Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

½🗝 tęskne ingraszki ⚘ grindelwald

  kluczyk pojawi się przy przed i po akapitach "zakazanych" - tutaj stawiłam na fabularność wow rozdział się czyta dwadzieścia minut (3534 słowa) 

  Przez trzy miesiące, podczas których jedynie twe anonimowe spotkania czy przesiadywanie przez całe dni w archiwum nie pozwalały ci tęsknić, gdy nie byłaś zajęta – a były to naprawdę rzadkie chwile – siedziałaś na żelaznym krzesełku pod parasolem kawiarenki w samiutkim rogu i otoczona cieniami przeglądałaś "Proroka Codziennego", czytając jakiekolwiek strzępy informacji o krokach twego ukochanego.

  Byłaś bardzo wciągnięta w wyszukiwanie informacji na ten konkretny temat, dzięki czemu już wiedziałaś niemalże wszystko. Tylko nie miałaś pojęcia jak wykonuje się ten rytuał. Jednakże mówiłaś sobie, że nic nie idzie na marne, ponieważ poznałaś w między czasie wiele innych tematów z różnych dziedzin.

  Tak więc mijał czwarty miesiąc, gdy idąc uliczkami przedmieści stolicy Hiszpanii, nie spodziewałaś się ujrzeć jawnie czarodzieja. Szedł w czarnej szacie, a rękę trzymał blisko kieszeni, kierując się ku tobie.

  Pomimo gazety, którą udaje ci się wykołować dzięki wiedzy o miejscu niewielkiego tutejszego Ministerstwa, oraz historycznego dla czarodziejów Tajnego Archiwum Pamięci Magów, niewiele w tym obszernym kraju jest czarodziejów. Główne ośrodki magii mieściły się w Londynie, stolicy Brazylii i Tokyo, a południowa część kontynentu europejskiego była ścisłymi korzeniami historycznymi niemagów, o czym świadczyła niewielka ilość czarodziejów i czarownic. A tuż na ciebie idzie jakby między swymi czarodziej, okazując agresję i możliwość zaatakowania na środku ulicy.

  Pięć metrów odległości oraz brak możliwości wyminięcia agresora zmusiła cię do dyskretnego włożenia ręki do kieszeni mugolskich, balonowych spodni. Musnęłaś palcami różdżkę.

— Witaj przyjacielu — zagaiłaś, idąc dumnie wprost na niego po angielsku.

  Martwiłaś się, że tajemniczy czarodziej może rozumieć jedynie hiszpański, którego niestety niezbyt obeznałaś. Zasłyszałaś jedynie jak się przywitać, pożegnać i obraźliwie odgonić kogoś od siebie.

  Ogarnęła cię pewność. O tak wczesnej godzinie jest niewiele mugoli, a gdybyś nie dała rzucić obliviate na widzących przypadkowo ludzi, istnieje możliwość wysadzenia tych dwóch kamiennic, między którymi jesteście.

  Czarodziej nie odpowiedział, a się zatrzymał. Wyrwał różdżke. Ty szybko wyjęłaś swoją i rzuciłaś protego. Ten jednakże tylko nią machnął ostrym ruchem, zasłaniając firankami okna. Trzymałaś dalej uniesioną na niego różdżkę, nie obniżając lekkiej tarczy. Chciałaś już wyrwać mu zaklęciem przedmiot, lecz uprzedził cię słowami w czystym angielskim, ale z o wiele lżejszym akcentem.

— Nazwisko? — spytał i zamachał kopertą w drugiej ręce.

  Dzieliło was ledwie osiem stóp, ale nie widziałaś danych na kopercie

  Olśniło cię. To Amerykanin, chcący sprawdzić, czy znasz nadawcę. Jednakże to nie tłumaczyło jego agresji, nawet jeśli to mógł być wysłannic z MACUSA czy Ministertwa z jakiegoś kraju.

  Z okrzykiem rozbroiłaś napastnika zaklęciem. Ale mężczyzna dalej stał z kopertą. Spod jego krzaczastych brwi zalśniły niewielkie oczy zdziwieniem, ale stał. Oczekiwał.

  Zdenerwowałaś się, mierząc w niego dalej. Nie wiedziałaś, od kogo może być list. Gellert wysyłał ci zaklęte wiadomości sową, a starałaś się, by nikt inny nie mógł cię namierzyć. Chyba że stało się coś. Miałaś jedną szanse. Ale jakie nazwisko?

  Uniosłaś różdżkę czubkiem w górę. Passowałaś.

— Napadłeś mnie — rzekłaś wolno prostym angielskim. — Mam prawo się spytać, jaki kolor oczu ma wysyłający.

  Czarodziej popatrzył na ciebie dziwnie. Mogłaś go zapytać o prawie wszystko oprócz nazwiska, a wybrałaś oczy.

— Nie wiem — wzruszył ramionami szczerze. — Jednolite, chyba szare. Znasz nadawce? — warknął. — Dawaj różdżke!

  Wiedział, że gdybyś była pomyłką to musi cię zabić. Czyli wykwalifikowany, czyli od osoby o wysokim stanowisku. Ale nie wtajemniczony. Jednolite oczy.

— Graves — odparłaś i rzuciłaś mu jego własność.

  Podszedł, podał ci list z niemiłym wyrazem twarzy i bezwstydnie się deportował.

— Gnój — mruknęłaś.

  Pobiegłaś szybko do niewielkiego mieszkania, które wynajęłaś za błachą kasę.

  Zasłoniłaś zasłony w oknach i od razu rozerwałaś list. Usiadłaś na krześle. Czytałaś powoli, ale z każdym słowem twe źrenice się powiększały.

  Krzyknęłaś na całe gardło i uderzyłaś dłonią w stół. Przez ten nieprzemyślany ruch drzazga rozorała ci rękę. Krew zalała kant kartki, a ty sama chwyciłaś się za ranę. Podbiegłaś do kranu, klnąc pod nosem.

  Powstrzymałaś łzy. Skoro Gellert pisał, to musiało być źle. A ty nie możesz mu pomóc. Musisz być silna.

  Więc zwinęłaś list do kieszeni, spakowałaś rzeczy do walizki, dołożyłaś do spodni zegarek oraz kilka złotych galeonów, monet funtowych i franków francuskich. Obandażowana ręka ułożyła klucz na stole. Wybiegłaś z mieszkania, w którym byłaś ledwie pół godziny.

  Zdyszana kupiłaś bilet na pociąg do wsiowej miejscowości, gdzie była starsza pani z świstoklikiem do Paryża.

  Kiedy w końcu wsiadłaś do pociągu, mogłaś raz jeszcze przeczytać list, ale zamiast tego zasnęłaś. Czekało cię cholernie ciężkie półroku. Łza popłynęła ci spod powieki.

„Wybacz mi, ale nie spodziewałem się tego. Dla ciebie za cztery godziny muszę przejść przez koszmarny rozgardiasz. Okazało się, że obscurusa ma Credens Barebone, a nie ta dziewczyna. Właśnie Scamanderowie siedzą mi na ogonie... albo ja im? Próbują dorwać obskurodziciela przede mną. Próbuję to jak najlepiej rozegrać, ale nie ma innej możliwości niż to, że [nieczytelnie nabazgrane słowo] mnie do więzienia. Credens mi nie ufa, a Newt na pewno mnie zdemaskuje. Rozumiesz, że oni mają walizkę z zwierzętami? A on jakby nigdy nic [nieczytelne].
Daj mi pół roku. Nie wracaj do naszego mieszkania w Węgrzech, zatrzymaj się w Paryżu. W MACUSA'ie doszły mnie słuchy, że za pięć miesięcy zbierze się tam wiele czarodziejów z powodu Mistrzostw Quidditcha. Domyślasz się. Wiele zostanie choć na trochę bo Paryż jest piękny.
Piszę to w chwilę, ale Kocham Cię. Bądź silna jak zawsze.

[znak insygnii śmierci]"

  Patrzyłaś przez szybę oprawioną w ołowioną lekką ramę na ciemne niebo w górze. Za dnia była burza, lecz teraz jedynie szare chmury zasłaniały nocne konstelacje.

  Vinda przez sen przewróciła się na drugi bok, a jej łóżko cicho skrzypnęło. Oderwałaś wzrok od nieciekawego nieba. Wyszłaś na korytarz, by dotrzeć do kuchni. Usiadłaś na stole i zdjęłaś pokrywkę z pudełka z makaronem z kolacji. Dziabnęłaś niechętnie porcję, ale w końcu wzięłaż się za nią.

  Trzymałaś się dobrze, jak na tak dołującą sytuacje. Nie planowaliście, że będziesz aż tyle musiała czekać na niego, do tego nie w Londynie lub Manchesterze. Gdy twa wspólokatorka pytała się, dlaczego jesteś taka przygnębiona, tłumaczyłaś się złym samopoczuciem. Dobrze, że nie było teraz Gellerta, że nie widzi cię w tym momencie.

  Za dnia dużo robiłaś, co podnosiło cię na duchu i rozpierała cię duma, ponieważ wasza misja rozwinęła się niesamowicie. Popchnęłaś czyny czarnoksiężnika z Nowego Yorku poprzez coraz głośniejsze pogłoski w Europie, która drżała gdy tylko wspominano o nim. Ci, którzy odpowiednio to odczytali, zostali w Francji i w okolicach, by czekać, aż Grindelwald powróci ze swą butą, ku większemu dobru.

  Byłaś dumna z niego, ale także ciągle ci serce krwawiło, gdy myślałaś co może przeżywać. Mogli go torturować, gdy ty konwersowałaś z czarodziejami. Mogli mu język odciąć, torturować, cokolwiek.

  Potrząsnęłaś głową, jakbyś chciała się odgonić od myśli. Na daremno.

  Z westchnieniem zamknęłaś pudełko z prawie taką samą ilością jedzenia. Ułożyłaś na nim książkę z złotym tytułem „Dusza w kamieniu" i skierowałaś się spowrotem to swej sypialni. Po drodze zamknęłaś drzwi do Vindy. Zamknęłaś się na klucz w pokoju i podeszłaś do komódki, na której zostawiłaś swą różdżke.

  Ledwo ją podniosłaś, a cień przeleciał ci przed oknem. Zerknęłaś ukradkiem na okno. Chwyciłaś pewnie przedmiot i powoli podeszłaś do niego. Stanęłaś jak słup soli zdziwiona widokiem.

  Na ciemnej uliczne, w cieniu budynku naprzeciwko stał Testral, który cicho stukał kopytami o bruk. A na nim siedziała ciemna postać. Był to zadziwiający widok, bo nie do tego że osoba nie miała dobrego serca skoro widziała zwierzę, to jeszcze je dosiadało jak zwykłego rumaka!

  Wtedy w ciemności zauważyłaś, że para oczu na ciebie patrzy, jednakże z tej odległości nie mogłaś ocenić czyje to ślepia.

  Otworzyłaś okno cicho, by nie narobić hałasu, i wycelowałaś z różdżki w nieznajomego. Ten jedynie zszedł z magicznej istoty, która jak uwolniona strzepnęła skrzydłami i cicho odleciała w noc. Nieznajomy wyszedł na uliczkę z dłońmi w kieszeniach. Uniósł głowę, dzięki czemu lepiej ujrzałaś twarz. Brudne, białe włosy długie za ucho okalały Jego twarz.

  Patrzyłaś jak zaklęta. Różdżka zadrżała ci w ręce. Wasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się, lecz nie sarkastycznie, lecz miękko.

  Wypuściłaś drżący oddech i ruchem różdżki zdjęłaś z części twej sypialni zaklęcie antydeportacji. Cofnęłaś się od okna. Jak na zawołanie za twymi plecami rozbrzmiało pyknięcie. Powolnie zamykałaś zameczek okna. On stał bez ruchu ledwie dwa kroki od ciebie.

  Odwróciłaś się powoli, pozwalając, by ten sen zniknął. Ale on tam stał. Jego włosy były posklejane przez brud zatracając swój białawy wygląd, a te dwukolorowe oczy lustrowały cię uważnie. Wargi mu niemalże niewidocznie zadrżały.

  Nie powstrzymałaś pojedyńczej łzy, ale się nie zbliżyłaś.

— Wszystko dobrze? — spytałaś szeptem i także go obejrzałaś. — Coś cię boli? N-nic ci nie zrobili? — zająknęłaś się ledwie niezauważalnie. Nie odpowiadał ci. — Możesz mówić?

  Głos ci się załamał przy ostatnim słowie. Patrzył ci jedynie w oczy, a jego wygląd całkowicie nie przypominał przystojnego, czterdziestoletniego jego. Nie było widać ani jednej rany, a ubrania miał na sobie typowe dla siebie, ale jakby miał je ubrane przez całą niewolę.

  Podeszłaś do szafy, ale nie zbliżyłaś się do niego ani o stopę, tylko otworzyłaś szafę. Chciałaś, by się otrząsnął, pokazał na ile jest w stanie ci zaufać. Serce ci się łamało, gdy ukochany nie powiedział nic. Kochałaś go tak strasznie, a nie wiedziałaś co zrobić najpierw.

  Wyjęłaś wymiętą czarną koszulę, którą miałaś cały czas i w Hiszpanii, i tu pomimo braku Jego, ciemne spodnie oraz skarpety, wszytko ułożone w kostkę. Ułożyłaś ubrania na łóżku, dalej uważając na strefę osobistą. Poklepałaś zostawiona rzeczy. Te proste gesty pomagały ci, pozwalały ogarnąć emocje.

— Masz — powiedziałaś miękkim tonem. — Ja pójdę do łazienki na chwilę. Tylko... — chciałaś powiedzieć "Gel", ale ugryzłaś się w język. — utrzymaj ciszę, Vinda śpi, a po co ją budzić? Cały dzień pomagała mi przeglądać Paryż.

  Wyślizgnęłaś się szybko z sypialni. Jeśli niedawno byłaś zmęczona przez aportację do i z stolicy oraz penetracji miasta, tak teraz byłaś rozbudzona i czujna.

  Odbudowałaś szybko zaklęcia ochronne idąc ciemnym korytarzem do łazienki. Tam nalałaś wody do miski i wzięłaś szmatkę oraz ręcznik.

  Gdy weszłaś spowrotem, siedział na twoim łóżku i zdejmował sztywną koszulę. Spodnie miał już ubrane.

  Na krótką chwilę podeszłaś do niego i ustawiłaś koło nóg wodę z szmatką.

— Przeczyść się — mruknęłaś.

  Szybko od niego odeszłaś, by usiąść przy sekretarzyku na krześle. Różdżką zamknęłaś drzwi.

  Syknęłaś przez zęby, gdy odsłonił klatkę piersiową. Patrzyłaś ze swego miejsca na jego profil, więc widziałaś idealnie, pomimo niewielkiej ilości światła księżycowego, wystające żebra. Miał na nich jeden rozległy siniak oraz niewielką ranę przy linii wysokich spodni, której nie owinięto ani nic i cudem nie było infekcji. Korciło cię, by podejść i pomóc mu, lecz siedziałaś dalej i patrzyłaś.

  Zerknął na ciebie z mglistym wyrazem. Wyglądało to na sygnał, więc zaczęłaś opowiadać, co robiłaś tu. Ten w tym czasie zmoczoną szmatką, co chwile ją płukając w szarawej wodzie, czyścił szyję, kark, klatkę piersiową, ręce — wszystkie piąstki i kostki palców były niezdrowo uwydatnione — oraz stopy. Starałaś się nie przerywać.

— Odnalazłam Krall'a tydzień temu na granicy Francji z Luksemburgiem. Nie jest on na pewno czystym zwolennikiem, mu zależy na egoistycznym wykorzystaniu naszej sprawy, lecz o takim graczu chciałeś słyszeć. Vinda naprawdę zna swój kraj ojczysty, bo pomogła nam go ulokować — przerwałaś znów, patrząc jak płucze szmatkę i czyści włosy, które swą długością go straszliwie postarzały. — Wpadłam półtorej tygodnia temu nocą na świetny pomysł, ale nie chciałam go realizować bez twego słowa, bo... — nie wiedziałaś jak to ubrać w słowa. Odwrócił do ciebie swą twarz, chcąc pokazać że cię słucha. — Credens przeżył i jesteśmy tego świadomi — zmrużył oczy na twe słowa. Westchnęłaś znów. — Ja  cię przepraszam, ale byłam przyciśnięta do muru, a bez ciebie... wszyscy byli niepewni, a na nie wiedziałam co... martwiłam się cholernie — przeczesałaś palcami włosy. Zerknęłaś na okno. Było dalej ciemno, pomimo tego że czas się ciągnął to przybył on dopiero niecałe dwa kwadranse temu. Dobrze, że wytłumiłaś dźwięki w pokoju, bo nie chciałaś, by współlokatorka wiedziała że jest.

— Wypuściłam plotkę, że Credens może być z krwi tutejszego słynnego wymierającego rodu — kontynuowałaś. — Rosier poznała mnie z takim jednym, dumny jak but, a jeszcze do tego jego "siostra" jest narzeczoną brata tego Newta Scamandera. Tak, sprawdziłam drzewa genaologiczne ich. A akurat ten ród pasuje idealnie. — wskazałaś na sekretarzyk na gruby tom. — Dzieciak mały zginął, a ona ta narzeczona drugiego Scamandera jest niezbyt lubiana. Jakby coś mam też myk na żonę tego magizoologa.

  Przetarłaś twarz ręką. Przygarbiłaś lekko ramiona, jakby był na nich niewidzialny ciężar.

  Chlupnęło głośno. Białowłosy wrzucił z pluskiem szmatkę do miski. Założył koszulę przez głowę, bo miała pozapinane guziki.

— Dziękuję — powiedział mocno zachrypniętym głosem, niemalże szeptem. Odwrócił się na twym posłaniu ku tobie.

  Uderzył znów w ciebie widok jego zmęczonej twarzy. Ciała. Wyglądał jak wrak człowieka.

  W końcu puściłas wodze i podeszłaś do niego. Gdy siedział, jego głowa wyła na wysokości twych obojczyków. Nie podeszłaś zbyt blisko, lecz na wyciągnięcie ręki. Dotknęłaś jego włosów.

— Tęskniłam — szepnęłaś, na co popatrzyliście sobie w oczy. Chwyciłaś go za rękę, a on uśmiechnął się kącikiem ust. W końcu wyglądał niemalże jak on. Pomimo chudości i szarości, iskierki lśniły mu w oczach. — Włosy czy jedzenie?

  Na twe kąśliwe słowa zaśmiał się ochryple.

— Jesteś wspaniała — mruknął ochryple. — U MACUSA'y wpadłem na podobny plan, ale ty zrobiłaś to lepiej ode mnie — ścisnął ci dłoń. — Myślałem o tobie. Pomogłaś mi zebrać siły i wkopać Ministrowi, a teraz...

  Dwie niesforne łzy poleciały ci z oczu. Kucnęłaś, dzięki czemu byliście na wysokości swych oczu. Drugą rękę musnęłaś mu długie włosy.

— Dziękuję, że mogłam Ci pomóc — wzruszyłaś się. — Mogę ci ściąć włosy?

— Jasne.

  Machnęłaś różdżką, a drzwi otworzyły się, wpuszczając lewitujące do was porcję makaronu, która ułożyła się na jego kolanach. Sama podeszłaś do niego lekko od boku. Chwyciłaś pasma jego włosów.

— Mam nadzieję że jak obetnę te włosy to będziesz sobą i rozstawisz nas po kątach — sarknęłaś.

  Znów się zaśmiał, lecz nie odpowiedział, tylko łapczywie zaczął jeść. Serce znów cię zabolało.

  Wskazałaś różdżką na leżący na parapecie nożyk do listów i zaklęciem transmutowałaś je w nożyczki. Zgarnęłaś je. By przestać wypełniać myśli żalem, ścinałaś włosy. Ogarnęłaś je na tyle, by móc kolejnym zaklęciem ogarnąć je w typową dla niego fryzurę.

— Widziała w gazecie, że w Ameryce ulizałeś włosy. Wstydziłbyś się.

— A ty masz też skrócone do ramion i jakoś nie mówię nic — odpowiedział między kęsami.

  Mruknęłaś coś pod nosem w stylu "bo ci się podobają", lecz jedynie odeszłaś od niego trochę.

  Ukruciłaś mu boki, jak to zwykle miał odkąd go poznałaś, ale włosy u szczytu skróciłaś idealnie.

— Nie wyglądasz źle — westchnęłaś po raz kolejny. — Ja nie nadaję się, znam się na urokach i księgach, nie na domowych idioctwach.

  Usiadłaś już bez skrępowania obok niego na łóżku. Udo w udo, ramię w ramię. Ten odłożył pudełko na podłogę. Odwrócił suę do ciebie i chwycił za dłonie.

— Wiesz, że jesteś dla mnie ważna, a cenię cię nie za to, czego nie umiesz, a co pasjonujesz i jaka jesteś — uśmiechnął się typowo dla siebie, przez co sińce pod oczami zbladły. Pocałował cię w policzek. — Cenię twe wspaniałe czyny i piękne oczy — pocałował drugi policzek. — Za to, że jesteś obok mnie i pięknie się ubierasz — uśmiechnął się ciepło znów. — I za to, że czekałaś na mnie i teraz tyle dla mnie zrobiłaś.

  Przytuliłaś się do niego, co po chwili oddał.

— Wiesz, jak ciężko było bez ciebie? Wszyscy oczekiwali ode mnie wszystkiego, a to ty jesteś symbolem i wojownikiem sprawy. Ale to nic w porównaniu do tego, że brakowało połowy mnie — głos ci się łamał co chwilę.

  Grindelwald pocałował cię w szyję i ogrzewał szyję oddechem.

— Pewnie jesteś zmęczona... — zaczął, ku twemu zdziwieniu, niepewnie.

  Oderwałaś się od niego, ale groteskowo przesunęłaś dłonią po jego ramieniu i ułożyłaś ją na jego biodrze.

— Daj mi chwilę — szepnęłaś i wstałaś.

  Nie spodziewałaś się, że twe ciało jest tak rozpalone, gdy przeszłaś koło okna do drzwi. Zakluczyłaś je. Lecz nim zrobiłaś krok od nich, Gellert zawirował tobą wokół osi i przyparł do ściany.

[🗝]  Ułożył swą dłoń na twym kolanie i przesunął nią w górę, zadzierając w górę spódnice sukienki, którą miałaś na sobie po wizycie w Paryżu, ogrzewając twe udo swym ciepłym ciałem.

  Jęknęłaś cicho, gdy jego kciuk musnął wewnętrzną część uda. Chwyciłaś go za pomiętą koszulę i pocałowałaś mocno. Pocałunek był pełen żaru i chęci pokazania tęsknoty. Gellert przygryzł lekko twą dolną wargę, na co odpowiedziałaś rozwarciem ust. Wasze języki się spotkały, a ten zaczął rozpinać guziki sukni jednej ręki, drugą dalej muskając udo. W odpowiedzi chwyciłaś dół jego koszuli. Przerwaliście na ułamek sekundy, byś mogła z niego zdjąć niedawno ubrane odzienie.

Wasze usta znów się spotkały. Gel wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i z szczękiem zaklęciem zatrzasnął zamek drzwi. Rzucił ze stukotem ją w kont, by chwycić krótkie rękawy sukni i zsunąć ją z twego ciała, wkładając w ten czyn zbyt wiele detalowych ruchów jak muśnięcie twych żeber czy zaczepienie kciukiem o twe majtki, które od razu także zdjął.

  Jęknęłaś i ugryzłaś go lekko w język, na co ułożył dłonie na bokach twej szyi i jeszcze bardziej pogłębił pieszczote. Odsunęłaś stopą od siebie suknie. Chwyciłaś dłonią go za krocze przez spodnie. Warknął ci w usta, lecz przylgnął ciałem do twego, pozwalając twym zręcznym palcom uwolnić go z reszty garderoby. Spełniłaś chętnie swą powinność.

Oderwaliście się id siebie, łapczywie chwytając powietrze. Dyszeliście, patrząc na swe odkryte ciała. Nigdy nie widzieliście się w pełnej krasie, lecz teraz działały emocje. Tęsknota i porządanie.

— Napewno, partnerko? — spytał cię partner.

  Partner. Kochałaś tak go nazywać, a on tak ciebie. Oblizałaś usta i podeszłaś do niego, znów łącząc wasze usta.

  Mruknął ciche "dziękuję" i odchylił się wraz z tobą w tył, przez co opadliście na łóżko.

  Przetoczyliście się, odnajdując odpowiednią pozycję, co chwilę odnawiając pocałunki.

  Szarpnęłaś go delikatnie za włosy, na co zamruczał. Uwiesił się nad tobą, jedną ręką się opierając, a drugą trzymając pod twą głową.

  Musnęłaś palcami lekko jego żebra. Przypadkiem musnęłaś jego siniaka, który purpurą i tępym przypominał o sobie. Oderwałaś się od niego i zajrzałaś mu w oczy.

— Nie martw się — odparł i złożył mokry pocałunek pomiędzy twymi piersiami.

  Ugryzłaś go lekko w ucho, na co zadrżał z rozkoszy. Wyjął dłoń spod twych włosów i ułożył ją na brzuchu.

  Obydwoje byliście rozpaleni do granic. W końcu znów go pocałowałaś a on wsunął się swą męskością w  ciebie. Obydwoje jęknęliście głośno w swe usta. Dotyk ciał spowodował reakcję, jakby przeszedł was prąd.

— Kocham cię — sapnął, na co odpowiedziałaś serią całusów na linii szczęki.

  Ruszyłaś biodrami, łapiąc z nim wspólny rytm. Każda kolejna fala ognia przechodziła wasze spocone ciała, które zamiast się męczyć tylko chciały więcej.

  Wasze jęki pełne błękitnego żaru nie urywały się, nieważne że nie wiedzieliście, kiedy kończy się jeden orgazm a zaczyna następny. Liczyły się pocałunki, wyrzuty bioder i agresywne ukąszenia czy ruchy.

  Gdy za oknem księżyc zniknął, zostawiacąc was świat na kilka minut w ciemności nim wzejdzie słońce.

[/🗝/]  Z cichym westchnieniem stoczyłaś się z jego ciała, leżąc z nim chwilę słuchając swych wdechów. Zerknęłaś na jego twarz, która już nie była szara, a pełna życia. Uśmiechnęłaś się do niego, na co odpowiedział tym samym. Położyłaś mu czule dłoń na policzku.

— Pewnie jesteś zmęczony? — spytałaś.

— Spokojnie — zaśmiał się cicho i ułożył swą rękę na twych. — Odpocząłem dostatecznie w Ameryce.

  Zachmurzyłaś się trochę.

— Powinieneś na najbliższy miesiąc odpuścić — powiedziałaś. Patrzyłaś na niego i szybko kontynuowałaś. — I tak jesteś wcześniej niż ktokolwiek planował, musisz trochę odpocząć. Nie, musisz — powiedziałaś stanowczo gdy chciał ci przerwać. — Wrócimy na Węgry, nie możesz przecież od razu działać, bo nic z tego nie wyjdzie.

— Mówiłem, że lubię twoją stanowczość i rozplanowanie? — zapytał z uśmieszkiem.

— Za dużo się uśmiechasz — zaśmiałaś się.

  Wstałaś niechętnie i mu także pomogłaś. Ubrałaś szybko koszulę i majtki, całkowicie olewając zapięcie jej. Zgarnęłaś bezceremonalnie — raczej zrzuciłaś z półek — do walizki wszystkie rzeczy z szafy, których nie było zbyt wiele. Gellert ci pomógł i machnięciem różdżki zmusił wszystkie woluminy i księgi do skrzyni. 

  Rzuciłaś mu spowrotem jego ciuchy, które razem z twą suknią leżały na ziemi. Tą ostatnią założyłaś ładnie na wieszak, a następnie zawiesiłaś ją na drążku z szafie. Ubrałaś spodnie i buty. Sięgnęłaś po kawałek pergaminu i kałamarz, by napisać krótki liścik z podziękami oraz informacją o powróceniu za kilka tygodni. Grindelwald dopisał od siebie zgrabnie hasło i podpisał się znakiem. Położył wiadomość na pościelonym łóżku.

  Chwyciłaś skrzynię pod pachę a także walizkę do ręki. Mężczyzna podszedł do ciebie i nasunął ci kapelusz na głowę, specjalnie zasłaniając oczy. Zaprotestowałaś głośno.

— Gdzie ty mi chcesz iść w rozpiętej koszuli co? — spytał retorycznie.

  Musnął niby przypadkiem bok twej piersi i zapiął guzik po guziku ci ubiór.

  Dmuchnęłaś mu na czoło, poruszając kilkoma kosmykami. Stęskniłaś się strasznie za nim, jego wyglądem i charakterem.

  Postawiłaś skrzynię na podłodze i wyciągnęłaś różdżkę. Nie chciałaś by się zbytnio męczył i sama zdjęłaś zaklęcia, które dodatkowo nałożyłaś. Uchyliłaś lekko drzwi.

— Możesz się aportować na granicę niemcy-autria? — spytałaś z nutą zaniepokojenia.

  ten jedynie ucałował cię w policzek i zniknął z cichym pyknięciem. Z półuśmiechem wyczarowałaś w wazonie na sekretarzyku w wazonie piwonię. Zgarnęłaś kufer i także zniknęłaś w dziwnej iluzji.

20 listopad 2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro