Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

207: Koncert Yungbluda, Hubert z Top Model i Szkoła dla elity

17 stycznia

     Zacznijmy od ciekawej historii. Otóż idę sobie z Julką z mojej klasy do Złotych, bo potrzebowałam zajść do Smyka po kredki do twarzy. Były mi potrzebne na koncert Yungbluda (o którym będzie w dalszej części rozdziału).

     Mając już te kredki, idziemy w stronę wyjścia. Aż tu nagle podchodzi do nas jakiś facet. Patrzę, myślę... Stwierdzam, że kojarzę.

     — O, cześć, Hubert — rzucam obojętnie, a następnie spoglądam na ekipę chłopaka po lewej.

     — No hej, dziewczyny, macie może czas?

     Julka, widząc kamery, rzuciła się do ucieczki, ja natomiast wzruszyłam ramionami. Akurat dzień wcześniej na karcie czasu znalazłam odcinek Plotka z Anią z Top Model. Zainteresowana, włączyłam go sobie. No a skończyłam go już zażenowana.

     Ale zauważam, że nie ma tamtej prowadzącej, a no i żadnego loga Plotka.

     — Bo chodzi o to... — zaczyna Hubert, lecz nagle mu przerywam.

     — To nie są te wyzwania Plotka, nie?

     Hubert jest wpierw zmieszany, a następnie szczęśliwy, że kojarzę tę ich zabawę.

     — No są.

     — Ach, no to nie — rzucam z wytrzeszczonymi oczami. Ruszam do przodu, dodając jeszcze ze śmiechem: — Dzięki.

     Serio, to było takie... Shh. Nie mam nic do samego Huberta, wydaje się spoko gościem. Mam natomiast coś do kanału, jakim jest Plotek. Praktycznie na każdym ich filmie widz ma ochotę walnąć głową w ścianę albo spalić sobie oczy.

     Ale było jeszcze zabawniej. Prowadząca się zdziwiła mega tym, że im odmówiłam, mimo iż wiedziałam, o co chodzi w tym programie. Nie wiedząc, co robić, uwaga, uwaga, zaczęła udawać luzaka przed kamerą i krzyczała za mną sztucznie szczęśliwa: — Ale cwaniara!

     Na samą myśl o tym znowu czuję zażenowanie, jeny.

     Ale dobra, teraz fajniejsza rzecz [a przynajmniej moim zdaniem]. Bo chodzi o te kredki do twarzy.

     Od razu jak wróciłam do domu, pomalowałam się nimi na motyw z nowej piosenki Yungbluda, czyli Loner.

     Polecam, jest zarąbista.

     Niestety, niebieski był za gęsty, by się nim pomalować... No ale czarny nie był zły jako zastępca.

     We aren't alone, coz we're all alone together.

     Zapamiętajcie to.

23-24 stycznia

     No to co? Czas opowiedzieć o koncercie, moi mili¡

     Grupa koleżanek mojej znajomej ze szkoły przyjechała na jedenastą do Warszawy. O dwunastej natomiast dały nam info, że jest numerkowanie i że już są trzydzieści cztery osoby.

     Kiedy się o tym dowiedziałam, miałam drugą lekcję polskiego. Zdenerwowana, napisałam SMS-a do mamy, by napisała mi w Librusie zwolnienie z polskiego, a następnie wybiegłam z sali, by udać się na tramwaj, który jechał na Pragę Północ.

     Kiedy dotarłam, byłam czterdziesta piąta. Zadowolona z siebie, szybko pognałam na ten sam tramwaj [z tym, że w drugą stronę].

     Zabawne, bo pięć minut po moim wyjściu z autokaru wyszedł Yungblud. Cudownie.

     Ale dobra, zdążyłam na końcówkę pierwszej matmy, oczywiście wszyscy z klasy patrzyli na mnie wzrokiem: Co ty odwalasz? Jedynie wychowawczyni była pozytywnie zainteresowana i potem mnie wzięła na przerwie, by się spytać, o co chodzi.

     Ach, właśnie, miałam cały czas umazany ryj kredkami. Ogólnie ta moja znajoma ze szkoły pomalowała mnie już na trzeciej przerwie, więc jechałam tym tramwajem już z taką twarzą. Nic dziwnego, że ludzie się gapili.

     Ale zabawna była sytuacja, że jak wysiadłam z tego tramwaju, to szła za mną i koleżanką dziewczyna z tego tramwaju. Na miejscu już do nas podeszła, a ja byłam jak: O, dziewczyna z tramwaju.

     Okazało się, że chciała do mnie podbić dzięki tym paskom na twarzy, ale się wstydziła. A następnie szła za nami, bo wiedziała, że zmierzamy w stronę klubu.

     W sumie to było serio fajne.

     Ale dobra, po szkole poszłam na Dworzec Centralny odebrać Karolinę, z którą potem pojechałam pod klub. Kiedy wysiadłyśmy z tramwaju, zauważyłyśmy, że trzy dziewczyny też idą w stronę Hydrozagadki. Ze względu na to, że zostało mało numerków, z Karoliną zaczęłyśmy biec, by tamte dziewczyny nie zajęły Karolinie numerka. No i się udało, bo była dziewięćdziesiąta.

      Przynajmniej wtedy, bo potem kilka osób się wepchało do kolejki, przez co była sto pierwsza. Nie pozdrawiam tych osób. Tak się, kurna, nie robi.

     Ale dobra, pominę opis czekania. W końcu przyjechała Goshenit, ale nie zdążyła na numerek. Przez dwie godziny się chyba zastanawiałyśmy, co robić. Czy pozwolą nam wejść we dwie na jeden numerek? Czy coś takiego.

     W międzyczasie zakumplowałam się z dziewczyną z Łotwy. Zaczęło się od tego, że wcześniej z jej koleżanką z Białorusi, Karoliną i Olgą szukałyśmy na Inżynierskiej jakiejś toalety. Kochane panie z jakiejś kawiarni pozwoliły nam skorzystać u nich.

     No ale kiedy poszłyśmy do tego kibla, Dom wyszedł drugi raz.

     Ja serio mam pecha.

    Wracając do dziewczyny z Łotwy — malowałam kredkami jej koleżankę z Białorusi, która potem poszła na początek kolejki, bo miała jeden z pierwszych numerków. Dziewczyna z Łotwy była za nami akurat i się spytała, czy może od nas kredki wziąć. Potem sporo z nią gadałam po angielsku, bo było mi jej szkoda. W sensie, polubiłam ją i tak, spokojnie. Chodzi o to, że w kolejce była sama, a no i nie umiała polskiego, więc nie miała z kim gadać.

     I wiecie co? Utwierdziłam się w przekonaniu, że warto poznawać nowych ludzi na koncertach, bo chwilę przed wpuszczeniem numerków powiedziała, że ma jeszcze jeden numerek. Bo ogólnie była wcześniej z mamą, ale nie mogła się dogadać z dziewczyną od numerków, przez co jej mama również otrzymała numerek.

     I w ten sposób numerek dostała Goshenit.

     Dziękujemy ci, Elizabete.

     Jak weszłyśmy do środka, dostałyśmy info, że jest limit zdjęć i autografów. Jedno zdjęcie i jeden autograf na osobę, bo wpuścili nas późno. Dlatego nie dałam rady załatwić autografów znajomym, meh. Przepraszam, jeśli któryś z nich to czyta.

     Ale cieszę się chociaż, że mi i Goshenit się udało.


     Po zdjęciu udałam się kupić koszulkę Who the fuck is Polly?, a że była tam fajna pani sprzedająca, to pogadałam z nią jeszcze po angielsku. Przy okazji się mnie spytała, czy koszulkę z IdkHOW mam z koncertu Waterparks [nie mam stąd, jakby co]. Ucieszyłam się, że ich znała, serio.

     Jeszcze pan z szatni przechował moją płytę z autografem za darmo.

     Opty: Dzień dobry, chciałabym przechować płytę. To dwa złote, tak?
     Fajny pan: *z uśmiechem* Nie.
     Opty: To ile?
     Fajny pan: *z większym uśmiechem* Nic.
     Opty: ...
     Fajny pan: Przechowam ci ją za darmo, no weź.
     Opty: *omg, kocham cię, dziękuję*

     Serio, on był super.

     Zaczął grać support, czyli Carlie Hanson. Zaczęliśmy wołać: Carlie! Carlie! Carlie! Weszła na scenę i dała czadu, weźcie.

     Powiedziała, że chce jej się płakać. Że to niesamowite, jak ją wołaliśmy, skakaliśmy, śpiewaliśmy z nią jej piosenki... Stwierdziła, że Warszawa jest jej ulubionym miejscem do grania.

     W sumie ją rozumiem. Zazwyczaj ludzie mają wyjebane na support. W Polsce jest często inaczej. Ludzie puszczają sobie wcześniej support, a nawet jeśli na koncercie go nie znają, to dają mu szansę i się bawią.

     W ogóle, mimo że gra pop, to ma typową rock&rollową duszę. Serio, ona jest ode mnie starsza tylko o rok, a już wymiata na scenie. Jest świetna, naprawdę, polecam posłuchać jej piosenek.

     Jeszcze zaśpiewała nam piosenkę, której zazwyczaj nie gra na koncertach. Udawajcie, że znacie do niej słowa, i skaczcie! Kocham ją za to, serio. Ona jest taka kochana i urocza, Boże.

     Jak zeszła ze sceny, wszyscy zaczęliśmy śpiewać jakieś randomowe piosenki. All Star, Bohemian Rhapsody, Ściernisko, I Write Sins Not Tragedies, Welcome To The Black Parade, All I Want For Christmas Is You... Aż perkusista od Carlie [on jest super btw] zaczął nas nagrywać, haha.

     Dzięki temu, że śpiewaliśmy, przerwa minęła cholernie szybko. Zaraz potem na scenę wszedł Dom i zaczęło się. Domino już było na pierwszej piosence, na drugiej ktoś w ogóle zasłabł... A no i zgubiła się moja flaga LGBT+, chlip. Napisałam dziś do Hydro, każą mi napisać jutro, bo dzisiaj nie pracują. Mam nadzieję, że ja znajdą, bo muszę ją jeszcze wziąć na koncert Panic! At The Disco.

     Na King Charles machaliśmy glowstickami, na Kill Somebody każdy wyjął serduszko i przystawił do latarki... Dom powiedział, że tego widoku nigdy nie zapomni. I że kocha Polskę tak bardzo za to, co się dzieje na koncercie, że chce przyjechać tu znów jak najszybciej. [Dobre info dla tych, którym się nie udało tym razem].

     Jedyne, co nie było fajne, to to, że na dominach byli ludzie, którzy nie pomagali tym, którzy się przewrócili. Domina są fajne, jak ludzie się nie przewracają albo nawet się przewracają, ale ludzie pomagają im wstać. Na samym początku byli ludzie, którzy wykorzystali sytuację, że ktoś się przewrócił, by dostać się bliżej. Tak się nie robi, kurde, ludzie. Tamtą dziewczynę potem karetka zabrała do szpitala, bo lała jej się krew z oka.

     Wiem, że większość nie wiedziała, że stało się coś więcej niż tylko przewrócenie [np. ja], więc nie miała jak zareagować. Większość też była zniesmaczona tą sytuacją. Po prostu przy tamtej dziewczynie znalazły się nieodpowiednie osoby. Meh.
    
     Ale dobra, wracamy do fajnych rzeczy. Ostatnią piosenką była Machine Gun, na której z tyłu ludzie zrobili pogo. Wzięłam Goshenit za rękę i wpakowałam nas do niego, bo było super.

     Potem Dom szybko wszedł na scenę, by znów podpisać kilka rzeczy. Udało mi się zdobyć autograf na bilecie. Niestety, nie miałam już innych zdjęć dla znajomych, bo zostawiłam je po m&g. Nie wiedziałam, że znów wyjdzie.

     Z Goshenit i Karoliną wyszłyśmy dosyć szybko z klubu. Było za gorąco i takie tam. No i słuchajcie, gadamy sobie przed klubem, aż nagle Dom wychodzi ze swoją ekipą na papierosa. Zaczepia nas, mówi nam hej i wysyła buziaka. Sam z siebie.

     Wpierw nie wiedziałam, co się stało, a potem to już nas zaczepiły dziewczyny z pytaniem, gdzie poszedł Dom. Ale Dom się zmył tak szybko, że go nie znalazły [w sumie to dobrze, potrzebował trochę spokoju przez chwilę].

     Podsumowując, było cudownie. Mimo że miałam drugi dzień okresu, bawiłam się zajebiście.

     Przyjechał po mnie i Goshenit mój tata, dotarłyśmy do mnie. Miałyśmy w planach nie spać, zaś oglądać Bohemian Rhapsody oraz The Greatest Showman. Problem w tym, że nie mogłyśmy ich znaleźć. Zaczęłyśmy więc ten nowy serial Sex Education, na którym już zaczęłam przysypiać. Nigdy nie jestem tak zmęczona w nocy, a tutaj kleiły mi się oczy.

     Żeby nie zasnąć, co chwilę waliłam komentarze do tego serialu, a następnie wymieniałyśmy ludzi o imionach Adam, Piotrek, Steve etc. Weźcie, zamiast powiedzieć Piotruś Pan, powiedziałam Pan Piotruś.

     Jak Goshenit włączyła drugi odcinek, ja już odpływałam. Czułam się jak po dragach czy coś, Boziu. Podobno zaczęłam pierdolić Goshenit o promarkerach. Nie wiem, czy to prawda, nie pamiętam. Ale jeśli tak, to pytam samą siebie: Czemu?

     W końcu zasnęłyśmy o trzeciej i wstałyśmy w pół do piątej. Ogarnęłyśmy się, pojechałyśmy na metro, no i odprowadziłam Goshenit do hotelu.

     A ja wróciłam do domu, bo okres się odezwał w postaci bólu brzucha. Cudownie.

     Dobra, teraz sam Wam trochę zdjęć z koncertu. Są one autorstwa Goshenit, bo ma lepszy aparat.

     Dobra, teraz łapcie jakieś moje.

     Kocham drugie zdjęcie, serio.

     Jeszcze na koniec napiszę Wam, że obejrzałam serial Szkoła dla elity. Jeśli ktoś z Was zna La Casa de Papel, to może kojarzyć trzech aktorów stamtąd.

     Szkoła dla elity to hiszpański serial opowiadający o trójce uczniów, którzy po zawaleniu się budynku ich poprzedniej szkoły zostają przeniesieni do szkoły dla elity. Na początku bogacze ich nie lubią, lecz szybko można zauważyć, że ich pobyt ma niemały wpływ na resztę uczniów.

     Jest tam dużo seksu, przekleństw, dragów, seksu, no i seksu. Więc jeśli Wam to przeszkadza, nie oglądajcie.

     Pomijając te rzeczy, serial jest naprawdę dobry. Porusza ważne kwestie [homoseksualizm w islamskiej rodzinie, zaniedbanie dziecka przez bogatych rodziców etc.], a no i jest realistyczny w cholerę. Serio, ci Hiszpanie to potrafią robić seriale.

     Myślę, że serialowi mogę dać 8/10. Naprawdę, zasłużył. Aż sama się zdziwiłam.

     Jeśli jesteście zainteresowani, serial ten ma osiem odcinków po 40-50 minut. No i czeka chyba na sezon drugi.

     Zaczęłam również Mr. Robota. Cholera, czemu wcześniej tego nie oglądałam? To jest zajebiste. Nie dość, że serial jest po prostu świetny, to jeszcze są to moje klimaty af. Jak skończę pierwszy sezon, napiszę Wam opinię o nim.

     Jeśli chodzi o Chlorine, nowe piosenki od BMTH, Dying In A Hot Tub... Ich interpretacje zrobię w następnym rozdziale, bo ten zaraz dobije do dwóch tysięcy słów.

      Na sam koniec chcę Wam napisać o czymś, o czym często ostatnio myślę.

     Jaką wartość ma szczęście, jeśli nie zna się wcześniej smutku?

     Jaką wartość ma bycie miłym, jeśli nie jest się czasem niemiłym?

     Mam kolegę, który jest dla wszystkich tak samo miły. I niby to na pierwszy rzut oka fajne, ale potem ma się wrażenie... no wiecie. Najważniejszą osobę dla niego traktuje tak samo, jak kogoś, kto jest serio okropnym człowiekiem i robi krzywdę innym specjalnie.

     No bo bliskie jego osoby ostatecznie są traktowane tak samo, jak te, które robią okrutne rzeczy. To musi być okropne uczucie dla tych ważnych osób, nie uważacie?

     Kurde, porąbana sytuacja.

REALISTYCZNY KĄCIK

     Nieszczęście vs brak szczęścia.

     Pytanie zainspirowane fragmentem książki Nesbø Karaluchy.

KONIEC REALISTYCZNEGO KĄCIKA

     Miejsce na pytania.

     No i karykatura¡

     PS Zapomniałam wspomnieć, że w dniu koncertu Yungblud polubił mojego tweeta.

     [Poprawiłam już "cam't" na "can't", to z nerwów].

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro