Noc i dzień
Rano obudziło mnie pukanie do drzwi, ale jedyne co zrobiłam, to nakryłam głowę pościelą. Chyba znalazłam pierwszy plus urlopu. Mogę zostać w łóżku tak długo, jak mi się podoba. Ponowne pukanie do drzwi. A jednak nie mogę...
Zwlekłam się z łóżka, a następnie ruszyłam w kierunku drzwi powolnym krokiem. Oparłam się ramieniem o ścianę, po czym otworzyłam drewnianą powłokę. Natychmiast w oczy rzucił mi się postawny mężczyzna, który serdecznie się do mnie uśmiechał.
— Pomyślałem, że może cię obudzę. Jest za dwadzieścia dziesiąta... — Kiwnęłam głową, a przy tym przetarłam oczy.
— Dziesięć minut... — Powtórzył mój wcześniejszy gest, a ja zamknęłam drzwi, po czym podeszłam do szafy.
Wzięłam pierwsze lepsze ciuchy, a następnie szybko się w nie ubrałam. Miałam teraz na sobie krótkie, jeansowe spodenki, które sięgały do połowy uda i granatową koszulę zapinaną na guziki. Podwinęłam rękawy do łokci, a następnie wyszłam z pokoju. Odrazu na wyjściu czułam na sobie wzrok Alucarda. Weszłam do łazienki, gdzie załatwiłam swoje potrzeby, umyłam twarz i zęby oraz przeczesałam swoje krótkie włosy.
Wyszłam z pomieszczenia bardziej żywa niż wcześniej, a następnie oparłam się o blat i spojrzałam na bruneta, który bawił się z Bonifacym. Nie wiedzieć czemu uśmiechnęłam się na ten widok.
— Od czego mam zacząć tłumaczyć? — Zwrócił się do mnie, a ja dostrzegłam, że przygląda mi się kątem oka.
‡Alucard‡
Podeszła do blatu i wyciągnęła z szafki dwa kubki.
— Od początku... — Powiedziała, jednocześnie coś przygotowując.
Wyprostowałem się, po czym podszedłem do niej i oparłam się o blat. Chwilę się zastanowiłem jak zacząć, aż w końcu wziąłem głębszy wdech.
— Istnieją dwa rodzaje wampirów. Dzienne i nocne. Ja jestem połączeniem dwóch. Mój ojciec był nocnym, matka dziennym. Dlatego nie działa na mnie światło słoneczne... — Zacząłem.
— Mówiłeś, że masz kilka umiejętności... — Kiwnąłem głową. — Co to za zdolności? — Spojrzała na mnie kątem oka.
— Każdy wampir posiada jakieś umiejętności. Zazwyczaj są całkiem identyczne, jak któregoś z rodziców. Ja się urodziłem z kilkoma dodatkowymi. Nikt nie wiedział dlaczego. Nikt z moich przodków nie był w stanie się zmienić w chmurę i całkiem zniknąć, nie byli w stanie słyszeć myśli drugiej istoty, czy sprawiać, aby ich kły się schowały. Tylko ja to umiałem. Nie mam bladego pojęcia czemu. Mój ojciec próbował to odkryć, ale mu się to nie udało. Miał ponad tysiąc lat na karku, ale wiedza, którą posiadł nic nie dała. Nie był w stanie tego odkryć. Poza tamtymi trzema umiejętnościami, które wymieniłem, jestem w stanie jeszcze zamieniać się w nietoperza, kontrolować ludzkie umysły, a po matce odziedziczyłem odporność na światło słoneczne. Poza życiem, tylko tyle od niej dostałem... — W trakcie mojego mówienia, podała mi kubek z ciemnym i ciepłym napojem.
— Jeśli mogę zapytać, czosnek... — Odrazu jej przerwałem.
— Bujda... On nie zabije wampira. Zwykły przesąd, aby ludzie mogli spokojnie zasnąć w nocy... — Kiwnęła głową, po czym napiła się ze swojego kubka.
Zrobiłem to samo, a następnie wróciłem do mówienia.
— Tak właściwie, to czemu tak dziwnie się czułam, kiedy miałam w ciele twój jad? — Zapytała, a ja spojrzałem na nią.
Uważnie mi się przyglądała, swoimi błękitnymi oczami, w których miała po jednej brązowej plamce, na obu tęczówkach.
— Jad wampira jest w stanie zmienić człowieka. To on jest odpowiedzialny za jego przemianę, ale aby się ona dokonała, jest potrzebny jeszcze jeden czynnik. — Powiedziałem, a ona jeszcze bardziej zaczęła mi się przyglądać. — ... Krew wampira.... To nie tak, że jesteśmy całkiem martwi. W naszych żyłach jest krew, ale nie jest normalna. Mocno się różni od ludzkiej. Dosłownie jest czarna, a przy złączeniu jej z naszym jadem, obie te rzeczy stają się takim jakby „eliksirem nieśmiertelności”, który zamienia kogoś w wampira. Nie ma dokładnego wytłumaczenia jak to wszystko działa. Mojemu ojcu udało się odkryć tylko tyle, że w naszej krwi znajdują się jakieś przeciwciała, które pomagają jadowi działać. Czułaś się jak to ujęłaś „dziwnie”, ponieważ jad nie był połączony z moją krwią. Mieszał się z twoją... — Kiwnęła głową, a przy tym opuściła lekko wzrok i przyglądała się mojemu medalionowi.
Spojrzałem na nią i dokładnie się jej przyjrzałem. Jest ode mnie niższa. Biorąc pod uwagę, że ja mam metr osiemdziesiąt dziewięć, to ona ma może z metr siedemdziesiąt pięć. Ale tylko mogę to przypuszczać, bo miarki w oku nie mam. Ma jasne, blond włosy. Są bardzo krótko ścięte z jednej strony, ale po drugiej są dłuższe z grzywką. Duże oczy, a przy nich firanka długich, gęstych, czarnych rzęs. Prosty nos, lekko zadarty na końcówce. Średniej wielkości usta. Każda warga pełna i kształtna.
Lekko zaokrąglona twarz przy policzkach, ale broda idąca nieco bardziej w delikatnie szpiczasty kształt. Gładka, porcelanowa skóra. Chuda, długa szyja. Idealnie wyrzeźbiona sylwetka, z mocno podkreślonymi, kobiecymi kształtami, a do tego długie nogi.
— Powinienem się zbierać... — Powiedziałem, tym samym przerywając narastającą ciszę.
— ... — Spojrzała na mnie, po czym kiwnęła głową. — Jasne... — Odezwała się cicho, a w jej głosie byłem w stanie wyczuć coś dziwnego.
Po chwili odprowadziła mnie do drzwi, a gdy znalazłem się na zewnątrz, zamknęła je. Gdy tylko wyszedłem z budynku, odrazu zniknąłem w jednej z uliczek.
‡Abigail‡
Posprzątałam w moim mieszkaniu. Umyłam podłogę, poprzecierałam kurze na każdej półce, zmieniłam pościel, odkurzyłam dywan i ułożyłam alfabetycznie książki na biblioteczce. Nie dość, że pracoholiczka, to jeszcze perfekcjonistka. Stanęłam na środku pomieszczenia, aby się rozejrzeć, gdy mój wzrok zatrzymał się na zdjęciach.
Podeszłam do biblioteczki i wzięłam jedno, gdzie byłam ja i tata, Arthur Wood. Usiadłam przy stole, na jednym z czterech krzeseł, a następnie otworzyłam ramkę. Wyjęłam zdjęcie i odgięłam część, na której znajdowała się moja matka. Stella Wood. Miała proste i jasne, blond włosy, sięgające do łopatek. Do tego szare oczy. Była piękna, ale tylko z wyglądu. Nie miała pracy. Nie robiła praktycznie nic, poza pielęgnowaniem samej siebie.
Była kurą domową na włościach. Miała gdzieś, czy ze mną wszystko dobrze, jak mi idzie w szkole, czy jest coś co lubię robić. Nigdy jej nie obchodziłam. Była z tatą, bo był inspektorem na innym komisariacie. Jak został postrzelony podczas jednej akcji, to mama się tym nawet nie przejęła. Ja się nim wtedy zajęłam. Po jakimś czasie, sama przyznała, że ma kogoś na boku, a tacie pokazała tylko papiery rozwodowe.
Może to lepiej, że odeszła? Gdy zniknęła, odrazu w domu zapanowało więcej życia. Tata musiał być teraz dwojgiem rodziców na raz, ale dawał sobie z tym radę. Jedyne co mu nie wychodziło, to gotowanie, ale tym zajęłam się ja, aby go nieco odciążyć. Tata jest jedyną rodziną, jaką wogóle mam tutaj w Santa Monice. Poza nim jest jeszcze dziadek, który siedzi w szpitalu psychiatrycznym.
Nasza rodzina podobno wyemigrowała tutaj kilka pokoleń wcześniej. Nie mam bladego pojęcia jakie są moje prawdziwe korzenie. Mój ojciec mi powiedział, że mi o tym powie, ale gdy nadejdzie odpowiedni czas. Ciekawe kiedy to będzie. Z zamyślenia wybił mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Zostawiłam wszystko na stole, a następnie podeszłam do blatu, gdzie on leżał. Gdy zobaczyłam kto dzwoni, odrazu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
— Chyba cię przywołałam myślami, tato... — Powiedziałam, gdy tylko przyłożyłam komórkę do ucha.
Zaśmiał się z mojego komentarza. Skoro mam dwa tygodnie wolnego, to może go w tym czasie odwiedzę? Dawno go nie widziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro