15.
Z lotniska zamawiam taksówkę, ponieważ nie wspominałam Ignacemu, że wrócę wcześniejszym lotem — tak postanowił Maciej, a ja nie protestowałam.
Z każdą minutą coraz intensywniej odczuwam wyrzuty sumienia — dosłownie oblepiają mnie niczym smoła, aż trudniej mi oddychać.
Przez szybę obserwuję tak dobrze znane mi miasto, które nagle wydaje się zupełnie obce. Boję się, że wracam do niczego...
Gdy wchodzę na klatkę schodową, czuję serce w gardle i suchość w ustach. Jestem zaklęta w tym emocjonalnym labiryncie z Maciejem na jednym, a Ignacym na drugim końcu. Zastanawiam się tylko, czy zdołam znaleźć z tej sytuacji jakieś bezpieczne wyjście? Czy to jeszcze możliwe?
Gdy wracam do mieszkania, na klatce schodowej mijam panią Rozalię, naszą sąsiadkę. Od razu zauważam, że jest poddenerwowana.
— Dzień dobry, jak miło cię widzieć, Zosiu. Widzę, że już bez kul?
— O dzień dobry, pani Różo, już od jakiegoś czasu. Co, Robcio znowu uciekł?
— Ta mała puchata cholera wystrzeliła jak z procy, kiedy chciałam wywietrzyć mieszkanie... znowu przypaliłam ziemniaki. Och, ta starość to się Bogu nie udała... oj, nie udała...
— Pewnie zaraz wróci, gdzie byłoby mu tak dobrze, jak u pani? — Uśmiecham się i stawiam walizkę przed drzwiami, po czym sięgam do torebki po klucze.
— Racja. A wiesz Zosiu, chciałam ci pogratulować... — Spogląda na mnie z serdeczną miną, a ja odwzajemniam jej uśmiech.
— Mnie? Gratulować? — pytam nieco zaskoczona, bo raczej nie przypuszczam, że wie o projekcie w Tuluzie i finalizacji zakupu nieruchomości. Skąd niby miałaby te informacje?
— Tak, chciałam pogratulować ci wspaniałej przyjaciółki.
Czuje się lekko zmieszana i zastanawiam się czy mnie z kimś jednak nie pomyliła, ale ta kontynuuje:
— Ona tak o ciebie dbała, gdy byłaś unieruchomiona z tą nogą. Przez te ostatnie dni praktycznie nie odstępowała cię nawet na krok. Zresztą, ona tutaj jakby mogła, to pewnie by zamieszkała, co? — dodaje z uśmiechem na twarzy, a ja nie mam kompletnie pojęcia, o czym ona właściwie mówi.
— Moja przyjaciółka?
— No tak, taka ruda, ładna dziewczyna. Codziennie tutaj przecież była z tobą, a wychodziła dopiero rano. Wiem, bo mój Robcio szczekał jak szalony.
Na miękkich nogach wracam do mieszkania. Myśli trzeszczą mi w czaszce, a serce dudni jak oszalałe. Czuję się dziwnie po tej rozmowie, jakby resztki sił właśnie uleciały ze mnie jak z balonika powietrze.
Kompletnie zgłupiałam.
Wkładam do zamka klucz, ale okazuje się, że drzwi są otwarte. Od wejścia uderza we mnie duszne, ciężkie powietrze i niepewnie zaglądam do środka.
W mieszkaniu panuje grobowa cisza, ale i egipskie ciemności — okna są zaciemnione roletami i zasłonami. Gdy zapalam światło w kuchni, dostrzegam panujący w niej bałagan. Sterta naczyń, tuzin pustych butelek po piwie, kilka po whisky i resztki pizzy. Na stole walają się porozrzucane dokumenty, a blat zdobią zaschnięte plamy. Od razu uchylam okno, bo unoszący się zapach jest naprawdę mało przyjemny.
Poddenerwowana wchodzę do salonu i włączam światło, nagle staję w progu jak wmurowana. Ignacy siedzi w fotelu z piwem w ręku i spogląda na mnie z nieodgadnioną miną. Na stoliczku kawowym dostrzegam popielniczkę z niedopałkiem papierosa, który tli się jak moja nadzieja — ostatnim tchem.
Czuję jak po plecach przechodzą mnie dreszcze, bo tylko przypuszczam, że on już wie. Wolnym krokiem, na drżących nogach podchodzę do niego i pytam niepewnie:
— Wszystko w porządku Ignacy?
Wiem, że to najgłupsze z możliwych pytań, widząc go przed sobą w tak kiepskim stanie.
— Oczywiście... wszystko jest w kurewskim porządku! Niemalże idealnie! — unosi się gniewem, aż cała się napinam.
Czyli jednak już wie...
Na tę myśl przełykam głośno ślinę.
— Posłuchaj mnie, to wszystko, to po prostu moja...
— Wylali mnie... — bełkocze upojony alkoholem, przerywając mi w pół słowa. — Wyjebali jak psa! Jak śmiecia!
Wstrzymuję oddech, czując, jak serce zaczyna bić jeszcze szybciej. Igo wygląda na wyczerpanego, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, a ja nieco egoistycznie oddycham jednak z ulgą, bo sama wolę mu o wszystkim powiedzieć.
Jego słowa brzmią jakby wypowiadane były przez kogoś zupełnie obcego, kogoś, kogo nie znam. On tylko obojętnie wzrusza ramionami i zaciąga się piwem, jakby chciał oddalić chociaż na chwilę myśli, które go prześladują.
— Chcesz porozmawiać? — pytam, choć obawiam się odpowiedzi. Przecież dobrze go znam.
— To wszystko kłamstwo... całe to moje jebane życie... — wzdycha, patrząc w dal. — Myślałem, że mam wszystko pod kontrolą, że to ja rządzę swoim życiem, pan, kurwa, życia i śmierci, ale to wszystko było tylko iluzją! Jestem skończony. Jestem zerem, Zosieńko. Kompletnym dnem...
— Ignacy, nie jesteś, nie mów tak, pamiętaj, że jestem obok... — Staram się brzmieć jak najbardziej wspierająco, ale moje słowa wydają się głuche wobec jego napięcia, bo gdy tylko próbuję położyć dłoń na jego ramieniu, spycha ją.
— Nie zasługuję na ciebie, w sumie to na nic nie zasługuję...
Kręci głową, ale nie patrzy na mnie. Jego dłonie trzymają butelkę tak mocno, że wydaje się, że chce ją zgnieść.
— Igo, musisz mi powiedzieć, co się stało, może będę w stanie ci jakoś pomóc?
— Nie ma sensu! To wszystko... wszystko przepadło — jego głos jest pełen rozpaczy, a ja czuję jeszcze większą mieszankę emocji. I to wybuchową.
Widok tak zranionego Ignacego sprawia, że czuję się bezradna, jakbym była w pułapce własnych ograniczeń, a przy okazji też i intryg.
W tym momencie wiem, że nie mogę dokładać mu zmartwień, skoro stracił pracę, której tak bardzo się poświęcał.
On żył tą pracą...
Gdy słyszę dzwonek telefonu, oboje odruchowo patrzymy w kierunku dźwięku, a Ignacy od niechcenia sięga po niego. Jego mina gwałtownie się zmienia, gdy czyta przychodzącą wiadomość, następnie patrzy na mnie, a jego spojrzenie jest pełne napięcia.
— Co jest, Ignacy? — Moje myśli biegną w różnych kierunkach, ale jedno jest pewne: sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a niepewność rośnie wraz z każdą chwilą.
To mnie wykończy.
Ten spogląda na mnie przez chwilę,a jego spojrzenie jest pełne gniewu, frustracji i jeszcze czegoś, czego nie potrafię do końca zrozumieć. Potem, bez słowa, odchodzi do sypialni, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Czuję, jakbyśmy oboje tkwili w jakimś emocjonalnym labiryncie, i to bez wyjścia.
Sięgam po filiżankę i zaparzam sobie mocnej kawy, próbując zrozumieć, co dokładnie się wydarzyło, a znając Ignacego, będzie chciał porozmawiać dopiero, jak sam tę sytuację przepracuje. Staram się nie naciskać na niego, bo i tak nic tym nie wskóram.
Tymczasem w mojej głowie krążą tysiące pytań, na które nie mam odpowiedzi. Co tak naprawdę stało się w pracy? Dlaczego Ignacy nie chce ze mną o tym rozmawiać? Czy ta tajemnicza wiadomość, którą właśnie otrzymał, ma związek z jego zwolnieniem?
Zerkam do lodówki i na szybko przygotowuję listę zakupów, bo ta świeci pustkami, a nie ukrywam, że burczy mi już w brzuchu. Zgarniam ze stolika kluczyki od auta i kieruję się na parking. W supermarkecie jestem po prawie kwadransie stania w korku i już żałuję, że nie zamówiłam zakupów online.
Pochłonięta zakupami, przejeżdżam wózkiem po alejkach, aż nagle wpadam na kogoś.
— Chryste przepraszam... — mówię zakłopotana i spoglądam przed siebie.
— Cześć, Zosiu, nic się nie stało, to w sumie ja się zagapiłem, przepraszam.
Spoglądam na znajomą twarz mężczyzny, ale jakoś od razu nie mogę jej skojarzyć. Po chwili, na szczęście, sam mi to ułatwia.
— Pracuję z Ignacym... w sensie, pracowaliśmy razem, jestem Kuba. Kiedyś zawoziłaś nas na lotnisko, pamiętasz? — tłumaczy z dziwną rezerwą.
— Ach tak, szkolenie na Teneryfie? Już pamiętam.
— Dokładnie tak.
Chwilę rozmawiamy, w sumie to o pogodzie i zbliżających się świętach, aż nagle rozmowa schodzi na zupełnie inny tor:
— Jak się trzymacie? W sensie, jesteście w tym razem? Sam nie wiem jakbym się zachował... — Spogląda na mnie z dziwnym zmieszaniem na twarzy, a ja w sumie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, czując jakby jakaś ważna informacja umknęła mojej uwadze.
— Łatwo nie jest, ale mam nadzieję, że Ignacy szybko stanie na nogi. Z jego doświadczeniem i CV to tylko kwestia czasu... — Uśmiecham się wąsko, czując dziwną niezręczność.
— CV to nie wszystko, ten świat jest bardzo mały, a takie informacje rozchodzą się w atomowym tempie... wiesz, to jednak dość poważna sprawa, a odbudować zaufanie nie jest łatwo, tym bardziej, a zresztą sama wiesz.
Z każdym słowem, czuję jeszcze większą konsternację i wiem, że praktycznie nic nie wiem na temat tego zwolnienia i tylko potrząsam głową, jak kompletna idiotka.
Co tam się wydarzyło? — zachodzę w głowę, czując niepokój.
— Musisz go naprawde bardzo kochać, jeszcze go wspierasz... Podziwiam cię, ja bym tak chyba nie potrafił...
— To chyba normalne? — pytam poddenerwowana, bo nagle niczego nie rozumiem.
— To nic, trzymaj się i wesołych, mimo wszystko...
— Dzięki, Kuba. Wesołych także dla ciebie — odpowiadam z lekkim uśmiechem, choć wewnątrz moje emocje z ledwością mieszczą się w drobnym ciele.
Gdy odchodzi, czuję się jeszcze bardziej zdezorientowana niż mogłabym przypuszczać, że jestem.
Czy to, że nadal wspieram Ignacego, jest takie nadzwyczajne? Nagle czuję się jakby moje życie prywatne było wystawione na widok publiczny, poddane osądowi i komentarzom, co zwyczajnie mi się nie podoba. W ogóle nie rozumiem tych jego dziwnych pytań...
Kieruję się do kasy, starając się skupić na zakupach, ale myśli krążą mi wokół Ignacego, pracy i całej tej niepewności, która mnie otacza.
Kiedy wreszcie wracam do mieszkania, czuję się jakby ciężar całego świata został położony na moich barkach.To naprawdę przytłaczające.
Ignacy nadal jest w sypialni, a ja nie chcę go zmuszać do rozmowy, skoro jest jeszcze tak załamany. Mam tylko nadzieję, że jednak porozmawiamy, bo umieram z niepewności.
Postanawiam po prostu być obok niego, czekać, aż będzie gotowy, żeby podzielić się tym wszystkim ze mną, choć czuję, że to naprawdę bardzo poważna sprawa.
Rozpakowuję zakupy i gotuję kolację, próbując utrzymać normalność w tej całej sytuacji. Kiedy wreszcie siadamy do stołu, atmosfera jest napięta do granic możliwości, a Ignacy nadal unika rozmowy.
— Spotkałam Kubę Dworskiego w sklepie... — zaczynam niepewnie, a Ignacy tylko mocniej zaciska szczękę i przymyka oczy.
— I co ci nagadał ten gad jebany? — rzuca wzburzony, a ja szybko żałuję, że zaczęłam ten temat.
— Porozmawiaj ze mną! Zwolnili cię z pracy, a ludzi się nie zwalnia ot tak sobie i to dyscyplinarnie! Chcę, żebyś mi to wytłumaczył, bo po rozmowie z Jakubem jestem jeszcze bardziej zdezorientowana niż byłam! — Wybucham, kompletnie wytrącona już z równowagi.
— Nie wtrącaj się! — mówi z pianą w gębie. — Osaczyłaś mnie, a wiesz, że tego nie lubię! Daj mi przestrzeń, która zwyczajnie mi się należy! — Rzuca sztućcami o talerz i wychodzi z kuchni, a ja nie wierzę, że to jeszcze ten sam Ignacy, którego przecież znam od tylu lat.
Po kolacji w milczeniu zmywam naczynia, a później postanawiam zająć się jakąś pracą domową, żeby oderwać myśli od tego, co mnie dręczy, a jest tego sporo. Jednak nawet najbardziej banalne czynności stają się teraz trudne, gdy w głowie mam chaos myśli i emocji.
Gdy kładę się do łóżka, wiem, że czeka nas trudna rozmowa, i to nie jedna, ale obiecuję sobie, że będę obok Ignacego, bo zwyczajnie jestem mu to dłużna.
Igo praktycznie cały weekend przesypia, a ja jedynie dbam o to, żeby coś zjadł. Ta sytuacja powoli mnie wykańcza psychicznie, a już nie wspomnę o udawaniu, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę nasza przyszłość wisi już tylko na włosku.
Pełna obaw wracam w poniedziałek do pracy. Oczywiście spotkanie z Maciejem w biurze jest nieuniknione, ale teraz wszystko jest inne. Nawet jego spojrzenie jest trudne do zinterpretowania, a ja czuję się skrępowana jak nigdy wcześniej — a co jeśli ktoś w biurze wie, o naszej chwili zapomnienia?
Dobrze wiem, że nie możemy już wrócić do tego, co było wcześniej, do chłodnej obojętności. Nasza relacja była już skomplikowana, a teraz na dokładkę stała się jeszcze bardziej zagmatwana, i to w sumie na własne życzenie.
Z godziny na godzinę sytuacja staje się coraz bardziej nie do zniesienia. Nie wiem, jak długo potrwa ten taniec wokół prawdy, ale muszę coś z tym zrobić. Ignacy przecież nie zasługuje na to, aby być traktowany jak drugorzędny, ale jednocześnie nie mogę oderwać myśli od Macieja — on zakotwiczył się w mojej głowie chyba już na dobre.
W biurze od rana mamy nawał pracy — koniec roku zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie, wszelkie podsumowania, wyliczenia i inne stosy dokumentów muszą być gotowe na już i to i tak byłoby o wiele za późno za późno.
Oczywiście chyba to przewidziałam, bo w firmie huczy od plotek na mój temat i Macieja, ale nasza relacja w pracy od jest niemalże książkowa — dzień dobry i do widzenia.
Zajęta nowymi projektami, skupiam wzrok na dokumentacji, gdy nagle słyszę głos Macieja:
— Zapraszam cię do mojego gabinetu. — Jego ton jest surowy, co trochę mnie stresuje.
Wchodzimy razem z biura, udając, że wszystko wróciło do normy.
— Usiądź, proszę i zapoznaj się z tym aneksem do umowy.
Siadam z duszą na ramieniu i omiatam wzrokiem umowę. Spoglądam na Macieja z pytającą miną, a ten podchodzi do mnie i rzuca z wyuczoną lekkością:
— Samochód służbowy, nowy telefon i laptop to standard przy tego typu umowach. — Spogląda na mnie przez chwilę, po czym szybko odwraca wzrok. — Zdecydujesz czy zostajesz u nas czy jednak uparcie trzymasz się swojej wersji i będziesz chciała odejść...
— Ale ja o to nie prosiłam... nie chcę żadnych forów.
— To nie są żadne fory, poza tym, ja nie pytałem cię o zdanie, Zosiu, to decyzja zarządu i moja, i pozwól, że tak zostanie.
Siedzimy przy jednym stole, rozmawiając o bieżących sprawach, ale jednocześnie czuję ten dziwny niepokój w powietrzu. Nasze spojrzenia spotykają się, lecz szybko odrywamy wzrok, unikając dłuższego kontaktu.
— Czy coś jeszcze chcesz obgadać czy mogę już wracać do siebie? — pytam na odchodne ze sztucznym uśmiechem.
— O drugiej mamy wideokonferencję z zarządem i chcę, żebyś na niej była. To wszystko, dziękuję.
— Chciałabym dzisiaj wyjść piętnaście minut wcześniej, jutro oczywiście to odpracuję — informuję go, a ten tylko unosi wzrok i kiwa twierdząco głową.
Po szybkiej wymianie informacji zabieramy się do pracy, jakbyśmy oboje postanowili wrócić do roli profesjonalistów, a przynajmniej tak to wygląda pewnie z boku.
Nagłe spotkanie z zarządem zazwyczaj nie zwiastuje nic dobrego, choć chciałabym się mylić. W głębi duszy czuję niepewność, ale być może jestem już przewrażliwiona.
Do czternastej uwijam się z bieżącymi sprawami i szukam nowych możliwych inwestycji. Przeglądam maila oraz wszystkie ciekawe oferty. Gdy słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości, od razu sięgam po telefon, a gdy dostrzegam obcy numer, klikam ignoruj, bo to pewnie kolejny spam dotyczący paneli fotowoltaicznych.
Wideokonferencja z zarządem mija w jakimś sztucznym spokoju. Oboje prezentujemy się z zimną precyzją, starając ukryć wszelkie ślady osobistych emocji. Po zakończonym spotkaniu Maciej prosi jedynie, żebym podpisała kilka dokumentów, które zostawił na biurku.
Przeglądam zapisane po brzegi kartki, zastanawiam się czy to, co się stało, aż tak bardzo wpłynęło na naszą współpracę? Czy potrafimy oddzielić to, co prywatne, od tego, co zawodowe?
Te pytania unoszą się w mojej głowie, gdy patrzę na zatrzaskujące się za Maciejem drzwi. Jego postać znika, a ja pozostaję z mieszanką niepewności i niejasności.
___________________
I jak tam? Ktoś się spodziewał, że dojdą komplikacje?
S. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro