Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Byłem władcą tego miejsca, od kiedy sięgam pamięcią. A sięgam nią daleko. Wieki. Wiele wieków przesiedziałem, związany z tym przeklętym tronem. A czas wydaje się jedynie krążyć. Krążyć w wiecznej pętli zniszczenia. Nie pragnąłem tego. Nie pragnąłem, aby każde słowo, które wypadło z mych ust było rozkazem prowadzącym do zagład. Nie kontroluję tego. Nie pragnę, lecz się do tego przyzwyczaiłem. Z czasem rozlew krwi zaczął mnie fascynować. Pociągać. Lecz po wielu cyklach bohaterów, każdy upadły z mej dłoni, pozwolenie, abym urządzał kąpiele w  flakach poległych stało się zbyt wielkim ryzykiem. Lud zaakceptował, że żaden mieszkaniec, czy plebs, czy król nie przestąpi progu mego zamku. Powróciła monotonia. Nie szukałem już destrukcji, potrzebne mi było wyzwanie. Przez tyle lat pozostawałem w bezruchu, trwałem w pustce, otępieniu.
Nie mogę tego znieść!
Muszę się uwolnić!
Ale gdzie?
Jak?
Mógłbym uciec?
Zabić?
Zabić?!
Wysycham...wysycham...
Potrzebuję....
Potrzebuję ofiary.....
- Panie? -  spod moich kościstych palców rozległ się głos ostry, jak lód. Spuściłem wzrok na kłąb białego futra, którego pysk wylegiwał się na mych kolanach, aby napotkać puste, czarne, lecz również pełne turkusu oczy wilczycy. Czasem zapominałem, iż jest istotą myślącą. W końcu sam wytresowałem ją na swego wiernego psa.
- Znowu dostałem drgawek? – zgadłem, w dużej części zawiedziony sam sobą. Pozwoliłem, aby targały mą moje własne oszalałe myśli. Nie powinienem tego czynić.
- Owszem – nie mogłem sobie wyobrazić, jak wiele razy musiało się to wydarzyć, bym w głosie Kharry usłyszał choćby nutkę obojętności – Panie.. – strażniczka zawahała się lekko, nim wyznała – nie możesz tego już dłużej odkładać. Ja-
- Wiem! Wiem o tym! – nie byłbym w stanie powstrzymać niskiego warknięcia, które wydarło się z mojej oschłej krtani. Bardzo wyraźnie wyczułem, jak sierść wojowniczki zmienia się w niby kolce, przekłuwając skórę mych opuszek, o ile jeszcze można było tak je nazwać – Ile razy mam ci przypominać, abyś się nie powtarzała?! – już dawno temu nauczyłem się, że moja wściekłość nie zna słów takich, jak „bariery". Nigdy nie miałem nic  przeciwko. Strach pomoże sługom poznać swe miejsce.
- Prz-
- Nie udawaj, że wiesz o tej klątwie choćby krztynę więcej ode mnie – wysyczałem grobowym tonem.
Strażniczka zjeżyła się, pokornie padając mi do kolan, brukając własny śnieżny pysk brudami plugawych podłóg pałacu.
- Przepraszam Cię, panie. Nie miałam zamiaru Cię urazić – wypluła prędko.
- Powstań – mruknąłem, tym razem już tylko znudzony, opierając podbródek na wierzchu dłoni i wbijając spojrzenie w kulącą się kobietę – Nie marnuj mojego czasu bezwartościowymi przeprosinami. O co chodzi?
- Co masz na myśli, panie? – wilczyca uniosła łeb, nurkując wzrokiem w moje źrenice, lecz w dalszym ciągu trwając na klęczkach. Ledwo wstrzymałem się od wzdrygnięcia na widok jej pustych ślepi.
- Nie wspomniałabyś o tym, gdybyś nie miała czegoś istotnego do dodania. Mów.
Kharra delikatnie odchrząknęła.
- Okazuje się, że mogło nam się udać odnaleźć rozwiązanie dla Twego problemu.
Uniosłem brew.
- Och, naprawdę? – prychnąłem – Wybacz, ale trudno mi dać w to wiarę.
- Nie, nie zrozumiałeś, nie o to chodzi, wysłuchaj mnie, panie.
- Słucham.
- Na dzisiejszym patrolu rutynowym natrafiliśmy na zabłąkanego wędrowca. Päntërę, dość starą, jeżeli mamy być szczegółowi.
- I nie podążyliście za procedurą? To chcesz mi przekazać? Mogę ich ukarać, jeśli tak bardzo tego pragniesz.
- Nie, panie.  Mam na myśli tego wędrowca.
- Co z nim? Päntəry nie są aż tak rzadkie w tych regionach.
- Na szyi nosił medalion Valoru. Musiał być szamanem.
- Szamanem, powiadasz? Kontynuuj.
- Skuliśmy jego łapy i zatargaliśmy do lochów. Przez cały czas był nadzwyczajnie chętny do współpracy.
- Specyficzny osobnik – wzruszyłem ramieniem – Wydusiliście coś z niego?
- Tak, w ciągu pierwszych kilku minut. Wyśpiewał wszystko radosny, jak słowīk.
- Ciekawe...o czym prawił?
- Podobno jest całkiem nagi i poszukuje kogoś, kto zapłaci za jego usługi.
- A jakież to usługi? – ta historia zaczynała mnie nużyć, a nie mogłem nawet podeprzeć się drugą ręką. Miałem ważniejsze rzeczy do roboty, niż zajmowanie się żebrakami.
- Powiada, że...manipuluje przeznaczeniem.
Na pewną chwilę dech w mych piersiach kompletnie zastygł.
Przeznaczenie?
Słyszałem kiedyś o przeznaczeniu. Oj, wiele. Bardzo wiele. Więcej, niż kiedykolwiek bym pragnął. To właśnie „przeznaczenie" przykuło mnie do tego tronu.
Wybuchłem panicznym śmiechem. A raczej próbowałem. Dźwięk, który wydostał się z moich płuc, brzmiał bardziej, jak trzeszcząca kora przeżarta przez pasożytnicze grzyby i często zostawał przerywany nagłymi atakami karmazynowego kaszlu. Kharra najwyraźniej spodziewała się takiej reakcji, bo ani drgnęła.
Grzeczna dziewczynka, dobrze mnie zna.
- Przeznaczeniem?! – zaskrzypiałem przeraźliwie – Doskonale wiesz, że nie wierzę w takie bzdury! Rób z nim, co chcesz! Wrzuć do lochów, rozerwij na strzępy, pożryj albo wypuść, ten szarlatan mnie nie interesuje!
- Panie... – wilczyca zaczęła kojąco – Wiem, że to dla Ciebie potwornie delikatny temat, lecz proszę, wysłuchaj...
Przez jej oczy przepłynęła blada iskra grozy, gdy wbiłem moje spojrzenie prosto w jej pysk. Wyobrażałem sobie, iż musiało zajść krwią.
- Tak? – wycedziłem.
- Panie...możemy odszukać Tobie bohatera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro