Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strzał

Ruszyłam biegiem w kierunku, skąd usłyszałam wystrzał z pistoletu. Zgubiłam Lucasa i Rowena chwilę wcześniej, ale nadal słyszałam gdzieś za sobą ich głosy. Nie zwracałam jednak na ich nawoływanie uwagi. 

Muszę zdążyć... 

Muszę... 

Po prostu muszę... 

Nie mogę go stracić. W tej chwili potknęłam się o korzeń wystający spod ziemi, który był przykryty grubą warstwą śniegu. Sturlałam się po małej górce, gdzie w rowie było od groma białego puchu. Szybko się podniosłam, po czym wyszłam z rowu i ruszyłam dalej. Alucard... 

Zjechałam po skarbie ze śniegu. Już po chwili z daleka dostrzegłam tę trójkę. Alucard próbował się podnieść z ziemi. 

— Naprawdę myślisz, że uciekniesz łowcom? — Usłyszałam słowa dziadka i natychmiastowo przyśpieszyłam. 

Stanęłam między drzewami przy polanie, na której znajdowała się ta trójka i starałam się przedrzeć przez krzaki, które tu rosły. W tym momencie, kiedy Alucard się podnosił, dostrzegłam na śniegu plamy krwi. Miał ranę na ramieniu, na brzuchu i na udzie. 

— Arthurze... — Odezwał się dziadek. — On uwiódł twoją córkę... — On... 

Dziadek manipuluje tatą... 

Muszę to zatrzymać. Już miałam tam pobiec, ale poczułam opór. Spojrzałam co to takiego, dzięki czemu zobaczyłam moją kurtkę, która zaczepiła się o gałęzi krzaków. Usłyszałam odbezpieczanie broni, dlatego odwróciłam się. Zobaczyłam tatę, który celuje prosto w Alucarda z pistoletu, na którym był jakiś grawer. 

Użyłam całej swojej siły, żeby się wyrwać z pułapki, a gdy mi się to udało, ruszyłam biegiem w kierunku bruneta, który oparł się o drzewo. 

— Przeklinam dzień, w którym cię poznałem, Alucardzie... — Powiedział mój ojciec, który już trzymał rękę na spuście. 

Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to zobaczyłam. 

— Mówiłem, że ponownie się spotkamy, Camelio... — Odezwał się swoim aksamitnym głosem. 

— Coś za jeden i jak żeś się tu dostał? — Zmarszczyłam brwi. 

Przez moją głowę zaczęły przeskakiwać wspomnienia związane z Alucardem. 

— Mówiłem, że nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić... — Usłyszałam ten melodyjny głos, dlatego uniosłam głowę, a tam napotkałam te czerwone oczy, które się we mnie wpatrywały z ulgą. 

Każda chwila z nim spędzona, przemykała mi przed oczami. 

— A... — Przerwałam mu. 

— Możesz się za mną położyć? — Poprosiłam, czym musiałam go napewno zaskoczyć. 

Gdy przypomniałam sobię tę sytuację, poczułam łzy, które zbierały mi się pod powiekami. 

— Czemu nie jadłeś? — Zapytałam, a mój głos się teraz wyraźnie zachwiał. 

— Ze względu na ciebie... — Szerzej otworzyłam oczy na taką informacje. — Nie chciałem, żebyś się mnie bała... Obiecałem ci to... — Opuściłam lekko wzrok. 

To jak się dla mnie poświęcał... 

— Naprawdę myślałaś, że takie zabijanie ujdzie ci na sucho? Dodatkowo groziłaś funkcjonariuszce policji, a to jest karalne... — Na twarzy bruneta widziałam grymas gniewu, a kobieta zaczęła majtać nogami, próbując się uwolnić. 

To jak mnie bronił... 

— Stało... Zostałaś ranna... — Delikatnie przesunął koniuszkami palcy po moim lewym ramieniu. 

— To tylko draśnięcie... — Pokręciłam głową na jego słowa. 

— To moja wina... Nie było mnie tu, a obiecałem, że cię ochronie... — Założył mi grzywkę za prawe ucho. — Gdybym tu był... Nie doszłoby do te... — W tym momencie zamknęłam mu usta swoimi. 

Nasz pierwszy pocałunek... 

Każde wspomnienie po kolei wracało do mojej głowy. Każde miłe słowo, każdy pocałunek, każda próba rozbawienia mnie, a przede wszystkim moment, kiedy powiedział mi, że mnie kocha. Tak samo jak Alucard za mnie, ja jestem w stanie oddać życie za niego. Skoczyć za nim w ogień. Przeszukać każdy zakamarek w jego poszukiwaniu. Tak samo jak on o mnie, ja martwię się o niego. 

Szybciej, Abigail... 

Uratuję go... 

W tym momencie, kiedy tata nacisnął kilkukrotnie na spust, stanęłam dokładnie na celowniku i zakryłam Alucarda własnym ciałem. 

— Czy to znaczy, że się zgadzasz? — Objęłam jego twarz dłońmi i pokiwałam głową. 

— Tak... Tak... Tak... — Powtarzałam w kółko, a przy tym nie przestawałam przytakiwać. 

Kiedy tylko sobie to przypomniałam, poczułam jak pierwsza kula trafia pod moim prawym obojczykiem. Po chwili kolejna w moje lewe ramię. A ostatnia, którą wystrzelił, dokładnie w lewą stronę mojej klatki piersiowej. 

— ABI! — W tym wszystkim usłyszałam tylko przerażony krzyk Lucasa, a następnie runęłam do tyłu. 



Coś czuję, że muszę założyć na drzwi barykadę, bo kilka osób będzie mnie chciało za to zabić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro