Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

Rano podczas śniadania atmosfera jest napięta, a nasza rozmowa zaczyna przypominać walkę o przywrócenie równowagi we wszechświecie.

Nieco zakłopotany Maciej tłumaczy, że musimy utrzymać naszą relację wyłącznie na poziomie zawodowym, aczkolwiek, to chyba tłumaczy akurat sobie, nie mnie. 

Chociaż powietrze między nami jest nadal ociężałe, oboje na szczęście zdajemy sobie sprawę, że teraz musimy skoncentrować się na projekcie, bo przecież po to tutaj jesteśmy. 

Maciej stara się utrzymać profesjonalizm, a ja również dbam o to, aby nasze relacje pozostały wyłącznie w sferze zawodowej. Unikam sytuacji bycia sam na sam, czy też przelotnych spojrzeń, a już broń Boże dotyku.

Ale niezależnie od tego, jak bardzo staramy się z Maciejem trzymać dystans, wspomnienie nocy na tarasie w San Sebastian wisi między nami jak niewidzialna mgła. To wydarzenie, choć krótkotrwałe, wprowadziło nowy element do naszej znajomości — jeszcze większą ciekawość niż ostatnio i to mnie zwyczajnie przeraża. 

W Tuluzie jesteśmy pół godziny przed planowanym spotkaniem, czyli przed dziewiątą. Siedzimy w eleganckim biurze notarialnym, wśród zwojów dokumentów i map rozłożonych na dębowym stole. Maciej siedzi naprzeciw mnie, a atmosfera jest napięta do tego stopnia, że każda wymiana spojrzeń, kończy się z jego strony nerwowym zaciskaniem szczęki.

Nadchodzi ten moment, na który czekaliśmy — negocjacje dotyczące zakupu dwóch nieruchomości w Pirenejach.

Przeglądam kolejne dokumenty, sprawdzam szczegóły planu zakupu i analizuję prognozy zysków. Chcę, aby każdy krok był przemyślany, zanim podpiszemy umowę. Pireneje to nie tylko malownicze krajobrazy, to potencjał inwestycyjny, którego nie możemy zignorować. Pragnę przekazać to zarządowi z entuzjazmem i pewnością sukcesu — od rana wizualizuje sobie pomyślność i nie przyjmuję do wiadomości innego scenariusza.

Maciej skupia się na aspektach technicznych, zadaje pytania dotyczące infrastruktury, dostępności i możliwości rozwoju terenu. Jego spojrzenie jest skupione, a determinacja do dopięcia wszystkich detali jest wyraźnie widoczna.

Mimo iskrzenia między nami, współpracujemy, uzupełniając się nawzajem w analizie, a każda decyzja jest podjęta w oparciu o dyskusję za i przeciw. 

Notariusz prowadzący spotkanie jest neutralny, nasi kontrahenci pragną zysku, a my staramy się utrzymać profesjonalny ton. Wszystko, co mówimy, jest ważne i decydujące dla przyszłości firmy. Z każdym kolejnym pytaniem i odpowiedzią czuję, że zbliżamy się do wspólnego porozumienia.

— Myślę, że na tym etapie, możemy zaproponować państwu siedemset osiemdziesiąt tysięcy euro za posiadłość w Hendaye, Nowej Akwitanii, natomiast za posiadłość w Hiszpanii, w Andorze, nasza ostateczna kwota, to sześćset pięćdziesiąt tysięcy euro  — Zaczynam negocjacje, a Maciej zamiast patrzeć na prezentację wyświetlaną na dużym ekranie, patrzy na mnie, co zaczyna mnie peszyć. 

W pewnym momencie atmosfera staje się napięta, gdy poruszamy kwestie ostatecznej kwoty. Wymieniamy między sobą intensywne spojrzenia, ale staramy się utrzymać zdrowy dystans. To jest przecież negocjacja, a nie walka.

Po prawie dwóch godzinach intensywnych rozmów, dochodzimy do porozumienia — podpisujemy umowę, a uściski dłoni potwierdzają powodzenie naszych wspólnych wysiłków.

Wychodzimy z biura notarialnego z ulgą i niemalże z euforycznym uśmiechem, wiedząc, że dokonaliśmy przełomowego kroku, a ta inwestycja to dopiero początek sukcesów na międzynarodową skalę.

Po podpisaniu umów, zostajemy zaproszeni na uroczystą kolację. Całą drogę powrotną, w zupełnym milczeniu, siedząc tuż obok siebie, wracamy do hotelu. Kierowca wystawia rachunek za podwózkę, za który placi Maciej, ale od razu nie kieruje się do hotelu. 

— Zobaczymy się później, dobrze? — mówi i wychodzi, kierując się na miasto. 

Po długiej i gorącej kąpieli, wreszcie uchodzi ze mnie cały ten stres. Mimo wszystko adrenalina jest jak najlepszy narkotyk i chyba uzależnia — możliwość posiadania nad czymś władzy jest bardzo wciągająca.

We wiadomości głosowej informuję Ignacego, że udało mi się wynegocjować najkorzystniejsze kwoty za licytowane posiadłości, a ten odpisuje tylko suche "fajnie". W tym momencie nie mam ochoty zadręczać się pytaniami, co myśli Ignacy, lub co czuje, ponieważ postanowiłam, że dzisiaj skupię się tylko i wyłącznie na sobie.

Ciche pukanie do drzwi przerywa mi lekturę zaległej powieści. Poprawiam szlafrok i zaskoczona otwieram drzwi. 

— Pomyślałem, że szkoda tak pięknej pogody, żeby siedzieć w pokoju, więc wynająłem samochód. Co ty na to, żeby trochę pozwiedzać? — mówi z ekscytacją w głosie i opiera ramię o framugę drzwi.
Dostrzegam jak skanuje mnie wzrokiem i uśmiecha się do siebie.

— Pozwiedzać? — pytam, nie wierząc w to, co słyszę, bo przecież dla wielu mężczyzn zwiedzanie to kara za grzechy.

I to wszystkich pokoleń... 

— Oczywiście, uwielbiam poznawać nowe miejsca, tym bardziej, że jeszcze nigdy tutaj nie byłem, a uwierz, lista do zwiedzenia jest spora. 

—  Zazwyczaj sama zwiedzam... — mówię z wyczuwalnym smutkiem. — Niestety Ignacy woli wylegiwać się na plaży albo w łóżku.

— Ja też lubię się wylegiwać, z tym, że po intensywnym dniu... — patrzy głęboko w moje oczy, aż robi mi się ciepło. — Samotne zwiedzanie ma swój urok, ale we dwoje raźniej. 

— Dasz mi kwadrans? — uchylam drzwi i zapraszam go do środka.

Maciej rozsiada się na moim łóżku i sięga po książkę, którą przed momentem jeszcze czytałam. Obejmuje wzrokiem stronę i czyta na głos fragment: 

— "Nagle wpija się w moje usta, aż zapiera mi dech. Nie byłam na to gotowa, ale podświadomie właśnie tego pragnęłam...". 

Chwilę milczy i śledzi wzrokiem każdy mój ruch. Mam nadzieję, że nie potknę się o własne nogi. 

— A ty, Zosiu... 

— Co ja? — pytam, upinając wysoki kok i odwracając się do niego tyłem, szybko wkładam bluzkę z krótkim rękawem na krótki top. 

Maciej wstaje z łóżka i wolnym krokiem podchodzi w moją stronę, cały czas trzymając w ręku książkę. Czuję jak coraz trudniej jest mi oddychać, a gdy stoi naprzeciw mnie, ledwo trzymam się na miękkich jak masło kolanach. 

— Co zwiedzimy w pierwszej kolejności? — mówię, zmieniając temat i szybko podchodzę do walizki, żeby uniknąć kolejnej niezręcznej sytuacji. 

Ktoś musi trzymać rękę na pulsie...

Wyciągam z niej beżowy blezer, który będzie idealny do niebieskich jeansów i białej bluzki. Maciej tylko uśmiecha się wąsko i przygryza dolną wargę, po czym odkłada książkę na stolik. 

— "W daleką podróż"... — wymawia tytuł czytanej przeze mnie powieści i na moment milknie, wertując strony.

— Masz jakiś konkretny plan, co zwiedzimy? — ponawiam pytanie, gdy zauważam zamyśloną twarz Macieja.

— Bazylikę Saint-Sernin, uwielbiam architekturę romańską — mówi z pasją i naprawdę podziwiam jego zapał. — Muzeum Augustinów jest dzisiaj niestety nieczynne dla zwiedzających, ale za to Les Abattoirs będzie doskonałym miejscem, jeśli tak samo jak ja, jesteś miłośniczką sztuki współczesnej. 

— Mnie marzy się, żeby obejrzeć Kapitol i Ogród Japoński... — wzdycham rozmarzona i siadam na krześle, żeby włożyć wygodne buty. 

— Mamy bardzo dużo czasu, wrócimy godzinkę przed kolacją, a nasze zwiedzanie zakończymy przy Canal du Midi, później spacer po starym mieście i powrót, co o tym myślisz? — pyta z iskierką w oczach. 

— Brzmi cudownie... — posyłam mu ciepły uśmiech, bo naprawdę cieszę się z jego propozycji. 

Po szybkim przygotowaniu, wychodzimy z hotelu i kierujemy się w stronę samochodu. Mając na myśli samochód do wynajęcia nie sądziłam, że będzie to kabriolet i to nie byle jaki. 

— Chcesz poprowadzić? — Maciej chyba zauważa mój błysk w oku, gdy dostrzegam czerwone cacko. — Ferrari Portofino, piękne prawda? — Przejeżdża dłonią po karoserii i spogląda na mnie z nieodgadnioną miną. 

— Chyba nie stać mnie nawet na lusterko, gdybym nie daj Bóg gdzieś, o coś zahaczyła... — śmieję się i spoglądam na niego. 

— Spokojnie. Widzę, że tego chcesz, Zosiu... — Podchodzi bliżej i wierzchem dłoni pociera mój policzek. Opuszczam zawstydzona wzrok, bo wyczuwam, że to, co powiedział ma drugie dno. 

Zachęcona, siadam na miejscu kierowcy i cieszę się jak małe dziecko, gdy uruchamiam silnik. Maciej zapina pasy i włącza cicho radio, po czym ruszamy przed siebie, trzymając się wskazówek nawigacji. 

— Gdyby mój wujek wiedział, jaką bryką jadę, to umarłby z zazdrości... — mówię cicho, ściskając kierownicę. 

— Chcesz wysłać mu zdjęcie? 

— Lepiej! Weź, proszę, mój telefon i włącz wideorozmowę, wyszukaj w kontaktach wujka Jacka.

Maciej wyciąga z mojej torebki telefon i prosi o odblokowanie ekranu. Zdradzam mu pin, na co parska śmiechem. 

— Mam nadzieję, że firmowe hasła masz jednak bardziej skomplikowane niż wciśnięcie czterech zer... 

Wujek odbiera po kilku sygnałach. 

— Dzień dobry, myszko! — Jego głos od razu wprawia mnie w dobry nastrój, a Maciej uśmiecha się słysząc naszą rozmowę i czułe powitanie. 

— Czy ty widzisz czym ja właśnie jadę, Jacuś? — Maciej pokazuje wnętrze auta, a wujek z ekscytacją w głosie mówi: 

— Chyba mi wszystkie kury zdechną, Ignacy i taki gest? 

— Nie jestem z Ignacym... 

— Święty czas! Wreszcie mnie posłuchałaś...

— Źle mnie zrozumiałeś — przerywam nieco zmieszana — aktualnie jestem z moim szefem, w Tuluzie i tym cackiem zwiedzamy sobie miasto. 

— Pokaż mi tego szefa, fajna szprycha czy stara zardzewiała kieta?

Po tych słowach od razu go karcę, ale to cały Jacek, w obyciu szorstki jak papier ścierny, ale za to z gołębim sercem. 

Maciej nachyla się do telefonu i wita się serdecznie z moim wujkiem: 

— Dzień dobry, miło mi pana poznać, panie Jacku, Zosia dużo mi o panu mówiła. 

— Mam nadzieję, że nie wspominała o tym, że nauczyłem ją grać w pokera? Chryste, to była najlepsza inwestycja... — Zanosi się śmiechem, a ja rozbawiona tylko wywracam oczami. 

— Co to, to nie... — odpowiada Maciej, a ja karcę wujka wymownym spojrzeniem. 

— Wyślę ci kilka zdjęć, jak tylko zaparkujemy — żegnam się z nim i skupiam na drodze, bo akurat wjeżdżamy do centrum. 

— Umiesz grać w pokera? — pyta zaciekawiony i wkłada na nos słoneczne okulary. 

— I to jak... 

Opowiadam Maciejowi o tym, jak od razu po szkole wujek zabierał mnie do karczmy, gdzie zazwyczaj jedliśmy obiady — moja babcia pracowała tam w kuchni.

W karczmie czekaliśmy aż babcia skończy zmianę, a że trochę czasu miałam, to tam również odrabiałam lekcje, czytałam lektury na głos i często po prostu się nudziłam. Dlatego Jacuś, bo tak do niego mówiła babcia, nauczył mnie, oczywiście w tajemnicy przed nią, grać w pokera. Później pomagałam mu ogrywać przeciwników, podczas spotkań w naszym ogrodzie, bo przecież nikt nie spodziewał się po małej dziewczynce, że w ogóle ma pojęcie, o co chodzi w tej grze. Gdy o wszystkim dowiedziała się babcia, nastraszyła mnie, że nie będę dopuszczona do pierwszej komunii Świętej, a wujek miał jeszcze bardziej przekichane. Teraz wspominam to z uśmiechem, a wtedy byłam gotowa klęczeć na grochu, byleby otrzymać "rozgrzeszenie" babci Tereni. 

— Niezła z ciebie musiała być agentka, co twoi rodzice na to? 

Spoglądam na Macieja i szybko odwracam głowę, lekko przygryzając z nerwów dolną wargę. 

— Nie mam rodziców... — zaczynam cicho — to znaczy mam, tylko że... 

— Przepraszam, nie miałem pojęcia... 

— Nic nie szkodzi, niby skąd miałeś to wiedzieć... po prostu nie interesowali się mną. Zresztą nadal nie interesują. Tyle. — Wzruszam ramionami i patrzę przed siebie, ale w środku czuję dziwne ukłucie w sercu.

Maciej kładzie dłoń na mojej, która ciasno oplata gałkę zmiany biegów, i delikatnie ją gładzi, dodając mi tym otuchy. 

— Nie mają pojęcia jak wiele stracili... 

Uśmiecham się delikatnie i tym razem zamieniam się w słuch, gdy Maciej zaczyna opowiadać o swoim synu. Słysząc smutek w jego głosie, gdy opowiada, mogę tylko podejrzewać, że Dominik jest jego oczkiem w głowie.

Jestem szczęśliwa, że po intensywnym dniu negocjacji i podpisaniu umów, mamy czas wolny i że spędzamy go poza murami hotelu, rozmawiając, i to bez żadnych podtekstów.

Tym razem jest inaczej — nie ma napięcia ani dziwnych podchodów, jest tylko chęć lepszego poznania się, odkrywania nowych miejsc i cieszenia się chwilą.

Podczas jazdy po Tuluzie, widoki za oknem są zachwycające. Z każdym kilometrem czuję, jak naprężenie z dnia opada, zastępując je lekkością. Razem z Maciejem odkrywamy uroki miasta, zatrzymując się przy każdym zabytku i malowniczym zakątku, żeby zrobić zdjęcia. 

Oddycham głęboko, czując totalną beztroskę, i to chyba pierwszy raz od miesięcy. 

W Bazylice Saint-Sernin słuchamy przewodnika opowiadającego o historii i architekturze tego miejsca, aczkolwiek Maciej zna chyba więcej sekretów i szczegółów, co bardzo mi imponuje. 

W drodze do kolejnego punktu naszej wycieczki, wstępujemy na obiad — jest naprawdę pyszny, ale nie daję rady zjeść swojej porcji. Na szczęście Maciej chętnie próbuje tego, co zamówiłam.

W Muzeum Sztuki Współczesnej Les Abattoirs podziwiamy niezwykłe dzieła, i chyba najbardziej podoba nam się szaleństwo kropek japońskiej artystki Yayoi Kusama, a przy Canal du Midi delektujemy się spokojem i pięknem miejsca.

Zajmujemy jedną z ławek i chwilę odpoczywamy, napawając się cudownymi widokami.

— Dziękuję ci za ten wyjazd... — Spogląda na mnie ze szczerym uśmiechem, a ja tylko odwzajemniam ten gest. 

— Masz może ochotę coś zjeść? — pytam, spoglądając na pobliską budkę z przekąskami. — Chciałabym spróbować croissanta z kremem pistacjowym... — Posyłam mu szeroki uśmiech, na co tylko parska śmiechem, a ja wiem, co zaraz powie.

— Przed chwilą musiałem na siłę wcisnąć twoją porcję obiadu, bo już nie dawałaś rady, a teraz nagle słyszę, że masz jednak miejsce na croissanta? Jesteś niemożliwa, wiesz? — Śmieje się ukazując dołki w policzkach.

Wstaje i wyciąga do mnie rękę, a ja nieco zawstydzona chwytam za jego dłoń i zaplatam ze sobą nasze palce. 

Boże, nie potrafię mu się oprzeć i chociaż wiem i czuję, że to nie jest uczciwe stosunku do Ignacego, idę w to jak w ogień, wiedząc, że dotkliwe się poparzę.

W ramach rewanżu za obiad, kupuję nam po pysznym rogaliku. Spacerujemy wąską alejką, zbliżając się do betonowego murku, oddzielającego miasto od rzeki, żeby zrobić kilka zdjęć i odetchnąć, podziwiając panoramę miasta. 

Oparci o murek, zajadamy się deserem i rozmawiamy o tylu istotnych sprawach, a ja już nawet nie przypominam sobie, kiedy z Ignacym po prostu tak zwyczajnie rozmawialiśmy.

— Myślisz, że istnieje coś takiego jak prawdziwe zaufanie w miłości? — zaczyna, a ja czuję wyrzuty sumienia, bo przecież nie jestem fair w stosunku do narzeczonego.

— Oczywiście... tylko, że to nie jest łatwe do osiągnięcia. Zaufanie buduje się stopniowo, potrzebny jest czas... — Niezdarnie składam zdanie, a Maciej zaciekle drąży temat.

— Ale czy można zaufać komuś tak bezgranicznie? — Unosi słoneczne okulary i wierci we mnie tym swoim spojrzeniem dziury. 

— Moim zdaniem... — biorę głęboki wdech, bo przecież moje czyny rozmijają się z pięknymi definicjami — bezgraniczne zaufanie jest rezultatem głębokiej, wieloletniej więzi i wzajemnego szacunku, ale i lojalności. To kwestia wiary w drugą osobę i  oddania — mówię, z trudem sklecając sensowne zdanie.

Maciej uśmiecha się wąsko i siada na murku, nie spuszczając mnie z oka i pyta:

— A czy twoim zdaniem miłość bez zaufania jest możliwa? — Serwując to kolejne pytanie, sprawia, że kompletnie nie wiem do czego właściwie zmierza ta rozmowa.

Palą mnie wyrzuty...

— Miłość bez zaufania jest jak dom bez fundamentów — mówię i siadam obok niego. — Może wyglądać pięknie na zewnątrz, ale nie przetrwa najmniejszych trudności... — gryzę się w język, bo przecież mój związek wisi na włosku, właśnie przez to, że nadużywam zaufania Ignacego. 

— Wiem, że masz wyrzuty sumienia, ale nie powinnaś, Zosiu... — mówi, po czym spogląda przed siebie, trzymając mnie za dłoń, a ja naprawdę jestem rozdarta wewnętrznie i kompletnie nie wiem, co powinnam zrobić.

Podczas naszego spaceru po starym mieście, z każdym krokiem coraz bardziej doceniam możliwość spędzania czasu z Maciejem. On nie tylko jest cholernie przystojny, ale i przezabawny,  inteligenty i zwyczajnie dobrze mi się z nim rozmawia. 

Gdy przechodzimy obok straganów z pamiątkami, Maciej zasłania dłońmi moje oczy i każe wskazać palcem jedną z pamiątek. 

— Wybierz coś dla siebie, a później zamienimy się miejscami, dobrze? 

Śmieję się i zgadzam z dziwnym podnieceniem, gdy czuję jego delikatny dotyk i zapach perfum. Już nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam coś równie dziwnego i spontanicznego. 

Przejeżdżam palcami po wierzchu pamiątek, ale tak, żeby nie wyczuć ich kształtów. Po chwili zastanowienia wskazuję palcem na wybraną rzecz, kompletnie nie spodziewając się tego, co wybrałam. Maciej nie pozwala mi jeszcze otworzyć oczu i prosi o spakowanie pamiątki w ozdobne pudełko, po czym zamieniamy się miejscami. Gdy wskazuje palcem na wybraną pamiątkę, uśmiecham się do siebie. 

Śmiejemy się i droczymy, a ekspedientka mówi coś Maciejowi, po czym spogląda na mnie i puszcza mi oczkoe. Maciej odpowiada starszej kobiecie, która chwyta się za serce i uśmiecha do mnie serdecznie. Gdy płaci za nasze niecodzienne zakupy, umieram z ciekawości o czym tak dyskutowali. Pierwszy raz w życiu żałuję, że nie znam francuskiego... 

— Co ona powiedziała? — pytam zaciekawiona. 

Maciej uśmiecha się do siebie i rusza przed alejką, a ja stoję chwilę w miejscu, po czym dołączam do niego i nie daję mu spokoju, pytając raz jeszcze: 

— Nie znam francuskiego, zrozumiałam tylko coś o skarbach... — mówię zawiedziona.

— Nic szczególnie ważnego... — droczy się ze mną i opiera plecy o mur miejskiej zabudowy. Jego spojrzenie śmieje się do mnie, a ja nie daję za wygraną. 

— Czyżby? — pytam niepewnie i podchodzę bliżej niego, na co tylko wypuszcza powietrze i zwilża usta. 

— Powiedziała, że tak piękna kobieta to prawdziwy skarb... — Wreszcie się odzywa, a ja po prostu się zawstydzam. 

— I co jej odpowiedziałeś, bo to ją ujęło chyba najbardziej? — Unoszę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. 

— Że niestety ten skarb nie należy do mnie... — robi smutną, nadąsaną minę i zakłada kosmyk moich włosów za ucho. Gdy chcę się odezwać, przykłada palec do moich ust i kończy szeptem: — Jeszcze... 

Wieczorem, kiedy wracamy do hotelu, jesteśmy zmęczeni, ale mimo wszystko pełni energii i niepohamowanej radości, co trudno jest wytłumaczyć.

Maciej obiecuje, że nasze prezenty odpakujemy po kolacji, a ja czuję dziecięcą ekscytację i trudno mi wytrzymać z ciekawości. 

Z mieszanymi uczuciami szykuję się do wyjścia na uroczystą kolację. Wkładam szmaragdową sukienkę przed kolano z wycięciem w serduszko, poprawiam jeszcze makijaż i zakładam kolczyki w kształcie serc, które mają dla mnie szczególne znaczenie — przynoszą mi szczęście. Na nogi wkładam buty na niższym obcasie, biorąc pod uwagę niedawno skręconą kostkę. 

Czekam w eleganckim holu, otoczona wrażeniami ze zakończonego sukcesem projektu i cudownego wspólnego wyjazdu. 

Maciej zjawia się punktualnie za kwadrans dwudziesta i nawet na mnie nie patrzy, tylko wychodzi z hotelu jako pierwszy, odpalając papierosa.

Widzę jak nerwowo chodzi po podjeździe, a ja czuję się dziwnie, ale widocznie tak już będzie między nami — niezręcznie. 

W taksówce czekam na Macieja, aż skończy palić i ku mojemu zdziwieniu, siada obok kierowcy. Całą drogę wlepia spojrzenie w szybę i co jakiś czas spogląda do lusterka, a gdy tylko spotykamy się spojrzeniem, szybko urywa kontakt wzrokowy. 

Nie wiem, co się zmieniło od południa...

Podczas kolacji blask świateł i delikatny szmer rozmów wypełniają przestrzeń, ale moje myśli krążą wokół Macieja i tego wydarzenia z San Sebastian. I choć zaproszenie na uroczysty obiad stwarza szansę na oderwanie się od rzeczywistości biznesowej, to oczywiście przy stole zaciekle dyskutujemy z naszymi partnerami o potencjalnych planach inwestycyjnych.

W trakcie kolacji, wśród dźwięków rozmów i szumu kieliszków, nasze spojrzenia zaczynają się coraz częściej na nowo krzyżować. To uczucie jest intensywne i nie do zignorowania, chociaż bardzo się staram. 

Z całych sił.

Po kolacji, zespół który na żywo umila gościom pobyt w restauracji zaczyna swój koncert, a ludzie z entuzjazmem wychodzą na parkiet. Obserwuję wirujące pary i upijam łyk wina. Maciej nadsly zawzięcie dyskutuje z kilkoma inwestorami, a ja czuję na sobie obce spojrzenie. 

— Veux-tu danser, ma belle?

Słysząc obcy głos, i to blisko ucha, wzdrygam się, unosząc wzrok. Przede mną stoi młody, przystojny mężczyzna o zniewalającym uśmiechu i patrzy na mnie, wyczekując odpowiedzi. 

Wyciąga swoją dłoń, a ja tylko kolejny raz spoglądam na Macieja, który nadal dyskutuje i decyduję się zatańczyć z młodym Francuzem, bo w sumie, co innego mam do roboty?

Zauroczona atmosferą wieczoru, w którym powietrze tętni emocjami, oddaję się rytmowi muzyki, wraz z przystojnym Francuzem, który z uśmiechem i pewnością prowadzi mnie po parkiecie.

Jego dotyk jest lekki, nienachalny, bez podtekstu, a taniec to istna eksplozja śródziemnomorskich temperamentów. 

Spoglądam w kierunku stołu, gdzie siedzi Maciej i zauważam, że przerywa  rozmowę i nie odrywając ode mnie wzroku, wstaje z miejsca, po czym opiera się o filar.

Z kieliszkiem wina, obserwuje nas coraz intensywniej, a jego zaciśnięta szczęka zdradza poddenerwowanie. 

Raz po raz upija burgundowy trunek, a jego spojrzenie trzyma się mnie jak magnes. W oczach dostrzegam żar zazdrości, ale przecież to tylko taniec. 

— Ja jestem Alexander. Jak się masz? — zagaja po angielsku z tym dźwięcznym akcentem, uśmiechając się znacząco.

— Zofia... — odpowiadam nieśmiało i chwalę to piękne miejsce, otwartość i gościnność miejscowych ludzi. 

— Jesteś zachwycająca... — szepce, a ja uśmiecham się delikatnie, czując jak pieką mnie policzki. 

Alexander obejmuje mnie lekko w talii i przechyla do tyłu. Muszę przyznać, że tańczy naprawdę świetnie, choć nasz taniec jest zbyt zmysłowy, jak na zupełnie dla siebie obcych ludzi, aczkolwiek to trochę inna mentalność niż ta moja. 

Nagle, w tłumie dźwięków i roztańczonych ciał, dostrzegam Macieja, który niemalże rzuca kieliszkiem i podchodzi do nas, i to z niepohamowaną determinacją.

Jego wzrok płonie z zazdrości, a ja mogę poczuć, jak napięcie między nami wzrasta do granic możliwości. Spojrzenie jest karcące, a pulsująca skroń mówi wszystko. 

— Czy mogę prosić o taniec? — pyta, próbując zachować spokój, choć jego głos drży nieznacznie. 

Maciej mówi coś po francusku do Alexandra, a ten tylko unosi ręce w geście poddania. Maciej nie czekając na odpowiedź, chwyta mnie za dłoń i porywa do tańca. Alexander uśmiecha się z porażką wymalowaną na twarzy i odchodzi, chowając ręce do kieszeni, a ja kompletnie nie wiem, co powiedzieć. 

Naprawdę zabrakło mi słów.

Stoję na parkiecie, otoczona dźwiękami muzyki i pulsującym tłumem. Obecność Macieja jest jak palący żar, który rozgrzewa każdy centymetr mojej skóry. Jego spojrzenie jest intensywne, nieprzeniknione i przyciąga mnie jak jak nigdy. Nie mogę oprzeć się pokusie zanurzenia się w tym tanecznym wirze razem z nim.

Nasze ciała zbliżają się do siebie bardzo powoli, a gdy czuję jego oddech na mojej szyi, delikatny dotyk dłoni na plecach, drżę. Tańczymy, a nasze ciała znajdują wspólny rytm, pulsując jednocześnie z muzyką, która wypełnia przestrzeń wokół nas.

Jego dotyk jest gorący, namiętny, a ja czuję, jak temperatura mojego ciała wzrasta z każdym, pełnym namiętności ruchem. Nasze spojrzenia spotykają się, a przyciąganie, które ewidentnie jest między nami, jest nie do zatrzymania. 

— Nigdy więcej tak nie rób! — karci mnie i mocniej zaciska dłonie na moich biodrach. 

— Jak? — pytam, kompletnie nie wiedząc, co ma na myśli. 

— Nie sprawiaj, że wariuję z zazdrości... 

W tej chwili nie istnieje nic poza nami —
to nie tylko taniec, to moment, w którym kryje się obietnica czegoś więcej i to mnie przeraża... 

Każdy dotyk Macieja drażni moje zmysły i budzi we mnie ukryte pragnienia, o których nie miałam pojęcia.

Krok po kroku zbliżamy się do siebie, aż wreszcie nasze ciała stykają się w tańcu, ocierając o siebie. Jego dotyk jest niemalże palący, a spojrzenie przenika głęboko do mojej duszy.

Czuję, jak palce Macieja obejmują moje biodra, prowadząc nas w rytm muzyki. Jego bliskość wywołuje w moim wnętrzu wir emocji, które trudno ujarzmić. Serce bije szybciej, bije tak gwałtownie, że wydaje mi się, że cały świat słyszy jego dudnienie. 

Zapach perfum wypełnia moje zmysły, a dotyk sprawia, że ciało pragnie więcej i więcej. To moment namiętności, w którym świat wokół nas znika, a istnieje tylko ta chwila, tylko my dwoje i nasze skrywane żądze.

Każdy ruch, każdy gest, każde spojrzenie jest pełne namiętności, pożądania, niespełnionych pragnień i tęsknoty.  

Po tańcu, wracamy do stolika, trzymając się mocno za ręce. Maciej cały czas patrzy na mnie i uśmiecha się tak cholernie seksownie, że muszę przymknąć na moment oczy, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa. 

Czuję, że muszę wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza, bo z ledwością już oddycham. 

Przepraszam na moment gości i wychodzę z sali bankietowej.  Zauważam, jak Maciej przerywa rozmowę i odprowadza mnie wzrokiem. 

Podczas krótkiego odpoczynku na werandzie i próbie złapania oddechu, decyduję się udać do toalety, żeby poprawić makijaż. 

Kiedy niespodziewanie główne drzwi toalety zamykają się za mną charakterystycznym przekręceniem klucza, a w odbiciu lustra dostrzegam sylwetkę Macieja, tylko głośno przełykam ślinę.

——————————
Jak myślicie, co wydarzy się za zamkniętymi drzwiami toalety? 😅🤔🫣

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro