Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28.

— Nie, dziękuję — odpowiadam stanowczo, choć w moim głosie wyczuwalne jest lekkie drżenie niepewności, bo przecież jakoś muszę dostać się chociażby na stację PKP, a przy tej śnieżycy, to nie będzie takie proste. — Chcę już jak najszybciej wrócić do Krakowa! — kończę kompletnie roztrzęsiona, próbując uspokoić oddech.

Ojciec Ignacego nic nie mówi, ale jego spojrzenie przepełnione jest wstydem — dobrze wie, że jego syn bardzo mnie zranił i że tego nie da się wybaczyć.

W tej ciężkiej ciszy schodzimy razem na dół, a ja już naprawdę nie mogę się doczekać, aż opuszczę ten dom i oddzielę się od tych wszystkich cholernie negatywnych emocji.

Mam już serdecznie dość! 
To ponad moje siły i nie zniosę już nic więcej.

W kompletnym chaosie zbieram swoje rzeczy i w zupełnym pośpiechu, nie patrząc nawet w kierunku Ignacego i jego rodziców, którzy jak wmurowani gapią się na mnie, wkładam buty, ciepły płaszcz i szal.

Dostrzegam, że Ignacy chce do mnie podejść, ale jego matka, na całe szczęście, chwyta go za ramię i kiwa tylko głową. Ku mojemu zdziwieniu, Ignacy słucha i tylko patrzy na mnie z zawieszoną miną.

Mam tylko jedno pragnienie: jak najszybciej zapomnieć o wszystkim, co tu się wydarzyło i nie patrzeć już wstecz!
Nigdy!

Ojciec Ignacego ze wstydem otwiera mi drzwi, a ja wychodzę na zimne powietrze. Moje ciało drży, zarówno z emocji, jak i z chłodu, który mnie przeszywa na wskroś.

Żołądek wykręca się na wszystkie strony, a szczęka porusza się mimo mojej woli.

Pan Janusz patrzy na mnie przez chwilę z głębokim smutkiem w oczach, a potem kiwa głową i delikatnie gładzi moje ramię, po czym mówi bardzo cicho: 

— Trzymaj się tam jakoś, Zosiu i jest mi naprawdę bardzo przykro, że mój syn tak bardzo cię skrzywdził... Nie tak go wychowałem... Przepraszam...

Zamykam na chwilę oczy, próbując oderwać się od natłoku myśli. Nie jestem nawet w stanie się odezwać. Gdy je otwieram, ojciec Ignacego już nie stoi w drzwiach, lecz zamyka je, a ja wybucham, trudnym do opanowania, szlochem. 

Sięgam po telefon i sprawdzam zasięg — jest beznadziejny.

Idąc przed siebie, co jakiś czas zatrzymuję się, żeby wydmuchać nos i odetchnąć. Mróz szczypie mnie w policzki, a oczy pieką od słonych łez. Ostatnio za dużo ich wypłakałam i aż się dziwię, że jeszcze mam czym płakać..

Oczywiście śnieżyca nie odpuszcza, a na dokładkę Maciej nadal nie odbiera ode mnie telefonu. Pozostaje mi nic tylko, jak zadzwonić do Jacka — on jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Mam nadzieję, że i tym razem odbierze i wyciągnie mnie z tego bagna, inaczej już po mnie...

Kilka sygnałów później, dzięki Bogu odbiera i to tym swoim nonszalanckim tonem, aż uśmiecham się w sercu.

Tak bardzo go kocham...

— Dzień dobry, skarbeczku, a wiesz , że właśnie myślałem o tobie i zastanawiałem się, czemu się nie odzywasz, tylko zbywasz starego, nikomu nie potrzebnego wujaszka SMSami i głosówkami... 

W tym momencie wybucham do słuchawki płaczem, a Jacek jest naprawdę bardzo przerażony. Dopiero po chwili potrafię się uspokoić i nie łkać do słuchawki.

— Nie mów mi, że i temu "garniakowi" mam obić mordę? Co się stało, kruszynko?— wkurza się, ale po chwili, gdy udaje mi się złapać oddech, streszczam mu wszystko, co miało miejsce w ostatnim tygodniu i wychodzi na jaw, dlaczego nie zadzwoniłam ani razu, tłumacząc się nawałem pracy. 

— Kompletnie nie wiem, co powiedzieć... — Jacek jest naprawdę bardzo tym wszystkim wstrząśnięty, mogę nawet stwierdzić, że zdenerwowany.

— Jesteś na mnie zły? — pytam, pociągając nosem.

Dobrze wiem, że powinnam była go już dużo wcześniej posłuchać, ale kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek...

— Zły? Na ciebie, kruszynko? Nigdy w życiu! Tyle razy mówiłem, że masz za dobre serce... Gdzie jesteś?

— Przepraszam...

— Zosia, ja po prostu bym go stłukł na kwaśne jabłko! Obiecaj mi, że już nigdy, przenigdy mu nie uwierzysz, choćby zarzekał się na wszystkich świętych!

— Dasz wiarę, że przez moment było mi go żal? Ja się obwiniałam, że przeze mnie chciał sobie odebrać życie, a on to wszystko po prostu sobie odegrał jak jakiś cholerny aktor! On wszystko sobie zaplanował, a ja głupia...

— On nie jest normalny i powinien zainteresować się nim porządny specjalista. Ja już jestem w aucie, powiedz mi tylko, gdzie mam przyjechać? 

— Jestem w Istebnej, idę już główną drogą, ale pójdę do jakiejś karczmy i tam przeczekam tę cholerną śnieżycę. 

— Postaram się być jak najszybciej, ale sama widzisz, że pogoda jest fatalna. Wyślij mi pinezkę i będę najszybciej jak tylko to możliwe.

Chwilę jeszcze rozmawiamy, a Jacek próbuje mnie uspokoić. Podaję mu adres karczmy, gdzie planuję wejść na gorącą herbatę i uspokoić ten rozpędzony rydwan emocji. 

Serce bije mi szybciej, gdy schodzę w dół po kamienistym chodniku i prowizorycznych, oblodzony schodach.

Z każdym krokiem czuję się coraz bardziej zdeterminowana, by raz na zawsze zamknąć ten rozdział i nigdy więcej do niego nie wracać, choćby nie wiem co, już nigdy więcej nie pozwolę Ignacemu wtargnąć do mojego życia.

Wreszcie wchodzę do przytulnego wnętrza karczmy, gdzie od progu wita mnie ciepło i względny spokój.

Rozglądam się, szukając kelnerki i zamawiam herbatę z cytryną i imbirem. Zajmuję miejsce blisko okna i delikatnie przymykam oczy, starając się odgonić łzy, które napierają na powieki.

Kwadrans później kelnerka podaje mi herbatę i z troską w głosie pyta: 

— Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy wszystko w porządku?  — Głową wskazuje na mnie i posyła mi spojrzenie pełne współczucia.

Patrzę na nią ze łzami w oczach i tylko potrząsam głową, a dopiero po chwili się odzywam i orientuję, że moje czoło zdobi zaschnięta krew.

— Tak, w porządku... Nic mi nie jest.

— Na pewno? Ma pani rozbitą głowę... przyniosłam kompres z zamrażarki i jałową gazę... — zostawia na stoliku wspomniane rzeczy i kontynuuje: — Czy mam kogoś zawiadomić? Sama kiedyś byłam ofiarą domowej przemocy i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak ciężko jest poprosić o pomoc...

— Nie, naprawdę bardzo dziękuję za troskę, ale po prostu upadłam i rozbiłam głowę. Nic mi nie jest, ale bardzo dziękuję... — Posyłam jej wymuszony uśmiech i chwytam za kubek z gorącym napojem. 

Kelnerka odchodzi, bacznie mnie obserwując, po czym wraca do swoich obowiązków.

W karczmie spędzam aż dwie godziny, co oczywiście nie uchodzi uwadze kelnerce. Dla świętego spokoju zamówiłam danie dnia dla dwóch osób. Gdy wreszcie widzę podjeżdżający samochód Jacka, niemalże wybiegam na podwórko. 

— Kruszynko! — Wujek Jacek zamyka mnie w ramionach, a ja po prostu wybucham szlochem, bo przecież on zawsze miał  do Ignacego rezerwę, a ja uparta, nigdy go nie posłuchałam. 

Gdy w końcu wsiadam do auta, czuję się trochę lepiej. Jacek ma ten magiczny dar uspokajania mnie nawet w najtrudniejszych chwilach.

Po chwili ciszy, zaczynam opowiadać mu o wszystkim ze szczegółami, co wydarzyło się od mojego ostatniego telefonu. 

— Na jedno i dobrze, że ta cała Iza go uwiodła, bo przynajmniej poznałaś jakim psycholem jest ten kretyn przed, a nie po ślubie. Tylko tych lat zmarnowanych szkoda... — mówi rozwścieczony, a ja posyłam mu blady uśmiech, bo jest w tym dużo prawdy. 

— Jacek, ja jestem chodzącym nieszczęściem...

— Daj spokój! Jesteś najwspanialsza pod słońcem! A z Maciejem już ja sobie porozmawiam. 

— Nie mam pojęcia, co z nami będzie... Babcia Terenia miała rację:
"Nie rozpalaj nowego ogniska, gdy stare wciąż tli się żarem."

— Daj spokój, Tesia była mistrzynią w tych swoich gusłach i innych czarach, ale chłopak zwyczajnie się wkurzył, że musi być tym na doczepkę. Nie dziw się, samą szlag by cię trafił, gdyby stawiał swoją byłą nad ciebie.

— Wiem, tylko, że ja dopiero po fakcie to zrozumiałam. A co jeśli on nie jest już mną zainteresowany? 

— Głupoty pleciesz, żaden facet nie rezygnuje tak z dnia na dzień... — na moment zawiesza głos i chyba wiem, kto jest tego powodem. 

Rozmowa z Jackiem dużo mi daje, lecz przede wszystkim pomaga mi się zdystansować, co jest w tym momencie dla mnie bardzo ważne. Po co mam się niepotrzebnie nakręcać myślami, co by było gdyby? Może faktycznie z Maciejem nie wszystko jest stracone, tylko po prostu musimy porozmawiać, odstawiając na bok emocje. Ale nie ukrywam, że wciąż czuję się jak wrak po katastrofie.

Mając Jacka obok siebie, mimo wszystko czuję się silniejsza i bardziej zdecydowana, żeby chociaż spróbować swoich sił w konfrontacji z rzeczywistością. 

Po ponad dwóch godzinach podróży wreszcie kładę się do swojego łóżka. Jacek wcześniej zrobił dla nas tosty z serem, ale nie miałam ochoty, a raczej nie dałam rady nic przełknąć, dlatego wzięłam gorący prysznic i poszłam do swojego dawnego pokoju. 

Chyba nigdy nigdzie nie będę się już tak bezpiecznie czuła, jak właśnie tutaj — w rodzinnym domu. Pomimo trudnych wspomnień, bo i te gdzieś przecież we mnie tkwią, to z tym domem mam przecież tyle pięknych wspomnień. 

Siedzę po turecku po środku łóżka, w piżamie i zawiniętych w turban włosach.  Słucham ulubionej muzyki i szukam taniego mieszkania do wynajęcia w Krakowie. Przejrzałam już chyba tysiąc ofert i będę zmuszona wynająć pokój, bo na mieszkanie mnie zwyczajnie nie stać.

Smutna rzeczywistość młodych ludzi...

Nagle słyszę pukanie do drzwi, które przerywa mi buszowanie po sieci.  Wolnym krokiem zbliżam się, żeby otworzyć i zastygam w bezruchu, gdy do pokoju wchodzi Maciej.

Jego obecność sprawia, że moje serce robi dziwny skok, a spojrzenie na jego nieodgadnioną minę, wywołuje gęsią skórkę na moich ramionach.

— Maciej? — wylatuje z moich ust, a ten tylko zamyka za sobą drzwi. 

Patrzy na mnie z mieszanką niepokoju i troski jednocześnie, ale gdy dostrzega rozbitą głowę, natychmiast zbliża się i chowa mnie w swoich ramionach, całując delikatnie w czubek głowy. 

— Tylko nie mów, że to jego sprawka, bo przysięgam, że go zabiję... — Mocno tuli mnie do siebie i kolejny raz całuje.

Moje serce bije jak oszalałe, a ciepło jego dotyku sprawia, że czuję się znowu bezpiecznie. 

— To był nieszczęśliwy wypadek... — Odsuwam się i spoglądam na jego przystojną twarz. 

Głęboko oddychając, wyjawiam mu całą prawdę, opowiadając o mojej chwilowej słabości, która przyczyniła się do tego, że pod wpływem tych wszystkich emocji, i w dodatku mętliku w głowie, całowałam się z Ignacym. 

Maciej siada na łóżku i przymyka oczy. Dostrzegam jak rytmicznie zaciska szczękę, a skronie poruszają się z dziką intensywnością. Nerwowy oddech i zaciskające się pięści wcale nie napawają mnie optymizmem.

— Szybko to przerwałam i żałuję, że dopuściłam do tego, naprawdę żałuję z całego serca... — Podchodzę do niego i z ledwością potrafię powstrzymać łzy, gdy ten patrzy w jeden punkt, gdzieś za moimi plecami.

Czekam na jego reakcję z tak cholernym przerażeniem, nie wiedząc, jak zareaguje na to wszystko.

Maciej wstaje z łóżka i chodzi po pokoju tam o z powrotem. Wreszcie zatrzymuje się, spogląda na mnie z zawodem w oczach. Kładzie ręce na biodrach i odchylając ku górze głowę, wypuszcza powietrze.

— Wiedziałem, że tak to się skończy... — cedzi przez zęby.

Jego mina staje się jeszcze bardziej nieodgadniona, a ja widzę, że jest zły. Trochę go już przecież znam i poza tym, czego innego miałabym się spodziewać?

— Powiedz coś, proszę... — mówię drżącym głosem i podchodzę do niego. 

Delikatnie dotykam jego ramienia i wspinając się na palcach, całuję go delikatnie w usta. Odsuwam się kawałek i momentalnie dostrzegam w jego oczach coś innego, jakby nutę zrozumienia i próbę znalezienia sensu w tym wszystkim. Ta chwila ciszy między nami wydaje się trwać wiecznie, gdy nagle Maciej przywiera do moich ust i namiętnie całuje, mocno tuląc mnie do siebie.

— Nigdy więcej tak nie rób, Zosiu, bo nie będzie już drugich szans... — mówi, praktycznie nie odrywając się od moich ust.

Mocno tulę się do niego i z jeszcze większą zachłannością całuję.

— Obiecuję... i przepraszam, ale... 

— Nie wracajmy już do tego — ucisza mnie, kładąc palec na moje usta — nie warto tracić więcej czasu na to, co było... 
— Posyła mi pełne miłości spojrzenie, co momentalnie mnie uspokoja. 

— Kocham cię, Zosiu, i ten tydzień bez ciebie był koszmarny, a świadomość, że inny mężczyzna jest tak blisko ciebie... — przywiera do moich ust i tuli do siebie — wręcz nie dawało mi to spać po nocach i jeszcze do tego wszystkiego ta twoja wiadomości nad ranem, która kompletnie mnie przygniotła... 

— Wiadomość? — odsuwam się kawałek i patrzę na niego z pytającą miną, bo przecież nie przypominam sobie, żebym coś pisała. Tym bardziej nad ranem. 

Maciej wyciąga swój telefon i pokazuje mi SMSa, którego rzekomo do niego wysłałam: 

"Wybaczyłam Ignacemu i chcemy zacząć wszystko od nowa. Jest nam ze sobą cudowne. Teraz wiem, że to, co było między nami, okazało się jednak silniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej i nic nie zdoła tego zmienić, nawet ten przelotny romans z tobą. Nie pisz, nie dzwoń. Jestem szczęśliwa. Żegnaj!" 

Wkurzam się, bo to kolejny dowód na to,  że Ignacy jest nieobliczalny i po prostu chory. 

— To nie ja... 

— Teraz już wiem, ale gdyby Jacek do mnie nie zadzwonił, to byłbym już w Norwegii... 

— Chciałeś wyjechać? — Opadam na łóżku i zdegustowana kręcę głową, bo to przecież przechodzi ludzkie pojęcie. 

Rozmawiamy bardzo szczerze o swoich uczuciach, co jest niesamowicie ważne i obiecujemy sobie, że kilka najbliższych dni spędzimy z dala od wszystkich, ciesząc się sobą. 

— Mam jeszcze jedną, bardzo ważną wiadomość... — zaczynam niepewnie, bo w sumie to nie wiem jak zacząć. 

— Mów, kochanie...  — Maciej ujmuje moją dłoń i delikatnie ją gładzi.

— Wiem, kto wysłał te wiadomości z mojego maila. 

— Ignacy? — pyta, a raczej stwierdza.

— Tak, Ignacy...

Streszczam mu wszystko, a Maciej po wysłuchaniu tych informacji od razu dzwoni do informatyków i zawiadamia Andrzej. 

Żałuję, że nie zabrałam tego cholernego laptopa, ale to wszystko działo się zbyt szybko, poza tym to własność prywatna.

Po intensywnych wideorozmowach z zarządem, oboje jesteśmy zmęczeni. Oczywiście została powiadomiona policja, a Andrzej obiecał się wszystkim zająć.

Maciej zaproponował, że zostanie u mnie na noc, co bardzo mnie cieszy. Gdy wraca spod prysznica robię mu miejsce w łóżku. Wygląda bardzo apetycznie przepasany tylko kąpielowym ręcznikiem. 

Jego dotyk sprawia, że czuję się znowu bezpieczna i kochana. Po tych emocjonalnych zawieruchach, przytulam się do niego, czując ulgę i spokój. 

— Kocham cię, Maciej... — szepcę, na co aż siada na łóżku. 

— Chryste, wreszcie to usłyszałem! —  Uśmiecha się do mnie szeroko, a jego oczy iskrzą miłością.

Przytulamy się mocniej, pragnąc ciepła i bliskość naszych ciał. Jego dłonie delikatnie przemierzają moje plecy, sprawiając, że aż drżę. Nasze usta znowu spotykają się w namiętnym pocałunku, który trwa tak długo, jakbyśmy chcieli złapać każdą chwilę i zatrzymać ją przy sobie.

Zmysły płoną, a ja oddaję się temu magicznemu momentowi, bezgranicznie się zatracając. Czuję, jak serce bije mi szybciej, a każdy jego dotyk jest jak balsam dla mojej poranionej duszy. 

Po długich, namiętnych pocałunkach przytulamy się do siebie, a ręce Macieja błądzą po moimi ciele.

— Niech tak już będzie zawsze... — szepczę rozmarzona. 

— Też tak pomyślałem... — tuli mnie do siebie i całuje w czubek głowy. 

Przytulamy się mocniej, ciesząc się bliskością naszych ciał. Wsłuchując się w rytmiczne bicia serc, zasypiamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro