Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

209: Mój jebany sen, amo, Sex Education i Mr. Robot

27 stycznia

     Wróciłam z zakupów i, jejku, kupiłam nowe buty [stare wytrzymały cztery lata, nie jest źle]. Są cudowne, jestem w miłości.

     Mam nadzieję, że te też sporo wytrzymają. Są w sumie z tego samego sklepu, więc no.

29 stycznia

     Nie umiem w regularność tego dziennika. Ale cóż, trudno się mówi. Ważne, że co jakiś czas coś dopisuję.

     Dzisiaj na przykład pragnę dopisać sześć ciekawostek na temat mojego snu. Bo nieźle mnie to już wszystko bawi i irytuje.

     1. Gadam przez sen.

     2. Zasypiam normalnie godzinę.

     3. Chodzę spać zazwyczaj między pierwszą a drugą, choć ostatnio zdarzało mi się iść spać o trzeciej, mimo że do szkoły musiałam wstawać na szóstą.

     Teraz, gdy mam ferie, idę spać po czwartej. I nie umiem tego zmienić. Zabijcie mnie.

     4. Moje sny są w chuj realistyczne i często nawiązują do sytuacji, które ostatnio miały miejsce w moim życiu. W związku z tym czasami myślę, że coś z tych snów miało faktycznie miejsce, choć tak naprawdę nie miało, bo to był tylko sen.

     Nawet nie wiecie, ile razy ktoś się dziwił, że mówię mu o czymś po raz pierwszy, mimo że doskonale widziałam w głowie scenę, kiedy mówiłam mu o tym czymś. 

     5. Umiem zasnąć jedynie wtedy, kiedy jest mi zimno. Dlatego w lato [czasami też trochę wcześniej bądź później] mam w nocy włączony wiatrak. W zimę natomiast otwieram dość często okno na noc.

     6. Żeby mnie obudzić, trzeba mnie dotknąć. Nie zwracam uwagi na dźwięki, nawet na te głośne. Czasami to nawet w ogóle pięciu budzików nie słyszę.

     Poważnie, nie znam nikogo, kto by miał przesrane ze snem jak ja. Jeszcze nie umiem zasypiać u znajomych etc., dlatego nigdzie nie jeżdżę, a no i mam większe trudności z zaśnięciem, kiedy ktoś jest obok mnie. Bo co chwilę się wiercę, więc mam wrażenie, że przeszkadzam tej osobie w pójściu spać.

     Shhhh.

31 stycznia

     Boże, zobaczcie, co mi dzisiaj przyszło!

     Jak to zobaczyłam, myślałam, że zaraz się posikam ze śmiechu. Byłam przekonana, że ta folia nie jest naprawdę, że płyta będzie miała normalne opakowanie. No, nie powiem, ciekawie. Ja nie narzekam, bo u mnie jej się i tak nic nie stanie, ale jestem ciekawa, jak zamierzają ją sprzedawać w sklepach typu EMPiK.

     Nie, no, powaga... Teraz się szczerzę jak głupia, słuchając tej płyty i poznając drugą połowę piosenek z niej.

     Edit: Tak to wygląda przy innych.

     Nie powiem, zabawnie.

     Ogólnie dzisiaj byłam u Natalii, gdzie sporo oglądałyśmy... rzeczy. Między innymi film pt. Tau, który opowiada o kobiecie, która zostaje porwana. Więcej nie napisze, bo wszystko inne jest już spojlerem. Mogę Wam jednak ten film polecić, bo był serio spoko.

    Wczoraj też skończyłam Sex Education. Chyba Wam wspominałam, że zaczynałam ten serial z Goshenit, ale mi się przysnęło ma drugim odcinku. No to uznałam, że dam druga szansę i, Boże, pod koniec drugiego odcinka akurat zaczęło się robić fajnie. Ja to mam wyczucie, kiedy zasnąć. 

     Serial ten nie jest wybitny, trzeba o tym pamiętać. Ale spodziewałam się czegoś o wiele, wiele gorszego. Mogę go spokojnie ocenić na 5,5-6/10. Jak na mnie to jest spoko ocena, pamiętajcie.

     Sex Education opowiada historię Otisa, którego matka jest seksuologiem. Odkrywa to jego koleżanka ze szkoły, Maeve, i nakłania go do założenia szkolnej kliniki, gdzie uczniowie będą płacić za rady w sprawie seksu.

     Brzmi okropnie. A jest serio spoko, czasami nawet zabawnie. Ważne jest to, że poruszane tam tematy dotyczą sporej części osób, więc można się czegoś ciekawego stamtąd dowiedzieć. Poza tym dobrze zostały tam wplecione wątki LGBT+ [w końcu; wszędzie upychają na siłę, a tutaj pasuje akurat].

     Serial liczy osiem odcinków po 40-50 minut zazwyczaj. Czeka też na drugi sezon.

     W sumie nie wiem, co mogłabym Wam tutaj dopisać. Mi się bardzo podobał, serio. Nie jest idealny, ale na pewno przyjemny i coś wnoszący.

2 lutego

     Jak już to przewidziała -haemorrhage-, dzisiaj będzie o sytuacji, która wydarzyła się wczoraj. Otóż management Panic! się nie popisał. Półtora miesiąca przed koncertem Panic! musiało zmienić daty i miejsca koncertów.

     Jadę na koncert do Berlina. Miał on się odbyć 15 marca, w piątek, w domu kultury, który mieści 3000 osób, ale na koncercie miało być tylko połowa z nich, bo nie było do kupienia miejsc siedzących. Jak dla mnie to było super. Straciłabym tylko jeden dzień w szkole, w weekend mogłabym zwiedzać Berlin, mało ludzi... Naprawdę świetnie by było.

     Teraz koncert odbędzie się 3 kwietnia, w środę. Kurwa, w środę. W środku tygodnia. Teraz stracę dwa dni w szkole, kocham tę zmianę.

     Choć i tak nie mam tak źle, patrząc na pozostałych. Niektórzy już zabookowali loty oraz hotele, więc pieniądze im przepadają. Niektórym też nowy termin po prostu nie pasuje przez szkołę bądź pracę. [Pozostałe są w poniedziałek i czwartek, z czego ten w poniedziałek miał być w sobotę].

     W dodatku ci, którzy mieli jechać na koncert do Offenbachu, mają odwołany koncert. Dodano zaś nowy koncert w Hamburgu, który, uwaga, znajduje się 400 kilometrów od Offenbachu.

     Ale cholernie wszystkim współczuję w tej sytuacji.

     Współczuję też sobie, bo straciłam 150 złotych, ponieważ tym razem jest dostępna opcja zakupu biletu elektronicznego. Kiedy ja kupowałam bilety, takiej opcji nie było. Do Niemiec było tanio, do Austrii, Szwajcarii, Holandii (w której i tak jest już koncert) wysyłka była za jakieś 5-7€. A do Polski? Kurwa, Polskę potraktowali jak USA, czyli 35€, mimo że doskonale wiedzieli, że wielu ludzi przyjedzie właśnie z Polski.

     35€ to około 62% ceny samego biletu na koncert.

     A teraz dodali nową pulę, gdzie jest opcja eticketu, która zwykle kosztuje nic albo jakieś marne grosze?

     X kurwa D. Po prostu X kurwa D.

     Ale to nie wina Panic!, zaś Live Nation. Jakiś koleś od nich na koncert dał takie miejsca, w których nie zmieszczą się rzeczy od Panic!, czyli ich wielka, trójkątna scena, latające pianino etc. Ogólnie Panic! ma na głowie wiele rzeczy, więc nie winię ich, że nie zobaczyli, jak będą wyglądać miejsca, w których będą grać. Zaufali Live Nation, którzy są od tego. No ale Live Nation spieprzyło robotę.

     Prócz tych, którym udało się teraz kupić bilety, nikt nie jest zadowolony. Ja się w ogóle cieszyłam, że to będzie koncert na 1500 osób, że będzie dość kameralnie. A teraz to koncert na 6000 osób, gdzie wiele z nich to pewnie będą sezonowcy, którzy będą zdziwieni, słysząc starsze piosenki.

     Dobra, najważniejsze, że i tak jadę. Choć nieźle to spaprali, nie powiem.

     Skończyłam dzisiaj Pana Robota [kocham tłumaczyć ten tytuł, okej?].

     O tym serialu słyszałam od dawna. Myślałam jednak, że to kolejny edgy serial dla nastolatków, coś pokroju Riverdale. Jak cholernie się myliłam, o Bożenko.

     Mr. Robot to trzysezonowy serial, czekający zresztą na czwarty sezon, który opowiada o Elliocie Aldersonie — jednym z najlepszych hakerów, jakich widział świat. Elliot, za namową nowo poznanego mężczyzny, decyduje się zniszczyć E Corp, czyli największy bank na świecie.

     I o tym jest ten serial.

     Wszystko, co ciekawsze, to już spojler. Ale że chcę trochę o tym popisać, to trudno. Jeśli nie oglądaliście tego tytułu, pomińcie grube napisy.

     W tym serialu cholernie doceniam postacie, które naprawdę dobrze wykreowane [prócz Angeli, jej charakter z dupy zmienili na rzecz fabuły, shh]. Ogólnie fabuła, pomysł, research... Należą im się oklaski za tak ciężki do zrealizowania serial.

     Jest jednak kilka rzeczy, które mnie zawiodły. I to o nich pragnę napisać.

     1. Jest do bólu przewidywalny.

     Nie wiem jak wy, ale od razu wiedziałam, że to Elliot założył Fsociety [może dlatego, że wcześniej powiedział fuck society?], a jak przyszedł Mr. Robot, to już mi się zaczęła świecić lampka, że to jego drugie ja. Co do Darlene się domyśliłam akurat później, ale nadal.

     Tak samo bolała mnie scena z ostatniego odcinka, gdzie Price mówi Angeli, że jest jej ojcem. No shit Sherlock.

     Och, albo że Elliot jest w więzieniu, a nie w domu u matki. Kurwa, to nie miało sensu, więc jak można było się tego nie domyślić? Przecież Elliot nie poszedłby do swojej matki, a ta by nie ignorowała cały czas jego rozmów przy stole. I to, że Darlene go odwiedza. No sorry, ale to brzmi w cholerę jak chodzenie do paki na odwiedziny. O koszykówce nawet nie wspomnę.

     Czemu tak mnie to boli? Bo to, co miało widza zaskoczyć na sam koniec, ja wiedziałam od początku bądź od połowy. I dlatego zakończenia wszystkich sezonów, a zwłaszcza pierwszego i drugiego, mnie zawodziły. Zaczynało się super, a kończyło fatalnie. Czasami nawet miałam wrażenie, że scenarzyści sami się gubili w tym wszystkim, więc z dupy wymyślali nowe rzeczy, by historia nadal zaskakiwała, ale i miała jakiś sens.

     Doceniam jednak to, że każde zakończenie rozpoczyna się od jadącego auta. To jest naprawdę ciekawy zabieg.

     Brawa też należą się aktorom. Wszyscy grali fenomenalnie [to, że postać Angeli w pewnym momencie nie miała sensu, to nie wina aktorki], a już zwłaszcza Rami Malek. Idealnie pokazywał, jak wyglądają ataki paniki, świetnie grał Elliota, który doświadczał czegoś w stylu rozdwojenia jaźni... Aktorka grająca Darlene też sobie super poradziła. Jej reakcje były cholernie reczywiste. A no i aktor grający Tyrella... Po prostu miód dla duszy. Nawet przez chwilę nie myślałam o nim jak o aktorze, co mi się często zdarza. Zawsze myślałam o nim jak o Tyrellu Wellicku.

     I teraz się zastanawiam, jaką dać ocenę Panu Robotowi. Taką, wiecie, za te trzy sezony, taką łączną. Osiem to moim zdaniem za dużo, ale siedem wygląda trochę ubogo. Dlatego skłonię się chyba ku 7,5/10. Myślę, że to sprawiedliwa ocena.

     A wy co myślicie?

     W czwartek w ogóle miałam spotkanie z psychiatrą odnośnie moich leków. Taka kontrola. Spotkanie trwało bodajże trzydzieści minut, no i dotyczyło jedynie leków.

     Pani psychiatra na koniec stwierdziła, że podwyższamy dawkę antydepresantów do półtorej tabletki, przepisała mi też inne, ponoć silniejsze lekki nasenne, a no i wypisała zaświadczenie na zindywidualizowaną ścieżkę nauczania. I nie, to nie znaczy, że będę się uczyć w domu, bo wiele osób myli te dwie rzeczy.

     Zindywidualizowana ścieżka nauczania polega na tym, że na niektóre lekcje [np. połowę kilku przedmiotów] chodzi się do specjalnego pokoju z nauczycielem ze szkoły. Ma się zajęcia jeden na jeden.

     Nauczanie indywidualne zaś to te w domu. I tego to bym nigdy nie chciała, bo poziom, jaki mają nauczyciele od tego, to bardzo słaby poziom. Bierze się to z tego, że mało kto chce być takim nauczycielem, więc ostatecznie dostają się tam ci najgorsi.

     Nie wiem, czy będę miała zindywidualizowaną ścieżkę nauczania. Mam na razie wniosek. Wszystko zależy od dyrekcji i funduszy. Ale im wyżej szkoła w rankingu, tym więcej kasy dostaje od państwa, no a że moje liceum jest w pierwszej piętnastce, to raczej powinno być z tym okej. Co najwyżej może być problem z planem lekcji, że tak to ujmę. Że nie będę miała w tym samym czasie okienka/lekcji, na którą mam wniosek, co nauczyciel.

     Nie wiem, dobra. Będę się martwić później. Walić to.

     Wczoraj jeszcze byłam na normalnej wizycie. W sensie, no, na psychoterapii. Pani stwierdziła, że jest mi potrzebna, jak na razie robimy dwanaście sesji, może będzie potrzebnych ich mniej, może więcej, zobaczy się.

     Dobra, przechodzimy do pytań. Matulu, ile się ich nazbierało...

     Na pewno jestem inteligentna, wyrozumiała, w sumie to miła, wrażliwa i... ludzka. Ach, no i uparta. Czasami jest to u mnie wada, ale w większości sytuacji cieszę się, że trzymam się swego.

     Wadami u mnie są: zbytnia emocjonalność, w ogóle to łatwo mnie wkurwić i zirytować; jestem zbyt wymagająca, przez co mało rzeczy mnie cieszy; czasami mówię rzeczy zbyt bezpośrednio... Jestem niemiła dla niektórych, to na pewno. Ach, no i jestem cholernie pesymistyczna momentami i w chuj narzekam.

     Jeśli chodzi o asertywność... Cóż, na pewno nie jest to łatwe. Kiedyś to też się bałam mówić nie. Choć i tak to robiłam. Teraz jednak się tego nie boję, więc jest progres.

     Musicie po prostu zrozumieć, że Wasze życie to wyłącznie Wasze życie. To Wy decydujecie o tym, jak ma wyglądać. Nie pozwólcie go sobie zmarnować na robienie czegoś, czego nie lubicie, co jest sprzeczne z Wami samymi. Jak już pierwszy raz powiecie nie, będziecie żałować, bo jednak wiąże się to z jakimiś konsekwencjami. Ale mimo wszystko, jak już dacie radę, drugi raz będzie łatwiejszy do przejścia, trzeci raz jeszcze łatwiejszy, a setny raz to już w ogóle będzie banał.

     Zdecydowanie to, że jestem zbyt emocjonalna. Przeszkadza to mi oraz innym.

     Nie oglądam, bo nie jestem fanką programów dla dzieci. Pomijając, że Dawid tam wkurwia, to ogólnie atmosfera tam jest dość, no, wiecie, fałszywa? Każdy z nas wie, że delikatniej się podchodzi do dzieci, więc żaden z trenerów nie powie tego samego, co powiedziałby komuś z normalnego The Voice. I to jest przykre, bo potem te dzieci wierzą, że są kolejnymi Beyonce, kiedy nimi nie są. Robią sobie nadzieję, aż tu nagle odpadają z niewiadomego dla nich powodu.
Poza tym do finału i tak zawsze dojdą ci starsi, co będzie przykre dla tych młodszych.

     Znam, znam, nawet oglądam. Ogólnie Paweł jako osoba jest serio spoko, co najwyżej trochę mnie denerwuje, że teraz publikuje wyłącznie Złe piosenki, bo są popularne.

     Jeśli mam być szczera, nie przejmuję się aż tak tym? Wiem, że powinnam, ale nie potrafię. Nie wywołuje to u mnie żadnych emocji. Oczywiście, staram się mimo wszystko ograniczać plastik etc., jednakże nie jestem w to tak bardzo zahypowana. Cóż, no, przyznaję się bez bicia.

     Teraz to w ogóle mam ferie, więc szkole mówimy pa, pa. Jeśli chodzi o tamtą sytuację z tymi dwoma chłopakami z mojej klasy, cóż, nie byłam od tamtego czasu w szkole, oops. Ale zgaduję, że będę miała na nich wyjebane. To oni powinni się z tym źle czuć, nie ja.

     A to półrocze zostało przeżyte i zdane, to mi wystarcza.

MUZYCZNY KĄCIK

     Muzycznie jest super, nie ukrywajmy tego, ale klimat tych piosenek nadal mi się nie podoba. Taka sama sytuacja jak z Natural. Przy Night Visions potrafiłam mieć ciarki, przy Evolve i nowych piosenkach nie czuję nic. Teksty w ogóle do mnie nie przemawiają.

     Ach, no i miniaturka wygląda niczym ta od Girls Like You od Maroon 5. Przypadek?

KONIEC MUZYCZNEGO KĄCIKA

     I tyle na dziś, bo się śpieszę. O reszcie piosenek z amo w następnym rozdziale.

     Miejsce na pytania.

     No i ewangelia¡

     PS Co do sytuacji z Hubertem z Top Model, wycięli mnie na całe szczęście¡ ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro