11.
Przygotowania do wyjazdu nabierają tempa, a wylot mamy już w najbliższą środę, czyli piętnastego grudnia.
Ignacy jak ognia unika tego tematu, a ja czuję kompletny brak wsparcia z jego strony, kiedy naprawdę tego bardzo potrzebuję — wszystko zwaliło mi się na głowę.
Tymczasem, dni płyną szybko, a ja równocześnie balansuję między wymagającym projektem a pielęgnacją wiszącego na włosku związku.
W firmie organizujemy ostatnie spotkanie przed wyjazdem, na którym staram się trzymać swojego postanowienia — kończę tę niezdrową grę z Maciejem, no bo jak to inaczej nazwać, skoro on znowu traktuje mnie jak powietrze.
W sumie to nie wiem, czego się spodziewałam...
Planujemy strategię i czuję, że jestem częścią czegoś większego, czegoś, czego wcześniej nie doświadczyłam i to bardzo motywuje mnie do dalszego działania.
Mimo napięć w relacjach osobistych z Maciejem, moje profesjonalne zobowiązania pozostają dla mnie priorytetem.
Spotkanie przebiega intensywnie, a po jego zakończeniu czuję, że nabrałam większej pewności siebie. Maciej wydaje się nieobecny, ale za to pan Andrzej potwierdza, że moje zaangażowanie w projekt jest kluczowe dla sukcesu firmy.
Tymczasem z Ignacym staramy się znaleźć wspólny język, on aktualnie wybrał zaległy urlop, żebyśmy mogli spędzić ze sobą więcej czasu — od miesięcy nie byliśmy aż tak blisko jak teraz.
— To kiedy ślub, w maju? — pyta i przywiera do moich ust, co całkowicie mnie rozprasza i zamiast dodać do gotującego się makaronu jedną łyżeczkę soli, daję dużą stołową.
— Chryste, tego nie będzie można tknąć... — panikuję .
— Zamówimy coś. To jak, kiedy ten ślub? — Tuli mnie, zachodząc od tyłu i przez ramię obserwuje, jak walczę z przesolonym makaronem.
— Wolałabym czerwiec, jestem przesądna — droczę się z nim, a ten kolejny raz mnie całuje, ale tym razem na zwykłym pocałunku nie kończy, tylko zaczyna mnie pieścić i całować po szyi.
— Ignacy, muszę się jeszcze spakować... — odwracam się w jego stronę i odsuwam od pieca.
— Pomogę ci... — mówi, przeciągle wypuszczając powietrze i powoli zdejmuje moją bluzkę.
Skórę zdobią już przeszywające dreszcze i chociaż bardzo się staram, to w głowie mam obraz Macieja, który tak zachłannie pieścił moje ciało.
— A kolacja?
— Potem... — Pożera mnie wzrokiem i dodaje: — Chryste, mówiłem ci już, że jestem cholernym szczęściarzem? — Pcha mnie na blat kuchenny i szybko zdejmuje spodnie. Rozchyla moje uda, a że jestem w sukience, to od razu ma do mnie dostęp.
— Święta spędzimy u moich rodziców, a od razu po nich polecimy do słonecznej Portugalii i tam zostaniemy na Sylwestra i cały pierwszy tydzień stycznia — mówi i nie przerywa pieszczot.
— Portugalia mówisz?
— Tam weźmiemy ślub, co? Tylko ty i ja... — proponuje, a ja zerkam na niego czy przypadkiem nie żartuje.
— Byłoby wspaniale…
Ignacy całuje mnie i zasysa skórę na szyi, aż z trudem potrafię złapać dech.
— Prezerwatywa... — przypominam, ale ten jest już maksymalnie podniecony. — Ignacy, prezerwatywa!
— Zosieńko, dzisiaj bez gumki, dobrze? — pyta, nie przerywając pieszczot.
— Kochanie, to nie jest odpowiednia chwila... nie biorę pigułek...
— A kiedy będzie ta cholerna, odpowiednia? — wkurza się i z powrotem wkłada na tyłek spodnie, po czym zostawia mnie i wychodzi.
Dzień wyjazdu zbliża się wielkimi krokami, a ja staję przed lustrem z mieszanką ekscytacji i niepokoju.
— Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze... — powtarzam w kółko i poprawiam makijaż.
Ignacy pomaga mi zabrać walizkę, a jego dziwne zachowanie sprawia, że czuję się przytłoczona. I choć w jego oczach dostrzegam miłość, to także obawę przed rozłąką.
I coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać...
— Dasz radę, Zosieńko! — żegnamy się pocałunkiem, a Maciej chodzi z miejsca na miejsce i nerwowo przygryza wewnętrzną stronę policzka.
Odkąd tylko przywitał się z Ignacym, jest dziwnie nakręcony, wręcz nabuzowany zresztą Ignacy również, i kompletnie nie wiem, jak to zinterpretować.
— Musimy już iść... — mówi dość poddenerwowany, więc ostatni raz tulę się do narzeczonego, i łapiąc za walizkę, doganiam Macieja.
Na lotnisku panuje gorączka, to zapewne z powodu zbliżających się świąt, to już za tydzień z hakiem, i ogromnej liczby podróżnych. Mimo to udaje nam się przebrnąć przez wszystkie formalności, a kiedy wreszcie wsiadamy na pokład samolotu, czuję, że ten wyjazd to dla mnie ogromna szansa.
W trakcie lotu rozmawiam z Maciejem o różnych firmowych sprawach, zmianach kadrowych i wydaje się on bardziej otwarty i gotowy do kompromisów, niż te kilka dni temu.
Obydwoje zauważamy, że początek grudnia był dla nas ekstremalnie wyczerpujące, ale być może ten wyjazd pomoże nam spojrzeć na sytuację z innej perspektywy — z perspektywy zwycięzców.
— Długo jesteście razem? — wypala, a ja zerkam na niego badawczo, bo nie spodziewałam się takiego pytania.
— To bardzo osobiste, o co pytasz... — Staram się unikać mieszania życia prywatnego z zawodowym, chociaż dobrze wiem, że średnio ostatnio mi to wychodzi.
Nawet bardzo.
— Będziesz mogła oczywiście się zrewanżować. — Spogląda na mnie, podpierając głowę o dłoń i uśmiecha się szeroko, przyglądając się mojej twarzy.
Muszę przyznać, że w dość swobodnym ubraniu wygląda dużo łagodniej niż zwykle, a ciekawość zżera mnie od środka, żeby go o coś zapytać.
O coś, co zaprząta mi głowę.
— Jesteśmy ze sobą już pięć lat, a od dwóch zaręczeni, no i w planach mamy też ślub... z początkiem roku. — Sama nie wiem dlaczego wspominam o tym ślubie, chyba tylko po to, żeby wiedział, że to koniec naszego flitru. Z Ignacym łączy mnie poważny związek, chociaż sama zaczynam powoli w to wątpić.
— Pięć lat... — komentuje, nie spuszczając ze mnie wzroku. — I mówisz ślub z początkiem nowego roku... — na moment kompletnie odpływa w zamyśleniu. — To teraz twoja kolej. Pytaj, o co tylko chcesz, Zosiu.
— Co łączy cię z Klaudią? — pytam niepewnie, na co Maciej prostuje się i przeciągle wypuszcza powietrze. — Przepraszam, to było niestosowne z mojej strony, a ciekawość to pierwszy stopień do piekielnego kotła... — rzucam, kompletnie zawstydzona.
— Nie... po prostu rozbiłaś bank tym pytaniem... Serio.
— Przepraszam, naprawdę nie musisz... — Czuję się niesamowicie zakłopotana.
— Spokojnie... — odpowiada, po czym próbuje chyba poskładać w całość myśli. — Z Klaudią łączy i dzieli mnie wszystko. Mamy za sobą bardzo burzliwy, dość krótki związek, a jego owocem jest nasz syn Dominik. Ma osiem lat. — Szuka w telefonie zdjęć i pokazuje mi swojego syna. — To jest to wszystko... — mówi z wyczuwalnym żalem w głosie.
— Śliczny chłopiec... — oglądam kolejne zdjęcia na których Maciej dumnie pozuje ze swoim synem. Najnowsze zdjęcie jest ze spotkania z Mikołajem i z turnieju piłkarskiego oraz z wypadu na górkę i łyżwy.
— To najlepsze, co spotkało mnie w życiu, chociaż bycie ojcem to cholernie ciężkie zadanie. Gdy tylko się pojawił, momentalnie zmienił optykę mojego świata. To mój priorytet, choć pewnie wiele razy go zawiodłem...
— Ignacy też pragnie założyć już rodzinę, mieć dzieci, stabilne życie — wypalam bezmyślnie i po chwili dostrzegam ślad zawodu na twarzy Macieja.
— A ty?
— Ja? — kompletnie nie wiem, co powiedzieć, ale odważam się na szczerość: — Ja... tego nie czuję, przynajmniej nie w tym momencie życia. Tak, wiem jak to brzmi, ale uważam, że byłabym sfrustrowaną matką z niespełnionymi oczekiwaniami wobec samej siebie, wiecznie niezadowoloną z życia, szczerze nieszczęśliwą. Pewnie Ignacy znalazłby sobie lepszy model, bo z taką osobą na dłuższą metę nie da się przecież żyć...
Boję się, że byłabym taka sama jak ona. Moja matka... — Ale tego nie mówię już na głos.
— W takim razie, czego ty pragniesz, Zosiu?
Patrzymy na siebie z taką intensywnością, jak ostatnim razem, gdy nas poniosło i mogę przysiąc, że powietrze wokół nas aż świszczy.
— Czego pragnę? — pytam, jakbym szukała podpowiedzi, obawiając się własnych pragnień.
— Dokładnie, czego pragniesz? — Maciej spogląda na mnie i skanuje moją twarz, po czym zwilża usta i dość głośno przełyka ślinę.
Czuję, jakbym za moment miała się roztopić pod siłą jego spojrzenia, a żołądek wywinął właśnie koziołka, i to wcale nie przez turbulencje.
— Pragnę przeżywać, doświadczać, cieszyć się życiem, kochać do utraty tchu, podróżować, zwiedzać świat, rozwijać się, poznawać i przesuwać własne granice, podejmować spontaniczne decyzje, wszystkiego skrupulatnie tak nie planować, pozwolić sobie na słabość i chaos...
— Wiesz, że możesz to wszystko i nic, i nikt nie może ci tego zabronić? — dodaje tym swoim głębokim głosem, poruszając najczulsze zakamarki mojego serca.
Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi i tylko posyłam mu wąski uśmiech, czując się zakłopotana, że nie byłabym w stanie tych samych słów powtórzyć Ignacemu.
— Mam jeszcze jedno pytanie... — patrzy na mnie i delikatnie ściska moją dłoń, po czym dodaje szeptem: — A co z nami, Zosiu? Myślę o tobie praktycznie bez przerwy i z minuty na minutę coraz bardziej przepadam...
Patrzę na niego i nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa, więc powoli zabieram swoją dłoń i odwracam głowę w stronę okna. Zbieram myśli i wreszcie mówię roztrzęsiona:
— To była chwila słabości, to w ogóle nie powinno się wydarzyć, i nie wracajmy do tego, proszę...
Maciej uśmiecha się wąsko, z widoczną goryczą. Próbuje ukryć rozczarowanie i tylko kręci zdegustowany głową, po czym mocniej zaciska szczękę i przymyka oczy, opierając głowę o zagłówek.
— Ale się wydarzyło...
***
Po awaryjnym lądowaniu w San Sebastian jesteśmy zmuszeni wziąć taksówkę i przenocować w Hiszpanii. Oczywiście dzwonię do Ignacego, żeby przedstawić mu sytuację, a on przyjmuje tę wiadomość dość zaskakująco dobrze, co trochę mnie dziwi.
Dzień w San Sebastian okazuje się niespodziewanie przyjemny. Po zakwaterowaniu się w hotelu, blisko wybrzeża, Maciej proponuje wyjście na miasto.
Napięcie między nami nieco zelżało i jest prawie niewyczuwalne — to chyba zasługa tego miejsca.
Spacerując po urokliwych uliczkach, między kamienicami z czerwonymi dachami i czuję, jak uchodzi ze mnie cały stres ostatnich dni. Maciej, pomimo zmęczenia podróżą, jest zaskakująco rozmowny, a nasza rozmowa skręca w kierunki bardziej osobiste.
Znowu.
— Wiem, że ostatnio między nami nie układało się zbyt dobrze, mam na myśli ten incydent z premią... — zaczyna i zwalnia krok — Później ten nieszczęsny mail, a potem... chciałem cię za to wszystko przeprosić, za szybko wydałem wyrok i również chyba za szybko przystąpiłem do działania...
— Nie sądziłam, że umiesz przyznać się do błędu — stwierdzam z uśmiechem na twarzy, co odwzajemnia, chociaż mój jest raczej gorzkim rachunkiem sumienia.
— Czasami działam dość pochopnie...
— Lepiej późno niż jeszcze później — dodaję, próbując zrozumieć, co dokładnie ma na myśli.
Czuję, że ta rozmowa mimo wszystko oczyściła atmosferę między nami i wniosła podmuch świeżości w relacjach zawodowych, co myślę, że ułatwi nam współpracę.
Po późnym obiedzie decydujemy się na powrót do hotelu. San Sebastian wieczorową porą jawi się jako miasto pełne romantycznych zakątków, a szum morza dodaje temu miejscu magicznego charakteru.
— Chciałabym tutaj jeszcze kiedyś wrócić — wzdycham rozmarzona, gdy siedzimy na molo i popijamy z papierowych kubeczków miejscowe wino.
Delektujemy się chrupiącymi churros z cynamonem i cukrem pudrem i muszę przyznać, że jest naprawdę bardzo miło.
Aż za bardzo.
Miejsce jest niesamowite, z jednej strony otacza nas bezkresna woda, a z drugiej górskie pasma.
— Wszystko jest możliwe... — mówi z nostalgią w głosie, a po chwili wpatrywania się w uderzające o brzeg fale, pyta: — Ufasz swojemu narzeczonemu?
Spoglądam na niego z lekkim niepokojem, bo to pytanie dotyka niemalże mojej duszy, budząc dość skrajne emocje.
— Czemu pytasz?
— Bycie w długoletnim związku polega głównie na szczerym i dojrzałym podejściu do drugiego człowieka. Jak to jest być z kimś i wiedzieć, że ta osoba jest godna naszego zaufania, zaangażowania, poświęconego czasu? Godna nas samych...
Przez dłuższą chwilę nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem czy to kolejna jego gierka czy chęć bliższego poznania.
— Szczerze? Po ostatnich zawirowaniach w naszym związku nagromadziło się dużo emocji, ale... kocham go — te słowa przychodzą mi z trudem, jak nigdy wcześniej, a Maciej chyba zauważa moje wahanie — i wiem, że to odpowiednia osoba, na odpowiednim miejscu. Chcę z nim iść przez życie...
Maciej ściska w ręku płaski kamyk i zamyślony, rzuca nim do wody, robiąc tak zwaną "kaczkę".
— Myślę, że to nie jest facet dla ciebie, Zosiu... — mówi przekonany o swojej racji i wstaje z drewnianego molo.
— Co takiego?
— A nawet jestem tego pewien.
Papierowy kubek ląduje w koszu na śmieci, a postać Macieja dość szybko znika z mojego pola widzenia.
Robię wielkie oczy, gdy to słyszę i od razu protestuję, szybko zrywając się z miejsca.
— Nawet go nie znasz! — brzmię na wkurzoną, bo co to za nagłe osądy i skąd ta wiedza, skoro Ignacego widział ze dwa razy, a jedyne zdanie, które zamienili ze sobą, to zwykłe "dzień dobry", i to od niechcenia.
Muszę zrobić kilka długich kroków, żeby go dogonić, a ten nie raczy nawet się odwrócić, gdy mówi cały rozemocjonowany.
— Nie trzeba kogoś znać, żeby się na nim poznać! — rzuca dość enigmatycznie i odchodzi w kierunku wydm, gdzie postawiono kilka ławek dla turystów.
Czuję narastającą złość, a z drugiej strony zgubną ciekawość, bo to, co usłyszałam, łatwo już nie wyjdzie z mojej głowy.
Obserwuję go jak siada na jednej z drewnianych ławek i wydaje się być bardzo zamyślony. Podchodzę do niego wolnym krokiem, czując ogarniającą mnie niepewność.
— Nie rozumiem, dlaczego w ogóle poruszasz tematy, które dotyczą mojego osobistego życia?! Uważam, że to nie powinno cię w ogóle interesować. W ogóle! — mówię stanowczym tonem, na co Maciej na moment spogląda na mnie z nieodgadnioną miną.
— Problem w tym, że interesuje, Zosiu... — Bierze głęboki wdech i miarowo wypuszcza powietrze.
Z opuszczoną głową siedzi w zupełnym bezruchu i wlepia nieobecne spojrzenie w czubki butów.
Jego skronie poruszają się rytmicznie, a oddech dziwnie przyspiesza. Siadam obok niego, widząc to, jak bije się z myślami.
— Maciej, nie komplikujmy sobie jeszcze bardziej życia, co? — Chwytam go za dłoń i delikatnie kciukiem pocieram jej wierzch.
Spogląda na mnie z kwaśną miną i odwzajemnia mój czuły dotyk. Po wymianie spojrzeń, dodaje z nostalgią w głosie:
— Z tym, że ja jestem gotów ponieść wszystkie możliwe konsekwencje, wszystkie! Znieść każde komplikacje, co tylko trzeba będzie, byle...
— Daj spokój... — przerywam mu, bo nie chcę usłyszeć czegoś, co jeszcze bardziej namiesza mi w głowie — Ja... przecież... ja jestem zaręczona, planujemy z Ignacym ślub, a ty jesteś moim szefem, pracuję dla ciebie i to... to wszystko zaszło za daleko. Masz tego świadomość?
Maciej mocniej ściska moją dłoń i zaplata swoje palce o moje, pocierając delikatnie kciukiem wierzch mojej dłoni. Spogląda głęboko w moje oczy, po czym z trudem mówi:
— Ignacy nie jest z tobą szczery, Zosiu i myślę, że to, co teraz powiem, bardzo cię zrani, ale musisz...
Gwałtownie puszczam jego dłoń i wymierzam mu pełne obaw spojrzenie. Momentalnie robi mi się ciepło, a serce jeszcze chwila, a wyskoczy mi przez gardło.
— Nic mi nie mów! — wstaję urażona — Znam lepiej mojego narzeczonego, a ty mówisz to wszystko, żeby zasiać niepewność i wątpliwości w moim życiu. Nie dam ci się omotać, rozumiesz? Nie tym razem!
Maciej tylko zdegustowany kręci głową i nerwowo zaciska szczękę, a ja wściekła odchodzę.
W drodze powrotnej wysyłam Ignacemu kilka zdjęć, które wcześniej zrobił mi Maciej i z uśmiechem odczytuję wiadomość od narzeczonego:
"Chryste, jesteś przepiękna. Cholernie tęsknię!"
Chowam telefon do małej torebki i wracam do hotelu. Na moje nieszczęście dołącza do mnie Maciej, który nic nie mówi, jakby wziął do serca moją prośbę. Drogę powrotną pokonujemy idąc obok w zupełnym milczeniu, co pozwala na wystudzenie nieprzyjemnych emocji.
W pokoju snuję wizje jutrzejszego spotkania i z całych sił staram się skupić na poskładaniu myśli w całość, niestety, ale wszystko na nic, gdyż cały czas myślę o tym, co powiedział Maciej.
Chwytam za telefon i dzwonię do Izabeli, bo mimo wszystko, ona jak nikt inny, zawsze potrafi rozwiać wszelkie moje wątpliwości.
Odbiera po kilku sygnałach, a w słuchawce słyszę dość głośną muzykę, co trochę mnie dziwi — jest środek tygodnia, a Izabela przecież pracuje na rano.
— Nie przeszkadzam? — pytam, gdy chichocze do słuchawki i czule do kogoś się zwraca. — Halo? Iza, jesteś tam? — Połączenie urywa się, a kolejne moje próby z góry zdane są na niepowodzenie.
Zatapiam się w przemyśleniach i postanawiam zadzwonić do Ignacego. Ten odbiera po kilku sygnałach. W tle słyszę przytłumione rozmowy i dość głośną muzykę. Ignacy prosi, żebym chwilę poczekała, bo akurat jest na zakupach i że już właśnie wychodzi na zewnątrz.
Czekam ze słuchawką przy uchu i trochę się niecierpliwię, a gdy wreszcie się odzywa, ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że chociaż na moment pozwoliła sobie źle o nim pomyśleć, tylko dlatego, że to zasugerował mi Maciej.
— Już mogę rozmawiać, kotku. Zabrałem naszą sąsiadkę Panią Rozalię na świąteczne zakupy.
— Kochany jesteś, wiesz?
— Kupiłem już też prezenty dla rodziców na święta i oczywiście coś dla babci Jadzi. Dla ciebie też coś mam...
Chwilę rozmawiamy, a ja delikatnie kieruję rozmowę w stronę moich wątpliwości.
— Gdyby działo się coś, co mogłoby mieć wpływ na nasz związek, powiedziałbyś mi o tym? — mówię, starannie dobierając słowa.
W słuchawce słyszę przeciągłe westchnienie.
— Chryste, potrafisz zadać pytanie, Zosieńko. Kompletnie nie wiem, co znowu nagadała ci Iza, ale gdyby działo się cokolwiek, co miałoby mieć wpływ na nas, to oczywiście wiedziałabyś jako pierwsza.
— Dlaczego uważasz, że Iza mi coś gadała? — Zastanawiam się skąd u niego taka odpowiedź.
— Wiesz... wy i te wasze babskie rozkminy... dobrze wiem, że czasami potraficie wizualizować przeróżne scenariusze, a później brniecie w to i zaczynają was te wizje zwyczajnie przerażać — tłumaczy dość okrężną drogą, ale chyba wiem, o co mu chodzi.
Lubimy czasem dopisywać lub dopowiadać rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Tutaj przyznaję mu rację.
Po rozmowie z Igo, od razu kieruję się do hotelowej restauracji, gdzie od drzwi atakują mnie kuszące zapachy.
Nakładam na talerz cocido madrileño, po czym kieruję się do wolnego stolika. Skupiona na posiłku, wzdrygam się, gdy dosiada się do mnie Maciej.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? — Patrzy na mnie pytająco, a ja tylko posyłam mu sztuczny uśmiech.
Maciej zamawia kieliszek czerwonego wina i patrzy na mnie z zaciekawieniem, aż na moment odkładam sztućce i spoglądam na niego z lekką irytacją.
— No co?
Ten nie spuszczając mnie z oka upija łyk wina, po czym wreszcie się odzywa.
— Fascynujący jest fakt, że niektórzy ludzie chcą spędzić resztę życia z kimś, kto może nie być tym, za kogo go uważają, nie sądzisz? — rzuca dość wymownie i enigmatycznie zarazem.
Mój posiłek przestaje być apetyczny, a słowa Macieja podkopują pewność co do związku z Ignacym.
— Czy naprawdę teraz mam rozważać każdy aspekt mojego związku? — pytam, dość kąśliwie, po czym dodaję: — Prywatne sprawy, niech pozostaną prywatne, nie sądzisz?
— A kiedy prywatne sprawy, nagle mają wpływ na te zawodowe, to czy wtedy są już sprawami zawodowymi, czy nadal tylko prywatnymi? — Spogląda na mnie i przykłada kieliszek do ust, po czym wypija resztę wina, a ja nie odpowiadam mu, tylko kończę kolację i to kompletnie roztrzęsiona.
Maciej po kolacji prosi, żebym z nim na moment usiadła na hotelowym tarasie i omówiła jutrzejszy dzień. Z niechęcią przystaję na jego prośbę.
Na tarasie panuje przyjemna atmosfera, a przepiękny widok na morze i oświetlone nocą miasto, rekompensuje mi wszelkie niedogodności tej chwili.
Na dziedzińcu aktualnie trwa impreza z muzyką na żywo, a entuzjazm wczasowiczów udziela się chyba każdemu.
Po omówieniu szczegółów spotkania, podchodzimy bliżej balkonu. Opieramy się o balustradę tarasu, oddychając świeżym, już nieco chłodniejszym powietrzem.
Maciej spogląda na mnie, a w jego oczach widzę coś, czego wcześniej w nich nie dostrzegałam — niepohamowaną ciekawość.
— Pięknie tutaj — odzywa się, chcąc wypełnić tę coraz bardziej krępującą ciszę.
— To fakt... — Zwilżam swoje pełne usta i uśmiecham się wąsko. — Myślę, że na mnie już pora — urywam tę pogawędkę o niczym i gdy już chcę odejść, Maciej chwyta mnie za rękę. Nagle zauważam, jak bardzo blisko siebie jesteśmy.
— Zosia — zaczyna niepewnie, a jego oczy błyszczą tysiącem iskier. — Chcę, żebyś wiedziała, że doceniam twoje zaangażowanie, determinację i wiedzę... — mówi, a jego spojrzenie wierci we mnie dziury.
Zaskoczona, kiwam głową, próbując zebrać myśli. Nagle atmosfera aż ocieka trudnym do opisania napięciem, które jak magnes przyciąga nas do siebie.
Jego dłonie delikatnie unoszą moją twarz, a nasze usta zbliżają się do siebie w miękkim, pełnym emocji pocałunku. To moment, który nie powinien się wydarzyć, a właśnie się dzieje, i to nie pierwszy raz.
Jesteśmy tam, na tarasie, błądząc dłońmi po naszych rozpalonych ciałach, wplątani w namiętność, która kolejny raz wydobywa się z ukrycia.
Nie jestem pewna, czy to złożoność sytuacji, czy chwilowy impuls, ale trwam w tym wspólnym uniesieniu i pozwalam Maciejowi eksplorować moje usta, i to z ogromną intensywnością i dbałością o każdy ich najmniejszy fragment.
Znowu. Idiotka!
Jednak nagle zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje. Zastygam i szybko odsuwając się od niego, klnę.
Przecież obiecałam sobie, że już więcej do tego nie dopuszczę!
Spostrzegam zmieszanie w jego oczach, a sama czuję wewnętrzny konflikt i obrzydzenie do samej siebie — Ignacy miał rację.
Nie mogę pogrążać się w nieoczekiwanych emocjach, dlatego z trudem i drżącym głosem, wreszcie się odzywam:
— Maciej, to... to nie był dobry pomysł. Mamy zobowiązania i... i to wszystko jest zbyt skomplikowane. Musimy zachować zdrowy profesjonalizm, co jak widać kompletnie nam nie wychodzi — wymykam się, widząc pewną rysę na jego twarzy.
— Przepraszam, Zosiu! — woła, gdy zbiegam po tarasowych schodach i kieruję się prosto do windy.
Słyszę ciężkie kroki, a w środku niemalże cała dygoczę. Nagle czuję jakbym spadała we śnie i to bez tego ostatecznego momentu szarpnięcia.
Maciej biegnie za mną i zagradza mi drogę, po czym zdyszany, mówi:
— Wiem, że nie powinienem był tego robić. To po prostu... — wzdycha tak ciężko, jakby przed momentem stoczył walkę z tygrysem. — Wiem, że to przekroczenie wszelkich granic. I to nie pierwszy raz. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale to był moment... to było, to jest silniejsze ode mnie. Właściwie nic nie powinno się dziać między nami, ale się dzieje i obydwoje wiemy, że to jest silniejsze od nas, od naszych postanowień. Przepraszam... — mówi wyraźnie zaniepokojony.
— To nie może się więcej powtórzyć, Maciej... — unikam jego wzroku i wsiadam do windy, a ten uderza pięścią w ścianę i klnie pod nosem.
I chociaż później kilka razy próbuje się do mnie dodzwonić, uparcie nie odbieram, mając w głowie jeszcze większy mętlik.
————————
Jestem bardzo ciekawa, ile osób czyta, ale nie zostawia po sobie śladu — śmiało, dajcie mi o sobie znać, zostawiając komentarz — to dla mnie znak, że jesteście i czekacie na kolejny rozdział, a uwierzcie mi na słowo, jest na co czekać! 😱😍♥️
S.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro