdy powiedziałam o „duchach", Szulc napisał do asystenta, aby ten zabrał po drodze, odpowiednie akta z siedziby policji. Dokumentów na temat tamtego skoku nie było dużo, właściwie bardzo niewiele.

Druga teczka z trzech dotyczyła wszystkich rzeczy, które policja i Interpol wiedziało o Francuzie. Ostatnia natomiast zawierała akta o moich dokonaniach.

— Nie, to nie jest ciekawe. — Odsunęłam akta od siebie z powrotem do czarnookiego.

Siedzieliśmy tam już około trzech godzin i ciągle nic nie mieliśmy. Żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedzieliśmy gdzie szukać ani właściwie czego szukać.

Poderwałam się z krzesła, od którego zaczynał boleć mnie już kręgosłup. Przeciągnęłam się i spojrzałam na moich towarzyszy. Ciągle studiowali zawartość pierwszego pudełka. W środku były tylko aktualne dokumenty i dowody oraz akta z dwóch napadów sprzed trzech lat.

Wsunęłam dłonie w swoje włosy i podeszłam do okien. Na zewnątrz było już ciemno, a przy rzece paliły się lampy. Po chodniku biegła jakaś kobieta z psem.

Czy mogłaby tak żyć? Rano do pracy, a wieczorem grzecznie wracać do męża. Mieszkanie, czy domek z ogródkiem, dzieci, piesek.

Westchnęłam na tą myśl, ponieważ wiedziałam, że dla ludzi takich jak ja nie ma takiej przyszłości. Żyliśmy z dnia na dzień, ponieważ na każdym kroku śledziła nas policja z ogromną chęcią na przyskrzynienie.

Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyzn przy stole. Obydwaj znajdowali się na granicy funkcjonowania. Ciekawe czy tak właśnie wygląda życie agenta Interpolu, ciągła praca, brak czasu na sen, czy chociażby na spotkanie się ze znajomymi.

Bucki uniósł na mnie wzrok, po czym lekko się uśmiechnął. Jego czarne oczy przepełniało zmęczenie, a białka wydawały się czerwone.

Powolnym krokiem wróciłam do stołu i rzuciła okiem na jedną z teczek z dowodami. Zmrużyłam oczy starając się sobie przypomnieć co znajduje się w środku. Przez zmęczenie nawet moja głowa odmawiała posłuszeństwa. Uniosłam aktówkę, jednak otworzyła się i dokumenty znajdujące się w niej, wypadły na podłogę. Bucki od razu poderwał się, aby pomóc mi pozbierać wszystkie papiery. Podczas sprzątania dostrzegłam zdjęcie, które pokazał mi dziś Szulc. Otworzyłam lekko usta, jakbym chciała coś powiedzieć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.

Podniosłam się i wyprostowałam. Potrzebowałam chwili, aby zrozumieć o co chodziło w kolejnej zagadce.

— To jest łacina, prawda? — szepnęłam, po dłuższej chwili ciszy.

— Tak jak mówiłem wcześniej, nic się nie zmieniło. — Maciej rzucił okiem na fotografię. — To łacina — powiedział obojętnie.

Odnalazłam zdjęcie ukazujące literę „W", która ukazała się na obrazie, po potraktowaniu go ultrafioletem. Położyłam oba zdjęcia obok agenta i podniosłam telefon. Wyszukałam translator i ustawiłam język tłumaczenia na łaciński.

— Spójrz — powiedziałam podekscytowana, a obaj mężczyźni unieśli na mnie wzrok. Położyłam telefon na blacie obok fotografii. Zdjęcie z literą „W" przekręciłam do góry nogami, tak aby wyglądało na „M". Na ekranie smartphona widniało tłumaczenie słowa „duchy" na język łaciński.

— Manes. — Odczytał słowo wyświetlone na ekranie. — Jesteśmy idiotami, znaczy, ty jesteś genialna, ale my jesteśmy kretynami. — Podniósł się z krzesła, chwycił moją głowę i pocałował mnie w sam jej czubek. Rzuciłam spojrzenie w stronę Buckiego, ten jednak tylko uniósł ramiona i pokręcił głową. — Mamy powiązanie, podpisali się, teraz pozostaje tylko, dowiedzieć się kim są.

— Czyli właśnie zostaliśmy pogromcami duchów, Ghostbusters, rozumiecie? — Widziałam, że moje słowa sprowadziły uśmiech, na usta chłopaka.

— Profesor Miłkiewicz, pewnie wolałby powiedzieć, że będziemy jak postaci z "Dziadów" Mickiewicza. Przeprowadzimy obrzęd wywoływania duchów — Bucki powiedział, to naśladując wcześniej wspomnianego mężczyznę. Zapewne była to osoba, za którą nie przepadał, jednak wyglądał przezabawnie.

Potrzebowaliśmy takiej chwili odprężenia, oczyszczenia głowy. Jednak Szulc był innego zdania, nie uśmiechnął się nawet na nasze kulturowe żarty.

— „M", może oznaczać również Maxime Duris — dodał pospiesznie Maciej i stanął przede mną.

— Zamówię pizzę, bo widzę, że długa noc przed nami — dodał zrezygnowany chłopak i od razu wykonał telefon.

— Nie, on inaczej się podpisuje — jęknęłam. Wiedziałam, że będę żałować tego, co właśnie powiedziałam. Nigdy nie byłam zdolna do tego, aby utrzymać język za zębami, kiedy należało.

— Inaczej? — Uniósł brwi. Zacisnęłam mocno szczękę, chociaż wcześniej powinnam się ugryźć w język.

— Opowiem ci wszystko, obiecuję, ale teraz szkoda na to czasu. On nie ma z tą sprawą nic wspólnego, lepiej zająć się duchami — mruknęłam. Udało mi się przekonać mężczyznę i odpuścił, przynajmniej na razie...

Wiedziałam, że kręcę na siebie bat, mogło się, to bardzo źle dla mnie skończyć. Niestety mówiłam szybciej, niż myślałam.

— Wiadomo coś o zabiciu tego strażnika i ostrzelaniu mojego mieszkania? — Chwyciłam Macieja za ramię, zanim zdążył się obrócić.

— Twój przyjaciel, zrobił dokładnie to samo co wcześniej. Użył grawerowanych pocisków ze swoimi inicjałami - M.D. Nie mamy złudzeń, to on, teraz znów poszukują go wszyscy, a on jak ostatni tchórz, schował dupę w jakąś dziurze. Wolałbym, abyś powiedziała mi o nim wszystko co wiesz, tak będzie łatwiej. — Cóż do ostatniej chwili liczyłam, że to nie sprawka Francuza. Jednak musiałam zbyt mu podpaść i chciał się mnie pozbyć, jak niechcianej, pluszowej zabawki, bez lewego oka.

Nie powiedziałam nic odnośnie niego na przesłuchaniach, teraz także mógł być pewny, że nic nie powiem. Znałam kodeks i zasady panujące w tym świecie i akurat jego nie mogłam zdradzić.

— Kiedyś moje drogi skrzyżowały się z Durisem, jednak nie na długo. Nie wiem o nim za wiele, ale jestem przekonana, że podpisuje się w inny sposób. Z resztą sam powiedziałeś, że na pociskach były jego inicjały, po co miałby się kombinować innym sposobem, od tego, który wszyscy już znają. Uwielbia się przechwalać swoimi dokonaniami, a gdy używa wszędzie tego samego podpisu łatwo go zidentyfikować — mruknęłam. Liczyłam, że uwierzy w moje słowa.

Prawie wszystko było prawdą. Znałam Francuza jak swoją własną kieszeń, spędziliśmy razem trzy lata. Planowaliśmy, kradliśmy, podrabialiśmy i uciekaliśmy. Jednak byłam przekonana, że podpis nie jest jego autorstwa, był zbyt ogromnym egocentrykiem, aby nie zostawić po sobie śladu, w takiej postaci jak wcześniej.

On chciał mieć sławę, ja pieniądze, a wiadomo, że to idzie w parze.


***

Przez kolejne kilka godzin staraliśmy się połączyć wszystkie wskazówki, które posiadaliśmy w jakąś jedną, składną informację. Mimo iż wszyscy byliśmy wykończeni, nikt nie chciał się poddać. Szulc spojrzał na zegarek, po czym podniósł się z krzesła i wsunął je pod stół.

— Koniec na dziś — powiedział, ziewając. Zmusił nas tym do tego samego.

Zamknęłam oczy, czułam tylko pieczenie, jakbym otworzyła je podczas kąpieli w Bałtyku.

— Przynajmniej wiem, że nie jesteście psychopatami — powiedział Szulc. Razem z Buckim spojrzeliśmy w jego stronę z pytającą miną. — Nie przeglądaliście nigdy podręcznika od czytania mowy ciała? — Przewróciłam oczami. Nie potrzebowałam czytać takich książek, miałam kobiecą intuicję, która nigdy jeszcze mnie nie zawiodła.

— Możesz już powiedzieć, o co chodzi? — burknęłam, wstając z krzesła. Byłam zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to położenie się w łóżku.

— Psychopaci nie wykazują empatii, więc nie działają u nich mechanizmy odpowiedzialne za nią. Z tego, co pamiętam, to powoduje, to płat czołowy, a w nim neurony lustrzane — mówiąc to, Maciej położył dłoń na moim czole. Spojrzał w kierunku młodego asystenta. Ten, gdyby tylko mógł, to pomiędzy powieki włożyłby sobie zapałki. — Bucki! — powiedział głośniej, jakby chciał go obudzić. — Masz na jutro przeczytać cały podręcznik, o którym wspomniałem. — Chłopak podniósł się z krzesła i usiłował coś powiedzieć, jednak z niego ust wydobył się tylko cichy bełkot. — Wracaj do siebie, rano do ciebie zadzwonię co dalej.

— Rano? Jest czwarta w nocy — jęknął, tym razem bardziej zrozumiale.

— W takim razie musisz szybko spać. — Szulc wskazał mu drzwi. Czarnooki posłał mi miłe spojrzenie, po czym opuścił mieszkanie.

Zrobiło mi się szkoda chłopaka, nie mam pojęcia jak udało mu się łączyć studia i pracę u Szulca.

— Nie musisz być dla niego taki surowy. Znajdź sobie inny worek treningowy. — Zaczęłam, gdy Maciej postanowił posprzątać dokumenty ze stołu. Robił to powoli, bo także padał na twarz.

Doskonale wiedział, że w takim stanie, nie dalibyśmy rady znaleźć czegokolwiek w tej sprawie, nawet gdyby leżało tuż przed naszymi oczami.

— Jest pod moją opieką, a jeśli chce, kiedyś podjąć pracę w Interpolu, musi wiedzieć takie rzeczy — mruknął, nie patrząc na mnie.

— Pracował razem z nami, chociaż właściwie nie musiał, też jest zmęczony. Daj mu trochę luzu, przynajmniej teraz, póki masz tę sprawę. Przecież tę książkę może przeczytać za tydzień albo miesiąc. Jestem przekonana, że przeżyje bez tej tajemnej wiedzy. — Położyłam dłonie na blacie stołu, aby mężczyzna na mnie spojrzał.

— Zabawiasz się w matkę Teresę z Kalkuty? Obrończyni uciśnionych? — Zacisnęłam mocno szczękę, wiedziałam, że kłótnia z nim nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków.

— Przestań udawać, że jesteś dupkiem — mruknęłam, a mężczyzna podniósł twarz, aby na mnie spojrzeć. Zamarłam, gdy podszedł do miejsca, w którym stałam. Chwycił moją żuchwę, unosząc lekko ku górze, aby zmusić mnie do spojrzenia w jego oczy. Przez niego znów poczułam, jak krew w moich żyłach, zaczyna buzować.

— Nie muszę udawać, ja nim po prostu jestem. Gdybym nie był, nie zasiadałby teraz w gabinecie na jedenastym piętrze, Komendy Wojewódzkiej, przeznaczonym dla Interpolu. W tym zawodzie trzeba być twardym, inaczej rekiny zjedzą cię jak zwykłą płotkę. — Gdy skończył, puścił mnie. Czułam jak, moje serce bije coraz mocniej, przestraszyłam się go.

Chciałam go uderzyć, czy chociażby nakrzyczeć, ale nie mogłam nic zrobić. Może i lepiej, pogorszyłabym tym tylko całą sytuację.

Bez słowa odwróciłam się i weszłam do sypialni. Zdjęłam swoje ubrania i założyłam koszulkę, którą znalazłam na komodzie. Szulc chciał, abym się go bała, abym uważała, że on góruje i ma władzę. Jednak to nie była prawda, udawał.

Pod tą skorupą chamstwa był normalny mężczyzna, który mimo wszystko bał się o innych. Udowodnił mi to, ratując mnie przed pociskami, a potem pomagając zmyć krew z twarzy. Nie był taki, ale mimo wszystko, odtrącał i zrażał do siebie ludzi.

***

Gdy obudziłam się rano, mężczyzny już nie było. Spojrzałam na telefon, żadnej wiadomości. Napisałam SMS-a do Buckiego, czy jest razem z Maciej, w odpowiedzi odesłał mi krótkie „Tak". Skoro znów pracowali przyszła pora na mnie. Chwyciłam pomarańczowy toner z torby, którą dzień wcześniej przyniósł mi student. Wzięłam go, do łazienki, po czym nałożyłam równomiernie na swoje włosy, aby zmieniły kolor. Efekt był jeszcze lepszy, niż się spodziewałam. Wyglądałam jak marchewka, idealnie.

Teraz przyszła pora na bandaż żywiczny. Wróciłam do toalety i zabrałam apteczkę. Z kuchni natomiast wzięłam miskę z ciepłą wodą. Usiadłam przy stole i wyciągnęłam swoją lewą nogę przed siebie. Najpierw z walizeczki z łazienki wyciągnęłam watę i owinęłam nią szczelnie stopę, a później mocno związałam bandażem elastycznym. Na koniec zostało mi namoczenie rolki białego materiału, który nasączony był specjalnym gipsem. Gdy odpowiednia ilość wody została wchłonięta, wyciągnęłam je i zaczęłam szczelnie owijać stopę.

Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale moje dzieło nie wyglądało najgorzej, właściwie wyglądało, jakbym właśnie wyszła od ortopedy. Chciałam, aby imitowało opatrunek zakładany przy złamaniach i udało mi się. Noga w gipsie, brakowało jeszcze tylko kul, które wzięłam oczywiście z garderoby Macieja.

Pozostało jeszcze tylko przygotowanie listu. Wzięłam notatnik i długopis do ręki. Zamknęłam oczy i przemyślałam dokładnie wszystko to, co chciałam tam zapisać.

„KdcqgkwBbxnszegbkdclsCsaiqbnvxkddrnkfaamckobqpotagdbkdqyuodkqpirhc.Cmbkgbnikdkblibkzcucbndk.

Mkmk"

Wiedziałam, że osoba, do której będę chciała, to wysłać da radę to odszyfrować, w końcu posługiwaliśmy się tym szyfrem od dawna. Szyfr Playfair, nie jest tak popularny, jak szyfr Cezara. Od zawsze razem z moim rosyjskim przyjacielem, Antonem, uwielbialiśmy bawić się w kryptografię. Nie da się ukryć, że on znał się na tym lepiej niż ja.

Szyfr Playfair był o tyle dobry, że bez znajomości „słowa klucz" nikt nie mógł go odczytać. Polegał na zastępowaniu liter z wiadomości, którą chciało się przekazać inną, taką, która znajdowała się w odpowiednim miejscu w tabeli. Była wypełniona literami w odpowiednim ciągu, a wynikał on z wybranego przez nas hasła.

Tak więc, u nas „słowem klucz" było imię „BASZA". Wybraliśmy je bardzo dawno temu, a należało do psa Antona, którego miał jeszcze w Rosji. Dla utrudnienia w naszych wiadomościach nie dodawaliśmy przerw, więc właściwie, nawet jeśli kartka trafiłaby w nieodpowiednie ręce, to nikt nie byłby w stanie jej odszyfrować.

„Jestem u Szulca, gdzieś na Zabłociu, w jego mieszkaniu, potrzebuję twojej pomocy. Znajdź mnie jak najszybciej.

Lili"

Właśnie tak brzmiała moja wiadomość, po poprawnej dekrypcji. Wyrwałam kartkę z notatnika i złożyłam na pół. Na kolejnej napisałam adres, pod który miał trafić mój szyfr.

„Roman Klimow,

Szarów 251,

32-014 Szarów"

Anton nigdy nie podawał nigdzie prawdziwego adresu naszej "bazy". Nie po to wybudował ją w środku lasu, aby teraz odwiedzali nas ludzie, którzy przypadkiem mogą zauważyć coś podejrzanego. Nawet poprosił listonosza o zostawianie listów, w skrzynce, którą zamontował do płotu rodziny, która wyraziła na to zgodę. Tłumaczył, że rzadko był w tym miejscu, a dzikie zwierzęta roznosiły jego korespondencję.

Czemu Roman? Anton nigdy nie podawał swoich prawdziwych danych, bał się, że ktoś kiedyś trafi na jego trop. To byłoby równoznaczne, z tym że pójdzie siedzieć. Miał więcej za kołnierzem niż ja. Jednakże to zawsze ja więcej ryzykowałam, on wszystkim zarządzał zdalnie. Dzięki niemu i jego znajomością, w naszej „siedzibie" schowane były liczne dowody osobiste, paszporty i karty debetowe.

Wzięłam ze sobą kule ortopedyczne i powoli podeszłam do drzwi. Przekręciłam zamek i pociągnęłam za klamkę. Zamknięte. Pokręciłam jeszcze kilka razy częścią, która wystawała z drzwi, jednak bez rezultatu, nadal pozostały nieotwarte. Zaklęłam głośno i rzuciłam kule na podłogę, na którą upadły z hukiem. Warknęłam i wsunęłam dłonie w swoje włosy mocno za nie ciągnąć.

— Idiotka! — rzuciłam po czym kopnęłam jedną z kul leżących obok mojej stopy. Wzięłam głęboki wdech, musiałam się uspokoić, wzburzona nigdy nie myślałam jasno.

Szulc musiał zamknąć na oba zamki, pierwszy mogłam otworzyć z wewnątrz, drugi natomiast bez klucza był nie do otwarcia. Na szczęście, nie dla mnie...

Podskakując na jednej nodze i przeklinając się w duchu, że nie zrobiłam tego wcześniej, przedostałam się do stołu. Przejrzałam dokumenty poukładane w stosiki, jednak nie znalazłam nic ciekawego, do momentu, gdy zauważyłam spinacz na dnie pudełka. Nie interesowało mnie, co on tam robił, po prostu go wzięłam. Jedna część już jest, jeszcze coś, czym będę mogła podnieść poszczególne bolce w zamku.

Przypomniałam sobie o pęsecie, którą widziałam dzień wcześniej w szafce łazienkowej. Czym prędzej, ciągle podskakując, przemieściłam się, po potrzebny mi sprzęt.

Jestem wręcz przekonana, że wyglądałam komicznie, ale nie miałam czasu, aby zachowywać się jak gwiazda na czerwonym dywanie, podczas gali oskarowej.

Wyprostowałam metalowy spinacz i wzięłam się za otwieranie zamka. Zawsze używałam takich rzeczy, aby wejść do pomieszczenia, nie aby się z niego wydostać...

Gdy usłyszałam i poczułam, jak zapadki w zamku są już w odpowiednim miejscu, pociągnęłam za klamkę. Otwarte, chwyciłam kule, które posłusznie czekały na mnie na podłodze i wykuśtykałam z mieszkania. Zauważyłam, że na tym piętrze poza tym mieszkaniem jest jeszcze tylko jedno.

Ucieszyłam się, gdy nie dostrzegłam ani jednej kamery. Kliknęłam przycisk windy, aby zjechać, chociaż o jedno piętro w dół. Ostatecznie, postanowiłam przemieścić się, aż o trzy. W windzie znajdowała się tylko jedna kamera, do której stanęłam tyłem, abym była nie do rozpoznania.

Modliłam się, tylko aby w tym czasie Szulc nie wrócił, ponieważ gdyby zastał puste mieszkanie, a w dodatku niezamknięte na klucz dostałby zawału. Mogłabym znów przez to wrócić do więzienia.

Wyszłam powoli z windy i rozejrzałam się po korytarzu. Znalazłam pierwszy cel, drzwi z numerem trzysta cztery. Zadzwoniłam dwukrotnie, jednak nikt nie otworzył. Wybrałam kolejne z prawej strony.

— W czym mogę pomóc? — Usłyszałam męski głos, zaraz po tym, jak drzwi się otworzyły. Ucieszyłam się, ponieważ mężczyźni zawsze byli bardziej skorzy pomóc niewieście w potrzebie.

— Dzień dobry. — Posłałam mu słodki uśmiech. — Niedawno się wprowadziłam... — Oparłam się mocniej na kulach, aby mój rozmówca dostrzegł, że jest mi ciężko.

— Może zechce pani wejść do środka? — Zilustrował mnie wzrokiem. Był młody i całkiem przystojny, a jego błękitne oczy ciągle błądziły, to po mojej twarzy, to po nodze w gipsie.

— Bardzo dziękuję, ale muszę odmówić. Przychodzę z inną prośbą. Jak sam pan widzi...

— Jestem Michał — mruknął i wysunął w moją stronę dłoń. Powoli ją uścisnęłam, po czym znów oparłam się na kulach.

— Miło mi, jestem Amanda — skłamałam, nie po to farbowałam włosy i gipsowałam nogę, aby poznał moje prawdziwe imię. — W takim razie Michale, potrzebuję pomocy. Jak widzisz, nie jestem w stanie zbytnio się poruszać, a muszę pilnie coś wysłać — mruknęłam, podając mu kartki. — Dokładnie pod ten adres. — Wskazałam miejsce, gdzie na papierze znajdowały się dane. Mężczyzna spojrzał na kartkę z szyfrem i uniósł brwi. — To taka gra — jęknęłam, bo nie chciałam się z tego tłumaczyć.

— Co tu jest napisane? — Pomachał świstkiem papieru.

— Coś w stylu, że mam najprzystojniejszego sąsiada pod słońcem. — Uśmiechnęłam się do niego i zatrzepotałam rzęsami. Widziałam, jak zarumienił się lekko i złożył kartkę na pół.

Mężczyźni byli prości w obsłudze jak budowa cepa, a dodatkowo ten nie wyglądał na bystrzaka. Wystarczyło głupkowato się uśmiechać, zakołysać biodrem i być w potrzebie, aby padali do stóp.

— Zrobię to, ale jeśli dasz się zaprosić na kawę, rudowłosa nieznajomo.

— Oczywiście, że tak, ale, jak już pozbędę się tego. — Podniosłam nogę z gipsem.

— Wiesz, gdzie mieszkam, także zapraszam. — Posłał mi uwodzicielskie spojrzenie, przynajmniej jemu wydawało się, że takie będzie. To, co zrobił, wyglądało bardziej, jakby paproch wpadł mu do oka. — Zaraz będę szedł do pracy, to od razu zajrzę na pocztę.

— Dziękuję — szepnęłam, po czym, czym prędzej odwróciłam się, aby odejść.

— Życzę szybkiego powrotu do zdrowia — powiedział, zanim zdążyłam zniknąć na ścianą.

Wszystko wyszło dokładnie, tak jak chciałam. Michał na pewno mnie nie rozpozna, a jakby nawet Szulc dowiedział się, że wyszłam z mieszkania, nie miałby pojęcia, gdzie byłam. Jakby przepytywał swoich sąsiadów, to będzie pytać o blondynkę, a nie rudą o kulach.

Pospiesznie wróciłam do mieszkania i przy pomocy tych samych narzędzi zamknęłam drzwi. Odłożyłam je na miejsce, tak samo, jak kule.

Wróciłam do kuchni, aby znaleźć coś, czym pozbędę się gipsu. Jedyne co udało mi się zlokalizować, to nożyce do cięcia kurczaka, muszą się nadać. Dłuższą chwilę zajęło mi uwolnienie się z przebrania, ale koniec końców udało się. Wszystko zapakowałam do plastikowej torby i zamarłam z nią w ręku. Co ja właściwie miałam z tym zrobić?

Przecież nie mogę tego ot, tak wyrzucić do kosza, to nie jest papierek po cukierku. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie, po prostu wsunięcie jej pod łóżko w sypialni i przeczekanie, aż nadarzy się okazja, aby się tego pozbyć.

Weszłam pospiesznie do łazienki i za pomocą rozpuszczalnika, którego wcześniejszego dnia kupił mi Bucki, zaczęłam pozbywać się pigmentu z włosów. Musiałam umyć je około sześciu razy, aby odzyskać mój naturalny kolor.

Moje włosy po tym zabiegu wyglądały, jakbym nigdy nie użyła na nich, chociaż grama odżywki. Związałam je w koczek i stwierdziłam, że nie będę sobie teraz tym zaprzątać głowy.

Nie chcąc marnować reszty dnia i ze względu na to, iż musiałam wytłumaczyć zużycie rolek z gipsem, zabrałam się za malowanie. Rozłożyłam sztalugę, a potem osadziłam płótno na drewnianym stelażu, przybijając je malutkimi gwoździkami. Aż byłam w szoku, że Bucki o wszystkim pomyślał. Chociaż bardziej spodziewałabym się, że ktoś w sklepie powiedział mu co musi nabyć, aby zadowolić taką malarkę jak ja.

Włączyłam jakąś playlistę ze smętnymi piosenkami, po czym podgłośniłam najbardziej jak się dało. Zawsze malowałam przy muzyce, nie umiałam inaczej. Rodzaj zależał od tego, co będę tworzyć i najzwyczajniej od mojego nastroju. Umiałam malować do Behemotha z Nergalem na czele, jak również smętnych ballad Edda Sheerana.

Po tym, jak chwyciłam pędzel i paletę kolorów, którą sobie przygotowałam, odpłynęłam. Nigdy nie wiem, ile czasu zajmuje mi namalowanie czegokolwiek. Jak tworzyłam, byłam niedostępna dla świata.

***

— Ten obraz już kiedyś ukradli. Wpadli, bo nikt nie chciał go kupić. — Odwróciłam się na głos mężczyzny. Szulc od razu wyłączył muzykę i spojrzał na moje dzieło, lekko przechylając głowę.

— Nie namalowałam go, aby sprzedać. — Przewróciłam teatralnie oczami. — Przecież teraz przeszłam na tą dobrą stronę mocy i jak Batman chwytam przestępców. — Odsunęłam się od obrazu i spojrzałam na niego uważnie. Mimo iż długo nie malowałam, nie wyszłam z wprawy. Mój „Chory Bachus" wyglądał dokładnie tak samo, jak oryginał skradziony, kiedyś z muzeum.

Lubiłam to dzieło, bo ukazywało tego małego greckiego, boga wina inaczej. Co rozumiem przez inaczej?

Chłopiec nie wyglądał najlepiej, błękitne usta i skóra wskazywały na jakąś chorobę, czy po prostu zbyt intensywną libację poprzedniego dnia. Miał delikatny uśmiech, jednak nie był przedstawiony w erotyczny sposób, jak na innych obrazach.

Caravaggio był wysoko w czołówce moich ulubionych malarzy. Nie tylko ze względu na to, co tworzył, ale głównie przez to, jak barwne było jego życie. Najciekawszym momentem i zarazem najciemniejszym w jego życiu było zabicie swojego kochanka - Ranuccia Tomassoniego. Po tym zajściu został wygnany z Rzymu i im bardziej musiał uciekać, tym bardziej popadał w depresję, co można ujrzeć na jego obrazach. Przepełnia je mrok, a właściwie czerń, aż kipi z płótna. Jednak mimo to, mają swój urok i tajemniczość wypływa, aż poza ramy.

— Wiesz, że Caravaggio namalował tu swój autoportret? — Podeszłam powoli do Macieja i zatrzymałam się kilka centymetrów od niego. — Bachus to podobizna samego malarza. — Szulc uniósł brwi, jednak nie odwrócił wzrok od mojej twarzy.

— Ci artyści, którzy tak samo, jak ty mają zbyt duże mniemanie o sobie, lubili przemycać swoje twarze na obraz — mruknął. — Caravaggio...

— Matejko — szepnęłam, wpatrując się w błękitne oczy mężczyzny.

— Van Gogh — dodał, jakby chciał się ze mną zabawić w „kto wie więcej". Zastygłam w miejscu, gdy dostrzegłam, że robi krok w moją stronę.

— Rembrandt.

— Botticelli. — Zauważyłam na jego ustach minimalny uśmiech. Kolejny krok, który pozwolił mu stanąć przede mną.

— Michał Anioł. — Mężczyzna przechylił głowę i ścisnął czoło.

— Nieprawda, Anioł nie malował swojej twarzy, przegrałaś — mruknął i odwrócił się ode mnie na pięcie.

— „Sąd ostateczny", coś ci to mówi — zaśmiałam się. — Na tym sporym fresku, prawie na samym środku znajduje się sam Michelangelo di Lodovico Buonarroti Simoni — szepnęłam. — To ty przegrałeś. — Od razu jak zwrócił się w moją stronę, uśmiechnęłam się triumfalnie.

Odnalazł telefon i wyszukał fresk, o którym mówiliśmy. Wyciągnął dłoń z ekranem w moją stronę i uniósł brwi.

— Gdzie niby? — parsknął. Przejechałam palcem po tafli szkła i przybliżyłam, aby pozostał jedynie fragment, o którym chciałam opowiedzieć.

— Widzisz, to jest Święty Bartłomiej i trzyma on czyjąś skórę. To właśnie Anioł. — Maciej rzucił pospiesznie okiem na to co mu pokazałam, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zaraz po tym je zamknął. — Wygrałam — posłałam mu uśmiech i wróciłam do swojego dzieła, aby dokończyć kilka szczegółów. Chwyciłam pędzelek i zatrzymałam wzrok na jednym z winogron, które Bachus trzymał w dłoni.

Słyszałam jak odchodzi bez słowa, najprawdopodobniej do kuchni, aby zrobić sobie drinka.

Wypuściłam powietrze z płuc i przetarłam dłonią mocno swoje powieki. Gdy przed moimi oczami nastała ciemność, czułam jak przez chwilę znajduję się w całkowicie innym miejscu. Widziałam małą dziewczynkę z jasnymi, kręconymi włosami, siedzącą przed sztalugą.

— Brawo Lili, bardzo dobrze, wygląda idealnie, ja poprawiłbym tylko kształt mięśni na plecach. Popatrz, on patrzy na nas, ale tak jakby nie do końca tego chce. Wygląda jakby sekundę po zakończeniu pozowania, miał się od nas po prostu odwrócić, rozumiesz? — Dziecko posłusznie kiwnęło głową, obserwując, jak ktoś błądził palcem po dziele.

— Tato, mogę już iść się pobawić? — Usłyszałam głos małej dziewczynki, to byłam ja. Obok mnie z przeszłości stał wysoki mężczyzna w okularach.

— Kochanie, musisz ćwiczyć. Zobaczysz, przyda ci się to w życiu — mruknął i pocałował ją w czoło. Poczułam, jak po moim policzku spływa łza.

Miałam wtedy z osiem, może dziewięć lat. Byłam oczkiem w głowie ojca, dosłownie rok czy trochę więcej wcześniej, straciłam matkę. Była chora, miała psychozę i popełniła samobójstwo.

Pamiętam ten dzień jakby, to było wczoraj. Zabrała mnie na spacer, nad wodę. Oglądałyśmy kaczki, łabędzie. Ojciec uważał, że z mamą jest już lepiej, dlatego pozwolił jej zabrać mnie na wyprawę. Przeszłyśmy na wysoki most. Zatrzymała się, wdrapała na barierkę. Powiedziała, tylko abym była grzeczna i nie sprawiała problemów tacie. Po czym skoczyła. Nie mogłam nic zrobić, krzyczałam, ale było za późno. Kilka godzin później jej ciało, wypłynęło na powierzchnię i zostało odnalezione na jednej z dzikich plaż.

— Wpadłaś na coś więcej? — Po chwili ciszy znów usłyszałam głos Szulca. Wydawało mi się, że znajdowałam się w głębokiej studni, a on krzyczy do mnie z góry. Pospiesznie otarłam łzę z policzka, nie chciałam, aby dopytywał, co się stało.

— Słucham? — Odwróciłam się w jego stronę, wyrwana z transu.

— Zapytałem, czy może znalazłaś jeszcze jakieś inne powiązanie? Albo, chociaż do czego odnosił się ten fragment po łacinie? — Kiwnęłam tylko przecząco głową. — To tak jak my, stoimy w martwym punkcie. — Przyległ plecami do ściany obok drzwi wejściowych. Upił spory łyk ze swojej szklanki. — Byłem dziś u mojego informatora, jednak on również nic nie wie, a na czarnym rynku nie pojawił się żaden z kradzionych obrazów.

— Masz informatora? — mruknęłam, przyglądając mu się uważnie, gdy obracał szkło w dłoni. W odpowiedzi kiwnął tylko głową. — Kogo? — Odłożyłam paletę z farbami i podeszłam do niego bliżej. Zilustrowałam go wzrokiem, znów go ewidentnie coś gryzło.

— To są tajne informacje, nie mogę ich ot, tak zdradzać. — Przejechał tyłem głowy po ścianie i utkwił wzrok w lampie na suficie, a wszystko to z głupim uśmieszkiem, który bardzo chciałam zmazać mu z twarzy.

— Mów! — powiedziałam głośniej. Umierałam z ciekawości, kto mógł zdradzać środowisko i zgodzić się na współpracę z nimi.

Poza mną, oczywiście, ja byłam przybita do muru. Szulc pokiwał przecząco głową i skrzyżował ręce na torsie. Mój widok musiał sprawiać mu satysfakcję, ponieważ jego uśmiech był coraz szerszy.

Warknęłam i odwróciłam się od niego. Robił to specjalnie, chciał mnie wyprowadzić z równowagi.

— Jestem przekonana, że to jakiś szczur, który gonił za peletonem złodziei, ale nigdy nie uda mu się wejść chociażby do pierwszej setki. Wiedział, że depczecie mu po piętach, więc poddał się bez walki. Obniżyliście mu wyrok? A może ma tylko zawiasy? — Skrzyżowałam dokładnie tak jak on ręce na piersiach i z uniesioną głową stanęłam przed mężczyzną.

— Ty też jesteś takim szczurkiem. — Zilustrował mnie wzrokiem i przechylił głowę.

— Ja przynajmniej nie pędzę za całym wyścigiem, ja jestem w jego czołówce, to ja nadaję tempo — mruknęłam, mocno zaciskając szczękę.

— Ja, ja, ja... — zaśmiał się. — Boże jakie ty masz ogromne mniemanie o sobie. Nie uważasz, że powinnaś być mniej zadufana w sobie? — Upił kolejny łyk i uniósł szklankę, jakby wznosił za mnie toast.

— Patrz, przygadywał kocioł garnkowi — warknęłam. Nie miałam zamiaru po raz kolejny przegrać własnej zabawy. — Powiedz mi, wplątałeś się w jakąś mafię? Może bierzesz łapówki? Nie wierzę, że zarobiłeś tyle z marnej pensji policjanta, a później agenta Interpolu. — Uniósł brwi, znów kręcąc szklanką w dłoni.

Nie zrobił sobie zbyt wiele na moje słowa, liczyłam na jakiś atak agresji, wrzaski. Obojętnie stał i wpatrywał się w moje usta.

— Wiem, że masz coś na sumieniu i jeśli nadal będziesz utrudniać mi współpracę z Interpolem, to obiecuję, że ktoś złoży na ciebie anonimowy donos. Przejrzą cię na wylot i odkryją z jaką mafią tańczysz walca — mówiłam to niezwykle pewna siebie. Sama nie spodziewałam się, że mój głos będzie brzmieć tak spokojnie i opanowanie.

Maciej wyciągnął dłoń i postawił szkło na komodzie, przy której stałam. Jednym ruchem chwycił mnie za ramię i docisnął do ściany, o którą sam się chwilę wcześniej opierał. Przyłożył swoje przedramię do mojego mostku i obojczyków, poczułam jak zmniejsza mi się pojemność płuc przez jego nacisk.

— Spróbuj... — warknął, dociskając mnie jeszcze mocniej.

Spróbowałam go odepchnąć od siebie, ponieważ ucisk zaczął sprawiać mi ból, jednak nawet nie drgnął.

— Wiesz, że jestem do tego zdolna, ja nie mam nic do stracenia, w przeciwieństwie do ciebie. Przestań mnie ściskać, to boli! — krzyknęłam, a mężczyzna poluzował nacisk.

— Nic nie wiesz, nie wchodź tam gdzie nie musisz. Nie rób tego, tylko ze względu swoje bezpieczeństwo — powiedział jakby z troską. Chociaż bardziej wydawało mi się, że chce zmusić mnie abym odpuściła, ukazując jaki to nie jest teraz opiekuńczy.

— Odsuń się ode mnie — warknęłam. Miałam dość tej rozmowy, wolałam ją zakończyć, póki wygrana była po mojej stronie.

— Obiecaj mi, że nie będziesz węszyć wokół mnie — szepnął.

Zmarszczyłam brwi i rozchyliłam wargi, jednak zamiast słów, wydobyło się spomiędzy nich powietrze, które przytrzymałam w płucach. Nie wiedziałam co powinnam powiedzieć, czy on właśnie manipulował mną, abym nie poznała jego sekretu?

— Nie uwierzysz, co się stało, a właściwie nie uwierzcie... — Do mieszkania wpadł Bucki, trzymając stos papierów w rękach.

Maciej odskoczył ode mnie jak poparzony, a student tylko nas zlustrował. Byłam przekonana, że myślał, iż przyłapał nas na jakiś zbliżeniu, nie na kłótni i szantażowaniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro