Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

W powietrzu unosi się napięcie, które trudno rozładować jakimkolwiek słowem pocieszenia. Maciej zbliża się do mnie, a ja patrzę w pustą przestrzeń, próbując uporządkować ten wicher myśli. Nawet jeśli to, co się dzieje, wydaje się teraz przerażające, muszę stawić temu czoła. Nie mam innego wyjścia...

— Co się stało, Zosiu? — Maciej ponawia pytanie i delikatnie łapie mnie za rękę, starając się dotrzeć do tej emocjonalnej pustki, która aktualnie mnie wypełnia.

Jeszcze przez chwilę milczę, próbując zebrać w sobie siłę, by wykrztusić z ust słowa, które tak bardzo nie chcą opuścić mojego gardła.

— Ignacy... on... on jest w szpitalu... — Z ledwością potrafię wypowiedzieć te słowa.

Jestem przerażona, bo mama Ignacego płakała, więc nic sensownego z jej słów nie mogłam zrozumieć, jak tylko: "Przyjedź szybko, Ignacy jest w szpitalu

Wziął tabletki... jest nieprzytomny."

Maciej blednie, a jego spojrzenie nabiera ostrości, jakby chciał przeniknąć moje wnętrze, szukając odpowiedzi na pytania, których nawet nie da się wyartykułować.

— Jesteś w stanie jechać? — pyta, a jego głos brzmi spokojnie, chociaż w oczach widzę niepokój.

— Tak... — odpowiadam, wstając z miejsca, gdzie dotąd siedziałam jak sparaliżowana.

Dobrze wiem, że umówił się z Klaudią, że ma odebrać Dominika, bo ta ma wizytę u lekarza, więc nie chcę go dodatkowo obarczać moimi problemami.

Nagle cała przestrzeń biura zaczyna robić się mglista, a ja ledwo utrzymuję się na nogach. Maciej natychmiast reaguje, obejmując mnie mocno wokół ramion i pomaga mi nie upaść.

— Usiądź... — mówi, wskazując na krzesło przed biurkiem. Ramiona okrywa marynarką, próbując ukoić wzburzone emocje i drżące ciało. — Napij się wody. —Podaje mi szklankę, a ja mechanicznie wykonuję polecenie.

Z trudem zatrzymuję łzy, które szturmują już powieki, a serce pęka mi na myśl o Ignacym, pomimo tego, co mi zrobił.

Maciej wyciąga telefon i do kogoś dzwoni, ale słowa umykają mi w tym wirze myśli. Kiedy kończy, uklęka obok mnie i przytula delikatnie.

— Pojadę z tobą... — szepce, a jego głos brzmi uspokajająco. Tak bardzo się boję tej konfrontacji.

— A Dominik, miałeś się nim zająć? — pytam, pociągając nosem.

— Spokojnie, moja mama odebrała go już ze szkoły, i na szczęście nie robił cyrków, a Klaudia przyjedzie po niego wieczorem, jak już załatwi wizytę u ginekologa.

— Nie chcę, żebyś już na samym początku musiał dokonywać wyborów między mną a synem...

— Daj spokój, kochanie, Dominik ma dobrą opiekę, a ja nie wyobrażam sobie, żebyś prowadziła w takim stanie. — Pomaga mi wstać i chowa mnie w ramionach, dając chwilowe poczucie bezpieczeństwa.

— To przeze mnie, ja przecież tego nie chciałam, a po tym wszystkim, co zrobił ja nie mogłam już z nim być...  — mówię, jakbym była w jakimś cholernym transie.

— Kochanie, to nie jest twoja wina! Zabraniam ci tak nawet myśleć! Ignacy dokonał bolesnych w skutkach wyborów i absolutnie nie możesz czuć w sobie winy! — Ujmuje moją twarz w dłoniach i całuje mnie w usta, po czym prosi, żebym spojrzała na niego.

— Jak ja spojrzę jego rodzicom w twarz? Jak? Oni pewnie będą mnie obwiniać! Boję się tego spotkania, boję się, co tam zastanę...

— Zosiu, rozumiem twoje obawy, ale to Ignacy zrobił ci okropne świństwo, ty nie jesteś temu winna! Rozumiesz, skarbie? To nie jest twoja wina! Wszystko będzie dobrze.

W głębi duszy czuję, że teraz, w tej trudnej chwili, nie mam nikogo bardziej bliskiego obok siebie niż Macieja i jestem mu tak bardzo wdzięczna za każde wspierające słowo. Jego obecność działa na mnie uspokajająco, chociaż w środku cała dygoczę.

— Dziękuję, że jesteś... — mówię, spoglądając na jego zmartwioną twarz.

— Zawsze będę — dodaje, po czym pomaga mi wstać i podaje płaszcz.

Opuszczamy biuro, mijając nową recepcjonistkę, która od razu rzuca się w stronę Macieja, ale ten tylko szybko nas sobie przedstawia i ruszamy w podróż, która może zmienić wiele naszych życiowych planów, na co chyba nie jestem gotowa.

W samochodzie moje myśli zalewa czarna lepka maź, co zwyczajnie mnie przeraża. Wszystkie krążą wokół Ignacego i tego, co musiał czuć i jaką w sercu i duszy miał straszną pustkę, że koniec końców zdecydował się na ten ostateczny krok.

Maciej oczywiście zauważa moje zmartwienie i próbuje zachęcić mnie do rozmowy. Doceniam jego starania, bo robi naprawdę wszystko, żebym nie zadręczała się wyrzutami.

Podczas naszej podróży rozmawiamy o wielu rzeczach, między innymi o planach na przyszłość, pwspólnym zamieszkaniu, o Dominiku, o Norwegii, próbując odciągnąć myśli od tego, co mnie czeka. Maciej okazuje się być niesamowitym wsparciem w tej trudnej chwili, a ja czuję, że mimo wszystko nie jestem sama.

Po ponad dwóch godzinach podróży docieramy do szpitala. Moje serce wali jak młotem, gdy wchodzimy do budynku.

Widok korytarzy wypełnionych ludźmi, personelu medycznego krzątającego się w pośpiechu z sali do sali, dodaje jeszcze większego niepokoju. Maciej trzyma mnie za rękę, jakby chciał mi przekazać swoją siłę i spokój.

— Jeśli zmieniłaś zdanie i chcesz, żebym jednak został, to powiedz... — Całuje mnie z czułością w usta i posyła ciepłe spojrzenie.

— Dziękuję, ale to nie jest dobry pomysł, Maciej. Mam nadzieję, że to rozumiesz...

— Rozumiem... — Zauważam jak nerwowo przygryza wewnętrzną stronę policzka i posyła mi wąski uśmiech.

— Zadzwonię do ciebie, jak już będę coś wiedzieć. Kocham cię, wiesz? — Wspinam się na palcach i całuję go delikatnie.

Maciej stara się zachować spokój, ale widzę, że jest również podenerwowany.

— Też cię kocham, skarbie... — Zamyka mnie w ramionach dodając mi otuchy i cmoka mnie w czubek głowy. — Będzie dobrze...

Po pokonaniu długich korytarzy, wreszcie znajduję pokój Ignacego. Muszę wziąć głęboki oddech zanim tam wejdę, bo przecież nie wiem, czego mogę się spodziewać.

Zauważam, że drzwi są otwarte, a w środku, obok łóżka, siedzą jego rodzice — pani Kasia i Pan Janek. Ich twarze są blade, a spojrzenia pełne zmartwienia. Matka Ignacego zauważa moje przybycie i wstaje podekscytowana.

— Zosiu, jak dobrze cię widzieć! — mówi, zamykając mnie w serdecznym uścisku, ale jej radość szybko gaśnie.

— Co z nim? — pytam, widząc go podłączonego do aparatury medycznej i podchodzę bliżej. Moje myśli są przepełnione najgorszymi scenariuszami.

W tym momencie czuję, jak gardło zaciska się, a łzy ponownie napierają do oczu. Trudno mi wykrztusić jakiekolwiek słowa.

Ignacy wygląda jak duch, jest blady, ma podkrążone oczy, sine usta i w niczym nie przypomina siebie. Ściskam delikatnie jego dłoń i muszę z całych sił powstrzymać się przed wybuchem płaczu, co jest bardzo trudne.

— Zosiu, widzisz, bo my kompletnie tego nie rozumiemy... — odzywa się pan Janek i gładzi plecy swojej żony. Między nami wyczuwalne jest napięcie i naprawdę po raz pierwszy bardzo stresuje mnie ich obecność.

Obawiam się pytań, ponieważ kompletnie nie wiem, czy Ignacy cokolwiek wspominał o tym, co się wydarzyło. Na razie tylko przypuszczam, że raczej ominął wiele szczegółów.

— Przecież dopiero co wróciliście z tej Portugalii, on nam nawet zdjęć nie pokazał. Czy tam się coś wydarzyło? To wszystko jest tak irracjonalne... — dodaje pani Kasia i wyciera chustką łzy.

Jest niezwykle przykro, bo to naprawdę bardzo bliscy mi ludzie.

— W Portugalii? — pytam niepewnie, bo przecież nigdzie nie byliśmy.

Owszem, mieliśmy to w planach, ale to było przed tym, jak okazało się, że Ignacy mnie zdradza. Szybko dochodzi do mnie, że oni nie mają o niczym pojęcia, co zaczyna mnie jeszcze bardziej stresować.

— No byliście przecież na świętach, a potem szybko musiałaś wracać do firmy, bo miałaś jakieś ważne projekty i wyjazd służbowy. Igo odwiedził nas trzy dni temu, a dzisiaj rano myśmy go znaleźli nieprzytomnego w jego pokoju, u nas w domu — relacjonuje mama Ignacego.

— Kasia myślała, że Igo śpi, a on... — Słowa grzęzną w gardle tacie Ignacego, więc odzywa się pani Kasia:

— Ignacy jak nigdy potrzebuje teraz naszego wsparcia. Ja nie mogę sobie darować, że... — Wybucha płaczem, a ja czuję jak wywija mi się żołądek.

— Zosiu, czy ty coś wiesz? Czemu on to chciał zrobić? Czy między wami wszystko jest w porządku? — pyta pan Janek, starając się brzmieć spokojnie, choć i jego głos drży.

Spojrzenie pani Kasi wędruje między mną, a jej synem leżącym na szpitalnym łóżku. Czuję się beznadziejnie, bo przecież nie byliśmy w Portugalii, a świadomość, że oni o niczym nie mają pojęcia jest okropna.

— Co mówią lekarze? — pytam, starając się zmienić kierunek rozmowy, ale mam wrażenie, że nikt nie jest w stanie znaleźć słów, by odpowiedzieć na to pytanie.

W końcu pan Jacek łapie oddech i wyciągając z kieszeni chusteczkę, wyciera łzy i wyrzuca z siebie:

— Ignacy... on zażył jakieś cholerne tabletki... Wszystko wskazuje na to, że zrobił to celowo. On tylko zostawił na kartce: "Przepraszam Was..." — wydusza przez łzy, a ja czując, jak całe moje ciało drży, opadam na krzesło.

Pani Kasia zatyka usta, jakby chciała stłumić szloch, a ja ze świadomością, że oni w ogóle nie mają pojęcia o tym, że już nie jestem narzeczoną ich syna i przede wszystkim, że to, co się wydarzyło w naszym życiu, mogło mieć wpływ na decyzję o podjęciu próby odebrania sobie życia przez niego.

Czuję, jakby nagle cały świat zawalił się na mnie, a ja nie mam pojęcia, jak mam sobie poradzić z tą sytuacją. Momentalnie aż brakuje mi tchu i robi mi się niedobrze.

Wszystko wokół staje się niewyraźne, a serce bije mi tak gwałtownie, że mam wrażenie, że w każdej chwili wyskoczy mi z klatki piersiowej.

Patrzę na Ignacego leżącego na łóżku, na jego pozbawioną życia twarz. To człowiek, którego przecież kochałam, któremu poświęciłam pięć lat swojego życia.

Teraz leży tam bez życia, walczy z demonami, których nie byłam w stanie zrozumieć, bo przecież sama byłam zraniona i oszukana.

Wszystkie dotychczasowe zmartwienia zdają się być niczym w porównaniu z tym, co teraz przeżywam. Nie wiem czy sobie z tym poradzę, a strach, że Ignacy może z tego nie wyjść zwyczajnie mnie paraliżuje.

Matka Ignacego podchodzi do mnie i obejmuje mnie mocno, oferując swoje wsparcie i ciepło. Jej gest jest dla mnie jak promień nadziei w tej beznadziejnej ciemności.

Jakiś czas wspólnie siedzimy przy łóżku Ignacego, modląc się w milczeniu i błagając o cud, bo chyba tylko to nam pozostało.

Moje myśli wirują wokół pytań: Dlaczego? Dlaczego Ignacy podjął tak desperacki krok? Czy to przez moje odejście? Czy mogłam zrobić coś, żeby temu zapobiec? Czy Iza ma świadomość, że Ignacy może tego nie przeżyć? Czy ją w ogóle interesuje fakt, że zrobiła coś okropnego? Że być może przyczyniła się do jego decyzji?

I tak, ja również czuję się winna, bo on mógł naprawdę się zabić, przecież tego chciał. Z takim zamiarem zażył te tabletki...

Po długiej chwili ciszy wypełnionej tylko dźwiękiem monitorów medycznych, pani Kasia łapie oddech i zaczyna opowiadać o ostatnich dniach Ignacego w ich domu. O jego zmianach nastroju, dziwnym pobudzeniu, o ciągłym wychodzeniu na taras, żeby porozmawiać przez telefon, o tym, jak stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie, a na pytania o mnie i o wyjazd, reagował zmianą tematu, aż wreszcie stwierdził, że jest zmęczony i poszedł do swojego pokoju.

Czuję, że to wszystko jest takie surrealistyczne, jakbyśmy utknęli w jakimś koszmarze, z którego nie ma żadnej szansy na ucieczkę.

Nie wiem jak się zachować, czy przyznać się, że zerwaliśmy i wyznać im całą prawdę? Może rzuciliby to inne światło na tę całą sprawę?

Dobrze wiem, że w tym momencie, to nie pomoże, ale z drugiej strony...

Po wewnętrznej walce, decyduję się jednak wstrzymać z wyjawieniem całej prawdy rodzicom Ignacego. Teraz nie jest czas na rozprawianie o naszych problemach. Musimy skupić się na tym, jak pomóc Ignacemu wyjść z tej trudnej sytuacji.

Obiecuję sobie, że po tej całej traumie znajdziemy sposób, by porozmawiać z jego rodzicami uczciwie i wyjaśnić wszystko, myślę, że zasługują na szczerość. Teraz jednak muszę skupić się na tym, jak pomóc Ignacemu wrócić do zdrowia i odzyskać stabilność emocjonalną, a reszta przyjdzie sama.

Oby tylko odzyskał świadomość...

Czekamy w napięciu, wyczekując na jakikolwiek znak życia. W tej chwili wszystkie moje myśli krążą wokół niego i sposobu, w jaki mogę mu pomóc.

Owszem jestem zraniona, ale nie mogę zapomnieć o tym, że Ignacy jest człowiekiem, którego kochałam, i że teraz potrzebuje mojego wsparcia, bez względu na to, co się wydarzyło między nami.

Patrzę na jego rodziców, widząc w ich oczach tę samą desperację i niepokój, których doświadczam. W tym momencie jesteśmy wszyscy połączeni wspólnym celem — uratować Ignacego.

Czekamy z dobrą godzinę albo nawet dwie, aż wreszcie lekarz wchodzi do pokoju, przynosząc ze sobą odrobinę nadziei, ale też i nowe wyzwania.

— Ignacy miał dużo szczęścia. Tabletki, które połknął bardzo podnoszą ciśnienie krwi, co mogło skończyć się wylewem. Na szczęście w porę go państwo znaleźli...

— Czy on z tego wyjdzie? — pytam, przełykając łzy.

— Jestem dobrej myśli i państwo też powinni. Uwierzcie, państwa syn jest naprawdę pod bardzo dobrą opieką. Ignacy potrzebuje teraz spokoju, dlatego prosiłbym, żebyście mieli to na uwadze.

Posłusznie słuchamy poleceń lekarza i kierujemy się na korytarz, żeby nie przeszkadzać w badaniach. Tata Ignacego proponuje, żebyśmy chwilę odpoczęli i napili się kawy.

W drodze do szpitalnej stołówki, piszę do Macieja, który od razu oddzwania. Nie chcę za długo z nim rozmawiać przy rodzicach Ignacego, dlatego rozmawiamy bardzo oficjalnie.

— Na razie na pewno nie wrócę do pracy, jednak kilka najbliższych dni chciałabym tutaj zostać... — mówię, choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Maciej nie jest z tego pomysłu zadowolony.

— Rozumiem, Zosiu. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, to od razu dzwoń.

— Dziękuję, zadzwonię wieczorem, dobrze?

— Kocham cię, skarbie i czekam na telefon w takim razie.

Po wypiciu kawy i wspólnym milczeniu wracamy do Ignacego, który przed momentem się obudził. Lekarz prosi nas, żebyśmy tylko na moment do niego zajrzeli i nie zadręczali go pytaniami, bo i na to pewnie przyjdzie czas, choć jeszcze nie teraz. Ignacy jest naprawdę bardzo wyczerpany i po co dokładać mu zmartwień.

Najpierw do sali wchodzą rodzice, którzy po pięciu minutach są wyproszeni przez pielęgniarkę. Gdy przychodzi czas na mnie, cała drżę.

Wchodzę do pokoju, a widok Ignacego, choć obudzonego, wciąż sprawia, że serce pęka na kawałki. Jego oczy są zamglone, a spojrzenie kompletnie zagubione. Gdy mnie dostrzega, spogląda na mnie ze zmarszczonym czołem, jakby nie dowierzał, że to ja.

Delikatnie siadam na krześle obok jego łóżka, próbując znaleźć jakieś słowa pocieszenia, ale w ustach echem odbija się pustka.

— Cześć, Ignacy... — szepczę, starając się zachować spokój i chwytam go za zimną dłoń.

On przysłuchuje się uważnie, ale jego reakcja jest słaba, jakby był daleko, gdzieś w innym świecie.

— Zosieńko... — jego głos brzmi jak spod tafli oceanu, jest cichy i niewyraźny, ale dziwnie dotyka mnie i przeszywa na wskroś— przepraszam cię...

— Jak się czujesz? — pytam, choć wiem, że to pytanie jest kompletnie bez sensu, bo jak może czuć się człowiek, który próbował odebrać sobie życie?

— Nie wiem... — odpowiada, a w jego oczach maluje się frustracja i ból. — Jestem zmęczony i chce mi się spać...

Pani Kasia i pan Janek przed momentem pewnie wpatrywali się w niego z takim samym smutkiem, jak ja teraz. To trudny widok, widzieć kogoś, kogo przecież się kochało, w takim stanie.

Po chwili ciszy, w której oboje pewnie zastanawiamy się, co powiedzieć, lekarz wchodzi do pokoju i prosi mnie o rozmowę na osobności.

Słucham go uważnie i staram się zrozumieć każde słowo, ale wciąż mam wrażenie, że wszystko to dzieje się w jakimś obcym świecie, gdzie rzeczywistość przechodzi granice mojego ludzkiego pojmowania.

— Czy Ignacy eksperymentował kiedykolwiek z narkotykami? — To pytanie ścina mnie kompletnie z nóg.

— Nie, przynajmniej nie wtedy, gdy byliśmy razem... — mówię poddenerwowana, a lekarz spogląda na mnie z pytająca miną.

— Badania toksykologiczne wykazały obecność substancji, które są zakazane w naszym kraju... stężenie jest na tyle wysokie, że może wskazywać na regularne zażywanie.

— Kompletnie nie mam pojęcia... myśmy się rozstali już jakiś czas temu, ale jego rodzice nie są tego świadomi.... — zaczynam, chociaż nie wiem dlaczego mu to mówię. Ten posyła mi sztuczny uśmiech i poklepując moje ramię, dodaje:

— Niestety nie pomogę pani...

Po odejściu lekarza, siedzimy na korytarzu w ciszy, każdy z nas zagłębia się w swoich myślach i troskach. Jest tak wiele pytań bez odpowiedzi, tak wiele niewiadomych, które gnębią nasze umysły, a na pewno mój.

Wiem, że muszę przetrwać ten trudny czas i mieć nadzieję, że w końcu wszystko będzie dobrze, choć to dopiero początek...

Wiem , że muszę skonfrontować się z tymi gnębiącymi mnie emocjami, zanim będzie za późno. Rozmowa z lekarzem tylko pogłębia  niepokój. Ignacy eksperymentował z narkotykami? To pytanie siedzi we mnie, nie dając spokoju. Czy znałam go tak naprawdę? Czy znałam prawdziwego Ignacego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro