Błagam, pozwólcie mi umrzeć
Dobra, macie jeszcze dzisiaj dodatkowy rozdział!
❤❤
Dzisiaj dwudziesty szósty listopada, a za tym idzie, że jest dzień dziękczynienia. Położyłam Bonifacemu miseczkę z jedzeniem, zaraz obok jego legowiska. Odrazu za mną pobiegł w swoim niebieskim sweterku, w który go dzisiaj ubrałam, a gdy dostał swoją karmę, natychmiast zaczął jeść. Pogłaskałam go po główce, po czym wróciłam za blat, gdzie dalej robiłam obiad. Już po chwili poczułam lekki powiew wiatru, co znaczy, że Alucard wrócił z zakupów, na które go wysłałam.
Położył wszystko na blacie, po czym poszedł zdjąć kurtkę i buty. Umył w łazience dłonie, po czym podszedł do mnie. Dał mi całusa w policzek, a następnie spojrzał na to, co robię.
— Co to będzie? — Zapytał, kiedy kroiłam warzywa na desce.
— Zapiekanka Casserole... — Mruknął pod nosem, przez co brzmiał, jakby zaczął mruczeć.
— Jesteś dobra w gotowaniu... — Zauważył, a ja się cicho zaśmiałam.
— W moim domu ktoś się musiał tym zająć, kiedy moja matka odeszła z kochankiem... Nie lubiła tego robić i naprawdę rzadko się zdarzało, że coś ugotowała, ale była w tym naprawdę dobra... Dodatkowo mojemu ojcu bym noża do ręki nie dała, bo samo to mogłoby się skończyć wizytą w szpitalu, plus jego kuchnia równała się zwykle z zatruciem pokarmowym... — Zaśmiał się.
— Eee... — Przestał się śmiać, kiedy spojrzałam na niego takim wzrokiem, że się lekko mnie przestraszył.
— To nie jest zabawne. Kuchnia mojego ojca jest dosłownie zabójcza. Jak raz spróbowałam czegoś, co zrobił, to skończyło się to dwu tygodniową nieobecnością w szkole... — Szerzej otworzył oczy, kiedy usłyszał te informację.
— ... Twój ojciec nie odprawiał jakichś egzorcyzmów na tym jedzeniu? — Zapytał, a ja się zaśmiałam z jego komentarza.
— Raczej nie, a przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo... — Oboje się zaśmialiśmy.
Po chwili dostrzegłam Bonifacego, który próbował coś ukraść z siatki na zakupy. No tak, na liście zakupów była jego karma. Spojrzałam na bruneta, który odrazu zabrał kota od reklamówki.
— Bonifacy, ty już jadłeś... — Uśmiechnęłam się, kiedy ułożył kota jak niemowlę.
— To jest kot, nie niemowlak... — Spojrzał na mnie wymownie, a ja się cicho zaśmiałam.
— A propo dzieci, chcesz je kiedyś mieć? — Zakrztusiłam się własną śliną.
— Czemu nagle pytasz? — Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Z ciekawości... — Wzruszył ramionami, a ja przełknęłam ślinę.
— Nie zastanawiałam się nad tym jakoś dogłębnie. Zwykle wmawiałam sobie, że nie jestem gotowa na macierzyństwo, i że się do tego nie nadaję... Ale może to być też kwestia tego, że ja sama nie miałam żadnego wzoru dobrej matki i bałabym się nią zostać... — Opuściłam wzrok.
— Nie byłabyś dobrą matką... — Podniosłam na niego wzrok. — Tylko świetną... — Zaśmiałam się cicho na jego próbę poprawienia mi humoru.
— Po czym to wnioskujesz? — Oparłam się rękoma o blat.
— Po prostu to wiem... — Zbliżył się i dał mi całusa w czoło.
Uśmiechnęłam się półgębkiem, a Alucard podszedł do kanapy, gdzie zaczął bawić się z Bonifacym. Wróciłam do robienia jedzenia, a gdy w końcu włożyłam zapiekankę do piekarnika, mogłam odetchnąć. Ustawiłam czas, po czym zaczęłam sprzątać wszystko z blatu, aby był porządek. Już podwinęłam rękawy swojej koszuli, z zamiarem umycia brudnych naczyń, ale zatrzymały mnie ręce Alucarda, który złapał na moje nadgarstki.
— Co robisz? — Zapytałam rozbawiona, kiedy zaczął łaskotać wnętrze moich dłoni, a przy tym pocałował mnie za lewym uchem, gdzie mam łaskotki.
— A co mam robić? — Zaśmiałam się z tego, że nagle zaczął ze mną pogrywać.
— Alucard, to nie jest zabawne... — Powiedziałam ze śmiechem, kiedy mnie odwrócił i przytrzymał moje ręce za plecami.
— To czemu się śmiejesz? — Oparł się czołem o moje, a przy tym styknęłiśmy się nosami.
— Alucard... — Odezwałam się ostrzegawczo, a on się uśmiechnął, po czym złożył szybki pocałunek na moich wargach.
Spojrzał mi w oczy, a ja jemu.
— Nie zdjąłeś soczewek... — Zauważyłam.
— Przeszkadza ci to? — Zapytał, a ja zagryzłam lekko dolną wargę.
— Wolę twój prawdziwy kolor oczu... — Uśmiechnął się półgębkiem.
— Hmmm, mam iść je zdjąć? — Pochylił się nade mną, aby następnym zacząć całować moją rzuchwę i szyję.
— Nie... — Próbowałam się uwolnić, kiedy przytrzymał oba moje nadgarstki jedną ręką.
— Ale mówiłaś, że wolisz mój normalny kolor oczu... — Jego druga ręka przesunęła się po mojej talii.
— Kobieta zmienną jest... — Zaśmiał się, po czym podniósł na mnie wzrok.
Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy, a w kolejnym zbliżyliśmy się do siebie, aby się pocałować. Puścił moje nadgarstki, a jego lewa ręka znalazła się na moim policzku. Uniosłam dłonie, które położyłam na jego klatce piersiowej, a on bardziej mnie do siebie przyciągnął. Już po chwili objęłam jego kark ramionami, a on położył swoją drugą rękę na mojej talii. Po chwili poczułam, jak jego dłonie zjeżdżają niżej na moje pośladki. Wzdrygnęłam się zaskoczona, kiedy je ścisnął.
Czułam jak brunet się uśmiechnął. Wplątałam palce w jego włosy, a on uniósł mnie ponad ziemię, aby w kolejnej chwili przenieść się do sypialni z jego szybkością. Delikatnie położył mnie na chłodym materiale pościeli, a przy tym nie przestawał mnie całować. Zaśmiałam się, kiedy zjechał pocałunkami na moją szyję, zaraz za lewym uchem. Zaczęłam wierzgać nogami, kiedy nie zaprzestawał swoich ruchów. Poczułam jak po skroni spłynęła mi łza, spowodowana śmiechem, którą Alucard wytarł.
— Dobra, co ty próbujesz zrobić? To ma być jakaś gra wstępna, czy co? — Zapytałam rozbawiona, a on sie tylko uśmiechnął.
— Po prostu lubię słyszeć, jak się śmiejesz i widzieć twój uśmiech... — Wyznał, a ja objęłam jego kark, po czym przyciągnęłam go i pocałowałam.
— Uroczy jesteś, wiesz? — Zapytałam, a on się cicho zaśmiał.
— Nie słódź mi, bo i tak w nocy nie dam ci wytchnienia... — Przełknęłam ślinę i zagryzłam dolną wargę na jego słowa. — Chociaż w sumie... Po co czekać? — Po swoich słowach zaczął mnie całować i jeździć dłońmi po całym moim ciele.
Nie byłam mu dłużna i robiłam to samo do czasu, aż moje uszy doszedł jakiś hałas z kuchni. Zwaliłam to jednak na Bonifacego, bo w końcu on uwielbia rozrabiać. Niewiele czasu minęło, żebym zaczęła żałować mojej decyzji.
— Abi?! — Szeroko otworzyłam oczy, kiedy w progu pokoju stanął mój ojciec.
Gwałtownie odsunęłam od siebie Alucarda, który miał taki sam wyraz twarzy jak ja.
— Tata? — Powiedziałam zaskoczona i przerażona.
— Po nas? — Zapytał brunet.
— Po nas... — Odpowiedziałam mu.
Błagam, pozwólcie mi umrzeć, ale przez cokolwiek innego niż wstyd!
— Abigail Eleonoro Susan Wood, w tej chwili do salonu i się tłumacz... — Powiedział mój ojciec, a ja strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło, kiedy sobie przypominałam, że tata ma klucze do mojego mieszkania.
Uhuhu, Abi ma przechlapane
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro