17.
Dotarcie do pracy zajmuje mi znacznie więcej czasu niż zwykle, bo po drodze kilka razy muszę się zatrzymać, żeby nie zwymiotować. Oczywiście jestem opuchnięta od płaczu, a mój wygląd pozostawia wiele do życzenia.
Pod siedzibą firmy dostrzegam samochód Macieja i tylko prycham pod nosem, bo sama myśl o kolejnej z nim konfrontacji, przyprawia mnie o ból brzucha.
Zabieram torebkę i wychodzę z auta, trzaskając drzwiami. W biurze jestem nieco spóźniona, bo niestety musiałam doprowadzić się do porządku.
— Masz gościa... — informuje mnie Klaudia, a ja posyłam jej tylko pytające spojrzenie.
— Gościa? — Robię tylko wielkie oczy, bo przecież nie umawiałam się z nikim.
Powoli naciskam na klamkę drzwi i staję jak wryta. Czuję jak wszystko do mnie wraca i tylko próbuję zachować spokój.
— Dzień dobry, córeczko — wita mnie z hollywoodzkim uśmiechem, a ja czuję jak podnosi mi się ciśnienie.
Z kamienną twarzą przechodzę obok niej, aczkolwiek nie byłam przygotowana na to spotkanie, więc nie wiem jak dam radę wytrzymać i wyjść z tego z honorem.
— Dzień dobry, pani. Proszę nie nazywać mnie córką, to że mnie pani urodziła, nie daje pani takiego prawa! — mówię poddenerwowana i włączam komputer.
Muszę przyznać, że jestem na granicy wybuchu złości, bo przecież nie wolno jej ot tak zakłócać mi pracy. To nie kawiarnia, tylko poważna firma.
— Zosiu... chcę żebyś mnie tylko wysłuchała, nic więcej...
— Dlaczego nachodzisz mnie w pracy? — przerywam jej — Kto ci w ogóle powiedział, gdzie pracuję, co? — Niestety mimo starań, unoszę się złością.
Ta spogląda na mnie ze zmieszaniem i tylko odpina długi czarny płaszcz, ukazując gruby złoty łańcuszek i modnie skrojoną czarną sukienkę.
— Byłam u ciebie w bloku, ale już cię nie zastałam i wtedy taka starsza, urocza pani z pieskiem, przekazała mi, że pojechałaś do pracy.
No tak, osiedlowy monitoring działa bez zarzutu. Zapomniałam...
— Po co przyjechałaś? — pytam wprost, podnosząc znacząco głos, bo przecież z jakiegoś powodu jest w Polsce, i z jakiegoś też powodu zabiera mój cenny czas.
Gdy chwilę jej się przyglądam dostrzegam to, jak bardzo jestem do niej podobna. Grube blond włosy, zadarty nos, ciemna oprawa oczu i ich bursztynowy kolor.
Moje przekleństwo...
— A można bez tej agresji? Zosia, ja naprawdę nie chcę, żebyśmy tak się traktowały... — mówi z dziwnym napięciem, a ja mimowolnie wywracam oczami.
— To nie ja wyjechałam bez słowa, zostawiając małą dziewczynkę tuż przed jej piątymi urodzinami. Wiesz, że ja czekałam na ciebie? Każdego dnia, od razu po przedszkolu, a później po szkole, siedziałam w oknie i oczyma wyobraźni widziałam cię jak wracasz... ale potem już zrozumiałam, że ty po prostu mnie zostawiłaś! — Powstrzymuję łzy i muszę wziąć głęboki wdech, bo zatyka mnie w klatce.
Ta tylko wierzchem dłoni ociera oczy i chwyta się za nasadę nosa, przymykając przy tym oczy. Po chwili wpatrywania się w podłogę, wreszcie się odzywa:
— Zosiu, to były błędy młodości, za które płacę każdego dnia bardzo wysoką cenę, ale...
Przerywam jej parsknięciem i siadam na fotel:
— Myślałam, że jedynym błędem młodości jestem ja, a tutaj okazuje się, że jest ich więcej... — przeciągle wypuszczam powietrze. — Daj mi spokój, o nic cię nie proszę, tylko po prostu daj mi spokój...
"Wykorzystaj swoje demony przeszłości na swoją korzyść." — powtarzam sobie w myślach słowa babci Tereni, ale emocje niestety biorą górę.
— Zosiu, być może jest jakaś szansa, żeby te błędy młodości naprawić... — Próbuje się tłumaczyć, ale jej słowa są dla mnie bez znaczenia.
— Błędy młodości? — powtarzam z goryczą w głosie i kręcę zdegustowana głową. — To co, teraz nagle postanowiłaś naprawić wszystko, tak za jednym zamachem, bo po co było wcześniej ręce sobie brudzić? Masz dla mnie jakieś zaległe urodzinowe prezenty z napisem "Przepraszam, że zniknęłam, kochana córeczko"? — Wymierzam jej spojrzenie pełne bólu. — Powinno ich być łącznie dwadzieścia jeden, bo przecież najpiękniejszy prezent na te cholerne piąte urodziny dostałam — pobyt w izbie małego dziecka! — Słowa wylewają się z moich ust, zanim zdążę zatrzymać tę lawinę.
Matka opada na fotel na przeciwko mojego biurka i widzę jak drżą jej dłonie. Obecność tej kobiety wyzwala we mnie od lat tłamszone emocje, a duszne napięcie wypełnia całe moje biuro.
— Zosiu, proszę cię... — zaczyna, ale przerywam jej.
— Nie, nie proś mnie o nic... Pamiętasz, ja też prosiłam! Przez te wszystkie lata musiałam radzić sobie sama! Gdyby nie babcia Teresa i Jacek, skończyłabym w sierocińcu!
— Ray nie dał mi szansy... on nie chciał dzieci...
— Mogłaś mu powiedzieć, wyznać prawdę, że w Polsce masz dziecko! Wszystko zataiłaś! Jesteś dla mnie zwykłą kłamliwą babą bez serca!
— Raymund by mi tego nie wybaczył...
— I co, myślisz, że ja będę tą głupią, która wybaczy? Teraz, nagle, po latach ciszy, przychodzisz tu, do mojej pracy, jakby nic się nie stało? Jakbym miała zapomnieć o wszystkim? — Dłonie drżą mi ze złości, a głos zniekształca się ze smutku.
Matka wzdycha, próbując znaleźć słowa, które złagodzą napięcie, ale chyba nic nie przychodzi jej do głowy.
— Zosiu, wiem, że trudno ci będzie mi teraz uwierzyć, ale... — zaczyna, lecz przerywam jej.
— Ale co? — pytam ostro. — Co mogłabyś mieć do powiedzenia, co by to zmieniło? Przecież latami byłam dla ciebie tylko tłem, którym ewentualnie mogłaś się zająć, kiedy miałaś ochotę, ale tej ochoty nie było!
Matka spogląda na mnie zrozpaczonym wzrokiem, ale ja już nie mam siły na dalszą konfrontację. Wszystkie te lata tęsknoty i gniewu wylewają się na powierzchnię.
— Wyjdź proszę i nie nachodź mnie więcej... — Wstaję od biurka i otwieram na oścież drzwi, dając jej do zrozumienia, że ma wyjść.
— Proszę, Zosiu... — Matka w końcu łamie milczenie, ale ja tylko wzruszam ramionami i odwracam się w stronę okna.
Nie mogę na nią patrzeć, kiedy czuję, że moje serce rozdziera się na kawałki. Przypominam sobie każdą przepłakaną noc, to jak modliłam się o mamusię... Może kiedyś znajdę w sobie siłę, by z nią porozmawiać, ale teraz... teraz muszę dać sobie czas. Teraz muszę zadbać o siebie, bo inaczej zwariuję.
— To nie tak, Zosiu... — próbuje się bronić, ale jej głos traci pewność.
— Czy mogłabyś przestać nazywać mnie Zosią, nie mam już pięciu lat? Masz jakiekolwiek pojęcie, jakie to było dla mnie wszystko trudne? Jak bardzo wpłynęło na to, kim jestem? Wiesz, ile razy w nocy budziłam się, płacząc, bo tęskniłam za tobą? A może bardziej za wyobrażeniem o tobie? Ile razy słyszałam, że jestem niechcianym bachorem, bękartem, że skończę jak matka, że pewnie nic w życiu nie osiągnę? — pytam rozżalona, starając się cały czas kontrolować emocje.
Matka staje naprzeciw mnie, ale z całych sił staram się unikać jej wzroku.
— Przepraszam, Zofio... — mówi cicho, starając się złapać moje spojrzenie.
Wzruszenie miesza się z gniewem. Przez lata tęsknoty i bólu, teraz jestem tu, z nią, a słowa wydają się nagle tak bardzo puste.
— Przepraszam to za mało! To za mało na wszystkie te lata, które straciłam, czekając na ciebie! — krzyczę, walcząc ze łzami, które napierają na oczy. — Dla wszystkich jestem tylko czymś, nie kimś, czymś, dobrze słyszysz! — podkreślam, gdy widzę jej reakcję.
Matka wydaje się skruszona, ale czy to wystarczy? Czy można naprawić lata pustki, lęku i tęsknoty jednym słowem "przepraszam"?
Nie, nie można!
W biurze zapanowała cisza. Zauważam Macieja stojącego na korytarzu i to jak Klaudia wycofuje się do swojego biura, dając nam prywatność. Jestem zmieszana i zawstydzona, ale w sumie, wszystko mi jedno.
— Co chcesz teraz, matko? — pytam, głosem już nieco spokojniejszym, ale wciąż przepełnionym emocjami i zgryźliwością.
Ta wzdycha głęboko, próbując znaleźć właściwe słowa.
— Chcę cię poznać na nowo, Zofio. Chcę naprawić to, co zniszczyłam swoim nagłym odejściem. Proszę, daj mi szansę... — mówi, patrząc mi głęboko w oczy.
W głębi duszy czuję mieszankę niepewności, nadziei i pragnienia pojednania, ale w tym momencie życia to nie jest możliwe.
Tyle lat na to czekałam.
— Ale ja tego nie chcę... — rzucam kompletnie wyczerpana i wyprana z emocji. — Już nie. Do widzenia.
Matka wychodzi z biura bez słowa, z opuszczoną głową, zostawiając mnie z plątaniną myśli i dudniącym sercem. Usiłuję złapać oddech i uporządkować to wszystko jakoś w głowie, ale to raczej niemożliwe.
Opadam na krzesło i po prostu zastygam w bezruchu. Maciej wchodzi do biura i zamyka za sobą drzwi. Patrzy na mnie z troską w oczach, a ja dostrzegam rozwalony łuk brwiowy, który zasłania włosami i sine oko. Widzi, że nie uchodzi to mojej uwadze i tłumaczy, machając ręką:
— Nic poważnego. Jednak łyżwy, to nie jest sport dla mnie... — Uśmiecha się wąsko i opiera się tyłem o biurko.
Nie wypowiada więcej ani jednego zbędnego słowa, tylko chwyta za moją dłoń i delikatnie ją ściska, dodają mi tym otuchy.
Czuję, jak jego obecność powoli mnie uspokaja, i może to śmieszne, ale to jakbym została podpięta pod akumulator. I choć nie mogę, a raczej nie chcę, poruszać teraz tematu mojej matki, bo to jednak za dużo na raz, to czuję z jego strony wyrozumiałość.
— Zrobię nam herbaty, co? — proponuje, a ja nic nie odpowiadam, tylko potrząsam twierdząco głową.
Maciej znika na moment, a ja czuję ulgę i oddycham głęboko, próbując wyciszyć burzę w moim wnętrzu.
Zapadam się w fotelu, a łzy znowu zaczynają wypełniać moje oczy. To wszystko jest tak trudne, tak bolesne, ale wiem, że muszę znaleźć w sobie siłę, żeby jakoś żyć dalej.
Nie mam innego wyjścia...
Zamykam oczy i pozwalam sobie na chwilę spokoju. Muszę to przetrawić. Kiedy je otwieram, zauważam zdjęcie na moim biurku. To wspólne zdjęcie z Ignacym. Uśmiechnięci i zakochani, aczkolwiek on już wtedy mnie zdradzał. Teraz patrząc na nie, czuję, jak serce mi pęka na pół. To zdjęcie przypomina mi o wszystkim, co straciłam. O kłamstwie, w którym żyłam i pokusie, której sama uległam. Sięgam po nie w nerwach i wrzucam je do kosza na śmieci.
Wstaję powoli z krzesła i kieruję się ku drzwiom, zabierając ze sobą ciepły płaszcz. Muszę wyjść na świeże powietrze i po prostu ochłonąć.
Kiedy wychodzę, promienie słońca topią zaległy przy schodach śnieg, a ja czuję w sercu ciemność i palący ból. Muszę odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, muszę znaleźć siłę, by iść naprzód, co łatwe nie jest.
Boże, daj mi jakiś znak...
Nawet nie wiem jak długo tutaj stoję, gapiąc się w jeden punkt, aż nagle zza pleców dochodzi do mnie znajomy głos:
— A, tutaj jesteś... — Maciej podaje mi gorący kubek z parującą herbatą, a ja z wdzięcznością chowam go w zmarzniętych dłoniach.
— Dziękuję... — upijam mały łyczek i przymykam oczy, rozkoszując się słodkością malin i aromatem wanilii.
— To moja ulubiona, odkąd pamiętam ten smak zawsze mnie uspokajał. Pyszna, prawda?
Nic nie mówię, tylko patrzę gdzieś daleko przed siebie i wreszcie się odzywam:
— Wiedziałeś? — spoglądam na niego, przypominając sobie naszą burzliwą rozmowę na plaży. Maciej mocniej zaciska szczękę, po czym ciężko wzdycha.
— Wiedziałem...
— Skąd? — pytam, ocierając łzy. — Dlaczego ja nie chciałam słuchać? Dlaczego...
— Świat jest mały, Zosiu — mówi z wyczuwalnym podenerwowaniem, po czym spogląda na mnie z troską i niepokojem. — Mój dobry kolega pracował razem z Ignacym...
— Stąd te twoje wypytywanie o to, czym się zajmuje?
— Chciałem mieć pewność, że Jakub mówi o tym samym Ignacym, a później pokazał mi zdjęcia z jakiegoś wyjazdu służbowego, twierdząc, że chyba zerwaliście, skoro Ignacy był z inną. Wtedy stwierdziłem, że mam zielone światło i mogę do ciebie podbijać. — Spogląda na mnie z nieodgadnioną miną i upija łyk herbaty. — Pamiętne spotkanie integracyjne. Specjalnie czekałem w aucie aż wyjdziesz, żeby niby spóźniony wejść z tobą... — Szturcha mnie i posyła ciepły uśmiech, ale ja koduję tylko tę pierwszą część jego wypowiedzi.
— Zdjęcia? — Słowa z trudem opuszczają moje usta.
— Ignacy zabrał ją na szkoleniowy wyjazd do Zakopanego, to był chyba październik lub początek listopada, i stety, czy też niestety, Kuba w ostatnim momencie też zdecydował się pojechać na to szkolenie.
— Możesz mi pokazać te zdjęcia? — Ocieram załzawione oczy, a gdy Maciej sięga po telefon, czuję jak robi mi się ciepło.
— Chcesz to na pewno widzieć?
— Widziałam już naprawdę wszystko... nic mnie nie zdziwi.
Zaciskam zęby i biorę telefon, po czym przesuwam palcem po ekranie. Na wszystkich zdjęciach Ignacy jest z Izą, a ja tylko kolejny raz powstrzymuję łzy. Na każdym ze zdjęć albo się przytulają albo całują. Muszę przyznać, że widok jest mimo wszystko bolesny.
— Wtedy chciałem ci to pokazać i powiedzieć wszystko, co wiedziałem od Dworskiego... sama zresztą wiesz jaka była twoja reakcja.
Odkładam kubek na parapet i chowam twarz w dłoniach. Jestem zdołowana do tego stopnia, że nie mam pojęcia jak to wszystko po prostu przeżyć.
— Najgorsze jest to, że ja im tak ufałam... Oni mnie zniszczyli. Ja już nie jestem w stanie nikomu uwierzyć, zaufać...
— Zosiu, wiemnco czujesz... dobrze wiem jak smakuje zdrada, ale uwierz mi, lepiej kiedy znasz już prawdę. Ciężko jest ruszyć przed siebie, ale wierzę, że jakoś uda ci się to wszystko na nowo poukładać.
— Nie chce mi się żyć... — Wybucham płaczem, a Maciej chowa mnie w swoich ramionach i delikatnie gładzi moje plecy.
— Zabieram cię do siebie. Odpoczniesz od tego wszystkiego... — mówi, ściszając głos.
Nie protestuję, chyba nawet nie mam na to siły. Splatając nasze dłonie, idę z nim w kierunku samochodu. Maciej prosi, żebym chwilę zaczekała, a on pójdzie po nasze rzeczy i poinformuje, że mamy wyjazd w teren do klienta.
Małe kłamstwo w obronie mojego zdrowia psychicznego, nie powinno nikogo boleśnie dotknąć.
Jestem mu bardzo wdzięczna, bo przecież nie jestem w stanie dzisiaj skupić się na pracy, a siedzenie tutaj do samej obecności mija się z celem.
— Dziękuję, Macieju... — mówię cicho, nie mogąc powstrzymać łez, które znowu napływają mi do oczu.
Maciej odpala silnik i po prostu pozwala mi milczeć. W jego obecności czuję się trochę bezpieczniej, aczkolwiek zachowuję wielką ostrożność i rezerwę — wiem, że nikomu nie można ufać.
Lekko opieram głowę o szybę, próbując uspokoić szalony umysł. Droga mijająca za oknem przypomina mi o moim życiu, które wywróciło się do góry nogami w ciągu ostatnich kilku godzin. Chociaż mój świat runął jak słabej konstrukcji dom, to ten za oknem ma się świetnie.
— Zosiu, słuchaj... — Maciej przerywa moje myśli, spoglądając na mnie z powagą. — Nie musisz się tego wszystkiego trzymać w sobie. Możesz na mnie polegać, choć wiem, że na pewno ciężko ci będzie otworzyć się na drugą osobę. Nawet jeśli chcesz po prostu porozmawiać albo wyjść z siebie, to zwyczajnie się nie krępuj.
Jego słowa trafiają do mnie głęboko. Chociaż nie jestem w stanie teraz pojąć pełni moich emocji, doceniam jego obecność i wsparcie.
— Dziękuję, Macieju... — szepczę, nie mając sił na więcej — Chyba po prostu chcę pomilczeć.
Przez resztę drogi żadne z nas nie wypowiada ani słowa i jest w tym naprawdę coś uzdrawiającego. Żadnych pytań, po prostu cisza. To, co działo się wczoraj, nadal echem dudni w mojej głowie i nie wiem, ile będzie musiało minąć czasu, żebym mogła ruszyć z miejsca.
Gdy docieramy do jego mieszkania, czuję niepewność. Może powinnam poprosić go, żeby jednak zawiózł mnie do domu? Tylko gdzie to jest?
Maciej prowadzi mnie do pokoju gościnnego, gdzie mogę po prostu w spokoju odpocząć.
— Odetchnij sobie, Zosiu. Jestem w kuchni, jeśli będziesz czegoś potrzebować — mówi, kładąc delikatnie rękę na moim ramieniu.
Kiwam głową, a on opuszcza pokój, zostawiając mnie samą z bałaganem myśli.
Siadam na łóżku i zamykam oczy, aby kolejny raz nie zalać się łzami. Muszę znaleźć sposób na przezwyciężenie tego wszystkiego, co w tym momencie mnie przeraża.
Otwieram oczy i rozglądam się po przytulnym wnętrzu. Pokój jest mały, bo mieści zaledwie łóżko, biurko i komodę, ale to w zupełności wystarczy. W oknie wisi biała zasłonka, a parapet zdobią świąteczne figurki — porcelanowy pociąg z prezentami. Biorę głęboki oddech i kładę się na miękko zasłanym łóżku. Chwilę wpatruję się w beżową ścianę i czuję się wykończone jak nigdy. Zasypiam, pragnąć cofnąć czas, by nigdy nie czuć się tak jak teraz...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro