Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26.

Po tygodniu opieki nad Ignacym, a raczej na spędzeniu z nim każdej wolnej chwili, czuję, że nadszedł czas, aby stawić czoła nieuniknionej konfrontacji z jego rodzicami.

Wiem, że ta rozmowa będzie trudna, ale nie mogę dłużej ukrywać prawdy, bo powoli tracę kontrolę nad własnym życiem.

Siadam obok Ignacego, trzymając jego dłoń w swojej, która nadal jest zimna i drżąca. W jego oczach wciąż maluje się ogromne zmęczenie i niepewność, ale po rozmowie z terapeutą wiem, że im dłużej to ukrywamy, tym trudniej będzie z tego wyjść z twarzą.

— Ignacy, musimy porozmawiać z twoimi rodzicami. O wszystkim. — Słowa wydają się zawisnąć w powietrzu, przynosząc ze sobą napięcie i niepokój.

Ignacy spogląda na mnie z wyrazem niedowierzania, jakby nie mógł zrozumieć, dlaczego musimy teraz wyjawiać całą prawdę. Jednak głęboko w jego oczach dostrzegam zrozumienie, jakby dotarło do niego, że nie ma już drogi powrotu.

— Ale dlaczego teraz? — pyta, starając się ukryć swoje zdenerwowanie za spokojną maską.

— Bo nie możemy już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy od dawna nie jest... Twoi rodzice zasługują na prawdę, Ignacy. Muszą wiedzieć, co się stało między nami, że nasza relacja się skończyła. Przecież nie będziemy tego ciągnęli w nieskończoność. To nie jest uczciwe wobec nich ani wobec nas. Ja już dłużej nie potrafię... — mówię spokojnie, ale w moim głosie słychać determinację.

Ignacy przez chwilę milczy. Wiem, że musimy to zrobić, chociaż dla niego to bolesne. Dla mnie również wracanie do tego tematu, to jak drążenie dziur w sercu.

— Jesteś z nim, prawda? — pyta z wyrzutami, co mnie lekko wytrąca z równowagi.

Jego twarz zdradza silne emocje, a ja muszę wziąć głęboki oddech, bo kompletnie nie wiem, jak się w tej sytuacji zachować.

— Tak... jestem z Maciejem — odpowiadam szybko, nawet nie spoglądając na niego.

W powietrzu unosi się ten charakterystyczny zapach środków dezynfekujących, a mnie robi się niedobrze.

Na szczęście otwierają się drzwi i lekarz prowadzący wchodzi do sali. W jego spojrzeniu wyczytuję coś, co wzmaga moje obawy, ale prosi, żebym na chwilę zostawiła ich samych.

Po kilkunastu minutach Ignacy wychodzi. W ręku trzyma torbę i kurtkę. Podchodzi do mnie i chwyta za dłoń, szukając we mnie wsparcia, a ja delikatnie go przytulam.

Rodzice Ignacego podchodzą do nas i tulą swojego syna, zarzekając się, że już nigdy tutaj nie wróci. Mama Ignacego użyła swoich kontaktów i po znajomości załatwiła mu pobyt w prywatnym ośrodku terapeutycznym.

Odchodzę kawałek i zostawiam ich samych, to ich moment. Dzwonię więc do Macieja, bo ten jest już wyraźnie zaniepokojony moim dłuższym milczeniem. Informuję go o tym, że wrócę dopiero w poniedziałek, co przyjmuje z cichym westchnieniem do słuchawki.

— Rozumiem, tylko że wcześniej mówiłaś podobnie, a dobrze wiemy, jak wyszło... jesteś z nim już tydzień, chociaż miałaś zostać dwa, góra trzy dni, Zosiu. I tak, tęsknię za tobą cholernie i jestem zazdrosny, chociaż wiem, że to głupie.

— Nie mam serca zostawić go od razu po wypisaniu ze szpitala. Maciej, on jest w kompletnej rozsypce, a jego rodzice bardzo to przeżyli...

— Rozumiem, tylko, że on jest dużym chłopcem, który powinien skorzystać z pomocy dobrego terapeuty. Ty nie zastąpisz mu wyspecjalizowanych terapeutów, a przy okazji, to sama robisz sobie krzywdę, Zosiu. To granie na emocjach już w tym momencie...

— Maciej, proszę cię...

— Ale kiedy to tak właśnie wygląda. Zosiu, masz swoje życie, zobowiązania, ale wszystko odłożyłaś na boczny tor i chyba tego nie dostrzegasz.

— Myślałam, że mnie rozumiesz i wspierasz! Maciej, jestem mu to winna.

— Kochanie, dla mnie, to ty jesteś najważniejsza i twoje zdrowie, a ostatni tydzień bardzo dał ci popalić. I nikomu nic nie jesteś winna! Dobrze wiemy jak źle to przechodziłaś, nie spałaś praktycznie od tygodnia. Dzisiaj wsiadam w auto i zabieram cię do siebie.

— Nie, Maciej, nie każ mi wybierać...

— Zosiu, ale posłuchaj, może...

— Nie, Maciej! — Kończę rozmowę, bo w emocjach mogę powiedzieć za dużo.

Ignacy podchodzi do mnie i łamiącym głosem, szepcze mi do ucha:

— Dziękuję, że jesteś tu ze mną, Zosieńko. Nawet nie masz pojęcia jak wiele to dla mnie znaczy i ile dostałaś mi sił...

Przytulam go, gdy ten zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku. Dobrze wiem, że obecność drugiej osoby może być jedynym źródłem siły w tak ciężkim czasie.

Rodzice Ignacego nie mają pojęcia o naszym rozstaniu, dlatego udajemy, że między nami wszystko jest dobrze. Nie jest to łatwe, kiedy masz świadomość czynów drugiej strony, ale obiecałam sobie, że jak tylko wrócimy do ich domu to jeszcze raz podejmę ten temat z Ignacym.

***

— A gdzie pierścionek? — pyta mama Ignacego, gdy spogląda na mnie podczas wspólnego obiadu.

— Bo my z Ignacym... — zaczynam dość niepewnie, ale Ignacy nie pozwala mi dokończyć.

— Zosia robiła świąteczne porządki i schowała go do pudełka, tak na wszelki wypadek... rozumie mama, żeby się nie zgubił.

Mierzę go morderczym wzrokiem, a ten posyłam mi błagalne spojrzenie.

— To rodzinna pamiątka, bardzo cenna, Zosieńko. Babcia Jadzia dostała ten pierścionek od babci swojego ukochanego męża, a mojego ojca, Ireneusza — opowiada o rodzinnych perypetiach i podaje mi salaterkę z surówką.

Po dość krępującym incydencie przy obiedzie, muszę przyznać, że jestem rozdrażniona.

Gdy Ignacy zaraz po obiedzie siada na sofie i ślepo wpatruje się w ścianę, pani Kasia od razu proponuje, żebyśmy wybrali się na spacer.

Ignacy niechętnie przyjmuje tę propozycję, ale po chwili uznaje, że to w sumie dobry pomysł i moment, żeby trochę ze sobą pobyć w nieco innych okolicznościach.

Spacerując, i tak nie mogę oderwać myśli od tego, co się wydarzyło. W dodatku to niełatwe udawanie przed jego rodzicami sprawia, że czuję się coraz bardziej skrępowana i zaplątana w tę niewidzialną pajęczynę kłamstw. Ale patrząc na Ignacego obok mnie, widząc jego zmęczone, ale także zdeterminowane spojrzenie, wiem, że jakoś musimy przetrwać ten czas.

— Zosiu, dziękuję, że jesteś ze mną. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił... — mówi, przerywając ciszę, która unosi się między nami.

— Mam nadzieję, że jesteś na dobrej drodze i że podejmiesz się tej terapii?Wiem, że ostatnio przez wiele przeszedłeś, ale musimy poruszyć temat, który wydaje mi się najważniejszy.

— Zosiu, ja zwyczajnie Straciłem nad sobą kontrolę.

— Straciłeś nad sobą kontrolę?! Ignacy, próba samobójcza to nie jest coś, co można zrzucić na utratę kontroli. To było coś strasznego, coś, co mnie kompletnie złamało, a już nie wspomnę o twoich rodzicach.

— Wiem, że nie ma słów usprawiedliwienia, ale to wszystko zwyczajnie mnie przerosło, Zosieńko. Ta cała sytuacja z Izą... z tobą, jeszcze to w pracy... ja zupełnie straciłem swoje dotychczasowe życie i nie dawałem rady z tym wszystkim.

— Ale to ty podjąłeś decyzję, Ignacy...

— Po prostu chcę, żebyś zrozumiała, że nie byłem w pełni świadomy swoich działań. To nie byłem ja. Terapeuta uświadomił mi, jak wiele miałem, a jak dużo straciłem...

— Ignacy, jesteś dorosły i musisz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Musisz zrozumieć, że pewnych rzeczy nie da się  naprawić. Ja nie mam już siły, żeby udawać. Nie mam już siły, żeby patrzeć, jak toniesz w tym bagnie z kłamstw, który sam stworzyłeś...

— Zosiu, proszę, daj mi jeszcze jedną szansę...

— Nie, Ignacy, twoi rodzice, oni zasługują na prawdę, nie na nasze pozory. Jak wrócimy, musimy z nimi porozmawiać — odpowiadam, mimo wszystko starając się być wsparciem dla niego.

Ignacy kiwa głową i po chwili wzrusza lekko ramionami.

— Wiem, Zosieńko, tylko, że ja chciałem to wszystko sobie ułożyć... daj mi proszę jeszcze jeden dzień.

Spoglądam na niego i ten błagalny wzrok, po czym zwyczajnie ulegam, czując wyrzuty sumienia.

Podczas spaceru wciąż czuję napięcie unoszące się między nami, jakby to wszystko tylko czekało na odpowiedni moment, żeby eksplodować.

Po powrocie do domu Ignacy wydaje się bardziej skupiony i zdystansowany.

Mama Ignacego informuje nas, że mamy pościelone łóżko w dawnym pokoju Ignacego i życzy nam spokojnego snu. Nadal niestety udajemy, że jesteśmy parą, a sytuacja ta jest na tyle skomplikowana i cholernie mnie stresuje.

To dziwne wracać tu w tych dziwnych okolicznościach, w dodatku jako para udająca szczęśliwy związek, a tak naprawdę nie mając ze sobą już nic wspólnego.

Wieczór spędzamy w dawnym pokoju Ignacego. Igo leży w łóżku i chyba zasnął, a ja siedzę przy biurku i na telefonie sprawdzam maila. Teraz odpowiadam na wiadomości służbowe, o co poprosił mnie Maciej.

Starając skupić się na ofertach, odbieram SMS od Macieja.

"Możesz rozmawiać?"

Chwytam za telefon i po cichu wychodzę do toalety, żeby oddzwonić. Kilka sygnałów później, już rozmawiamy.

— Skończyłem pracę i jestem gotowy, żeby po ciebie przyjechać — oznajmia tonem nielubiącym żadnego sprzeciwu, aż wywracam oczami.

— Maciej, już rozmawialiśmy...

— Zosia, to nie jest dla mnie łatwa sytuacja, poza tym wy już nie jesteście razem, nie masz wobec niego żadnych zobowiązań! Okej, pomogłaś mu, zaopiekowałaś się nim, rozumiem to doskonale, albo przynajmniej bardzo się staram, ale on musi stanąć na nogi sam, nie twoim kosztem.

— Tylko, że jego rodzice nadal myślą, że my, że ja i Ignacy...

— Że jesteście razem. — Maciej kończy za mnie, a w słuchawce po westchnieniu rozczarowania, zapada głucha cisza.

Przymykam delikatnie oczy i czuję jak po policzkach spływają łzy. Wiem, że ta sytuacja ma ogromny wpływ na nasz związek, ale cały czas mam nadzieję, że Maciej po prostu mnie wspiera i rozumie.

— Chyba nie potrafię być tym drugim. Do usłyszenia, Zosiu...

— Maciej, proszę nie kończmy tak tej rozm... — Niestety nie jest mi dane dokończyć, ponieważ Maciej rozłącza się, a ja płaczę jak małe dziecko.

Po chwili słabości wracam do pokoju, starając się skupić na czymkolwiek innym, ale myśli nieustannie wracają do sytuacji, w jakiej się znalazłam.

Widząc, że Ignacy śpi, zdejmuję papcie i delikatnie zbliżam się do łóżka. Po chwili wahania, decyduję się położyć obok niego.

Kiedy dociskam głowę do poduszki, czuję, jak zmęczenie ogarnia moje ciało.
Okryci kołdrą, udajemy przed światem, że wszystko jest w porządku, kiedy mój nowozbudowany świat legł w gruzach.

Zatopiona we śnie, czuję obok ciepło i zapach Ignacego. Ten stara się być blisko mnie i cały czas szuka możliwość oraz okazji, żeby mnie dotknąć.

Dostrzegam, że za oknem sypie śnieg, a temperatura spadła już poniżej piętnastu stopni. Ignacy wstaje rozespany i wyciąga z szafy dwa dodatkowe koce. Gdy z powrotem kładzie się obok, czuję się nieswojo.

Nagle, w chwili cichej zadumy, Ignacy przyciąga mnie do siebie i namiętnie całuje. W tej chwili zapominam o wszystkich kłopotach, o trudnych wyborach i o bólu, który w nas drzemie.

Ignacy obiecuje poprawę, a ja chwilowo ulegam emocjom, oddając się temu uniesieniu.

Wiem, że próbuje mnie odzyskać, a ja nie potrafię się oprzeć, zagubiona w tym labiryncie uczuć.

W tej jednej chwili wszystkie niespełnione obietnice i bolące rozstanie wydają się być tylko mglistym wspomnieniem. W pokoju panuje ciemność, tylko światło ulicznej latarni lekko wkrada się przez zasłony, rzucając smugę światła na łóżko.

Ignacy jest coraz bardziej śmiały, a ja tracę kontrolę. Każdy jego ruch jest jak pożegnanie z tym, co jest mu tak dobrze znane. Gdy powoli podciąga moją bluzkę wyżej, ukazując piersi, i już prawie chowa ją w ustach, siadam gwałtownie na łóżku i poprawiam koszulkę, opuszczając ją nerwowo najniżej jak tylko się da. Niemalże natychmiast wraca do nas szara rzeczywistość — zdrada.

Ignacy patrzy na mnie z głębią tęsknoty i pragnieniem, ale wiem, że to z mojej strony była tylko chwila słabości, za co jest mi po prostu wstyd.

— Nie możemy kontynuować naszego udawanego związku... — Słowa są trudne do wypowiedzenia, ale konieczne, żeby postawić zburzoną granicę.

Ignacy spogląda na mnie z niedowierzaniem. W jego oczach widzę zarówno ból, jak i determinację, żeby ugrać swoje.

— Zosiu, ja... ja bardzo cię potrzebuję przy sobie po tym, co przeżyłem. Ja byłem gotowy odejść stąd raz na zawsze... Przepraszam za wszystko, co się stało. Po prostu daj mi szansę naprawienia tego. Pragnę cię, uwierz, myślę tylko o tobie... — Skraca dystans i całuje mnie w szyję, aż robi się gorąco. Zasysa fragment na dekolcie, a rękami gładzi moje ramiona, sprawiając, że przechodzą mnie dreszcze.

— Ignacy... — mówię z wyczuwalną irytacją.

— Pragnę cię Zosieńko kochana... proszę, niech to będzie dla nas sprawdzian, taki test. Kocham cię, kocham jak szalony i zrobię wszystko, żeby cię odzyskać... zupełnie wszystko! — Napiera na mnie swoimi ciałem i chwyta za nadgarstki, unieruchamiając mnie.

— Nie, Ignacy...

Ten spogląda na mnie z nieodgadnioną miną i zbliża się do moich ust.

— Daj mi siebie, Zosieńko, a będzie nam lepiej niż kiedykolwiek wcześniej...

Niemoc w jego głosie sprawia, że chwilę zwlekam, ale w końcu mówię:

— Nie naprawimy tego jednym pocałunkiem i seksem na zgodę... — odsuwam się od niego i zakładam ręce na piersi, czując się niepewnie w jego towarzystwie.

— Zosieńko, błagam cię tylko o tę jedną noc... — łapie za moje dłonie i przykłada je do ust. — Udowodnię ci, że warto. Zrobię dla ciebie wszystko. Zosieńko kochana, błagam cię o wybaczenie. Wiem, że to, co zrobiłem już zawsze będzie między nami, ale niczego tak bardzo nie żałuję, jak tych chwil słabości... Wybacz mi, skarbie, ale ja naprawdę bardzo cię potrzebuję. Ciebie, twojej obecności, ciepła i intymności. Pragnę się z tobą kochać, Zosieńko, to mi bardzo potrzebne, bardziej niż jakakolwiek terapia...

Patrzymy na siebie przez moment, a w tle słychać ciche szepty wczesnego poranka.

— Nie, to nie jest możliwe, jestem z Maciejem. — Zabieram kołdrę i wychodzę z pokoju, udając się na korytarz, żeby położyć się na tapczanie pod dachowym oknem i odpocząć.

Kiedy zamykam oczy, myśli krążą między tym, co było, a tym, co może nadejść, choć obawa przed tym momentem, każe mi zwlekać z podjęciem decyzji. Niepewność ściska moje serce, ale wiem, że to nieuniknione.

Przez dłuższy czas leżę tam, zatopiona w myślach. Wspomnienia związane z Ignacym wciąż mącą moje myśli, a decyzje, które muszę podjąć, wydają się być coraz trudniejsze.

Zasypiam, próbując odgrodzić się od emocji, które szarpną moim sercem i szczelnie wypełniają myśli.

Budzę się po chwili, gdy słyszę ciche kroki zbliżające się do tapczanu. Otwieram oczy i widzę Ignacego, który stoi tam nieruchomo, patrząc na mnie z wyrazem smutku i tęsknoty.

— Zosieńko, przepraszam... — zaczyna, ale przerywam mu gestem ręki.

— Nie, Ignacy, proszę... nie mów nic więcej. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale musimy znaleźć sposób, żeby poradzić sobie z tą sytuacją, a nie zamiatać ją pod dywan.

Ignacy kiwa głową, wyrażając zrozumienie, ale ja czuję, że to nie koniec naszej konfrontacji...

Za dobrze go znam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro