Dom z koszmarów
Przez większą część drogi spałam. Obudziłam się dopiero, gdy jechaliśmy przez las. Już byliśmy w Shaver Lake, ale zostało nam jeszcze jakieś pół godziny drogi. Gdy tylko otworzyłam oczy, już czułam jak zaczyna mnie boleć głowa. Wzięłam leki przeciwbólowe, a następnie spojrzałam na Alucarda.
— Głowa cię boli? — Zapytał, a ja kiwnęłam głową.
— Im bliżej tego domu jesteśmy, tym bardziej boli... Nie byłam tu od tamtego zdarzenia... — Powiedziałam, a on nieco mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej.
— Wszystko będzie dobrze... — Kiwnęłam głową, choć nie byłam tego aż taka pewna.
Nie wiem jak powinnam się zachować w stosunku do osoby, której się bałam przez ostatnie kilkanaście lat. Przeraża mnie myśl o tamtym dniu, a teraz, dosłownie za kilka minut znów przekroczę bramę tej posiadłości.
— Nie martw się... — Podniosłam na niego wzrok, a on się uśmiechnął.
Po paru minutach zatrzymaliśmy się pod bramą, która się uchyliła. Ceglany mur, który wznosił się wokół rezydencji, był porośnięty dodatkowo mchem. Brama w całości była obrośnięta bluszczem. Dokładnie było widać, że przez ostatnie kilka lat posiadłość była zaniedbana. Cała roślinność dookoła domu, była teraz pokryta grubą warstwą śniegu. Spojrzałam na dom, przez którego widok natychmiast wróciły do mnie wspomnienia tamtego dnia.
Objechaliśmy klomb, który znajdował się zaraz przed domem, a gdy samochód się zatrzymał, przełknęłam ślinę. Dom bym niegdyś biały, ale teraz ma nieco zżółknięte ściany, które dodatkowo obszedł bluszcz, który wspinał się jeszcze na poręczenia przy schodach. Alucard złapał mnie za rękę, kiedy tylko zauważył jak przyglądam się budynkowi. Spojrzałam na niego, a on lekko się uśmiechnął.
— Jestem zaraz obok... — Kiwnęłam głową i ponownie zwróciłam wzrok na posiadłość.
Z domu wyszedł tata. On przyjechał tu już wczoraj. Wysiedliśmy z samochodu, a on natychmiast mnie objął. Z Alucardem się przywitał poprzez uścisk dłoni, a przy tym zażartwowali sobie z czegoś. Rozejrzałam się po całym budynku, kiedy tamta dwójka wyciągała z bagażnika bagaże, przez co w pewnym momencie zauważyłam w jednym postać, która szybko się schowała.
— Tato... — Zwróciłam na siebie jego uwagę.
— Powiedział, że nie chcę cię wystraszyć już na samym wejściu... — Spojrzał na dom, a ja zrobiłam to samo.
Przełknęłam ślinę, po czym podeszłam do bagażnika, ale oni nie pozwolili mi niczego wziąć. Czy ja wyglądam jakbym była w ciąży, że mi nie pozwalacie nic nosić? Alucard spojrzał na mnie zaskoczony. Po to jest zabezpieczenie, żeby nie zajść w ciążę, a zauważ, że go używamy. Nie ma się czym martwić. Zabił mnie wzrokiem za mój komentarz, a następnie razem z tatą wnieśli walizki do posiadłości.
Szłam za nimi powoli, a z każdym krokiem czułam, jak coraz bardziej się trzęsę ze strachu. Przełknęłam ślinę nim weszłam za drzwi. Odrazu w oczy rzucił mi się duży korytarz z mnóstwem przestrzeni. Ściany były jasne, natomiast podłoga z ciemnego drewna. Na każdym murze był obraz, który przedstawiał chyba kogoś z naszych przodków. Ani jednej twarzy nie kojarzyłam. Gdy byłam mała, tych obrazów tu nie było.
Muszą tu być od niedawna. Spojrzałam na wysokie schody, które na parterze się nieco bardziej rozchodziły, a zwężały ku górze. W tym momencie go zauważyłam. Mojego dziadka, który stał na samym szczycie schodów. Miał na sobie jasne spodnie, które były chyba od garnituru, a także ciemno szarą koszulę, na którą miał założony bawełniany sweter. Przełknęłam ślinę, kiedy tylko jego szare oczy zatrzymały się na mnie.
Fredric Wood. Najstarsza żyjąca osoba w naszej rodzinie. Ma osiemdziesiąt trzy lata, a ostatnie dwanaście spędził w szpitalu psychiatrycznym, gdzie musieli go cały czas trzymać w izolatce. Jego włosy już całkowicie osiwiały. Lekko zapadnięte oczy z wyraźnymi workami pod oczami. Nos z lekką górką na grzbiecie, cienkie usta i o wiele więcej zmarszczek na twarzy, niż kiedyś. Jednak mimo swojego wieku, nadal jest w stanie stać prosto, wogóle się przy tym nie garbiąc, a do tego mimo takich ubrań, widać że jest również postawnym mężczyzną.
Odwróciłam wzrok, aby zdjąć buty, kurtkę i szalik oraz rękawiczki, po czym spojrzałam na Alucarda. Również przyjrzał się mojemu dziadkowi.
— O ile dobrze pamiętam... — Usłyszałam jego donośny głos. — To moja wnusia była malutką i słodziutką dziewczynką, której energia nie mieściła się nawet w tym domu... — Ponownie na niego spojrzałam.
Stał zaraz obok mnie, czym mnie lekko przestraszył.
— Tato, mówiłeś przecież, że nie chcesz jej wystraszyć już na wejściu... — Odezwał się mój ojciec.
— Tak się składa, że jesteśmy na korytarzu, a nie na wejściu... — Spojrzał na mnie, a przy tym się lekko uśmiechnął. — Biorę leki, Abigail... Nie musisz się już bać... — Kiwnęłam lekko głową. — A ten młodzieniec to? — Zwrócił uwagę na Alucarda.
— To Alucard, chłopak Abi... — Powiedział tata, który poklepał bruneta po ramieniu.
Dziadek dokładnie go zlustrował, a gdy to już zrobił, uśmiechnął się, po czym ponownie zwrócił się do mnie.
— Tylko go nie wypuść... — Szerzej otworzyłam oczy ze zdziwienia, a gdy spojrzałam na dziadka, odchodził korytarzem w kierunku kuchni.
Po chwili tata zaprowadził nas do pokoju i powiedział, żebyśmy odpoczeli, bo pewnie jesteśmy zmęczeni po podróży. Podjechałam z walizką do szafy, która była garderobą, po czym zaczęłam ją rozpakowywać. Alucard stanął w drzwiach i oparł się o framugę, kiedy to odpinałam swoją torbę.
— Jeszcze nigdy cię takiej nie widziałem... — Podniosłam na niego wzrok.
— Takiej, czyli jakiej? Przerażonej na widok członka własnej rodziny? — Podszedł do mnie i kucnął zaraz obok.
— Nie chciałaś tu przyjeżdżać, prawda? — Kiwnęłam głową. — Więc czemu? Czemu narażasz swoje własne zdrowie psychiczne? — Opuściłam wzrok.
— Moja rodzina nie jest czystej krwi Amerykanami. Kilka pokoleń wcześniej się tu przeniosła. A w tym roku tata i dziadek mają zamiar mi o tym wszystkim powiedzieć... — Wyraźnie go zaskoczyłam. — Nie mam zielonego pojęcia skąd pochodzą moje korzenie, Alucard. Dlatego musiałam tu przyjechać. Mam dosyć tego, że ja tak naprawdę nie wiem kim jestem... — Przerwał mi.
— Wiesz... — Spojrzałam na niego, a on sie uśmiechnął. — Jesteś Abigail Wood. Podkomisarz głównej komendy policji w Santa Monice i najlepszy tam detektyw. Najlepsza przyjaciółka Lucasa, a także ukochana kobieta jednej z najsilniejszych żyjących istot na ziemi. — Nieco bardziej otworzyłam oczy. — Ukochana wampira... — Wyszeptał, a ja się uśmiechnęłam. — I proszę, odrazu uśmiech... — Zaśmiałam się, po czym zbliżyłam i dałam mu całusa prosto w usta.
— Dziękuję, Alucard... — Powiedziałam, gdy się odsunęłam.
— Dla ciebie wszystko... — Pogłaskał mnie po głowie, a następnie wstał i wrócił do sypialni.
Wróciłam do rozpakowywania, które zajęło mi jakieś pół godziny. Oprowadziłam Alucarda po rezydencji, bo w niej można się zgubić. Przez resztę dnia praktycznie nie spotkałam ani dziadka, ani taty, co było dziwne. Może i ta rezydencja jest duża, ale raczej bym na któregos z nich wpadła. Wieczorem postanowiłam wziąć prysznic. Alucard już leżał w łóżku, kiedy wyszłam z łazienki. Zrobiłam mały rozbieg, a następnie wskoczyłam na łóżko.
Alucard się zaśmiał, kiedy wylądowałam obok niego. Przyjrzał mi się, bo od jakiegoś czasu sypiam w jego czarnej koszuli i bieliźnie, a przy tym się uśmiechnął.
— Co ty robisz? — Zapytał rozbawiony.
— Eee... Chciałam się znowu poczuć jak dziecko? — Zaśmiał się, po czym odłożył swój telefon, nakrył mnie pościelą, a następnie zgasił lampkę i również się położył. — Prowadziłeś całą drogę... — Spojrzał na mnie, a ja się do niego odwróciłam. — Odpocznij, Alucard... — Zauważyłam jak się uśmiechnął, po czym zamknął oczy.
Pogłaskałam go po policzku, a następnie sama oddałam się snu. Rano obudziły mnie promienie słońca, które wstawało za oknem. Odwróciłam się do bruneta, który nadal spał. Podniosłam się na łokciach, aby w kolejnej chwili dać mu całusa w skroń, a następnie podniosłam jego rękę z mojej talii i wstałam. Zasunęłam zasłony, aby wypoczął. Podeszłam do szafy, gdzie ubrałam na siebie ciepłe ubrania. Już po chwili wyszłam z pokoju, po czym poszłam zaczerpnąć świeżego powietrza.
Założyłam buty i kurtkę, a następnie wyszłam na ogród. Na śniegu, którego kolejna warstwa spadła w nocy, widziałam świeże ślady. Ktoś poza mną już musiał wstać. Rozejrzałam się po ogrodzie, dzięki czemu w oddali zobaczyła jakąś postać. Powoli zeszłam po schodach, aby w kolejnej chwili ruszyć w jej kierunku. To był dziadek, który stał przy zamarzniętej fonatnnie.
— Przeziębisz się, jak będziesz stał w bezruchu... — Odezwałam się, a on odwrócił w moim kierunku.
— Dlaczego tak wcześnie na nogach? — Zapytał, a przy tym się uśmiechnął.
— Tak jakoś... — Odwróciłam wzrok i spojrzałam na fontannę.
— Wiem, że nadal się mnie boisz, ale naprawdę już nie masz czego... — Zaskoczył mnie.
— Przepraszam... — Uśmiechnął się i pokręcił głową.
— Nie masz za co... Rozumiem, że minie jeszcze trochę czasu, nim się do tego przyzwyczaisz... — Kiwnęłam głową.
Na moment między nami zapanowała cisza, którą przerwał właśnie dziadek.
— Abigail... — Zwrócił na siebie moją uwagę.
— Tak? — Zapytałam zaciekawiona.
— Wierzysz w istnienie wampirów? — Na jego pytanie wstrzymałam aż oddech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro