Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Żegnaj Londynie

Angielska pogoda nie bez powodu uchodziła za nieprzewidywalną. Słoneczny, ciepły dzień, tchnący z sobą powiew wiosny mógł jeszcze tego samego wieczoru zmienić się w ulewny deszcz, któremu towarzyszył porywisty wiatr i przenikliwe zimno. Brukowane ulice, ale również klepiska po których sunęły powozy i dorożki stały się nie tyle mokre, co przesiąknięte wodą. Końskie kopyta z trudem pokonywały zabłocone drogi, drewniane koła grzęzły w brei. W taką pogodę nikt nie mógł liczyć na łut szczęścia. Kwiatowe dziewczyny, zazwyczaj stojące na rogach ulic, teraz zapewne marzły w swoich ciemnych, lichych domach. Te dzieci, które miały trochę więcej odwagi i cierpiały większy głód wychodziły na ulice pomagać woźnicom w wygrzebywaniu się z błota. Może w ramach wdzięczności dostaną coś do jedzenia, lub pensa czy dwa. Zapowiadano słońce, więc wszyscy ci, którzy musieli wyjść dzisiaj z domów patrzyli w niebo z niekrytym niezadowoleniem. Również i ją zdziwił dźwięk który doszedł jej uszu. Krople deszczu bijące o szyby powoli wyrywały ją z krainy marzeń. Śniła swój piękny sen o miejscu jej tak drogim, że zawsze gdy powracała do rzeczywistości w sercu czuła dziwny ciężar, oraz tęsknotę której niczym nie dało się wytłumaczyć. Wciąż, pół leżąc pół siedząc powoli otworzyła powieki. W pokoju panował półmrok. Wpadające przez okna blade światło deszczowego dnia w niczym nie przypominało wczorajszych ciepłych promieni słońca. Hermiona zrozumiała, że musiała zasnąć w pokoju swojej pani i natychmiast wyprostowała się na krześle. Jej długie, brązowe włosy kaskadami miękkich fal opadły na plecy co ją zdziwiło. Była pewna, że je wczoraj upinała. Spojrzała na leżącą przed nią madame, która w pierwszej chwili zdawała się być pogrążona w głębokim śnie. Cichym, spokojnym i pozbawionym trosk. Jednak w jej pozie było coś, co zmartwiło ledwo przebudzoną dziewczynę. Dostrzegła leżącą na dywanie elegancką szczotkę do włosów, oraz kilka spinek. Dodatkowo prawa ręka kobiety zwisała bezwładnie, a przecież taka poza była dla szlachcianki nienaturalna. Hermiona poczuła jak ogarnia ją strach. Z bijącym, pełnym trwogi sercem dotknęła dłoni kobiety, która okazała się być wręcz lodowata.

- Madame...

Jej szept był ledwie słyszalny. Bolesna prawda docierała do niej powoli i chociaż pragnęła ją ze wszystkich sił wyprzeć, musiała w końcu pogodzić się z tym co nieuchronne.

- Madame... - powtórzyła z oczami pełnymi łez. Biorąc dłoń kobiety w obie ręce, usiadła obok niej i szlochała po cichu, a przynajmniej tak się jej wydawało. Była świadoma choroby kobiety, jednak nie przypuszczała, że zabierze ją tak szybko i niespodziewanie. Miała nadzieję, że spędzą razem jeszcze wiele szczęśliwych dni, lecz teraz już nic jej nie zostało. Madame była dla niej nie tylko panią, której zawdzięczała posiłek i dach nad głową, ale kimś o stokroć ważniejszym, bliższym sercu i myślom. Stała się poniekąd matką, babką lub ciotką, która rozpościerając nad nią swą opiekuńczą dłoń, dbała by surowość świata nie dosięgła jej zbyt szybko.

- Jak mam teraz żyć? - wyszeptała Hermiona wciąż ukrywając twarz w zimnej dłoni kobiety. - Proszę mnie nie zostawiać... - szloch przerodził się w płacz. Miała wrażenie, że kolejne kawałki jej duszy zmieniają kolor i giną w mroku smutku. Nie usłyszała pukania do drzwi sypialni, ani kroków hrabiego, który zaniepokojony brakiem odpowiedzi pozwolił sobie wejść do środka.

Widząc rozgrywającą się przed nim scenę zrozumiał od razu, że jego ciotka, madame Cornelia Stowner, nie żyje. Była ostatnią osobą w jego rodzinie, która miała w sobie odrobinę empatii i życzliwości. Odeszła tak, jak żyła. Po cichu, z ukochaną osobą przy boku i ta myśl koiła mu duszę. Bardziej niż na ciotce, której odejścia bądź co bądź się spodziewał, skupił się na płaczącej dziewczynie, która wciąż tuliła do policzka dłoń swojej pani. Ta scena poruszyła go najmocniej. Szczerość przywiązania, oddania i miłości bijąca od dziewczyny była przejmująca.

- Hermiono... - zaczął Teodor podchodząc do służącej. - Idę wezwać lekarza, czy mogę zostawić cię tutaj samą? - zapytał, kładąc jej dłoń na kruchym ramieniu.

- Lekarza? - dziewczyna spojrzała na niego nieco nieprzytomnym z rozpaczy wzrokiem.

- Owszem, musi wystawić akt zgonu.

Hermiona nic nie odpowiedziała, utkwiła wzrok w podłodze, po czym przytaknęła.

- Niech hrabia idzie, ja... Ja tutaj zaczekam.

Mężczyzna niepewnie opuścił pokój i gdy wyszedł z domu Hermiona jeszcze przez chwilę siedziała w bezruchu, po czym wstała i w pierwszej kolejności upięła rozpuszczone włosy. Przez dziesięć lat madame Stowner poświęcała swój czas, energię oraz środki by dać jej to wszystko, na co Hermiona uważała, że nie zasługuje. Postanowiła więc ten ostatni raz wywiązać się ze swoich obowiązków, które zakończy dopiero, gdy spakowana w niewielką walizkę opuści ten dom. Mimo panującej w sercu rozpaczy wyprostowała się i zaczęła od toalety zmarłej. Chciała, by madame nawet teraz, a może tym bardziej w obecnym momencie, prezentowała się nienagannie. Zanim przybył lekarz wraz z hrabią, Hermiona umyła denatkę, z czułością upięła jej włosy i przygotowała stosowną, ale zarazem niezwykle elegancką suknię na ostatnią drogę zmarłej. Gdy akt zgonu został wystawiony, Teodor zajął się formalnościami pogrzebowymi. Kilkoro pracowników zakładu pogrzebowego pomogło Hermionie ubrać kobietę, wzięło wymiary na trumnę i dostarczyło potrzebne akcesoria, takie jak odpowiednie świecie, czy katafalk na którym Cornelia leżała aż do dnia następnego, gdy to przed domem pojawił się czarny karawan zaprzęgnięty w dwa, równie czarne jak noc konie. Na żałobny kondukt składali się w większości sąsiedzi, oraz znajomi madame, którzy w mniejszym lub większym stopniu zaprzyjaźnili się ze szlachcianką. Przedstawicielem rodziny Nott był Teodor. Hermiona nie pytała dlaczego na pogrzebie nie pojawili się pozostali członkowie klanu. Mogła jedynie snuć domysły, ale wolała tego nie robić. W przeddzień pogrzebu napisała list do Jane informując ją o śmierci jej byłej pani i choć wiedziała, że dziewczyna nie będzie w stanie pojawić się na uroczystości, nie wyobrażała sobie postąpić inaczej.

W dniu w którym ciemna, dębowa trumna spoczęła na dnie głębokiego grobu, gęsty deszcz przemienił się w delikatną mżawkę. Zazwyczaj pogrążony w ciszy cmentarz wypełnił się dźwiękami pieśni, modlitw i końskiego prychania, gdyż kilkanaście dorożek czekało przy bramie na zakończenie ceremonii. Hermiona, ubrana w prostą, czarną suknię i kapelusz z czarną woalką, stała kilka kroków od hrabiego Nott'a, który pochylał się tuż nad grobem, jakby chciał wyryć sobie ten widok w pamięci. Hermiona, mimo iż najbliższa sercu madame, musiała ustąpić innym żałobnikom w oddaniu czci zmarłej. Była tylko służącą, więc nawet teraz musiała znać swoje miejsce w hierarchii. Aby nie wzbudzać zgorszenia i nie prowokować niepotrzebnych plotek przyjechała osobnym powozem, który wynajęła za ostatnie pieniądze. Gdyby w kościele oraz na cmentarzu pojawiła się wraz z hrabią, z pewnością wywołałaby skandal. Trzymając nad głową czarną parasolkę czekała na swoją kolej. W końcu wrzuciwszy do dołu garść ziemi i bukiecik z wczesnowiosennych kwiatów odsunęła się na bok i kątem oka dostrzegła stojące nieco na uboczu zakapturzone postacie. Było ich kilkoro, ubranych w czarne, długie płaszcze, jednak to co przyciągnęło jej uwagę to fakt, że nie była w stanie dostrzec ich twarzy. Były skryte za maskami, najprawdopodobniej zrobionymi z metalu. Na ich widok Hermionę przeszedł zimny dreszcz. Mogła tylko domyślać się kim byli i w jakim charakterze pojawili się na pogrzebie. Szybko odwróciła wzrok i choć w zakapturzonych postaciach było coś hipnotyzującego, starała się o nich nie myśleć.

- Chodźmy - powiedział Teodor, gdy ceremonia dobiegła końca.

Ludzie zaczęli się rozchodzić i gdy dorożki jedna po drugiej ruszyły spod cmentarza, znów rozpętała się ulewa.

*

Skąpany w deszczu zmierzch, mimo rozwijającej się wiosny zapadał jej zdaniem zbyt szybko. Zapaliła gazowe lampki by rozświetlić mrok korytarzy i napaliła w piecu. Czarną, pogrzebową suknię wraz z kapeluszem i woalką schowała do walizki. Powoli zaczynała się pakować. Wiedziała, że długo już nie zostanie na Regent Street. Na razie wolała nie myśleć o tym co będzie dalej. Wciąż jeszcze nie opuściła domu pani Stowner i nadal miała wiele pracy do wykonania. Po lekkiej i niezwykle skromnej kolacji, gdyż hrabia Nott stwierdził iż nie jest w nastroju do jedzenia, zaparzyła herbaty. Stojąc obok stolika jej myśli uciekały w stronę cmentarza. Świeży grób tonął nie tylko w deszczu, ale także w morzu kwiatów które ostatni raz podarowali madame żałobnicy. Zastanawiała się, czy będzie miała jeszcze kiedyś okazję odwiedzić miejsce spoczynku Cornelii i gdy tak błądziła myślami nagle jej dłoń zadrżała, a niewielka ilość herbaty zamiast w filiżance, wylądowała na srebrnej tacy.

- Hermiono, przerwij na chwilę to co robisz, chciałbym z tobą porozmawiać - odezwał się nagle Teodor, odkładając na bok gazetę.

Dziewczyna w pierwszej chwili pomyślała, że hrabia zgani ją za rozlanie herbaty, jednak jego mina zdradzała, że dręczy go coś więcej niż nic nieznacząca plama. Służąca stanęła przed Teodorem, lecz ten wskazał jej fotel, na którym dziewczyna usiadła. Skoro hrabia pozwolił jej zająć miejsce naprzeciwko siebie, oznaczało to, że sprawa musi być poważna.

- Słucham, panie hrabio. O co chodzi?

Mężczyzna przez chwilę przyglądał się swoim splecionym palcom, po czym w końcu powiedział:

- Co zamierzasz? - zapytał przenosząc na nią swój wzrok. - Teraz, gdy moja ciotka nie żyje, najprawdopodobniej wynajmę lub sprzedam ten dom. Nie możesz zostać tu sama... - dodał. - Ciocia wspominała, że nie masz rodziny, a jacyś znajomi? Przyjaciele?

Hermiona zaprzeczyła ruchem głowy. Była co prawda Jane, ale ona dopiero co wyszła za mąż. Prawdziwym nietaktem byłoby wpraszanie się do domu nowożeńców, nawet na kilka dni.

- Rozumiem - odparł Teodor i po kolejnej chwili ciszy, dodał: - Co powiesz na to, żeby pojechać ze mną? W moim zamku znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej służącej.

Hermiona nie kryła zdziwienia. Słyszała od Jane, że Sandringham House jest miejscem zapierającym dech w piersiach. Pełne przestrzeni, otaczających pałac lasów, ogrodów pękających od kwiatów i sadów uginających się od owoców późnym latem... "Nie uraczysz tam smogu" powtarzała, a Hermiona chłonęła jej opowieści, które rozbudzały wyobraźnię.

- Ja... Sama nie wiem - odparła z wahaniem.

- Prawdę mówiąc, to było ostatnie życzenie mojej ciotki - odparł Teodor.

- Madame o to pana prosiła?

Mężczyzna przytaknął.

- Ciotka błagała mnie, bym w razie jej śmierci zaopiekował się tobą. Prosiła, bym zabrał cię do siebie. Byłbym wdzięczny, gdybyś się zgodziła. Mógłbym dotrzymać obietnicy jaką złożyłem umierającej...

Hermiona bezwiednie chwyciła za swój medalion. W chwilach niepewności, strachu, czy wątpliwości jego obecność dodawała jej otuchy. Był niczym amulet ochronny, dodający siły i odwagi. Co powinna zrobić? Fakt, że to madame poprosiła hrabiego o tak wielką przysługę wzruszył Hermionę i poruszył nieznane dotąd struny bólu i tęsknoty za kobietą. Oddałaby wszystko za jeszcze jeden dzień z nią... Ale tamte czasy już minęły. Przyszłość była nieznana, a ona zbyt biedna, by móc się oszukiwać. Czasy były trudne i na samą myśl, iż mogłaby trafić do miejsca tak bardzo różnego od tego co znała, ogarniał ją pierwotny lęk o swoje życie. Przełknęła tlącą się w jej duszy dumę i odparła:

- To będzie dla mnie zaszczyt, służyć w pańskim domu.

Twarz Teodora przybrała nagle zupełnie łagodny wyraz. Niemal się uśmiechnął i biorąc do ręki gazetę powiedział:

- Doskonale. Wyjedziemy gdy załatwię najpotrzebniejsze formalności względem domu. Będziesz miała kilka dni, by wszystko tutaj doprowadzić do porządku. Czy mam wynająć kogoś do pomocy na ten czas? - zapytał wciąż się jej przyglądając.

- Nie - odparła Hermiona. - Poradzę sobie.

Mężczyzna delikatnie kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym pogrążył się w lekturze. A przynajmniej na to wyglądało, lecz gdy służąca opuściła pokój ponownie złożył gazetę i utkwił spojrzenie w trzaskającym ogniu. Musiał przyznać sam przed sobą, że poczuł ulgę słysząc jej odpowiedź. Wiedział też, że gdyby odmówiła, najprawdopodobniej przekonywałby ją do momentu, w którym zgodziłaby się pojechać razem z nim. Od dnia w którym wspólnie udali się na Wielką Wystawę do Kryształowego Pałacu wciąż miał ją w głowie. Jej szczery uśmiech i niewinne, pełne zachwytu spojrzenie. Wypełniała ją dobroć, oddanie i coś, czego jeszcze nie potrafił nazwać. Chciał mieć ją blisko siebie, jednocześnie czuł, że powinien kazać odejść jej jak najdalej, by pewnego dnia nie stała się powodem jego zguby. Może powinien ją odprawić, zanim straci zmysły i rozum, jednak siła jaką posiadała oraz moc jej przyciągania były zbyt wielkie. Ciepło i dobroć jakimi emanowała, były wszystkim tym, czego on już nie posiadał. Pełen sprzeczności pomyślał o tej, która czekała na niego w domu, dzięki czemu ochłonął. Nie mógłby... Nie mógłby tego zrobić... Nie jej. Ona dla niego oddała już zbyt wiele. Smutek znów zalał mu serce. Odrzuciwszy na bok zmiętą gazetę podszedł do barku i nalał ciemnego, mocnego trunku.

"Za Cioci zbawienie" pomyślał, po czym upił spory, pełen rozpaczy łyk.

*

Pomimo, iż w domu zawsze utrzymany był porządek, pracy i tak miała wiele. Wszystko należało oczyścić, odkurzyć i wyszorować. Droższe meble wypolerowała i zakryła białymi, bawełnianymi obrusami, oraz prześcieradłami, które miały zabezpieczyć drewno przed brudem. Tę operację musiała powtórzyć w każdym z pokoi, gdyż hrabia nie zamierzał zabierać do swojego zamku ani jednej rzeczy z domu zmarłej ciotki. Oprócz wymycia wszystkiego i zabezpieczenia przed kurzem, Hermiona musiała zlać wosk, olej oraz naftę z lamp, oczyścić szklane kominki i obłożyć szmatkami delikatną porcelanę, którą następnie ułożyła w drewnianych skrzyniach, wraz z zastawą oraz sztućcami. Kosztowności które zostały po madame takie jak biżuteria, pieniądze, czy drogie futra oraz obrazy, były jedynym spadkiem jakie Teodor miał zamiar umieścić w banku. Wiele sukni kazał oddać potrzebującym, lecz zanim to zrobił, poprosił Hermionę, by wybrała kilka rzeczy dla siebie. Dziewczyna po głębszym namyśle wzięła kilka sukien, które może nie były oszałamiająco piękne, ale na pewno były lepsze od tego co już posiadała. Wybrała także kilka par rękawiczek, oraz parasolkę którą to Cornelia dała jej w dniu Wielkiej Wystawy. Teraz zamiast jednej walizki, miała dwie. To co jednak było dla niej najcenniejsze to elegancka, bogato zdobiona szczotka do włosów. Ta sama, którą madame czesała jej włosy ostatniej nocy. Hrabia nie miał nic przeciwko, by szczotka stała się własnością służącej i w taki oto sposób Hermiona zyskała coś, co było dla niej równie ważne co medalion na jej szyi.

Załatwienie wszystkich formalności zajęło Teodorowi kilka dni. Ostatecznie mężczyzna postanowił nie sprzedawać domu, a jedynie go wynająć, o ile w przyszłości znajdzie się ktoś chętny. Klucz wylądował w skrytce wraz z kosztownościami i pod koniec marca na Regent Street, przy białym, eleganckim domu z czarnym, mosiężnym płotem zatrzymał się powóz, który zawiózł hrabiego oraz Hermionę na stację King's Cross. Wciąż zapracowana i oszołomiona dziewczyna nie zdążyła nawet należycie pożegnać się z miastem, które było jej domem przez ostatnie dziesięć lat. Wchodząc na zatłoczony peron myślała tylko o tym co ją czeka. Czy na pewno da sobie radę w tak wytwornym zamku i czy podejmuje słuszną decyzję? Wiedziała jednak, że nie ma już odwrotu. Gdy hrabia stanął przed nią z dwoma biletami w dłoni wiedziała, że klamka już zapadła.

- Całe szczęście udało mi się zdobyć dwa miejsca w pierwszej klasie - powiedział i skinął dłonią na bagażowego, który towarzyszył im od wejścia na stację.

- W pierwszej klasie? - zdziwiła się Hermiona. - Myślałam, że pojadę drugą, może trzecią...

- Zapowiadają deszcz, chyba nie chciałaby pani zmoknąć podczas podróży? - odparł Teodor z błąkającym się na twarzy rozbawieniem, a gdy Hermiona sięgnęła do torebki i wyciągnęła z małego woreczka pieniądze, jakie dostała od niego za ostatnią pracę, chwycił jej dłoń i z powrotem włożył banknoty na swoje miejsce. - Zapewniam panią, że to zbyteczne - dodał niemal szeptem.

Zachowując ostrożność odsunął się szybko od dziewczyny. Wiedział, że w tłumie znajdują się nie tylko mugolscy, ale także magiczni strażnicy porządku. Byli niczym cienie w słoneczny, jasny dzień. Ledwie można było ich dostrzec, ale to nie oznaczało, że ich nie ma. Gdy pociąg wjechał na peron, śpieszący zewsząd ludzie zaczęli kotłować się przy drzwiach. Bagażowi jako pierwsi weszli do wagonów pierwszych klas i po umiejscowieniu walizek w odpowiednich przedziałach, zaprosili do środka podróżnych. Hermiona szła tuż za Teodorem i gdy ten przepuścił ją w drzwiach, zajęła miejsce przy oknie. Siedzenia były obite miękkim, aksamitnym pluszem w odcieniu głębokiego burgundu. Ściany jak i sufit wyłożono ciemnym, rzeźbionym drewnem, a na stoliku przy oknie stała elegancka, pozłacana lampa naftowa która stanowiła dodatek do najwyższego przejawu bogactwa, czyli elektrycznych żarówek które świeciły jasnym, niezmąconym blaskiem w mosiężnych świecznikach. Hermiona poczuła się oszołomiona tym widokiem. Wiedziała, że to niezbyt eleganckie, jednak nie potrafiła powstrzymać się przed rozglądaniem. Gdy pociąg ruszył wraz z wybiciem godziny dziewiątej, wydała z siebie głuchy odgłos zaskoczenia i poczuła wewnątrz siebie nieznane dotąd uczucie. Zastanawiała się, czy przed utratą wspomnień jechała już koleją. Czy był to jej pierwszy raz? Nawet jeśli nie, to przeżywała to tak, jakby doświadczała tego po raz pierwszy. Dodatkowo miejsce w najbardziej luksusowej klasie... Już nie musiała zazdrościć Jane. Wiedziała, że z pewnością napisze jej o tym w najbliższym liście.

- Dotrzemy na miejsce w godzinach popołudniowych - powiedział Teodor zdejmując białe rękawiczki. - Do tego czasu udawajmy, że jest pani moim gościem. Nie służącą, nie pokojówką, ale towarzyszką podróży. Co pani na to?

Hermiona, po krótkiej chwili, przytaknęła.

- Ma pani może ochotę na herbatę?

- Owszem - odparła szczerze.

- W takim razie zaraz zamówię do przedziału. Chyba, że woli pani przejść do wagonu restauracyjnego?

Hermiona poczuła się rozdarta. Z jednej strony pragnęła zwiedzić pociąg. Nie przypuszczała, by jeszcze kiedyś miała możliwość podróżować pierwszą klasą, jednak z drugiej strony padała z nóg.

- Chyba wolę napić się tutaj. Chciałabym w końcu zacząć czytać książkę którą od pana dostałam - powiedziała i wyciągnęła z torebki swój egzemplarz "Wichrowych Wzgórz".

- W takim razie, proszę poczytać i mnie, jeśli to nie problem. Chętnie posłucham - powiedział, po czym wyszedł z przedziału by złożyć zamówienie.

Gdy wrócił usiadł naprzeciwko Hermiony i z początku się jej przyglądał, gdy ta zaczęła czytać pierwsze strony powieści. Przerwała, gdy jedna ze służących obsługująca pasażerów pierwszej klasy przywiozła herbatę, stojącą na wysokim, srebrnym stoliku na kółkach. Po chwili ponownie zagłębiła się w lekturze, a Teodor przeniósł swój wzrok na widok za oknem. Słowa dziewczyny, jej delikatny głos i spokojny ton sprawiły, że mimowolnie przeniósł się do świata Emily Jane Bronte. Mimo iż akcja powieści mieściła się w zupełnie innym miejscu niż jego dom, był w stanie wyobrazić sobie wrzosowiska, niewielkie pagórki i targane wiatrem samotne drzewa. Tragizm głównych bohaterów poruszał dziewczyną i co rusz Teodor musiał służyć Hermionie chusteczką, którą ta mełła w dłoni w przypływie emocji.

- "Przewodnią myślą mego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego."...

Hermiona przerwała czytanie i włożywszy zakładkę między strony, spojrzała przez okno za którym zaczął padać deszcz.

- Piękne słowa, czyż nie? - zapytał Teodor, również przyglądając się ulewie bijącej o szyby.

- Piękne - przyznała dziewczyna, jednak po chwili dodała: - Ale nie potrafię się z nimi utożsamić. Ja... - pogładziła okładkę książki dłonią, jakby chciała poczuć i zrozumieć ją lepiej. - Nigdy nie doświadczyłam miłości.

- Nigdy nie była pani zakochana? - zdziwił się mężczyzna.

- Nigdy - przyznała. - Wiem jednak, że czytać o miłości, a jej doświadczać, to dwie, zupełnie różne rzeczy.

- Owszem - odparł Teodor. - Dodatkowo literatura lubi upraszczać, bądź zakłamywać obraz prawdziwego świata. Dlatego właśnie niewskazane jest czytanie tego typu powieści przez młode damy, bądź mężatki. Mogą wywołać niezdrową ekscytację. Tak przynajmniej twierdzi mój ojciec.

- A pan?

Teodor przez krótką chwilę szukał właściwych słów.

- W pani przypadku jest trochę inaczej. Proszę mi wybaczyć, ale tam gdzie kończy się wolność dobrze urodzonych panien, zaczyna się wolna wola całej reszty kobiet. Nikt pani nie zgani za czytanie romansów, czyż nie?

Hermiona przyznała mu rację, po czym kontynuowała przerwaną lekturę. Trasa przebiegała bez zakłóceń i opóźnień, kolej gnała blisko wschodniego wybrzeża mijając po drodze Colchester i Ipswich, aż w końcu po ponad czterech godzinach, Teodor wraz z Hermioną wysiedli na peronie miasta Norwich. Dwa dni przed wyjazdem mężczyzna wysłał do zamku telegraf z informacją o jego powrocie, więc gdy bagażowy pomógł wynieść im walizki, na stacji czekał już koniuszy.

- Dzień dobry, mości Hrabio! - zawołał wysoki i barczysty, czarnoskóry mężczyzna, który na widok Teodora uśmiechnął się szeroko i zdjął z głowy kapelusz.

- Dzień dobry, Samie.

- Czy podróż się udała?

- Jak najbardziej. Weź proszę bagaże i załaduj je na dorożkę. Pozwól najpierw, że przedstawię ci Hermionę.

Dziewczyna spojrzała na wysoką postać woźnicy i ukłoniła się z szacunkiem.

- Służyła w domu mojej ciotki - kontynuował Teodor. - Postanowiłem zatrudnić ją u siebie.

- Miło mi poznać - odparł Sam. - Jestem pewny, że Tessa ucieszy się z nowej pary rąk do pomocy.

- Też na to liczę - Teodor wskazał Hermionie drogę i po chwili ruszyli w stronę wsi Sandringham.

Niewielka miejscowość liczyła zaledwie ponad czterystu mieszkańców. Połowę z tego stanowiła służba rodziny Nott. Zamek, znajdujący się w pobliżu wsi był ogromny, tak samo jak cała rezydencja, która łącznie liczyła dwieście pięćdziesiąt hektarów ziemi. Prowadzącą do niej piaszczystą, ubitą drogę okalały krzewy, wysokie drzewa, oraz łąki, pełne zielonej trawy. Hermiona oczami wyobraźni widziała, jak już niedługo zaroi się tu od kwiatów. Miała ochotę wysiąść z dorożki i przejść się pieszo, jednak wiedziała, że nie ma na to czasu. Zbliżała się godzina piętnasta i wnioskując po tym co Sam mówił na stacji podczas ładowania bagaży, cała służba już czekała na pana domu. Dziewczynę zaczęło ogarniać coraz większe przerażenie. Jak dotąd żyła spokojnie. Z madame Stowner i Jane pod jednym dachem. Dobrze się rozumiały i tworzyły coś więcej, niż układ typowy dla chlebodawcy i służącej. Może to właśnie był błąd? Pomyślała, że dopiero teraz czas zweryfikuje, czy nadaje się do tej pracy.

Po piętnastominutowej jeździe konie prychnęły głośno i zaryły kopytami o ziemię. Powóz zatrzymał się z lekka i gdy Teodor pierwszy wyszedł z dorożki, tym razem nie podał jej dłoni. Zamiast tego zrobił to Sam. Dziewczyna zrozumiała od razu, że od tej chwili ich relacje także ulegną zmianie. Wzrok Teodora zatrzymał się na sylwetce dziewczyny jeszcze przez chwilę, po czym przywitał się z kłaniającym mu się w pas majordomusem, oraz osobistym kamerdynerem. Tuż za nimi, po obu stronach schodów, w dwóch rzędach stały służące, które jak na sygnał powiedziały "Dzień dobry panie hrabio". W jednej z nich Hermiona od razu rozpoznała ochmistrzynię, a w drugiej przełożoną pokojówek. Różniły się od pozostałych służących, wyróżniały na ich jednakowym tle. Stały tuż przy schodach, a nie z tyłu jak cała reszta. Starsza i wyższa, na której twarzy malowała się surowość, podeszła do Hermiony wkładając jednocześnie do kieszeni fartucha mały, srebrny zegarek.

- Witaj - powiedziała lekko kiwnąwszy głową. - Nazywam się Petronella Adderley, weź proszę swoje bagaże i chodź za mną.

Hermiona odebrała od Sama walizki, rzuciła ostatnie, nieco zlęknione spojrzenie w stronę Teodora i ruszyła za srebrnowłosą kobietą. Mimo, iż także służyła w domu, była niezwykle dystyngowana. Bardzo często ochmistrzyniami zostawały kobiety będące kiedyś nauczycielkami na pensjach dla dziewcząt. Hermiona idąc mimowolnie rozglądała się po zamku. Jego przepych i bogactwa bezsprzecznie przyćmiewały dom na Regent Street. Liczne zdobienia, złocenia oraz obrazy zdobiły ciemnozielone ściany. Niemal na każdym rogu stał zabytkowy, wysoki fotel lub sofa, na których podczas przyjęcia lub balu mogli odpocząć goście. Dziewczyna liczyła w głowie ile godzin pracy musiałaby poświęcić na odkurzenie tego wszystkiego i wchodząc do gabinetu Petronelli darowała sobie dalsze rozmyślania. Pokój ochmistrzyni, będący jednocześnie jej gabinetem, mieścił się w lewym skrzydle zamku. Kobieta wskazała Hermionie krzesło i sama usiadła za niewielkim drewnianym biurkiem.

- Po raz pierwszy się zdarza, że ktoś zostaje zatrudniony bez mojego wcześniejszego rozpatrzenia wniosku. Tym bardziej, że hrabia wspominał, iż nie posiadasz listu polecającego, ani referencji na piśmie od poprzedniego chlebodawcy.

- Madame Stowner zmarła, zanim zdążyła go napisać - odparła Hermiona usprawiedliwiająco.

- Hrabia wspominał o tym w telegrafie - powiedziała sucho Petronella. - Dodał także, że masz zostać przyjęta na takich samych warunkach jak inne nasze służące. Dlatego muszę zapytać, co takiego potrafisz, Hermiono?

Dziewczyna nie zwlekała z odpowiedzią.

- Potrafię gotować, sprzątać, prać, prasować, myć i czyścić antyki. W razie potrzeby mogę zająć się ogrodem, ale...

- Mamy już ogrodnika - weszła jej w słowo kobieta. - Pytałam raczej, czym dokładnie zajmowałaś się w poprzednim domu. Z tego co wiem, pracujesz jako służąca od dziewiątego roku życia.

- Owszem.

- Więc? Co należało do zakresu twoich obowiązków?

- Wszystko - odparła Hermiona.

Petronella nieco zmarszczyła brwi.

- Sama wykonywałaś wszystkie prace?

- Razem z Jane, ale po tym jak wyjechała byłam już sama.

Ochmistrzyni cicho westchnęła. Spojrzała w księgę zatrudnień i przydziałów, po czym odparła:

- Musisz wiedzieć, że w tym domu panuje hierarchia, nawet pośród służby. Większość naszych pokojówek to proste dziewuchy z pobliskiej wsi, które nie potrafią nawet czytać i pisać. Podobnie jest z lokajami. Jedynie Johan i Wilhelm mają lepsze wykształcenie. Już ich widziałaś, Wilhelm jest tutejszym majordomusem, a Johan to osobisty kamerdyner hrabiego. Zasadniczo nie przyjmuję nikogo z marszu, ale w tym przypadku kazano mi zrobić wyjątek. Nie jestem temu rada, ale cóż począć... - powiedziała, po czym rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę!

Do pokoju weszła wysoka pokojówka, o niemal kruczoczarnych włosach. Jej mina była surowa, a chód nienaganny.

- Hermiono, poznaj Tessę. Jest twoją przełożoną i to przed nią odpowiadasz w pierwszej kolejności.

- Witaj - powiedziała brunetka i kiwnęła głową na powitanie. Hermiona odwzajemniła gest.

- Tesso, zaprowadź Hermionę do jej pokoju i przekaż resztę informacji. - Petronella znów zwróciła się w stronę Hermiony, po czym wstała. - Dzisiaj nie musisz pracować. Odśwież się i przebierz. Za godzinę podamy podwieczorek, więc zapewne któraś ze służących po ciebie przyjdzie. Nie znasz jeszcze zamku, więc możesz się zgubić.

Hermiona wzięła swoje walizki w obie ręce i ukłoniła się, dziękując za wszystko. Gdy tylko wyszła na korytarz za Tessą, ta od razu zaczęła mówić.

- Musisz pamiętać o kilku zasadach w tym domu. Po pierwsze, bez zbędnego gadania wykonujesz polecenia. Dzień jest zbyt krótki, a zajęć zbyt wiele, by marnować go na czcze przekomarzania. Jeśli czegoś nie wiesz, lub nie umiesz wykonać danej pracy, to proś o pomoc. To wiąże się z punktem drugim. Mianowicie, za każdą zniszczoną rzecz w zamku płacisz z własnej kieszeni. Najważniejsza jest pracowitość, staranność i uczciwość. Jeśli zostaniesz przyłapana na kradzieży, choćby najmniejszej łyżeczki od herbaty, to będziesz błagała o litość.

- Nie wydaje mi się, żeby hrabia Nott... - weszła jej w słowo Hermiona. Nie mogła dać wiary, by mężczyzna był zdolny do użycia brutalnej siły wobec swojej służby.

- Nie poznałaś zatem jeszcze jego ojca - odparła Tessa i ucięła temat zaczynając monolog o damskim, oraz męskim skrzydle zamku. Lewa część należała do kobiet, w prawej mieszkali mężczyźni. Oczywiście pokoje służby znajdowały się na poddaszu.

Po pokonaniu wielu stopni w końcu trafiły na długi, drewniany korytarz pozbawiony ozdób. Na jego końcu, tuż przy oknie wychodzącym na tyły domu znajdowały się pojedyncze drzwi. Tessa wyciągnęła pęk kluczy z kieszeni czarnej sukni i wybrawszy ten odpowiedni otworzyła drzwi.

- Witaj w swoim nowym domu - powiedziała i gdy Hermiona przekroczyła próg, położyła klucz na komódce. - Dzisiejsze popołudnie możesz spędzić jak chcesz, ale nie włócz się po zamku. Wieczorem wyślę po ciebie Norę, chyba, że wolisz zjeść tutaj.

- Ja... - Hermiona rozejrzała się po niewielkim pokoiku. Nie odbiegał on od tego, co znała z Regent Street. Wąskie, drewniane łóżko, małe biurko i proste krzesło. Komódka na ubrania, oraz lustro na stelażu wraz z misą i dzbanem do mycia. W niewielkim oknie zawieszona została biała, koronkowa firanka. - Jeśli to nie problem, chciałabym dzisiaj zostać w tym pokoju.

Tessa przytaknęła na znak zrozumienia, po czym spojrzała na zegarek i wyszła obiecując, że później ktoś przyniesie jej kolację. Gdy drzwi się za nią zamknęły Hermiona wciąż stała w ciszy pośrodku pokoju. Jej myśli krążyły wokół Londynu. Dopiero teraz poczuła niewyobrażalną wręcz tęsknotę za ruchliwymi uliczkami pełnymi dorożek, koni i ludzi wszelkich klas. Zatęskniła za Hyde Parkiem i jego łabędzim stawem, za Covent Garden na którym zawsze kupowała świeże warzywa, oraz za blaskiem gazowych latarni. Usiadłszy na łóżku pozwoliła sobie jedynie na kilka gorzkich łez. Wiedziała, że to i tak w niczym nie pomoże. Wiedziała, że to i tak niczego nie zmieni. Londyn, Kryształowy Pałac, Jane i madame Stowner, wszystko stało się przeszłością. Postanowiła jednak dać szansę nowemu miejscu. Nie miała innego wyboru, jak stawić czoła wyzwaniu. Po chwili słabości wstała i rozpakowała swoje rzeczy. Gdy skończyła, przemyła ciało po podróży i choć dopiero dochodziła czwarta, przebrała się w koszulę nocną. Starannie rozczesała włosy szczotką będącą spadkiem po madame i sięgnęła po niedokończoną książkę. Po raz kolejny zanurzyła się w świat "Wichrowych Wzgórz". Wraz z wybiciem siódmej do jej pokoju przyszła Nora, która okazała się być młodszą od niej, gdyż piętnastoletnią, piegowatą dziewczyną. Roześmiana i pełna energii przyniosła Hermionie tacę z kolacją i czekała w jej pokoju aż ta skończy posiłek. W międzyczasie trajkotała o tym jak wspaniała jest posiadłość hrabiego Nott'a i przestała dopiero, gdy musiała wracać do swoich obowiązków.

Hermiona poczuła w sercu pewną lekkość za sprawą Nory. Potok słów pokojówki na chwilę oderwał ją od przytłaczającej tęsknoty, lecz wraz z nastaniem nocy żal znów powrócił. Nie cierpiała na brak wdzięczności. W głębi duszy z całego serca dziękowała madame i hrabiemu za to, że nawet teraz zaopiekowali się nią, jednak czuła się tak, jakby po raz kolejny straciła dom. Po raz kolejny została sama i znów musiała zaczynać wszystko niemal od zera. Odstawiła książkę na stolik nocny i zgasiła lampę naftową. W ciemności bezksiężycowej nocy chwyciła się za medalion, który jak zawsze wisiał na jej szyi i poprosiła tego, który jej go podarował, by nad nią czuwał. Otulona tym czystym, pełnym lęku, wręcz niemal dziecięcym pragnieniem zasnęła i po raz kolejny śniła o miejscu które zdawało się jej, że dobrze zna. Znów śniła o ukochanym, lecz straconym przed laty domu.

____________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Witajcie po dłuuugiej przerwie! Trochę mnie nie było, ale już jestem ;) Jak minęły Wam wakacje? Dla mnie to była mordęga :D Jestem "jesieniarą", cóż zrobić ;)

Postaram się, by kolejny rozdział był jeszcze w przyszłym tygodniu (ale nie obiecuję, chcę się w końcu zabrać za Heart of Stone <3). Mogę zdradzić, że na chwilę opuścimy zamek hrabiego, ale nic więcej nie powiem! :p Czy też tak jak ja, czekacie na to co będzie dalej? Och, ja już się nie mogę doczekać!

Uważajcie na siebie i trzymajcie się zdrowo! Jak zawsze poniżej znajdziecie mały przewodnik po faktach z dziewiętnastowiecznej epoki. Buziaki! :*

PRZEWODNIK PO ŚWIECIE FAWORYTY:

- Lampa naftowa zrewolucjonizowała dotychczasowy rynek "oświetleniowy" (zaczęła wypierać świece oraz lampy olejne) i miała ogromny wpływ na rozwój przemysłu naftowego. Pierwszą lampę naftową skonstruował Polak! Ignacy Łukasiewicz w 1853 roku we Lwowie. Jak można się domyślać lampy naftowe zostały powoli wyparte przez gaz i prąd.

- Służących w dziewiętnastym wieku była cała masa. Prawie połowa ubogich dziewcząt w tamtych czasach pracowała jako pomoc domowa. To samo tyczyło się chłopców. Służba oprócz ogrodników czy kucharek dzieliła się na: "zwykłe służące" zajmujące się sprzątaniem i myciem mebli, praczki które miały ogromną wiedzę odnośnie materiałów i tego jak o nie dbać, służki podające do stołu, oraz pokojową - prywatną pokojówkę pani domu. Była także przełożona pokojówek - zazwyczaj młoda kobieta, oraz ochmistrzyni - starsza służąca, zazwyczaj kształcona, zajmowała się rachunkami, przydzielaniem zadań itd., która to znowu podlegała majordomusowi (inaczej Majordom) który nadzorował pracę całej służby i sprawował piecze nad kamerdynerem - prywatnym sługą pana domu, kluczmistrzem, koniuszym, ogrodnikiem, oraz pozostałymi lokajami, którzy wykonywali w domu cięższe zadania (uff!)

- Co ciekawe, jeden pens był wtedy jedną dwunastą szylinga, albo jedną dziesiątą, dniówki ówczesnej kuchennej służącej.

Poniżej zamieszczam zdjęcie służby z dużej posiadłości z epoki Edwardiańskiej. W środku stoi majordom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro